Reklama

„Moim celem nie jest jedynie zwiedzanie kolejnych państw”

Janusz Banasinski

Autor:Janusz Banasinski

01 lutego 2017, 09:18 • 13 min czytania 21 komentarzy

Jeszcze kilka lat temu był kapitanem jednej z młodzieżowych drużyn Barcelony, a jego dobrym kumplem był chociażby Gerard Deulofeu. Mimo że przez kilka lat wychowywał się w La Masii, to ostatecznie jednak – zamiast przebić się w okolice pierwszej drużyny – rozpoczął wycieczkę po Europie. Najpierw była Szkocja, potem Cypr, a teraz Polska i II-ligowy Radomiak Radom. Z Simonem Coliną porozmawialiśmy o wszystkim – zwyczajach panujących w katalońskiej akademii, epizodzie na Wyspach, czy planach na przyszłość. Zapraszamy!

„Moim celem nie jest jedynie zwiedzanie kolejnych państw”

Czujesz się bardziej piłkarzem czy podróżnikiem?
Piłkarzem. To prawda, mimo młodego wieku grałem już w czterech krajach – w Hiszpanii, Szkocji, na Cyprze i teraz w Polsce. Choć w jakimś stopniu z tego względu też po części na pewno mogę powiedzieć, że jestem podróżnikiem, to jednak wbrew pozorom moim celem nie jest jedynie zwiedzanie kolejnych państw. To, co lubię najbardziej, to gra w piłkę. Jeśli będę się czuł w Polsce dobrze, być może akurat tutaj zostanę na dłuższy czas.

Nie ma się jednak co oszukiwać, niewielu na twoim miejscu dałoby się skusić na grę w III lidze polskiej. Tym bardziej, że miałeś na stole ofertę z tego samego poziomu rozgrywkowego, ale we Włoszech.
W Radomiaku mają fajny projekt, jesteśmy na dobrej drodze do awansu, a w dalszej perspektywie chcemy dostać się do Ekstraklasy. To właśnie ten długofalowy plan przekonał mnie do przeprowadzki. Mogłem pójść do Serie C, do Foggii, ale Radomiak tak o mnie zabiegał i przedstawił mi na tyle konkretną wizję, że w pewnym momencie pomyślałem sobie: „Cholera, może to rzeczywiście jest najlepsze rozwiązanie? No nic, spróbuję, tam chociaż widać, że naprawdę mnie chcą”.

Czyli Włochom jednak aż tak nie zależało.
Zależało, ale cały proces negocjacyjny przebiegał w wolniejszym tempie. Mówili, że już za chwilę wszystko będzie dopięte, a potem ciągle coś się przedłużało. Włosi nie mają aż tak profesjonalnego podejścia, nie chodzi tu już tylko o samą piłkę, lecz także o inne aspekty. Nie chciałbym tego mówić na głos, ale panował tam trochę mafijny klimat. Wiedziałem, że Polska bardziej przypomina kraje anglosaskie, w których za słowami idą czyny. Dostajesz tyle i tyle, tego i tego dnia. Jest taki i taki projekt, który konsekwentnie będzie realizowany. Nie ma tak, że ktoś ci coś powie, a nazajutrz zmienia zdanie. Mam zresztą jednego kumpla z Polski, Adama, który powiedział mi, że u was wszystko jest zawsze na tip-top. Poza tym jeszcze z Cypru znałem się z Matthieu Bembą, który również gra w Radomiaku. Mówił, żebym nie postrzegał tego klubu jako zespołu z trzeciego poziomu rozgrywkowego. Powtarzał, że jestem jeszcze młody, mam sporo do udowodnienia, a przeprowadzka do Radomia wcale nie musi być krokiem w tył. Jeśli Bóg tak zechce, za kilka miesięcy będę już na zapleczu Ekstraklasy.

Nie jest tajemnicą, że jesteś tutaj w głównej mierze właśnie z polecenia Bemby.
Jasne, Matthieu wspominał o mnie, ale to nie on przygotowywał dla mnie kontrakt.

Reklama

A nie przeszkadza ci to, że gdziekolwiek pójdziesz, zawsze będą mówić: „Patrz, to ten z Barcelony!”. Wiesz, zawsze będzie się od ciebie wymagać więcej.
OK, niech w takim razie wymaga się więcej. Nie mam z tym żadnego problemu. Spędziłem w Barcelonie sześć wspaniałych lat i kiedy gdzieś idziesz, zawsze będą mówić, że jesteś „canterano” Barcelony czy co tam jeszcze. Dla mnie to jednak powód do dumy. Niewielu zawodników może pochwalić się tym, ze spędziło tam tyle lat. Nawet jeśli mówimy tylko o drużynach młodzieżowych. Takie jest życie. Odszedłem z Barcelony, wyjechałem do Szkocji, potem na Cypr… Gdybym wyjechał z Hiszpanii do innego kraju – kto wie – być może by mnie tu teraz nie było. Wszystko to jest wyjątkowo względne. Cieszę się więc każdym dniem i po prostu robię to, co lubię. Jasne, jestem wciąż młody i marzę o tym, by kiedyś grać na wysokim poziomie. Żeby jednak tego dokonać, najpierw muszę sprawdzić się tutaj, a następnie stawiać kolejne kroki.

