Reklama

Paryż i olimpijskie złoto – ostatni cel w karierze Manny’ego Pacquiao?

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

03 września 2023, 12:36 • 13 min czytania 3 komentarze

Manny Pacquiao (62-8-2, 39 KO) to bez wątpienia jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w historii zawodowego boksu. Wprawdzie Filipińczyk ostatnią profesjonalną walkę na ringu stoczył ponad dwa lata temu, a międzyczasie zaliczył nokaut na scenie politycznej, jednak wciąż wielu kibiców, wypowiadając słowo „boks”, myśli o Pac-Manie. Niedawno obóz samego zainteresowanego wysłał sygnał, że Manny pragnie powrócić do swojej dyscypliny sportu… choć w wydaniu amatorskim. Jego celem są igrzyska olimpijskie w Paryżu i wywalczenie tam złotego medalu. My zaś odpowiemy wam na pytanie, dlaczego nawet w przypadku tak wybitnego pięściarza, te plany mogą spalić na panewce.

Paryż i olimpijskie złoto – ostatni cel w karierze Manny’ego Pacquiao?

PREZYDENCKI NOKAUT

Zacznijmy od tego, skąd w ogóle wziął się pomysł, by Pacquiao zainteresował się udziałem w paryskich igrzyskach. Filipińczyk już od 2009 roku łączył karierę zawodowego pięściarza z piastowaniem urzędów publicznych. Najpierw zdobył mandat do krajowej Izby Reprezentantów (odpowiednik polskiego Sejmu), a następnie – do Senatu. Miejsce w drugiej z tych instytucji piastował aż do 2022 roku.

Jednak najistotniejszą decyzję w swojej politycznej karierze podjął rok wcześniej – dokładnie we wrześniu 2021 kiedy ogłosił, że weźmie udział w wyborach prezydenckich. Z tego względu ostatecznie poróżnił się z ówczesnym prezydentem kraju oraz liderem rządzącej partii PDP-Laban, Rodrigo Duterte.

Pięściarz liczył na to, że jego popularność wśród narodu, a także bardzo konserwatywne poglądy w kraju zdominowanym przez wyznawców wiary chrześcijańskiej, zapewnią mu stanowisko głowy państwa. I się przeliczył, bowiem zaufało mu zaledwie 6,81 % głosujących. Wybory w pierwszej turze wygrał Bongbong Marcos. Syn Ferdinanda, dyktatora który kilka dekad wcześniej zasiadał na stołku prezydenta Filipin przez ponad dwadzieścia lat. W tym celu Bongbong musiał dogadać się z – a jakże – PDP-Laban. Partią, która w latach osiemdziesiątych została stworzona by… obalić dyktatorskie rządy jego ojca. Przyznacie, że to piękny chichot historii.

Reklama

Ale wróćmy do Manny’ego. Były już kandydat na prezydenta we wrześniu 2022 roku wycofał się z polityki. To właśnie sprawiło, że zdobywca mistrzowskich pasów w ośmiu kategoriach wagowych zaczął przyglądać się możliwości powrotu pomiędzy liny.

W teorii taki comeback już nastąpił, bowiem 11 grudnia ubiegłego roku legenda ringu stanęła do walki z DK Yoo – koreańskim youtuberem. Jednak była to walka wyłącznie pokazowa, której nie ma sensu traktować poważnie.

Zgodnie z oczekiwaniami Pacquiao sponiewierał w ringu youtubera DK Yoo. Filipińczyk dał prawdziwe show, ale trudno na podstawie tej walki oceniać jego formę.

PAC-MAN W PARYŻU. CZY TO MOŻLIWE?

Traktować poważnie można za to słowa Abrahama Tolentino, szefa Filipińskiego Komitetu Olimpijskiego, który powiedział: – Obóz senatora Pacquiao skontaktował się z nami, mówiąc, że nasz filipiński idol ringu chce walczyć w Paryżu.

