Reklama

M.I.K.I: Kuba – wymierający gatunek w komercyjnej dżungli…

redakcja

Autor:redakcja

25 sierpnia 2016, 11:54 • 8 min czytania 0 komentarzy

Dlaczego napisał kawałek o Jakubie Błaszczykowskim? Jaki kawałek o Mario Goetze biłby rekord popularności? Z czego wynika jego miłość do tworzenia muzyki na tematy piłkarskie? Jak dzieci z młodzieżowej drużyny BVB zmieniły idoli? Jaką koszulkę chciał dzieciak w klubowym sklepie Borussii? Na te i na wiele innych pytań odpowiada niemiecki raper Michel Pulijć, szerzej znany jako M.I.K.I.

M.I.K.I: Kuba – wymierający gatunek w komercyjnej dżungli…

– Będziemy pewnie rozmawiać o jednym z moich nowych kawałków z płyty „Kurvenmukke”. Na pewno chodzi o ten z Kubą. Jak ci się podobało?

Ciary. Nie jestem fanem rapu, ale naprawdę nie można obok tego przejść obojętnie.

To miało oddawać emocje kibiców Borussii i reprezentacji Polski. To dla nich Błaszczykowski zostawiał na boisku serce, więc oni tekst tego utworu mogą traktować jako osobiste przeżycie. Jako manifest swojego buntu wobec szargania pamięci o jednym z najwybitniejszych piłkarzy ekipy z Signal Iduna Park w XX wieku. Widziałem, że w Polsce odbiło się to dużym echem. Ludzie zrozumieli, o co mi chodzi.

A o co chodzi?

Reklama

O to, że facet, który dla BVB dałby się poćwiartować jest bez żadnej wdzięczności wyrzucany z klubu, bo akurat jeden z trenerów nie widział go w swojej koncepcji pierwszego składu. To jest burzenie pomników. Tego nie wolno robić. Każdy klub ma jakieś swoje legendy i je trzeba szanować ponad wszystko, a jeśli nie można tego robić, to należy być przynajmniej zachowywać się przyzwoicie i być fair.

Rapujesz, że Watzke właśnie nie był fair wobec Błaszczykowskiego.

Kilka lat temu Kuba znajdował się w najwyższej formie i był wart miliony. Miał mnóstwo ofert. Mówiło się o Manchesterze City, Juventusie i jeszcze kilku innych topowych zespołach. Proponowali mu dużą podwyżkę i progres sportowy, ale on był wierny czarno-żółtym barwom. Wiedział, ile zaufania otrzymał od Juergena Kloppa i chciał mu odpłacić. To był wielki gest, który powinno się w Borussii docenić. A tu co? Polak znalazł się w gorszej formie i Thomas Tuchel ze sztabem, a później dyrektor sportowy pokazali mu na pożegnanie środkowy palec. Tak się tego nie robi. Jak już chcieli się go pozbyć, to powinno odbyć się to w ciepłej atmosferze. Oficjalna konferencja prasowa, pełen stadion i pożegnalna mowa.

Może sportowo był już za słaby?

Gówno prawda. Euro pokazało, że to dalej potrafi grać na najwyższym światowym poziomie. Był najlepszym zawodnikiem jednej z ośmiu najsilniejszych reprezentacji w Europie. Jak on może być słaby? Fakt, że miał problemy zdrowotne nie czyni go beznadziejnym zawodnikiem. Powinien dostać szansę.

Do klubu przyszedł zaś Mario Goetze. Podobnie jak inni kibice również żywisz to niego nienawiść?

Reklama

Na niego nie da się patrzeć. Kiedy był w najwyższej formie i z perspektywami bycia nowym Messim porzucił bez wahania dortmundzkie barwy. I jeszcze je podeptał, bo zdecydował się na Bayern. tym samym osłabiając znacząco klub, w którym się wychował. Kiedy mu tam nie wyszło, bo Guardiola miał na jego pozycję pięciu lepszych postanowił znów – jak syn marnotrawny – przywdziać stare sponiewierane barwy.

Jest zdrajcą, który nigdy nie odzyska szacunku fanów BVB?

Rozmawiałem o tym ostatnio z kolegą raperem. On też czasami pisze kawałki o Borussii.

