Reklama

Kazimierz Buda: – W mojej karierze brakuje kropek nad „i”. Wszędzie…

redakcja

Autor:redakcja

18 kwietnia 2011, 13:57 • 11 min czytania 0 komentarzy

Mogę tylko żałować, że w takich czasach żyłem. To była komuna. W każdej dziedzinie. Nigdy nie lubiłem porównywać się z zawodnikami, z którymi nie grałem, ale jak patrzę na tych dzisiejszych to robi mi się słabo. Drybling jeden na jeden – nie ma, technika – raz na rok. Tego się, kurczę, nie uczy. Do tego trzeba mieć iskrę. Nauczyć to można uderzać prostym podbiciem, taktyki i takie tam. Kiwania nie nauczysz. Albo to masz albo tego nie masz. Ja to miałem – mówi Kazimierz Buda, były piłkarz Stali Mielec i Legii Warszawa. Jeden z najbardziej niespełnionych talentów w historii polskiej piłki.

Kazimierz Buda: – W mojej karierze brakuje kropek nad „i”. Wszędzie…

Siedzimy na stadionie GKP Targówek. Buda właśnie wrócił z pracy. Od ósmej do szesnastej wysyłał towar w hurtowni odzieżowej. Humor ma średni. Z jednej strony – nadchodzi weekend, z drugiej – w sobotę o 16.00 jego Mazur Radzymin gra z Wilgą Garwolin. No, a szesnasta, wiadomo, mecz Legii. – Szkoda, bo na ogólnodostępnej dają. Zły jestem – kręci głową.


OD STRIPTIZU DO WESELA

Był rok 1987, gdy Legia wraz z Andrzejem Strejlauem pojechała na obóz do Dębicy. Zgrupowanie długie, dyscyplina spora, w tle bliżej niezidentyfikowany festyn, na którym po raz pierwszy w mieście odbył się striptiz. Budę z Janem Karasiem zaczęło nosić. Zakazy? Mecz? Cóż, trzeba mieć jakieś priorytety. Kilka minut później byli już na parterze.

– Znaliśmy kelnerów. Małe gadu-gadu i od razu na kuchnię – mówi Buda. – Bo co mieliśmy robić? Striptizu jeszcze nie było, to my jedno piwo, drugie, trzecie. W końcu zaczęło się. Nie powiem, fajnie było. Tylko, że jak już zaaklimatyzowałem się przy barku, to mnie ktoś w ramie zaczął klepać. Odwracam się, niestety Strejlau.
– Kaziu, za chwileczkę żebyś był w pokoju. Weź Janka.
– Jakiego Janka? Janka tu nie ma – kłamię, bo Karaś na zapleczu.
– Proszę weź Janka.

Reklama

Buda posłuchał. Ale tylko częściowo. – Teraz? Teraz to już za późno. I tak nas wywalają i tak. Niech chociaż wiedzą, za co – usłyszał od Karasia.

Wrócili nad ranem. Ledwo podnieśli się z łóżka, a już usłyszeli, że muszą pakować walizy. No i spakowali. Jadąc taksówką do Mielca minęli… klubowy autokar.
– Janek, to nie jest nasz autokar?
– Gdzie?
– No zobacz, nasz autokar.

Okazało się, że przez warunki atmosferyczne odwołano sparing. Drużyna musiała wrócić do stolicy. Budę i Karasia jakoś to jednak nie ruszyło. Pojechali do Mielca. Do „Jubilata”. Pech chciał, że cała sala była zarezerwowana.

Najlepsze było potem – opowiada były legionista. – Poszedłem na zaplecze i gadam. Taki numer jest, że stoję przy drzwiach, szukam znajomego kelnera, a tu podchodzi panna młoda.
– Kaziu, ty przyjechałeś na mój ślub? – pyta.

A ja zdębiałem. Kto to jest? O co chodzi? Okazało się, że to moja siostra cioteczna. Szok. Nie pamiętałem jej, bo jak mieszkałem w Mielcu, to była malutka. Potem wyjechałem. No i takim to sposobem trafiliśmy na wesele. Wróciliśmy do stolicy jakoś po paru dniach. Olaliśmy niedzielny trening, bo na początku mówiło się, że go nie będzie. No, ale był. W poniedziałek dywanik i opierdol. 100 tys. złotych kary nam wlepili. I wiesz jak to się skończyło? Pojechaliśmy na sparing z Hutnikiem Warszawa, na którym kazano nam biegać wokół boisko. Biegania jednak nie było. Śnieg był. Wpadamy, a tam metrowe zaspy wokół boiska. Strejlau więc mówi, że odrobimy to innym razem, a teraz może nawet nas wpuści. Do przerwy zespół przegrywał 0:1. Dał nas po przerwie. Janek jedną, ja drugą. 2:1. – Kurwa mać, trzy dni nie trenowali, pijani, mecz wygrywają. A wy? – Strejlau jakoś nie mógł tego przeżyć (śmiech).


