Reklama

Memoriał Kamili Skolimowskiej za 4 dni. W Chorzowie mogą paść rekordy świata

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

02 sierpnia 2022, 18:41 • 10 min czytania 3 komentarze

Po raz pierwszy w historii Polska zorganizuje mityng z cyklu Diamentowej Ligi. Już w sobotę, 6 sierpnia, na Stadionie Śląskim w Chorzowie zjawi się plejada naszych i zagranicznych gwiazd. Rywalizacja powinna stać na najwyższym poziomie – takim, że ani trochę nie zdziwią nas opcjonalne rekordy świata. Tak, rekordy – w liczbie mnogiej. Bo szans na takie będzie co najmniej kilka.

Memoriał Kamili Skolimowskiej za 4 dni. W Chorzowie mogą paść rekordy świata

Diamentowa Liga po raz pierwszy

Nie ma bardziej prestiżowego lekkoatletycznego cyklu od Diamentowej Ligi. To największe mityngi, z największymi gwiazdami i najwyższymi nagrodami. Nic też dziwnego, że gdy odwołano jeden w Chinach, to właśnie Polska otrzymała prawo do organizacji mityngu w jej ramach. Od lat udowadniamy bowiem, że jako organizatorzy wielkich imprez radzimy sobie świetnie – w Polsce gościły już w końcu m.in. World Athletics Relays (nieoficjalne MŚ sztafet), halowe mistrzostwa świata czy Europy, a Memoriał Kamili Skolimowskiej co roku przyciąga na Stadion Śląski tłumy kibiców i gwiazdy lekkiej atletyki.

W tym roku i jednych, i drugich ma być jeszcze więcej.

Kogo zakontraktujemy? Największych. Ale poczekajcie chwilę, musimy jeszcze chociażby ustalić ostateczny program. Wszystko, co dotychczas, się wykasowało. Nawet bannery reklamowe trzeba przygotować od zera, bo teraz będą miały logo z diamentami. Gdy rozmawialiśmy zimą o pierwszych gwiazdach, byliśmy w innej pozycji. Niby każdy już słyszał, że mityngi w Chinach mogą się nie odbyć, ale dopóki nie zostało to przyklepane, mówili: „okej, poczekajmy”, „okej, obiecujące, wrócimy do tego”. No, to wracamy. Bo oficjalnie to mamy. To będą dziesiątki telefonów i ustaleń. Godziny rozmów nad tym, żeby w sierpniu pokazać światu Stadion Śląski na galowo – mówił Piotr Małachowski, dyrektor mityngu, w rozmowie z TVP Sport tuż po włączeniu imprezy do Diamentowej Ligi.

Reklama

Orlen baner

Na przygotowania wszyscy mieli trzynaście tygodni. Mało, nawet mniej niż pierwotnie, bo memoriał został przeniesiony z września na sierpień. Ale się udało. W Chorzowie faktycznie wystąpią wielkie gwiazdy, łącznie ma być niemal 50 medalistów niedawnych mistrzostw świata w Eugene. W tym wielu złotych, włącznie z naszym jedynym, czyli Pawłem Fajdkiem. Wszyscy mają nadzieję, że mityng wypadnie niezwykle okazale, bo to dla naszej lekkiej atletyki historyczna szansa.

A żeby wypadł okazale potrzebne są wielkie rezultaty. Najlepiej – rekordy świata. Bo przecież Polska w ostatnich latach widziała takich, mimo wszystko, niewiele. Poza rekordowym wynikiem Armanda Duplantisa w toruńskiej hali – gdzie po raz pierwszy w karierze skakał najwyżej w historii – właściwie żadnego. Żeby znaleźć jakiś osiągnięty na stadionie, cofnąć trzeba się do 2016 roku i wciąż aktualnego wyniku Anity Włodarczyk z… Memoriału Kamili Skolimowskiej. Wtedy organizowanego jeszcze w Warszawie.

Piękną klamrą byłoby, gdyby kolejny taki padł znów na tej samej imprezie. Zresztą Stadion Śląski rekordy świata też widywał. Pierwszy 55 lat temu. 2 lipca 1967 roku – Irena Szewińska wyrównała najlepszy w historii wynik w biegu na 200 metrów (22.7 s). 6 sierpnia 2022 roku wszyscy będą mieli nadzieję, że do księgi rekordów dojdzie kolejny wpis.

Szanse? Są. I to spore.

