Reklama

Ołomuniec, karuzela, fuck off – trenerski alfabet 2013/14

redakcja

Autor:redakcja

10 czerwca 2014, 11:34 • 16 min czytania 0 komentarzy

Powoli kończymy etap podsumowań Ekstraklasy. Pokazaliśmy wam z czego zapamiętamy sezon, podzieliliśmy się naszymi rankingami najlepszych zawodników, zaprezentowaliśmy wam obszerny i wnikliwy raport z pola walki o noty Weszło, zarzuciliśmy nawet konfrontację cen w naszej grze „Ustaw ligę” z rzeczywistą grą piłkarzy w niej występujących. Nieuszczypnięci pozostali jedynie kreatorzy ligowej rzeczywistości, czyli kasta ekstraklasowych trenerów. O jak Ołomuniec, F jak Fuck off i przede wszystkim K jak Karuzela – czas na trenerski alfabet Weszło, rzecz o wszystkich odpałach, przypałach i niewypałach świata rodzimych szkoleniowców.
A jak Angielskie wyjście

Zaczynamy zgodnie z prawidłami trenerów wychowania fizycznego – od spokojnej rozgrzewki. Tak spokojnej, jak reakcja środowiska na zwolnienie Marcina Brosza. Odchodzi facet, który wprowadził outsidera do europejskich pucharów, przez trzy sezony był stałym elementem Ekstraklasy, zagrał sporo meczów, część katastrofalnych, sporo niezłych, dużo przyzwoitych. Jakieś słowa pożegnania? Analizy dokonań? Transparenty od kibiców, poparcie ekspertów, wywiady na „do widzenia”? A skąd. Brosz wyszedł po angielsku, a wszystko wyglądało tak, jakby całe środowisko umówiło się, że braku tego nieco ekscentrycznego trenera zwyczajnie nie zauważa.

Nie ukrywamy, dziwne to wszystko było. Odsyłamy do naszego tekstu z tamtego okresu, znajdziecie go tutaj.

B jak Barcelona

Której ostatecznie nie udało się zbudować w Krakowie. Wojciech Stawowy mógł być krytykowany, tyrany, ciochrany, szturchany i miażdżony analizami – mimo to robił swoje. Jeśli za coś go chwalić, to właśnie za konsekwencję, upór i wierność ideałom. Ł»e nie wychodziło? Cóż, przynajmniej próby odtworzenia tiki-taki w rodzimych warunkach były ciekawe i efektowne. Ł»ytko w roli Puyola brzmi dość zabawnie, a wygląda jeszcze lepiej. Inna sprawa, że dopóki grał Budziński, wszystko w miarę trzymało się kupy i Stawowy częściej, niż obiektem szyderstw, stawał się triumfującym wizjonerem.

Reklama

W ostatecznym rozrachunku okazało się jednak, że samotny piewca ofensywnego futbolu przejechał się na swojej wizji jak Wisła na Sorinie Oproiescu. Wsiadł na motor, przystrzygł wąsem i odjechał w siną dal, szukać krainy, gdzie podania są punktowane.

C jak Czerwona kartka

O dziwo, nie chodzi o Skorżę i jego legendarne „to jest czerwona kartka!”, ale o Dariusza Wdowczyka, gościa, który zasłużył na miano najgorzej przyjętej czerwieni sezonu, a może i całej dekady. Nasz materiał możecie jeszcze obejrzeć tutaj, teksty, jakie tam latały chyba pamiętacie. Ochrona, frajerze, te sprawy.

D jak Do Dwóch (razy sztuka)

Jak Michał Probierz pożegnał się z piłkarzami Lechii po porażce w ćwierćfinale Pucharu Polski z Jagiellonią Białystok? Nie wiem jak wy, ale ja gram dalej.

