Reklama

Semper Fidelis – historia Paolo di Canio

redakcja

Autor:redakcja

26 grudnia 2011, 13:47 • 8 min czytania 0 komentarzy

W dzisiejszych czasach „dynamicznych” kapitanów, wszechobecnej politycznej poprawności i zniewieściałych chłopców z nienagannymi fryzurami, kibicom brakuje wyrazistych, silnych postaci. Na boiskach biega coraz mniej charakternych bandytów o złotych sercach, a kontrowersyjnym zachowaniem jest co najwyżej symulowanie w polu karnym. Wszystko wskazuje na to, że bezpowrotnie mijają czasy zawodników takich jak Paolo di Canio.
Dwadzieścia trzy lata na boiskach Anglii, Szkocji i Włoch, ponad pół tysiąca występów w dziesięciu klubach i status żywej legendy w dwóch spośród nich. Nagroda fair-play od FIFA, ale z drugiej strony słynne popchnięcie sędziego i dwukrotna kara za „salut rzymski” utożsamiany z faszystowskimi poglądami. Paolo di Canio był dokładnie takim bohaterem, jakich uwielbiają kibice – niejednoznaczny, trudny do oceny, niepokorny, ale honorowy i kierujący się zbiorem sztywnych zasad. Kiedy rozmawialiśmy o tego typu „złych chłopcach” z warszawskim raperem Proceentem, wytłumaczył nam to z perspektywy absolwenta dziennikarstwa.

Semper Fidelis – historia Paolo di Canio

– Ludzie kochają bohaterów niejednoznacznie pozytywnych. Tacy ludzie mogą przecież łatwo stać się bohaterami dynamicznymi, zmienić się na lepsze. Spójrzmy choćby na przykłady z polskiej literatury – hulaka Kmicic, który potem jako Babinicz uratował Polaków przed Szwedami, czy też ksiądz Robak, wcześniej znany jako Soplica – komentował. Idealnie w ten opis wstrzeliwuje się di Canio. Paolo od najmłodszych lat wzbudzał podziw i fascynację u jednych, obrzydzenie i niesmak u drugich.

Młodziutki Włoch nie zdradzał raczej talentu – fanatyk rzymskiego Lazio, niegrzeczny chłopak z Wiecznego Miasta, z nadwagą i szeregiem problemów zdrowotnych był raczej materiałem na oddanego ultrasa, aniżeli piłkarza o statusie międzynarodowej gwiazdy. Już wtedy miał jednak silny charakter, który z jednej strony ciągnął go na szczyt przez wszystkie lata kariery, z drugiej ciągnął w dół, gdy miał szanse osiągać największe sukcesy. Nie miał problemów (a przynajmniej nie ma na to dowodów) z alkoholem, czy narkotykami, ale i tak zachowywał się jak po solidnej dawce koksu. Nieustępliwy, zadziorny, bez jakichkolwiek kompleksów, a jednocześnie świetnie wyszkolony technicznie – patrząc na niego wyłącznie przez pryzmat boiska, już wtedy przejawiał umiejętności niezbędne by dołączyć do kadry. Nie strzelał zbyt wielu goli, ale był liderem każdego zespołu, w którym dane było mu występować. Zarówno w swoim ukochanym Lazio, jak i w Juventusie, czy Milanie.

W 1996 roku wyjechał na Wyspy, gdzie z miejsca stał się idolem. Najpierw w Celticu Glasgow, który niekoniecznie odpowiadał jego politycznym poglądom, następnie w Sheffield Wednesday, już w Premiership. Di Canio ujmował kibiców zawziętością i oddaniem, fanatyków zaś zawsze inspirowało jego przywiązanie do Rzymu, lokalny patriotyzm i bezkompromisowe poglądy. Te same, które przyczyniały się do reprezentacyjnej absencji. Mimo świetnej gry od ponad dekady, równej formy niezależnie od miejsca gry, kadra omijała di Canio. Włoski napastnik był postrzegany jako postać mogąca zniszczyć reputację zespołu narodowego, a faszysta w jej szeregach mógłby wywołać skandal. Należy tu pamiętać o silnej fascynacji komunizmem u sporej części mieszkańców Półwyspu Apenińskiego. Gość z tatuażem Dux, odwołującym się bezpośrednio do Mussoliniego raczej nie pasował do brygady najwybitniejszych włoskich zawodników. – W dzisiejszych czasach ci, którzy wypowiadają się głośno, są uważani za problem. Zresztą, do teraz są ludzie, którzy mówią mi, że gdybym był potulniejszy, grałbym w kadrze Włoch. Moja odpowiedź: gdybym był potulniejszy, w ogóle nie grałbym w piłkę. Daję z siebie wszystko dopiero wtedy, kiedy jestem wkurwiony i kiedy mam na pieńku z całym światem – komentował w wywiadzie, w którym pytania zadawali internauci. Odniósł się w nim również do sytuacji, która stanowiła największe wydarzenie jego pobytu w Sheffield. Tutaj sytuacja…