To wiadomość, która może wywołać ogromną falę zainteresowania boksem amatorskim. Choć równocześnie może także mocno wstrząsnąć postrzeganiem ostatnich lat kariery przez Pacquiao. Wprawdzie Filipińczyk nie schodził ze sceny będąc na szczycie, ale jednak cały czas był liczącą się postacią w świecie zawodowego boksu.

Reklama

Co istotne – niezależnie od swojego statusu, Pac-Man w celu występu na igrzyskach musi pokonać tę samą ścieżkę, co każdy inny pięściarz amatorski. Czyli przejść przez kwalifikacje.

– Senator nie może już ubiegać się o kwalifikacje do Igrzysk Azjatyckich w Hangzhou w przyszłym miesiącu – powiedział Tolentino. Mowa o imprezie, która odbędzie się dokładnie w dniach od 23 września do 8 października.

Poza Igrzyskami Azjatyckimi, przewidziano także dwa turnieje kwalifikacyjne, które odbędą się w przyszłym roku. Najpierw pięściarze i pięściarki powalczą w dniach 29 lutego – 12 marca we włoskim Busto Arzizio. Drugi turniej będzie miał miejsce na przełomie maja i czerwca w Bangkoku.

Rzecz w tym, że na przeszkodzie staje regulamin samych zawodów boksu olimpijskiego. Jest w nim bowiem zapis, że do walki o igrzyska zostaną dopuszczeni wyłącznie zawodnicy w wieku od 19 do 40 lat. Pacquiao obecnie ma 44 wiosny na karku. Za rok w Paryżu miałby 45 lat. Jednak i w tym przypadku istnieje furtka, by dopuścić Filipińczyka do rywalizacji. Otóż MKOl dysponuje dziewięcioma tak zwanymi miejscami uniwersalnymi – z czego cztery przypadają rywalizacji mężczyzn.

MKOl zwykle przyznaje je krajom które nie posiadają licznych reprezentantów w danej dyscyplinie, by nieco ją rozpowszechnić. W przypadku Filipin, mamy tu pewien paradoks. Kraj ten istotnie należy do mniejszych reprezentacji na igrzyskach. Od czasów igrzysk w Barcelonie w 1992 roku ich kadra nie liczyła więcej, niż 20 sportowców. Jednak ta niewielka grupa opiera się głównie na zawodnikach boksu. Dość powiedzieć, że spośród czterech medali które Filipiny wywalczyły w Tokio (swoją drogą, to ich rekord na IO), trzy przypadły pięściarstwu.

Nie znaczy to jednak, że Pacquiao nie ma szans na to, by przydzielono mu miejsce uniwersalne do kwalifikacji. Po pierwsze, będzie miał wsparcie krajowego komitetu olimpijskiego. Po drugie, o takie miejsce może starać się każdy kraj, który nie posiada swojego reprezentanta w danej kategorii wagowej. Jeżeli więc Filipiny nie posiadają zawodnika w którejś wadze, to mogą w niej postawić na Manny’ego. Owszem, gigant zawodowej sceny zabrałby w kwalifikacjach któremuś z maluczkich. Jednak równocześnie byłaby to ogromna promocja dla całego boksu olimpijskiego.

NIE ON PIERWSZY PRÓBOWAŁ SIŁ NA IGRZYSKACH

Nie znaczy to jednak, że legenda zawodowych ringów przebojem wedrze się na amatorskie pole walki i zacznie rozstawiać rywali po kątach. Owszem, swoim doświadczeniem oraz umiejętnościami Pac-Man bez wątpienia zjada większość amatorskiej sceny pięściarskiej. Jednak przed nim mieliśmy przykłady zawodowych bokserów, którzy zapragnęli olimpijskiej chwały.