– Planujesz nagrać coś o Goetze? – spytałem.

– Nie ma mowy. Już i tak za dużo przeklinam w moich tekstach, a tu pozwaliby mnie o szerzenie mowy nienawiści.

Zakładam, że kawałek składający się z samych obelg na jego temat mógłby bić rekordy popularności. Nastolatkowie polubiliby go, bo byłyby w nim przekleństwa. Dorośli zaciekawialiby się, bo kontrowersyjny, a kibice pokochaliby go, bo byłby prawdziwy. Po prostu. On w ogóle nie powinien tu trafić. Zakładam, że kiedy – nie daj Boże – wróci do formy i znów zacznie błyszczeć, to nie będzie się wahać i po chwili wróci do Bayernu czy innego Manchesteru.

Jednak on dostał kredyt zaufania od władz klubu, a Kuba nie.

I to jest szok, ale po części rozumiem tę decyzję. Dziś futbol jest jedną wielką komercyjną ściemą. Dla klubów lepiej jest ściągnąć za 30 milionów jakiegoś średniego gościa, któremu trzeba płacić krocie i trąbić, że oto przyszedł zbawca i nowy mesjasz piłki nożnej niż trzymać legendę, która prezentuje podobny lub nawet wyższy poziom. Dlaczego? Bo trwa ciągły pościg za kasą. O sprzedaż koszulek, o nowe kontrakty reklamowe, o większe zainteresowanie mediów.

Kuba to w tej komercyjnej dżungli gatunek wymierający. Wymierające gatunki mają to do siebie, że wszystkim jest ich żal, ale zawsze znajdzie się na świecie jakiś kretyn, który zacznie je eksterminować. I ta droga prowadzi nie prowadzi do rozwoju piłki nożnej. Niedługo będą transfery za miliard, tygodniówki za sto milionów, a piłkarze to będą biegające banknoty dolarów. Nawet w BVB jest cała grupa piłkarzy, dla których te barwy nic nie znaczą. To po prostu miejsce pracy. Oni nie znają historii drużyny czy lokalnej kultury, wystarczy, że są ekspertami, kiedy trzeba zapamiętać dzień i godzinę, w której otrzymają na konto pokaźną sumę.

Personalnie?

Nie chciałbym, ale można się domyślać. Mario Goetze na pewno. Tylko, że on nie ma ostatnio żadnych walorów sportowych. Co innego Kuba Błaszczykowski – on grał sercem, bo umiejętności miał trochę mniejsze niż Niemiec. Nie był obdarzony takim talentem, ale nigdy nie splunąłby na barwy swojego ukochanego zespołu. I jemu można było wybaczyć Freiburg, a to wcale nie chodziło tam o krzywo zasadzoną kępkę trawy (śmiech).

Dlatego – tak jak rapujesz – kłaniasz się przed nim?

Powodów jest więcej. On jest trochę tragiczną postacią. Miał bardzo dużo groźnych kontuzji. Wynikały one z niebywałej ofiarności. Zawsze harował w ofensywie i defensywie. Nie było zmiłuj. Praca przez całe 90 minut, aż serce rosło. I fani to doceniali. W sklepie z koszulkami Borussii byłem świadkiem naprawdę symbolicznej sytuacji. Ojciec i syn zastanawiają się nad kupnem trykotu. To było gdzieś w marcu poprzedniego sezonu.

– Który chcesz? – pyta tata.

– Kuby.

– Ale on teraz nie gra. Patrz, jest fajny Reusa albo Aubameyanga.

– Nie, wezmę Kuby. Będę nosił go z dumą.

I wziął, choć chyba jeszcze z sezonu 2014/15.

O czym to świadczy?

O tym, że legend nie wyrzuca się do kosza, bo uderza to skrajny egoizm. Chciałbym, żeby dostał pomnik ze złota, a nie kopa w dupę i transfer do Wolfsburga. Zresztą jeszcze jedna historia. Opowiedział mi ją mój znajomy, który pracuje w Borussii w dziale administracji. To było kilka lat temu. Nie pamiętam już dokładnie kiedy. Trener młodzieżowej drużyny po jednym z treningów pyta się swoich młodziutkich podopiecznych, kto jest ich idolem piłkarskim.