Ten i podobne żarciki krążyły jeszcze długo, bardzo długo – wszystkie zaś kręciły się wokół probierzowej gonitwy za wpisami do CV. Piłkarski podróżnik od 2011 zwiedził czterdzieści trzy kluby, w tym sezonie biorąc się za Lechię Gdańsk i Jagiellonię Białystok. Z oboma zespołami nie zdziałał cudów, a – co ważniejsze – dwukrotnie odpadł z Pucharu Polski. To zaś stworzyło pole do popisu wszystkim śmieszkom, którzy od tej pory zastanawiali się, który z zespołów poprowadzi Probierz w finale oraz czy jest w drodze do Krakowa, gdy posadę tuż przed zapewnieniem utrzymania utracił Wojciech Stawowy.

Reklama

Naturalnie koniec końców okazało się, że dwukrotne odpadnięcie z Pucharu Polski to jedyny rozsądny wpis do CV za ubiegły sezon. Czekamy na kolejne podróże naszego ulubieńca, człowieka, który zremisował z Barceloną Grzelczakiem.

E jak Ewolucja

Dwa ruchy: brak kontraktu dla Ryszarda Tarasiewicza od Radosława Osucha oraz wymiana Jana Urbana na Henninga Berga. Teoretycznie – ruchy dość nierozsądne, zwalnianie gości z wynikami i liczbami. W praktyce jednak – ewolucja. Tak jak ulepszane w sposób punktowy są ligowe zespoły, tak jednym z owych „punktowych ulepszeń” miała być wymiana Urbana na Berga oraz obecny galimatias w Bydgoszczy.

Naszym zdaniem, przynajmniej na ten moment, gdy Legia wciąż jest przed pierwszymi eurowpierdolami, ewolucja w Legii przebiegła wyśmienice. Norweg poradził sobie z piłkarzami lepiej, niż przepytujący go dziennikarze z językiem angielskim (pamiętne „team settings”), a bilans trenera z mroźnej północy przyćmił dokonania poprzednika. Jasne, w Legii wciąż jest sporo do zrobienia, ale Berg wykonał dwie bardzo ważne rzeczy: po pierwsze, niczego nie spieprzył, po drugie zaś – obudził Ł»yrę. Osiągnięć (jak i błędów) znalazłoby się pewnie więcej, ale zasadniczo – kierunek ewolucyjny w Ekstraklasie wygląda całkiem rozsądnie. Choć zwalnianie Tarasiewicza (ruch analogiczny do wymiany trenera w Legii) to na ten moment dla wielu kibiców i ekspertów czysty strzał w kolano.

F jak Fuck off

Historia Ricardo Moniza w Polsce była dość krótka i można ją streścić krótkim „fuck off”, które rzucił na pożegnanie całemu środowisku odlataując w kierunku zachodzącego słońca. Monachium powitało go wyjątkowo ciepło, a my zaczęliśmy się zastanawiać, czy którejkolwiek z jego przygód nie da się obkręcić wokół wspomnianego zwrotu „fuck off”?

– afer(k)a przyjazdowa (wtedy, gdy w pierwszym wywiadzie przejechał się po Polakach i Polsce, przede wszystkim za pesymizm – swoiste „fuck off” na powitanie)
– afera przeprosinkowa z Lechem Poznań i Rumakiem (buraczane przekomarzanki, w których głównym winnym był tym razem Rumak)
– afera szatniowa („fuck off” latało co kilka sekund)
– afera wyjazdowa („fuck off”, jadę do Monachium, nara)

Moniz wjechał na pełnej, poudzielał kilku mądrych wywiadów, pomędrkował, poukładał Lechię, obudził Makuszewskiego, gdy Ruch pozostawał bez licencji na puchary – był bliski ich wywalczenia, a na koniec zawinął mandżur i poleciał nieść dobrą nowinę holenderskiej myśli szkoleniowej do Niemiec. Prawdziwa kometa, przelot trwał niecałą rundę.

G jak Gierki psychologiczne

Których w Polsce brak. A szkoda.