Reklama

– Do teraz zastanawiam się, jak do cholery mógł upaść po tak lekkim pchnięciu. Ale nie mam wymówek. Szturchanie sędziów to nie jest coś, co mógłbym polecić, nawet jeśli wszystkie decyzje są przeciwko tobie. Dzieciaki na to patrzą, a ty dajesz zły przykład. Mimo, że (arbiter) zasługiwał na więcej. Byłoby lepiej, gdybym go po prostu zbluzgał na osobności – wyznał w wywiadzie. Na pytanie dlaczego podobnie nie potraktował szarżującego na niego Winterburna odpowiedział tak samo barwnie. – Chciałbyś, żeby mnie zawiesili na 100 meczów, co? Prawda jest taka, że byłem bardzo wkurzony, a on zaczął mnie wyzywać. Udałem, że chcę go uderzyć, a wtedy zwiał jak panienka. Co miałem robić, gonić go po boisku i skończyć jak na barowej awanturze? A zresztą, był szybszy – skwitował. Sytuacja dorobiła się nawet parodii.

Di Canio otrzymał jedenaście spotkań kary. Odsiedział co swoje i… odszedł do West Hamu United. O ile w Sheffield był kontrowersyjnym idolem, o tyle we wschodnim Londynie stał się żywą legendą klubu, jej filarem i duchem. W dodatku w czasach, gdy Młoty odnosiły sukcesy. Napastnik poprowadził zespół do 5 miejsca w lidze, stał się niekwestionowaną gwiazdą, a w drugim sezonie gry w West Hamie zdobył najpiękniejszego gola w swojej karierze. Uderzenie w meczu z Wimbledonem stało się golem sezonu, a w 2009 roku wybrane zostało także na bramkę dekady według Sky Sport News. Nagrody i pieśni pochwalne na cześć tego strzału wydają się być całkowicie zasłużone…

Di Canio w West Hamie przeżywał najlepsze lata swojej kariery. Kreował grę, popisywał się technicznymi umiejętnościami, strzelał bramki i asystował. – Dla mnie strzelanie bramek to jak igraszki miłosne z Demi Moore – mawiał. Na Upton Park miał więc sporo powodów do radości. Zdołał również częściowo odbudować swoją reputację, jednocześnie pokazując jak łatwo jest mylnie ocenić człowieka przez pryzmat jego przekonań. Postrzegany jako twardziel – faszysta, człowiek hołdujący kultowi siły i sztywnym zasadom – co w dzisiejszych czasach przez opinię publiczną i media postrzegane jest jako wada – nie wyglądał na gościa, który ma cokolwiek wspólnego z ideą fair-play. Okazało się jednak, że ten zły i brzydki di Canio, ma tak naprawdę złote serce, a jego niezależność i wierność ideałom to nie tylko salut rzymski i puste słowa w wywiadach.

Szesnastego grudnia, w 18. kolejce Premiership West Ham grał wyjazdowy mecz z Evertonem. W samej końcówce zdołali strzelić gola na 1:1 i nadal atakowali. W pewnym momencie poza pole karne udał się bramkarz gospodarzy i niefortunnie skręcił kostkę. Trezor Sinclair dośrodkował w pole karne do Paolo di Canio, który miał przed sobą pustą bramkę. Zamiast zdobyć zwycięskiego gola, złapał piłkę w ręce.

Reklama

Objechał go za to Harry Redknapp, menedżer West Hamu, chwalił Walter Smith z Evertonu, owacje na stojąco zgotowali wszyscy fani na Goodison Park, a nagrodę fair-play przyznała FIFA. Di Canio z faszysty, który popchnął sędziego, stał się szlachetnym gościem czującym mitycznego ducha gry. – To cały Paolo – wzdychał rozczarowany Redknapp. Cały Paolo, którego nie znały ani media, ani kibice.