Armand, czyli pewniak?

W Eugene sprawił, że po raz pierwszy od czasów Serhija Bubki absolutny rekord świata w skoku o tyczce jest ustanowiony skokiem na stadionie, nie w hali. Jego 6.21 m to dla innych zawodników wynik kosmiczny, a dla Armanda Duplantisa… nic ponad kolejny dzień w pracy. Analiza przewyższenia, jakie osiągnął – doceńmy przy okazji, jaka to wspaniała i od lat wyczekiwana nowinka – pokazała, że skokiem, jaki wtedy oddał, prawdopodobnie zaliczyłby też 6.30 m.

Reklama

I wydaje się, że dopiero taka wysokość byłaby dla niego problemem.

Szanse na rekord świata? Idąc od „góry” programu mityngu, od razu trafimy na najbardziej prawdopodobną z nich. Będzie to właśnie Duplantis. Aktualnie w każdym konkursie, w którym startuje, trzeba brać to pod uwagę. Rekord świata jest zagrożony, bo Armand wciąż nie wyśrubował go na poziom, na którym byłby on dla niego problemem. Skok o tyczce zaczyna się zresztą już o 13:30, więc warto przyjść na stadion wcześniej [początek rywalizacji w ramach Diamentowej Ligi od 16, jednak niektóre konkurencje rozgrywane są wcześniej – przyp. red.] – mówi Tomasz Spodenkiewicz, statystyk lekkoatletyczny, prowadzący konto Athletics News na Twitterze.

Szwed zdaje się aktualnie pewniakiem do pokonywania kolejnych rekordów. Oczywiście centymetr po centymetrze, tak by zgarniać jak najwięcej bonusów finansowych, a przy okazji zadowolić miejscową publiczność, gdzie tylko by się nie pojawił. Pamiętać trzeba jedynie, że tyczka podatna jest na warunki atmosferyczne. Jeśli będzie mocno wiało, a co gorsza – padało, to z rekordu może nic nie wyjść.

Na potrzeby naszych rozważań załóżmy jednak, że 6 sierpnia w Chorzowie pogoda będzie sprzyjać. Zresztą aktualne prognozy mówią, że powinna być wręcz idealna dla uprawiania lekkoatletyki. A wtedy Armand będzie próbował po raz wtóry wskoczyć do historii. W końcu sam powtarza, że bardzo chciał wystąpić na Stadionie Śląskim.

Kiedy decyduję się już na start, to zawsze celem jest wygrana i najlepszy możliwy wynik. Dlatego w tych mityngach dam z siebie 110 procent. Dużo słyszałem o tym stadionie i panującej tam wspanialej atmosferze i widziałem też ten obiekt w telewizji, która transmitowała w marcu piłkarski baraż mistrzostw świata, przegrany przez Szwecję 0:2. Chcę tam być – mówił w wywiadzie dla szwedzkiej agencji TT.

Pozostaje mu życzyć, by wymazał złe wspomnienia Szwedów związane z chorzowskim obiektem. Pobijając rekord świata, oczywiście.

Rekord najbardziej wyczekiwany

Jeśli spojrzeć na rekordy, na których poprawienie czeka się od wielu lat, to jeden z nich może w końcu ulec, właśnie w sobotę na Stadionie Śląskim. Mowa o wyczynie Florence Griffith-Joyner w biegu na 200 metrów. Amerykanka pobiegła 21.34 s dokładnie 29 września 1988 roku na igrzyskach w Seulu, dla niej absolutnie wyjątkowych, bo zdobyła tam trzy złota.

Nad jej rekordem wciąż wisi jednak mgiełka potencjalnego dopingu, a przeciwnicy wybitnej sprinterki podkreślają, że rekordowe wyniki zaczęła osiągać stosunkowo szybko (zauważalny był też znaczy przyrost masy mięśniowej), po igrzyskach w Seulu niemal natychmiast zakończyła karierę, a dekadę później niespodziewanie zmarła we śnie. Testy antydopingowe oraz sekcja zwłok niczego jednak nie potwierdziły.

Nie zmienia to jednak faktu, że wielu cieszyłoby się, gdyby ten rezultat został wymazany z pierwszego miejsca w historycznych księgach. I tu na scenę wchodzi Shericka Jakcson.