H jak Hipnotyzer Kaszpirowski

Czyli innymi słowy Ryszard Tarasiewicz. Od czasów, gdy Osuch okrzyknął go „Kaszpirowskim” trochę minęło, minęło chyba również uwielbienie właściciela dla swojego trenera [patrz: ewolucja], ale w podsumowaniu sezonu nie sposób „Tarasia” nie wspomnieć. Trener roku 2013 według Weszło w 2014… z jednej strony trochę zawiódł, z drugiej – zachwycił. Zawiódł, bo Zawisza wiosną, a szczególnie w dogrywce bez stawki, zwyczajnie odpuścił, osiadł, oklapnął i zdecydowanie męczył bułę. Zachwycił, bo zdobył Puchar Polski prowadząc beniaminka, w dodatku w warunkach ciągłych przepychanek „na górze”. Tarasiewicz trenerem roku 2014 pewnie już raczej nie zostanie, ale nie jesteśmy w stanie określić jego dokonań mianem wielkiego „zjazdu”. Szkoda, że nie dostanie szansy w pucharach, jesteśmy ciekawi, czy jego „czar” zadziałałby również w Europie. Tak czy owak – szkoda Ryśka. Wszystkie Ryśki to fajne chłopaki.

I jak Ignorowanie przeciwności losu

W wykonaniu Rumaka. Autentycznie, im dłużej trenuje Lecha, tym bardziej go cenimy. Facet jest niemal niezniszczalny. Skorża osiem razy przepakowywał walizki, aż w końcu znudzonego Maćka przymierza się do Bydgoszczy. Jego przeciwnicy wielokrotnie zacierali ręce i kopali mu wygodny grób, tymczasem Rumak – szczęśliwym zrządzeniem losu, żelaznymi jajami czy determinacją własnych piłkarzy – zawsze uciekał spod gilotyny. Jak nie terminarz, to indywidualne błyski jego zawodników. Jasne, w jego długowieczności na pozycji trenera drugiej siły rodzimej ligi jest spora zasługa niewysokich zarobków, ale z każdym tygodniem, z każdym meczem i każdym wywiadem Rumak przestaje irytować, a zaczyna imponować. Chłopak, którego witały okrzyki „na Rumaku do Europy” dziś jest facetem, który zbudował sobie zespół zabetonowany na drugiej pozycji. Niektórzy twierdzą, że to porażka, ale patrząc obiektywnie – to Rumak ma dziś w składzie Lovrencsicsa, Hamalainena, Teodorczyka, Pawłowskiego i Douglasa, a rosną mu już Kownacki czy Linetty. Skauting działa znakomicie, szkolenie też, on zaś dyryguje wszystkim z gracją i niezłymi wynikami.

J jak Jacyś piłkarze

To będzie jeden z najdłużej wspominanych przez nas cytatów trenerskich. Piotr Stokowiec o potencjalnych wzmocnieniach Jagiellonii: „no przyjechali jacyś piłkarze”. „Jacyś piłkarze” przyjeżdżali sobie więc do Białegostoku, do Gliwic, do Krakowa (słynny student), a liga – jak to liga – wyłącznie zyskiwała na tych Targinach, Nuno Henriquach i innych Rajalaksach. To znaczy… liga niekoniecznie zyskiwała. Zyskiwali kibice, którzy otrzymywali kolejnych typków do obśmiewania.

Trenerski fach obejmuje w Polsce również dbanie o transfery. Casus Stokowca, Stawowego czy nawet tego nieszczęsnego Moniza pokazuje, że pozornie proste rzeczy w rodzimym futbolu stają się skomplikowaną i wywołującą konflikty operacją. Nie ze względu na złożoność samych transferów, raczej na złożoność w kwestii podziału kompetencji. Najlepszym dowodem właśnie „jacyś piłkarze”.