– Reus!

– Hummels!

– Lewandowski!

Ale takie odpowiedzi są odosobnione, bo w większość krzyczy, że Kuba. I co? Następnego dnia na trening na kilka minut przyszedł tylko jeden z nich. Chyba nie trzeba mówić, kto. Powiedział kilka motywujących słów i poszedł, ale sam gest się liczy. Myślę, że chłopcy, którzy mieli inne preferencje w kwestii idoli szybko się wyleczyli.

Dzięki temu wszystkiemu łatwo było napisać numer o nim.

To była przyjemność. Ona oddawała moje wszystkie emocje. Była bardzo udana, więc cieszyłem się z pozytywnego przyjęcia przez rzeszę fanów BVB na całym świecie.

 

 

To twój najlepszy piłkarski kawałek?

Wszystkie te numery były dobre, bo pochodziły z serca. Były po prostu szczere. Ludzkie. Normalne. Dzięki nim w jakiś tam sposób stałem się głosem kibiców. Tworzyłem, kiedy Mario Goetze przechodził do Bayernu. Przyjęło się. Rapowałem też o Mortizie Leitnerze, o mojej miłości do BVB i o kulturze kibicowskiej tego klubu.

Twoje utwory o piłkarzach są przepełnione informacjami o nich.

Chłonę ten klub, tę ligę, więc nie jest dla mnie problemem napisanie takich piosenek. Pamiętam, że wielu zaimponowała moja wiedza o Leitnerze, bo to mało popularny zawodnik, a ja opisywałem jego życie. Podszedł do mnie wtedy jeden z kibiców. Uśmiechnięty i wesoły.

– Dzięki za numer. Mógłbyś stworzyć coś takiego o każdym z zawodników BVB. Takie kompendium wiedzy.

To by było coś. Pomyślałem, że to całkiem dobry pomysł. Nikomu nie chce czytać się nudnych biografii piłkarzy. W muzyce jest inaczej. Słuchasz i przy okazji się uczysz. Gdybym chciał jednak coś takiego zrobić musiałbym być w ścisłej współpracy z klubem, by na przykład to jakoś kreatywnie wypromować na stadionie czy oficjalnej stronie drużyny, ale po ostatnich moich krytycznych słowach na temat władz to raczej niemożliwe.

Co jest ważne w pisaniu takich kawałków?

Szczerość i naturalność. Lwia część raperów śpiewa o narkotykach, dzielnicy i panienkach. Część naprawdę ma takie doświadczenia, a część nie. Jedni robią karierę, a inni nie. Ja stworzyłem muzykę z tego co kocham najbardziej, czyli z pasji do piłki nożnej. Ale to nie był oczywiście ani pierwszy, ani ostatni mój taki kawałek. O BVB piszę często.

Z czego to wynika?

To samo pytanie jakiś czas temu zadał mi mój wydawca. Odpowiedziałem wtedy:

– Bo inspiracja pochodzi z serca, a w Dortmundzie to serce jest słyszalne.

Boję się, że wraz z czasem ta drużyna straci tożsamość i złapie arytmię czy może nawet  jakąś gorszą chorobę serca. Długo siła BVB polegała na tym, że kupowało się tam utalentowanych piłkarzy za od 4 do maksymalnie tych 15 milionów i szkoliło się, zaszczepiając im DNA klubu. Tak przychodzili Lewandowski, Błaszczykowski czy Piszczek. Przypominasz sobie, ile kosztował Reus?

17 milionów euro.

Dokładnie i to było dużo. A teraz taka kwota byłaby żenująco mało imponująca. Skoro Leroy Sane mógł przejść do City za 55 milionów, to w tej koniunkturze Reus powinien kosztować przynajmniej 50 milionów. To jest zamknięte koło. Ceny będą coraz wyższe.

Borussia traci tożsamość?

Każdy klub, który nie boi się negować swojej historii i wykreślać legend, traci tożsamość. Jeśli Joachim Watzke nie zacznie wsłuchiwać się w głos kibiców, BVB znajdzie się w martwym punkcie, a stąd już nie jest daleko do wielkich i nastawionych na komercje klubów z zachodu.

Rozmawiał JAN MAZUREK

Fot. Facebook

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...