Jamajka w tym sezonie już zbliżyła się do rekordu Flo-Jo jak nikt wcześniej. Jej czas z Eugene – 21.45 s – to wynik absolutnie wybitny, a do tego osiągnięty przy niezbyt mocnym wietrze w plecy (+0.6 m/s, dopuszczalna wartość to +2.0). Czysto teoretycznie, gdyby podmuchy były o metr mocniejsze, Shericka byłaby rekordu już naprawdę blisko.

Czy Sherice uda się to, co nie udało się na mistrzostwach świata, czyli doścignięcie rekordu? Jeśli pogoda będzie dobra, to może. Bieżnia Stadionu Śląskiego jest bardzo szybka – mówi Spodenkiewicz. I dodaje: – To byłby najbardziej imponujący rekord ze wszystkich, które mogą paść w sobotę, bo jest już naprawdę długo ścigany. Wyniki Duplantisa robią ogromne wrażenie, ale jednak trzeba się z tym liczyć, że ma możliwości jeszcze większe, niż wysokości, które teraz pokonuje. Na nowy rekord na 200 metrów kobiet czekamy od 1988 roku i nigdy nie byliśmy tak blisko. Ten czas Jackson z MŚ to tylko 11 setnych do Griffith-Joyner, wcześniej było 19. Mam nadzieję, że jej się uda.

Już przy okazji mistrzostw świata jamajscy dziennikarze i fani podkreślali, że Jackson jest faworytką do pobicia rekordu. Biorąc pod uwagę jej wynik – bardzo się nie pomylili. Tam jednak jej się nie udało, ale ona sama z pewnością zdaje sobie sprawę, że jest w życiowej formie i podobnej szansy może już nie mieć. Więc trzeba z niej czym prędzej skorzystać. A w Chorzowie faktycznie biega się szybko, w dodatku Shericka będzie miała niezłą konkurencję – choćby Shaunae Miller-Uibo, która najlepsza jest na 400 metrów, ale na Stadionie Śląskim pobiegnie na 200.

Wszystko składa się tu w jedną całość. Jeśli sprzyjać będzie też wiatr, a Jamajka poradzi sobie ze zmianami stref czasowych, możemy zobaczyć wyjątkowy rekord. Zresztą wynik Griffith-Joyner od 1988 roku pozostaje też do pobicia na sto metrów (10.49 s). Tam postarać się o to może Shelly-Ann Fraser-Pryce, ale tu szansa jest dużo mniejsza. Niezwykle doświadczona sprinterka co prawda biegała w tym roku 10.67, ale to większa strata do rekordu niż Jackson na 200 metrów, a do tego na setce trudniej urywać setne sekundy.

Inna sprawa, że 10.67 to wynik przy wietrze… w twarz. Więc gdyby tak powiało idealnie w plecy, to kto wie? Może bylibyśmy świadkami wielkiego wyczynu.

Pozostali kandydaci

Kto jeszcze może pokusić się na chorzowskim stadionie o rekord świata? Przede wszystkim kulomioci, u których konkurencja stoi w ostatnim czasie na niebotycznym poziomie. Że RŚ da się pobić pokazywał Ryan Crouser, który zrobił to w zeszłym sezonie pchając 23.37 m. Jednak daleko posłać kulę potrafi też Joe Kovacs, który pchnął w tym roku 22.89 m, zbliżając się na dwa centymetry do swojej życiówki.

Co jednak istotniejsze – na rozgrzewce przed mistrzostwami świata posyłał kulę jeszcze dalej. Zdaniem wielu były to odległości lepsze od rekordu Crousera.

SPONSOREM POLSKIEJ LEKKIEJ ATLETYKI JEST PKN ORLEN

Jeżeli Kovacs trafi pchnięcie idealne, to można sobie wyobrazić, że pobije rekord świata. Choć do tych prób rozgrzewkowych mam różne podejście. Nawet dopytywałem osoby, które były w Eugene na miejscu, czy to na pewno były pchnięcia ustane, bo łatwo jest osiągnąć takie wyniki, jeśli wypada się z koła. Dostałem odpowiedź, że tak, pozostał w kole. Jeżeli faktycznie powtórzyłby to, co zrobił na rozgrzewce w Eugene, to trzeba brać pod uwagę, że może to być pchnięcie rekordowe – mówi Spodenkiewicz.