K jak Karuzela

Ciężko znaleźć jakiekolwiek zastępstwo dla oklepanego zwrotu „karuzela trenerska”. Rotacja wśród szkoleniowców w Polsce to naprawdę zwyczajna karuzela, taka koło przedszkola, gdzie bezustannie ustawieni są kolejni oczekujący na wskoczenie do wirującego mechanizmu. Przyczajki na tych, którzy już się kręcą, stała rotacja siedzących i kręcących, wypadnięcia z karuzeli, które skutkują długotrwałym zbieraniem się z gleby i próbą ponownego ustawienia się w kolejce, spektakularne skoki na pędzące koło, które gwarantują długie utrzymanie się w ruchu.

Kto w tym roku z niej zleciał? Wygląda na to, że raczej bezpowrotnie Stasiu Levy, tak samo Ricardo Moniz, nie spodziewalibyśmy się też rychłego powrotu Wieczorka oraz Stawowego, naturalnie tak samo poza obiegiem pozostają ściśle związani ze swoim okręgiem Mroczkowski czy Rafał Pawlak. Komu zaś się poszczęściło? Z pewnością Podolińskiemu, który powinien tu zagościć na dłużej, możliwe, że również Pachecie, który nawet po zwolnieniu pewnie mógłby znaleźć coś w kraju.

Na karuzeli pozostają Brosz, Urban, Lenczyk, Zieliński czy Tarasiewicz. A wymieniliśmy tylko tych „najbardziej ewidentnych”, których łatwo przyporządkować do powyższej metafory, bo przecież z Hapalami i innymi przelotnymi związkami, trenerów do brydża byłoby ze dwa, a może i trzy razy więcej, niż skromne szesnaście ekstraklasowych stołków…

L jak Levy

Staszek Levy. Sympatyczny gość z tym swoim czeskim językiem, raczej beztroskim podejściem do życia i zawadiackim uśmieszkiem spod wąsa. Ciągle coś się wokół niego działo, a to zapomniał się czegokolwiek napić, a to jakieś drobne niesnaski w drużynie. I wszystko byłoy właściwie w porządku, gdyby nie… wyniki. Te zaś Staszek miał – bardzo delikatnie rzecz ujmując – niespecjalne, a tragiczna pozycja Śląska w tym sezonie to bardziej zasługa Staszka, niż Teda Pawłowskiego [patrz: striptiz]. Z jednej strony szkoda, że Staszka nie ma już z nami (pomknął w dyrektory na Cypr, serio), z drugiej – trenerem był takim, jak najsłynniejszy serial z Wrocławia. Kiepskim.

M jak Malediwy

Legenda. Trener Angel Perez Garcia, człowiek, którego główne osiągnięcia trenerskie to cztery miesiące na Malediwach, podczas których rozegrał (i wygrał) jeden oficjalny mecz. Następnie wyleciał dalej, w poszukiwaniu równie uroczego miejsca. Niestety dla niego, na szczęście (?) dla Piasta, nie udało się. Trafił do Gliwic.

Tu odebrał – naszym zdaniem zasłużenie – potężny pokład słów powątpiewania wobec jego warsztatu i umiejętności. Skoro w CV ma głównie wakacyjne kurorty, Egipt i Malediwy, dlaczego mielibyśmy dawać mu cokolwiek na kredyt, a już szczególnie zaufanie na kredyt, którym w Polsce nie darzy się nawet najtwardszych wyjadaczy? Angel jednak wybronił się ostatnimi kolejkami, utrzymał Piasta, pokazał nawet, że potrafi uruchomić mocno zaspanych rodaków z tej dość wesołej bandy osieroconej przez Brosza. Będziemy mu się bacznie przyglądać. Tak, mamy nadzieję, że samo przyglądanie się wystarczy, by ktoś nas wysłał w zamian za Angela na Malediwy. Nadzieja mat… umiera ostatnia.

N jak Niemożliwe

Synonimy: Kocian, Ruch 2013/14, Chorzów w Lidze Europy.