Przypomnijmy, że profesjonalni pięściarze zostali dopuszczeni do rywalizacji na igrzyskach od 2016 roku i edycji w Rio de Janeiro. Wówczas ta decyzja budziła spore kontrowersje. Sceptycy mówili, że o ile boks amatorski można nazwać szermierką na pięści, w której chodzi głównie o wypunktowanie rywala, o tyle w odmianie zawodowej najważniejsze jest uszkodzenie przeciwnika, a solą zawodowego boksu są nokauty. Obawiano się, że wraz z uchyleniem drzwi, ring zaleją pięściarze z pierwszych stron gazet, którzy brutalnie rozniosą amatorów.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Powoływano się na przykład z koszykówki, kiedy w 1992 roku po raz pierwszy dopuszczono do rywalizacji graczy z NBA. Wówczas do stolicy Katalonii przyjechał słynny amerykański Dream Team. Michael Jordan i spółka bawili się na boisku (i poza nim), pewnie wygrywając olimpijskie złoto. Według najczarniejszych scenariuszy, 2016 rok miał być apokalipsą dla amatorów. Nadejściem ery profesjonalistów.

Ostatecznie na turniej olimpijski zakwalifikowało się trzech zawodowych pięściarzy. Byli to Kameruńczyk Hassan N’Dam (przed IO rekord 34-2, 20 KO), reprezentant Tajlandii Amnat Ruenroeng (17-0, 5 KO) oraz Włoch Carmine Tommasone (14-0, 4 KO). Może nie byli to zawodowcy z najwyższej półki, ale też nie należeli do totalnych anonimów. N’Dam rok przez igrzyskami stoczył walkę o wakujący pas mistrza świata wagi średniej federacji IBF z Davidem Lemieux (34-2, 31 KO). Ruenroeng walczył o mistrzostwo tej samej federacji w wadze muszej. Tommasone jechał na igrzyska jako zawodowy mistrz Europy kategorii piórkowej. Dodatkowo, z listy AIBA Pro Boxing do Brazylii pojechał Francuz Mathieu Bauderlique (10-0, 5 KO). Zgadnijcie, kto z tej czwórki powadził sobie najlepiej…

N’Dam, najbardziej doświadczony zawodowiec, turniej olimpijski w Rio zakończył już na pierwszej walce. Ruenroengowi i Tommasone poszło niewiele lepiej, bowiem przegrali w swoich drugich pojedynkach. Przy czym Włoch może pochwalić się tym, że przeszedł do historii jako pierwszy zawodowy pięściarz, który wystąpił na igrzyskach olimpijskich.

W tym miejscu musimy zrobić małą dygresję. Otóż sami używamy w tym tekście takiego określenia jak boks amatorski, które jest poprawne. Jednak biorąc pod uwagę to, jak dużo czasu i poświęcenia wymagają treningi najlepszych zawodników, bliższe prawdy jest określanie tej gałęzi pięściarstwa boksem olimpijskim. Po swoim występie powiedział to sam Tommasone.

– Uważam ich [pięściarzy występujących na igrzyskach – dop. red.] za zawodowych amatorów. To profesjonalni zawodnicy, występujący w pojedynkach składających się z trzech rund. Próbowałem dostosować się do tego rodzaju walk, ale było to trudne – mówił Włoch.

I tak jedynym medalistą olimpijskim wśród zawodowców został Bauderlique. Zawodnik, który występy w boksie zawodowym łączył ze startami w odmianie olimpijskiej. Dzięki temu nie stracił kontaktu z tą formułą pięściarstwa, łatwo było mu przywyknąć do warunków gry.

Podczas igrzysk olimpijskich w Tokio zainteresowanie zawodowców walką o medale znacznie wzrosło. Tym razem na około 289 zawodników obu płci, doświadczenie w profesjonalnych walkach posiadało 36 mężczyzn oraz 7 kobiet. Najbardziej rozpoznawalnym nazwiskiem była Maïva Hamadouche (21-2, 18 KO) – mistrzyni świata federacji IBF w kategorii super piórkowej. Do zawodniczek, które przed Tokio już coś osiągnęły na zawodowstwie, należało zaliczyć także naszą Karolinę Koszewską (12-1, 3 KO). Polka dawno temu, bo w 2007 roku, była tymczasową mistrzynią świata federacji WBA, oraz posiadała pasy WIBF i GBU. Jednak od 2018 roku występowała wyłącznie w formule olimpijskiej.