Pograł na Wyspach jeszcze kilka sezonów, choć nigdy nie wybił się na tyle by dołączyć do Wielkiej Czwórki. Interesował się nim sir Alex Ferguson, lecz di Canio wolał ratować swój ukochany West Ham. Po spadku jego klubu grał jeszcze w Charlton, lecz coraz częściej odzywała się tęsknota za Ojczyzną. Tym bardziej, że Lazio potrzebowało wtedy pomocy jak nigdy wcześniej.

Rzymski lokalny patriota niewiele się zastanawiając olał funty oferowane przez Charlton, zostawił za sobą sławę zdobytą dzięki efektownym golom i pięknym gestom fair-play, spakował manatki i wrócił do domu. Po raz kolejny postąpił wbrew logice i rozsądkowi, lecz zgodnie z własnymi zasadami, które przedkładał nawet nad państwowe kodeksy karne. Witało go pięć tysięcy fanatyków, którzy doskonale pamiętali gdzie wychował się Paolo. On zaś rewanżował im się trwaniem przy kontrowersyjnych poglądach. Zamiast nagród fair-play otrzymywał kolejne kary za uparte pokazywanie salutu rzymskiego. Gest utożsamiany z faszyzmem dla di Canio był po prostu hołdem dla kibiców, przy jednoczesnym eksponowaniu silnych poglądów. Piłkarz wielokrotnie podkreślał jednak, że jego faszyzujące poglądy nie mają nic wspólnego z rasizmem, czy przemocą. Potępiał antysemityzm, a swój światopogląd określał przede wszystkim jako antykomunistyczny.

Mimo to miał sporo problemów ze względu na te dość oryginalne sposoby pojmowania świata. Kibice kochali go jednak tak mocno, że sami zrzucali się na kolejne kary finansowe. Paolo chętnie dyskutował na temat swoich poglądów, a pewnego dnia spotkał się nawet z ofiarami Holocaustu. Tam jeszcze raz potwierdził, że nie jest bezrefleksyjnym idiotą pokazującym gesty, których znaczenia nie rozumie. Wyszedł ze spotkania zadowolony, podkreślał rozdzielność pojęcia faszyzmu, od rasizmu, antysemityzmu czy nawet nazizmu, który także mu zarzucano. Po tej próbie ułagodzenia jego poglądów, uznano że di Canio już się nie zmieni. On sam zaś i tak zbliżał się do zakończenia kariery, więc temat jego poglądów politycznych zniknął z codziennych serwisów informacyjnych.

Po odejściu (w atmosferze skandalu) z Lazio, postanowił pobawić się piłką w niższych ligach. Pozostał w Rzymie, ale jedynie na dwa sezony. Potem zakończył karierę i zaczął kręcić się wokół West Hamu w poszukiwaniu posady szkoleniowca. Di Canio, który na West Stand dorobił się loży nazwanej jego imieniem, nie miał jednak odpowiedniej siły przebicia. Postanowił więc zacząć od Swindon i jak na razie w 28 meczach wygrał 16 razy. Jako menadżer nie utracił swojego temperamentu…

Paolo di Canio nie ma zresztą najlepszego zdania o piłkarzach w dzisiejszych czasach. Potrafił stanąć w obronie Tottiego, kapitana AS Romy, której nienawidził od dziecka, teraz jednak jest wyjątkowo zniesmaczony stanem piłki nożnej. – Brakuje im ambicji, werwy. Wszystkie te pieniądze tylko przeszkadzają początkującym zawodnikom – komentował Di Canio. – Gdy zarabiasz 70 tysięcy funtów tygodniowo, to motywacja może być problemem. To naturalne. Gdy masz 18 lub 19 lat, wokół i tak jest wystarczająco dużo rozpraszających rzeczy, niezależnie czy zarabiasz tyle pieniędzy czy nie – opowiadał w wywiadach.

– To samo jest we Włoszech, gdzie piłkarze są częścią tej „kultury celebrity”. Jeśli nie ma żadnych piłkarzy na mieście o drugiej w nocy, to ludzie myślą, że coś jest nie tak. Gdy ja grałem, nie było tego wszystkiego – narzeka di Canio i ma chyba sporo racji. Ma również prawo krytykować – któż inny miałby oceniać degradację ideałów w piłce nożnej, jeśli nie ten, kto trwał przy nich przez ponad 20 lat burzliwej kariery. Wbrew mediom, trenerom, opinii publicznej i ekspertom. Za to zawsze zgodnie z własnym sumieniem.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...