On też wspomina o jeszcze dwóch szansach na rekordy świata. Na poprawienie niesamowitego wyniku Karstena Warholma z igrzysk w Tokio (45.94 s) w biegu na 400 metrów przez płotki, chrapkę będzie mieć Alison dos Santos. Brazylijczyk to nowy król tego dystansu, w Eugene zdobył złoto. Przede wszystkim jednak – zbliżył się do wyniku Norwega. Pobiegł w czasie 46.29 s, a widząc swoją przewagę nad resztą stawki, zwolnił na ostatnich metrach.

Zrobiłem wszystko, co mogłem, by przyjechać na mistrzostwa i je wygrać, więc nie byłem zaskoczony. Pobiegłem bardzo, bardzo szybko. Jestem z tego dumny. Wiem, że Warholm i [Rai] Benjamin są ode mnie szybsi, mają lepsze rekordy życiowe. Muszę skupić się na swoich wynikach. Chcę się cieszyć bieganiem. Teraz będą faworytem, zwiększy się presja, ale to dobrze. Lubię ją czuć. To mnie motywuje. Chcę biegać jeszcze szybciej. Jestem blisko rekordu świata, więc… czemu nie? Jeśli Warholm mógł pobiec poniżej 46 sekund to Benjamin, ja i inni też możemy – mówił Brazylijczyk po swoim złocie.

Może uda się mu to już na Memoriale Kamili Skolimowskiej. O rekord świata może tam pokusić się również Gudaf Tsegay. Etiopka ma prawo być podrażniona brakiem złota z biegu na 1500 metrów w Eugene (była tam druga). Z życiówki, wynoszącej 3:54.01, musiałaby jednak urwać sporo, bo rekord świata Genzeze Dibaby to 3:50.07.

Mimo wszystko Tsegay jest w stanie to zrobić. Ona może nie ma mistrzowskiego finiszu, ale świetnie wytrzymuje mocne tempo. Jeżeli bieg będzie dobrze poprowadzony – a będzie – to na pewno pokaże takie ambicje, by odbić sobie brak złota z Eugene. Ogółem, gdy to wszystko podsumujemy, wydaje się, że prawdopodobieństwo rekordu świata jest w sobotę spore – twierdzi Spodenkiewicz.

I oby rekord faktycznie padł. Bo byłaby to najlepsza możliwa reklama pierwszego w historii Polski mityngu Diamentowej Ligi.

A co z Polakami?

To pytanie niejako dodatkowe, ale skoro mityng odbywa się w naszym kraju, warto je sobie zadać. Czy naszych reprezentantów stać na rekordowe wyniki? Od razu napiszmy: na pewno nie na rekordy świata. Po prostu nie mamy w tej chwili nikogo, kto mógłby się do takowych zbliżyć, niezależnie od konkurencji. A co z rekordami Polski?

Cóż, też nie jest wybitnie. Ale może uda się w sobotę taki zobaczyć. I to w tym samym biegu, w którym Tsegay może powalczyć o rekord świata.

Jeśli kogoś wskazać, to jest to Sofia Ennaoui w biegu na 1500 metrów. Forma jest, bieg będzie poprowadzony szybko, a rekord Polski nie jest na tym dystansie niesamowicie wyśrubowany [3:59.22 Lidii Chojeckiej – przyp. red.]. Poza tym trudno wskazać jakieś szanse na rekordowy wynik. Wiem, że Paweł Fajdek na konferencji po mistrzostwach świata mówił – co mnie zaskoczyło – że nie był w pełni zadowolony ze swojego wyniku, bo mógł rzucić nawet metr czy półtora dalej. Więc może on powalczy, bo to już nie byłoby strasznie daleko do rekordu Polski. Ale taki rekord by mnie zdziwił – mówi Spodenkiewicz.

Jeśli szukać gdzieś szans na dobre rezultaty, to warto z pewnością obejrzeć mocno obsadzony bieg na 400 metrów pań. Tym bardziej, że nasze biegaczki mają coś do udowodnienia, a wiemy, że na przykład forma Natalii Kaczmarek była na mistrzostwach świetna, dopóki nie przyszły problemy zdrowotne. Tam rekord zdaje się niesamowity, ale przekroczenie granicy 50 sekund – co w historii polskiej lekkiej atletyki zrobiła tylko Irena Szewińska – jest już prawdopodobne. A to też byłby fenomenalny wynik.

Choć liczymy, że tych i w wykonaniu naszych lekkoatletów zobaczymy znacznie więcej. Niech nas pozytywnie zaskoczą.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...