GDZIEKOLWIEK SPOJRZYSZ – PECH

Reklama

W Legii spędził sześć lat. Rozegrał 150 meczów, strzelił 17 goli. Czy mogło być lepiej? Pewnie, że mogło. Na Łazienkowskiej błyszczał, ale sinusoidalnie i raczej nie na miarę swojego talentu. Buda to miał być przecież drugi Deyna.

Jerzy Engel mówił mi kiedyś, że z panem to tylko same problemy były.

Być może… Z jego punktu widzenia.

Czyli co? Nie było żadnych problemów?

Czasami człowiek zawalił i co? Mówiłem potem: „Panie trenerze będę tak zaiwaniał, że trawa się będzie palić”. No i się paliła (śmiech). Wielokrotnie wychodziło mi to na dobre, bo miałem większą mobilizację.

No, ale z takim talentem mógł pan osiągnąć dużo więcej. To zgodna opinia wielu ludzi.

Na pewno. Ale tu nie chodzi o to, że miałem trudny charakter albo coś. Sprawy rodzinne miały na mnie wpływ. Ci co wiedzą, to wiedzą. Lepiej nie wracajmy do tego. Obecna żona jeszcze coś tam wyczyta. Było, przeszło…

Miasto pana nie wciągnęło?

Nie, dajmy spokój. Wiadomo, że kiedyś gdyby porównać Warszawę i Mielec to niebo i ziemia. W Mielcu psy dupą szczekały, jak to już wielu przede mną powiedziało. Ten słynny pociąg… W Ostrowcu lokomotywę elektryczną zmieniali na ciuchcię. I tylko tym można było dojechać. Jeden pociąg na dobę. Ale to, że miasto mnie wciągnęło, to przesada. Ja wolałem w domu pić. Trzeba było się trochę ukrywać, bo zaraz ktoś dzwonił. Trener Kopa to wiadomo, że cały czas chodził nas wąchał.

„Magazyn Futbol” jakieś dwa lata temu opublikował ranking największych zmarnowanych talentów w historii polskiej piłki. Pan zajął 20. miejsce.

To i tak dobrze, że tak daleko. W mojej karierze brakuje kropek nad „i” Wszędzie. Wicemistrzostwo jedno, drugie, trzecie. Puchar Polski niby zdobyłem, ale w finale nie zagrałem. W juniorach mieliśmy szansę na mistrzostwo świata, to przegraliśmy w karnych z Urugwajem. Cała kariera – pech.

Odnośnie mistrzostwa Polski – w którym roku było najbliżej?

Z tym Górnikiem jak był mecz o mistrza, przegraliśmy 0:3. Potem mówiło się, ze niby mecz sprzedany. Do tej pory się mówi. Z drugiej strony, nie wiem, kurwa… przepraszam… kto by taki mecz chciał sprzedać. W głowie się nie mieści. W każdym razie do tej pory sprawa jest niewyjaśniona. Parę razy próbowaliśmy to wyjaśnić i nikt się nie przyznaje. W naszym gronie, po latach. Nikt nic nie wie. Aha, żałuje jeszcze, że nie zagrałem na mistrzostwach świata. Dostawałem szanse, żadnej nie wykorzystałem.


ZBOCZENIA PIECHNICZKA

Na mundial nie pojechał przez Piechniczka. Ich współpraca początkowo wyglądała nawet nieźle. Buda pojechał na tournee do Japonii i jako 21-letni chłopak nie dość, że biegał z opaską kapitana, to jeszcze strzelił dwa gole. Prawdziwy test nadszedł jednak dopiero kilka miesięcy później. Pech chciał, że po tym, jak dostał powołanie na mecz z NRD zachorował na anginę. Badania u doktora Wielkoszyńskiego, antybiotyki, w końcu zwolnienie z kadry i wyjazd do domu.
– Trener powiedział, że powoła mnie na następny mecz z Irlandią – opowiada. – Podrzucili mnie jeszcze do Katowic, a potem pojechałem do Mielca. Mija kilka dni i dzwoni trener Obrębski.
– Kazik jak się czujesz?
– No trochę lepiej. Antybiotyki skończyłem, temperatury nie mam.
– To słuchaj, Przyjechałbyś na młodzieżówkę.
– Bardzo chętnie – mówię. Byłem kapitanem, więc ciągnęło mnie.
– Wsiadaj w pociąg i przyjeżdżaj.