Koszewska w Japonii przegrała w swej drugiej walce. Z kolei Francuzka odpadła w pierwszym pojedynku, przegrywając przez niejednogłośną decyzję sędziów. Jej rywalką była niezwykle doświadczona, 40-letnia Mira Potkonen. Brązowa medalistka z Rio de Janeiro, która powtórzyła swój sukces w Tokio, po czym zakończyła karierę. Rekord Finki w boksie amatorskim wynosi 224 wygrane, 31 porażek i 1 remis. Raz jeszcze okazało się, że na zasadach olimpijskich „amator” jest w stanie ograć nawet czołowego zawodowca.

Maiva Hamadouche do Tokio jechała jako zawodowa mistrzyni świata federacji IBF. Francuzka przekonała się o tym, że boks olimpijski to nie przelewki, przegrywając w swojej pierwszej walce.

Jednak dla bokserów zawodowych igrzyska olimpijskie w Tokio także okazały się przełomową imprezą. To na nich zawodowiec wywalczył pierwszy złoty medal olimpijski w historii. I to walcząc w finale z innym pięściarzem, który miał doświadczenie w profesjonalnej odmianie boksu. Mowa o Albercie Batyrgazijewie, który w finale wagi piórkowej zmierzył się z Dukem Raganem. Górą okazał się Rosjanin.

Nie był to jedyny „zawodowy” mistrz olimpijski, bowiem później złoto w wadze superciężkiej wywalczył Bachodir Żalolow z Uzbekistanu. Czy wobec takich sukcesów można stwierdzić, że profesjonaliści rzeczywiście pobili amatorów i teraz ta tendencja będzie tylko wzrastać? Nie do końca. Już spieszymy z tłumaczeniem.

Owszem, 43 zawodowców na turnieju olimpijskim to nie mała liczba. Jednak aż 23 z nich miało na swoim koncie mniej, niż trzy profesjonalne pojedynki. Dość powiedzieć, że spośród mężczyzn najbardziej doświadczonym zawodowcem w Tokio był Wilfred Ntsengue (9-0, 4 KO). Drugi w tym zestawieniu był wspomniany Żalolow (8-0, 8 KO). Zatem zdecydowaną większość profesjonalistów stanowili pięściarze, którzy na zawodowych ringach stawiali pierwsze kroki i równocześnie bili się w olimpijskiej odmianie.

Do tego doliczyć należy przypadki, w których pięściarz olimpijski podpisał zawodowy kontrakt jeszcze przed przesunięciem igrzysk w Tokio na 2021 rok. Przez to debiut w profesjonalnym boksie nastąpił zanim rozpoczął się najważniejszy turniej dla amatorów – choć pierwotnie sam pięściarz zakładał inaczej. Mało tego, wielu zawodników z biedniejszych krajów, gdzie federacje nie zapewniają odpowiedniego wsparcia finansowego, zdecydowało się stoczyć kilka zawodowych walk po prostu w celu sfinansowania przygotowań i wyjazdu do Japonii. W ich przypadku kilka walk na zawodowstwie było koniecznością, nie celem.

CZY PACQUIAO DA RADĘ W FORMULE OLIMPIJSKIEJ?

Zatem spokojnie, bokserzy olimpijscy mają się dobrze i odparli atak pięściarzy-zawodowców. Inną kwestią jest, że wbrew niektórym przewidywaniom, profesjonaliści nie rzucili się szturmem na to, by zdobyć medal na igrzyskach. Wśród uznanych marek, były to raczej pojedyncze przypadki. Większość nie była zainteresowana, a przyczyna takiego stanu rzeczy jest prozaiczna – pieniądze. Porwanie się na turniej olimpijski wymaga przygotowań oraz podejścia do eliminacji. Poświęcenia miesięcy (a nawet lat) w czasie których pięściarz nie zarabia. Najlepszym zawodnikom trudno zrezygnować z milionów w imię idei. A nam trudno się im dziwić.