Co tu dużo mówić, facet jest fenomenalny. Wpadł krótko po słynnej „Cichej 0:6” z Jagiellonią, a kończy na podium Ekstraklasy, mimo rzeźbienia raczej w drewnie, niż w granicie. 15-8-7, 53 punkty, licząc każde zwycięstwo jako 3 „oczka”. Bilans – jak na Chorzów – imponujący, a w dodatku wyjątkowo „autorski”. O tym, że wpływ na Ruch miał przede wszystkim Kocian świadczy wielkość zmian w grze „Niebieskich” i względna „stałość” tychże zmian. Sympatyczny szkoleniowiec przyszedł, poczarował, pozamiatał i ze średniej 0,85 punktu w pierwszych siedmiu meczach wykręcił 1,77 w trzydziestu kolejnych.

Niemożliwe. Tak należało określić misję wydźwignięcia Ruchu z letniego marazmu. Wystarczyła jesień i kawałek wiosny, potem zaś walka do końca o puchary, a nawet szansa na drugie miejsce, jeszcze dwie kolejki przed finiszem. Fanfary, baczność. W ligę wkroczył nowy chorzowski „King”.

O jak Ołomuniec

Celowo ominęliśmy przy Staśku kilka słów o jego drugiej, ołomunieckiej twarzy. Choć nie pracuje już od kilku miesięcy, słowa takie jak szamotanina, mieszkanie socjalne, błękit Paryża, fioletowa ambrozja czy Wigry 3 już zawsze będą brzmiały inaczej, niż przed jego zatrudnieniem w Śląsku.

Sam Stanislav poszedł w dyrektory na Cypr, ale jako „The Social One”, ten, który nie spożywa płynów i mdleje, ten, który żyje wyłącznie dzięki dowodowi osobistemu Sylwestra Patejuka – zawsze pozostanie częścią Ekstraklasy. Barwną. Fioletową.

P jak Papiery

Papiery. Brzmi jak formalność, wygląda jak formalność, powinno być formalnością. Niestety, nie jest. A to Dankowski, a to jeszcze jakieś inne dziwne machinacje, o podejrzanym „transferze” Stokowca nie wspominając. Papiery trenerskie, umowy z trenerami i towarzyszące całemu zamieszaniu machinacje to nieodłączny element rodzimego futbolu i pozostaje patrzeć z zazdrością, jak Ryan Giggs prosto z boiska schodzi na linię z kompletem wszystkich wymaganych licencji.

U nas? Pewnie nawet by go nie zgłaszano, siedziałby w garniturze jako jeden z rezerwowych u trenera Dankowskiego, albo innego życzliwego użyczającego swojego nazwiska i licencji…

R jak Rambo (i rap)

Facet, który każdym swoim krokiem, gestem, spojrzeniem i wypowiedzią przypomina, że archetyp prawdziwego maczo nie odszedł wraz z blond włosami Lindy, Lundgrena i Borewicza. Leszek „Rambo” Ojrzyński. Gość, z którym nie balibyśmy się pojechać do Syrii, choćby i mieli nas tam desantować z rozlatującej się Cessny bez spadochronu. Nie boi się wyzwań. Nie boi się drewna. Nie przeraża go wizja pracy z Piotrem Malinowskim. Potrafi utrzymać Podbeskidzie. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę fakt, że przy Zagłębiu i Widzewie nawet wspomniany Bogusław Linda utrzymałby dowolny inny zespół tej ligi, ale fakt faktem, że Ojrzyński już w drugim klubie pokazuje ogromne jaja i talent do cementowania składu.

Ligę wybronił mu Zajac, ale to Ojrzyński, wojowniczy rap w szatni, który przywędrował za nim z Korony i atmosfera „bandy świrów vol. 2” pozwoliły dokonać tego w tak świetnym stylu. No i ta zamówiona na galę Ekstraklasy pizza… Wymiatacz.

S jak Striptiz

Tadeusz Pawłowski, czyli wyluzowany od początku do samego końca. Na wejściu zrobił striptiz, potem jeszcze kilkakrotnie wspomniał coś o braku szczęścia i pechu (gdy Śląsk notował wyniki dokładnie identyczne, jak za kadencji Staszka), a na koniec oznajmił, że 400 tysięcy złotych to on gubi, gdy goni wrocławski autobus i w meczu, w którym gra o dwie pozycje w tabeli (warte po dwieście koła każda) wystawi drugi garnitur.