No i wsiadłem. Ale cała noc w pociągu i znowu choroba. Leczyli mnie, leczyli. Przychodzi mecz i ja w pierwszym składzie. Wygraliśmy 3:2. Dwa gole strzeliłem. No i potem oglądam wiadomości sportowe w telewizji, dzień przed meczem seniorów. Sprawozdawca mówi: „Dobrze by było, gdyby pierwsza reprezentacja wzięła przykład z młodych piłkarzy U-21, którzy wygrali 3:2. Dwa gole strzelił Buda, jedną Okoński. W tym momencie w sztabie Piechniczka zawrzało. „CO? JAK TO?” – mówi Buda.

Zagrał potem jeszcze z Irlandią, ale tylko do przerwy. To był jego ostatni mecz przed mundialem w 82.
– Okońskiemu też nie dali pograć w kadrze. Piechniczek miał jakieś zboczenie. U siebie też widzę winę. Szczęścia brakowało. Weźmy mecz z Albanią. Wychodzę w pierwszym składzie i remisujemy 2:2. Wszyscy mówią, że wielka tragedia, a potem okazuje się, że ten mecz dał awans. Tragedii nie było (śmiech). No, ale ja na mundialu nie zagrałem. Ani w 82, ani w 86.


SNAJPERZY NA DACHACH

Kozakiem był w młodzieżówkach. Tam mu wszystko wychodziło, tam był numerem 1. Skąd ta dobra forma? Jak sam mówi –”bo grupa była fajna, żadnych żelowanych chłopców”.

– Dużo było picia w pokojach?

– Piło się na reprezentacji, jasne. Ale nikt nie chodził, nie pokazywał się. My byliśmy uczuleni.

– Teraz kadrowicze w pokojach przymierzają ubrania.

– Dawniej takich rzeczy się nie pisało. Inna prasa była. Dziennikarze byli w takiej samej sytuacji, jak my. Na zagranicznych wyjazdach też nie mieli pieniędzy, też widzieli te wystawy i chcieli coś kupić rodzinie. Romek Hurkowski, kapitalny dziennikarz, pierwszy komputer – brało się takich do pokoju, żeby spali u nas. Ł»eby nie wydawali pieniędzy i nie chodzili jak te dziady po sklepach, które patrzą i nie mogą nic kupić. „Tata pojechał za granicę i nic nie przywiózł?”. Przecież to obciach jak cholera. Człowiek uczył się kombinować. Jak jechałem do Iranu, to wszyscy od razu do mnie „ty kupisz mi łańcuszek”. Bo tam złoto było tanie. Pamiętam zresztą ten Iran doskonale, bo jak wręczano nam medale, to cały stadion był w żołnierzach. Mundur na mundurze, snajperzy na dachach. Szok.

Który kolega z młodzieżówki mógł zrobić większą karierę?

Oj rany ile tam niespełnionych talentów mieliśmy. Mirek Okoński wiadomo, Wróbel z Wisły. …. Kto tu jeszcze? Zaraz sobie przypomnę.

Andrzej Iwan?

– Ooo z Groźnym to w młodzieżówce trzymałem się mocno. Kraków – Mielec. Blisko było. Super piłkarz.

(dzwoni telefon)

– Kubuś, nie wiem, wiesz. Rzuciłem pranie. Ł»ona robiła. Sprawdzę.
– ?????
– No to widocznie mam w torbie.

– Trener oldbojów. Majtki zginęły z moim numerem.


BIAŁE NOCE

– Gram jeszcze. Człowiek jakiś taki głupi jest. Tydzień płacze, a potem gra. Tu go strzyka, tam strzyka, tu boli, a i tak chodzę. Zakodowane. Człowiek chyba ma coś z głową. Coś się musi stać, żebym przestał. Kolana mam zjechane, operacje, ale coś tam jeszcze kopię.

Profesjonalną karierę zakończył po czterdziestce. W sezonie 2000/2001 był wypożyczony z Dolcana Ząbki do GKP Targówek. Wcześniej, od końca lat 80. do połowy 90. grał za granicą. Różnie mu się tam wiodło. W Belgii praktycznie leżał w szpitalu, dopiero w Finlandii mógł trochę pokopać.