Dlatego teraz Manny Pacquiao może pozwolić sobie na taki krok. Owszem, mógłby pokusić się na odcinanie kuponów od nazwiska. Zapewne na świecie znalazłby się ktoś, kto wyłożyłby spore pieniądze na jego następną walkę. A także chętni, by zobaczyć mistrza w akcji. Jednak Pac-Man w ringu zarobił już setki milionów. Po bolesnej porażce w polityce, może teraz skupić się na olimpijskiej odmianie boksu. Odmianie, która dla zawodowca jest trudniejsza, niż może się to wydawać. Jakiś czas temu opowiadał nam o tym Mateusz Masternak – bodaj najsłynniejszy przykład zawodowca, który chciał spróbować sił na ringach amatorskich. Ale ostatecznie nie udało mu się pojechać na igrzyska.

– Różnica jest bardzo duża dlatego, że w boksie zawodowym rywal zadaje tak ciosy, żeby znokautować. To powoduje, że boks zawodowy jest z jednej strony bardziej niebezpieczny, a z drugiej łatwiejszy. W odmianie olimpijskiej chodzi o to, by dotknąć przeciwnika. Dlatego uważam, że nawet legendarni zawodowcy w boksie olimpijskim nie dali by sobie rady. Walka amatorska polega na tym, że ktoś dotyka i ucieka. Widzimy to w wykonaniu Kubańczyków, Kazachów czy Azerów. To szermierka na pięści – mówił nam Master.

Manny Pacquiao będzie mógł sprawdzić teorię, czy legenda zawodowych ringów odnajdzie się na amatorskich ringach. Jednak to bardzo możliwe, że wybrał sobie cel trudniejszy, niż przypuszcza.

Porównanie obu form pięściarstwa, to trochę jak zestawianie normalnej piłki nożnej z futsalem. W obu przypadkach chodzi o strzelenie większej liczby bramek, niż przeciwnik. Ale intensywność gry, jej czas, rozmiary boiska, piłki czy nawet niektóre zagrania, istotnie wpływają na różnicę w obu sportach. Nie twierdzimy, że najlepsi piłkarze świata zupełnie przepadliby w futsalu. Jednak zapewne czołówka futsalu na hali udzieliłaby im bolesnej lekcji gry.

Boks zawodowy w kwestii rozłożenia sił przypomina – obiecujemy, to ostatnie porównanie do innych sportów – bieg długodystansowy. Jasne, tam też trzeba w odpowiednich momentach podkręcić tempo. Jednak generalnie zawodnik musi rozsądnie zarządzać własnym zasobem sił. Przy dwunastu rundach pojedynku o zawodowe mistrzostwo świata, trzy rundy walki jawią się niemalże jak sprint, w którym cały czas trzeba zasuwać na pełnym gazie. Nawet Manny Pacquiao może się zaskoczyć intensywnością przebiegu walki, nawet jeżeli sam słynął z nadawania intensywnego tempa pojedynku. Zwłaszcza, że Filipińczyk w Paryżu miałby 45 lat.

Manny Pacquiao na zawodowych ringach potrafił udzielać rywalom bolesnej lekcji boksu. Wbrew pozorom, w starciu z pięściarzami-amatorami może go czekać jeszcze trudniejsze zadanie.

Może wciąż być geniuszem ringu, ale kondycji i refleksu nie oszuka. Do tego dochodzą odmienne od zawodowego limity kategorii wagowych. Na jego nieszczęście, MKOl realizuje misję zrównania męskiej i żeńskiej liczby sportowców na igrzyskach. Ten plan powiedzie się w boksie, gdzie zobaczymy po 124 zawodników i zawodniczki. Jednak odbyło się to kosztem zredukowania męskich kategorii wagowych z ośmiu do siedmiu. Konkretnie, usunięto wagę półciężką (do 81 kilogramów). To z kolei spowodowało, że trzeba było podwyższyć limity niższych kategorii, by choć trochę zmniejszyć różnicę pomiędzy ciężką (obecnie do 92 kg), a średnią (w Tokio do 75 kg, w Paryżu do 80 kg).