Ostatecznie wszystko zakończyło się dla niego wyjątkowo fortunnie, ale w naszych oczach nadal pozostanie delikatnym szaleńcem, świecącym gołym torsem i gadającym co mu ślina na język przyniesie. Nie mówimy, że to źle. Staszek też był, jaki był, a wszyscy go kochaliśmy!

T jak Taniec z gwiazdami (Tercet nie do końca egzotyczny)

Czyli zmiany trenerów w Widzewie i Zagłębiu. Nie będziemy się powtarzać: tu jest wszystko.

U jak Usta (złote)

Będziemy posiłkować się zestawieniem cytatów autorstwa Andrzeja Kałwy.

– Ale to nie jest tak, że to nie jest piłkarz, tylko jakiś murarz albo piekarz – Franciszek Smuda bronił Sorina Oproiescu, a Opinia Publiczna przyznała mu rację – Oproiescu bardziej wyglądał na zduna.

*

– Arek Głowacki nie kalkuluje, gdyby ktoś mu rzucił cegłę lub kamień, to on zagłówkuje – Franciszek Smuda wysoko cenił odruchy bezwarunkowe swojego kapitana.

*

– Nie znam tego człowieka, jakiś nowicjusz chyba – trener Smuda nerwowo reagował na zaczepki prezesa Leśnodorskiego – Co on pajacuje, dobry Boże…. Jak grałem w Lidze Mistrzów, to on pod szafę z nocnikiem wjeżdżał.

*

– Piłka jest grą zespołową, o wynikach decyduje suma umiejętności wszystkich zawodników z domieszką farta. Im więcej dobrych, dobrze wyszkolonych piłkarzy w składzie, tym lepiej dla trenera, który – mając taki komfort. może się położyć na leżance i klaskać uszami – asekurował się trener Smuda i dodawał – Jeśli kontuzje będą nas szanować…

I tak dalej. Król jest jeden, wiadomo.

W jak Wypuścić kurczątko oraz Wędkować

„Kwoka wypuszcza swoje kurczątko” – ten wrzut Remka Jezierskiego to jeden z najlepszych tekstów minionego sezonu. Lenczyk chowający pod kurtką czarnoskórego Abwo i cała otoczka towarzysząca stosunkom „Oro-Profesoro” ze swoimi piłkarzami to kolejny element trenerskiego abecadła, którego nie sposób pominąć. Lenczyk w tym sezonie to bowiem nie tylko ratowanie lubińskiej Ekstraklasy przez wypuszczanie swojego kurczątka, ale także inne „w” – wędkowanie, którym potraktował młodziutkiego Filipa Jagiełłę. Dziś chłopaka chce ponoć Ajax, ale wtedy żaden z rówieśników nie chciałby się z nim zamienić – upokarzająca zmiana w trzydziestej minucie to jak wykrzyczenie w twarz: „jesteś dwie klasy za słaby” i przytulanko przy linii niczego nie zmienia. A czuć się dwie klasy za słabym w zespole z Rymaniakami to naprawdę niezbyt przyjemne.

Lenczyk zapisał się więc głównie zmianami, bo Zagłębia ani nie zbawił, ani nie pogrążył. Ach, zapomnieliśmy o najważniejszym. Wprowadził też nowy zwyczaj w polskim futbolu – prowadzenie zespołu bez trenowania.

W poniedziałek Zagłębie zremisowało 0:0 z Koroną Kielce. Wiadomo, że sytuacja drużyny jest krytyczna. Miejsce w tabeli fatalne, dorobek punktowy żenujący, a terminarz trudny. Co zrobił Lenczyk? Lenczyk wyjechał. Nie poprowadził treningu ani we wtorek, ani w środę, ani w czwartek. Do zespołu dołączyłâ€¦ wczoraj, żeby załapać się na transport do Białegostoku. Tak, dobrze czytacie: trener drużyny ekstraklasy zniknął, wprawiając w zdumienie wszystkich w klubie. Oczywiście za moment szanowny pan Orest udzieli jakiegoś wywiadu, w którym zrobi idiotów ze wszystkich wokół, ale prawda jest taka, że współpraca z nim to notoryczna udręka i ciągłe próby zgadywania, o co mu chodzi.