– Gdybym miał inny charakter, to zostałbym na Zachodzie mając 19 lat. Mój kumpel Krzysiek Frankowski uciekł, jak byliśmy we Francji przed mundialem w 82. Namawiał mnie. Co wyjazd, to „Kaziu, chodź, zostaniemy”. No i został. Na dywanie spał u znajomych. Potem grał w Nantes. Udało mu się, ale to trzeba mieć charakter do tego. Wielu chciało, a im się nie udało. Przypomniała mi się historia, jak byliśmy z drugą reprezentacją w Hiszpanii. Mieliśmy międzylądowanie w Madrycie. Czekaliśmy dwie godziny. W tym czasie Edward Załężny i Mazur z Zagłębia Sosnowiec uciekli. Pojawili się dopiero na następny dzień. Okazało się, że byli w ambasadzie amerykańskiej. Prosili o azyl. No, ale niestety nie przyznano im. Musieli wrócić. Afera była. Za karę nie zagrali. Ale wszystko zostało w drużynie. I z partią – no.

Buda za granicę nie uciekł, dopiero w 1990 roku przeszedł do fińskiego Vaasan. Polecił go Tomek Arceusz, kumpel z Legii. Była to jednak raczej człapanka niż poważna, profesjonalna gra. Stadiony malutkie, piłkarze-amatorzy, dopiero po awansie do pierwszej ligi zaczęło się cokolwiek zmieniać. Z trzech treningów w tygodniu nagle zrobiło się dziesięć. Niektórzy nawet zaczęli nawet dbać o dietę.

– Wcześniej to były jaja. Kilka minut do wyjścia na mecz, a jakiś gościu je loda. Litości… Ja tu się koncentruję, myślę o meczu, a typ sobie loda wcina. Albo dzbanek mleka pije przed meczem. Po meczu kotlet schabowy, mleko, piwo, kapusta. Wszystko pomieszane.

– A jak wyglądało życie codzienne?

– Nuda. Treningi dopiero o 19.00, 20.00. Do tego człowiek nie znał się języka. Z kim tu gadać? Dopiero później nam pracę załatwili. W sklepie po cztery godziny na zapleczu ceny nabijaliśmy. Same pierdoły, byle nie zwariować.

Pogoda wkurzała?

Tam jest mróz – 20, ale jest lepiej niż u nas przy – 10. Po prostu inne powietrze. Chociaż raz byliśmy u Świętego Mikołaja, bo tam co roku rzeźbią miasteczko z lodu, to powiem szczerze, że zmarzłem potwornie. Tragedia. Współczuje tym ludziom.

Białych nocy też?

Na początku było to dziwne. Potem się przyzwyczaiłem. Pamiętam zabawną sytuację, jak siedzimy u Tomka na podwórku, zrobiliśmy sobie grilla i nagle pytam: – Tomek, która godzina?
– Trzecia.
– Która?!?!
– Trzecia.
– Ł»artujesz?!


KIWANIA NIE NAUCZYSZ

Dzisiaj wszystko kręci się wokół Warszawy. Do rodzinnego Mielca wraca rzadko. Rodzice zmarli, zostały tylko ciotki i wujkowie. Piłkarsko też nie jest to już to samo, co kiedyś. Ruina – jak sam wielokrotnie powtarza.

– Śledzę tylko wyniki. Bardziej jestem związany z Legią. Mam wejściówki z klubu, więc chodzę. Ale to, co oglądam to żenada. Jakiś Cabral, rozgrywający – no ludzie! Czytam dziś „Przegląd Sportowy”, Jurek Podbrożny wypowiada się na temat Vrdoljaka. Mówi: dobry. No dobry to on jest tylko na Legię. On tylko odbierać umie. Zagrać jakąś prostopadłą, pójść jeden na jeden, gola strzelić? No karnego to każdy potrafi strzelić… Ja byłem takim zawodnikiem, że wszędzie mogłem grać. Teraz np. byłbym idealnym defensywnym pomocnikiem. Umiałem odebrać piłkę i grać do przodu. Takich zawodników już dziś nie mamy. Sobolewski? Do przodu – prawie nigdy. Murawski może coś tam, ale to od wielkiego dzwonu. Mogę tylko żałować, że w takich czasach żyłem. To była komuna. W każdej dziedzinie. Nigdy nie lubiłem porównywać się z zawodnikami, z którymi nie grałem, ale jak patrzę na tych dzisiejszych to robi mi się słabo. Drybling jeden na jeden – nie ma, technika – raz na rok. Tego się, kurczę, nie uczy. Do tego trzeba mieć iskrę. Nauczyć to można uderzać prostym podbiciem, taktyki i takie tam. Kiwania nie nauczysz. Albo to masz albo tego nie masz. Ja to miałem.

PAWEŁ GRABOWSKI
zdjęcie ze strony legionisci.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

0 komentarzy

Loading...