W skutek tego działania, gdyby Manny Pacquiao chciał wystartować na igrzyskach, musiałby wybierać pomiędzy wagą półśrednią (do 71 kg), a lekką (do 63,5 kg). Wprawdzie Pacquiao w pokazowym show z DK Yoo ważył 73 kilogramy, ale nie ma co się oszukiwać, że był wtedy daleki od swej optymalnej formy.

Filipińczyk w swojej profesjonalnej karierze nigdy nie ważył więcej, niż 66,6 kilograma. Czyli tyle, ile wynosi limit zawodowej wagi półśredniej. Walka z ponad cztery kilogramy cięższymi przeciwnikami może stanowić dla niego nie lada wyzwanie. Z kolei dołożenie masy mogłoby wpłynąć na dynamikę Manny’ego. Legenda boksu może też spróbować sił w wadze lekkiej. Jednak trzymanie wagi w jego wieku będzie równie ciężkim wyzwaniem. Dość powiedzieć, że Pacquiao ostatni raz ważył tyle w 2009 roku, kiedy bił się z Rickym Hattonem! Zatem i tak źle, i tak niedobrze.

Osobną kwestią jest zupełny brak doświadczenia Manny’ego w boksie olimpijskim. Mistrz świata ośmiu kategorii wagowych pochodzi z bardzo biednej rodziny. Z tego względu, już w wieku szesnastu lat zdecydował się na zawodowe walki, by po prostu zarobić na jej utrzymanie. A jak ważnym aspektem jest obycie się z olimpijskimi zasadami walki, o tym powyżej napisaliśmy już chyba wystarczająco.

Wątpliwości co do potencjalnego sukcesu Manny’ego Pacquiao na igrzyskach olimpijskich w Paryżu jest równie dużo, co znaków zapytania czy Pac-Man w ogóle na nie pojedzie. Jeżeli tak się stanie, bez wątpienia będzie to występ dzięki któremu o boksie olimpijskim zrobi się bardzo głośno.

Na zakończenie w ramach ciekawostki dodajmy, że dla Pacquiao byłby to drugi występ na letnich igrzyskach olimpijskich. Ale pierwszy w charakterze zawodnika. Tak się bowiem składa, że Manny był obecny w reprezentacji Filipin w Pekinie w 2008 roku. Pełnił tam funkcję chorążego reprezentacji podczas ceremonii otwarcia igrzysk. Tym sposobem legendarny pięściarz stał się pierwszą osobą w historii, która dostąpiła zaszczytu niesienia flagi swojego kraju podczas ceremonii otwarcia, chociaż sama nie startowała w igrzyskach.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Boks

Boks

Pierwsza obrona pasa. Różański zmierzy się z… pogromcą Polaków

Kacper Marciniak
3
Pierwsza obrona pasa. Różański zmierzy się z… pogromcą Polaków
Boks

Mina Fury’ego mówiła wszystko. Joshua znokautował Ngannou w 2. rundzie!

Szymon Szczepanik
2
Mina Fury’ego mówiła wszystko. Joshua znokautował Ngannou w 2. rundzie!
Boks

Knockout Chaos. Dziś w Rijadzie Joshua zmierzy się z Ngannou

Szymon Szczepanik
5
Knockout Chaos. Dziś w Rijadzie Joshua zmierzy się z Ngannou
Boks

Giennadij Gołowkin. O człowieku z Karagandy, który stał się legendą boksu

Szymon Szczepanik
2
Giennadij Gołowkin. O człowieku z Karagandy, który stał się legendą boksu

Komentarze

3 komentarze

Loading...