Więc również „w jak wynalazca”? A do tej sytuacji dodajemy jeszcze kapitalną anegdotę z książki „Szamo”, znajdziecie ją w tekście o całej sytuacji na Weszło.

I jeszcze soczysty cytacik.

Mówię do swoich piłkarzy: znaleźliście się na uniwersytecie, bo ekstraklasa to jest piłkarski uniwersytet, ale mogę się zapytać, jakim cudem kilku z was się tutaj dostało. Bo po drodze przecież jeszcze szkoła średnia powinna być. A wy trafiliście tutaj prosto z drugiej klasy zawodówki. Nie ma się co obrażać, bo prawdę mówię.

Tak, to Lenczyk.

Z jak Zaufanie

W Ekstraklasie – jak w dobrym sensacyjnym filmie, albo grze komputerowej – ufać możesz jedynie sobie. Zdradzić może cię każdy – asystent podkopujący twoją pozycję, by otrzymać awans, dyrektor sportowy walczący o angaż dla swojego ziomka, piłkarze grający „na zmianę trenera”, nawet właściciel czy prezes.

Naszym zdaniem nigdzie nie znajdziecie takich przykładów braku ufności, jak w polskiej Ekstrkalasie. Sztandar wprowadzić: szorstka przyjaźń Profesora Filipiaka z Wąsem Stawowym. W tym związku było więcej toksyn, niż między Pamelą Anderson i Kid Rockiem, a wzajemne pstryczki w nos zdarzały się częściej, niż świadectwa faktycznej współpracy i „pchania wózka” w jedną (tę samą!) stronę. Apogeum przyszło wówczas, gdy Filipiak wypalił:

Ci zawodnicy byli, ale trener Stawowy nie był skłonny tych transferów zrobić. Natomiast te transfery, które zrobiliśmy, to była moja decyzja, jako akt rozpaczy bez akceptacji trenera Stawowego. Przepraszam, że tak mówię, ale to trzeba było powiedzieć, bo takie są fakty. A ci zawodnicy albo grają, albo nie grają. Gdyby nie moja decyzja, że robimy transfery, że robimy transfery na siłę, to byśmy nie mieli transferów, bo trener Stawowy oprócz Rakelsa i Wawrzynkiewicza nikogo nie zaakceptował. Wawrzynkiewicz gra w rezerwach i nikt go nie chodzi oglądać. Mamy zawodnika, który grał w I lidze norweskiej, a teraz nie ma szans zagrać w Cracovii. Liga polska jest w tej chwili chyba 78. na świecie za Sierra Leone, nie wiem, która jest norweska, ale zawodnik z ligi norweskiej nie ma szansy zagrać w 78. lidze świata.

I ja to dzisiaj trenerowi Stawowemu wyraźnie powiedziałem, że gramy zbyt małą kadrą, zbyt mało zawodników widać i to jest moja pretensja do trenera. Dlaczego ja to mówię? Bo kibice i społeczność Cracovii obciąża mnie za tę sytuację, a my jako zarząd wykonaliśmy bardzo dużą pracę, żeby trener Stawowy miał większą grupę zawodników, natomiast to nie spotkało się z odpowiedzią ze strony obecnej ekipy szkoleniowej.

Podobnych przykładów „zaufania” jest zresztą wiele [patrz: Jacyś piłkarze]. Kończąc hasło i jednocześnie sumując cały tekst: życie trenera w Polsce to jak żywot podwójnego agenta pracującego dla CIA i KGB. W Afganistanie. Na polu minowym. W slipkach. Tym większe ukłony, przed tymi, którzy sobie radzą.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...