Jak trafiłeś w ogóle do szkółki Barcelony?
Miałem wtedy 12 lat. Scouci wypatrzyli mnie, kiedy grałem w trampkarzach Girony. Powoływali mnie wówczas także do reprezentacji Katalonii. Znajdowali się w niej również gracze „Blaugrany” czy Espanyolu. Siłą rzeczy łatwiej było więc o to, by ktoś cię zauważył. Po którymś meczu zadzwonili z Barcelony i zaprosili mnie na trzydniowe testy. Już na drugi dzień powiedzieli mi niestety, że mnie chcą i że po wakacjach dołączam do zespołu. Kapitalny etap w moim życiu, który – jak się okazało – kiedyś musiał dobiec końca. Fantastyczne wspomnienia z tamtego okresu pozostaną już jednak ze mną na zawsze.

Jak czuje się dzieciak, który trafia do tak wielkiego klubu?
Coś niewiarygodnego. Wyobraź sobie, że od zawsze jesteś kibicem Barcelony, pewnego dnia zaś dzwonią do ciebie i mówią: „Słuchaj, bierzemy cię”. Każdy dzieciak od razu dostawał karnet na wszystkie mecze na Camp Nou. Przez te sześć lat nie przegapiłem prawie żadnego meczu. Liga, Liga Mistrzów, Puchar Króla… Wszystko. Głupotą byłoby z tego nie korzystać.

Pewnie uzbierałoby się z tamtego rocznika kilku zawodników, którzy dziś grają na wysokim poziomie.
Mógłbym wymienić wielu, którzy się przebili. Był Hector Bellerin z Arsenalu, Sergi Samper wypożyczony obecnie z Barcelony do Granady, Grimaldo z Benfiki, Pol Garcia z Juventusu, teraz na wypożyczeniu w Serie B, Munir…

Od dzieciaka było widać, że zajdą daleko?
Szczerze mówić, przy niektórych wcale. W przypadku kilku po latach wręcz się dziwiłem. Na przykład Bellerin w Barcelonie nie wyróżniał się na tle reszty. Poszedł do Arsenalu, na początku grał w młodzieżowych drużynach, ale po chwili zaczął stawiać gigantyczne kroki naprzód. Dziś zaś jest najlepszym bocznym obrońcą w Premier League. Podobnie było z Grimaldo, który dziś jest podstawowym graczem Benfiki. Z drugiej strony było wielu zawodników, na których wystarczyło spojrzeć i mówiłeś sobie: „Cholera, ten gość zrobi wielką karierę”. A potem zostawali gdzieś w połowie drogi.

MD_20121114_MAS_DEPORTE_D_54354474176-652x492@MundoDeportivo-Web

Reklama

Kiedy patrzysz na takiego Bellerina, nie zazdrościsz mu, że mimo – wydawać by się mogło – mniejszego potencjału dzisiaj jest tam, gdzie jest?
Wiesz, z jednej strony cieszę się jego szczęściem, bo miałem z nim fajne relacje, ale z drugiej to nieuniknione, że od czasu do czasu myślisz sobie: „Chciałbym być tam, gdzie on”. To jednak zdrowa zazdrość, nie ma mowy o jakiejś zawiści.

Czy jednak w jakiś sposób cię to nie demotywuje?
Mam dopiero 21 lat, mam jeszcze sporo czasu. W większości przypadków 21-letni gracze nie grają w najwyższej klasie rozgrywkowej. Szczyt osiągasz zazwyczaj w wieku 25-26 lat. Oczywiście będę ciężko pracował, ale w gruncie rzeczy jeszcze mam trochę czasu.

W ostatnim roku gry w Barcelonie byłeś nawet kapitanem, a potem nagle wylądowałeś w Szkocji. Trochę dziwna ścieżka kariery.
Kończył mi się kontrakt i nie zdecydowano się go przedłużyć. Nic nadzwyczajnego.

Według mnie sytuacja, w której kapitan nie dostaje nowej umowy, jest dość…
Jaka?

Mimo wszystko niecodzienna.
A wiesz ilu zawodników przewija się każdego roku przez Barcelonę?

Domyślam się.
No więc właśnie. Tak już po prostu jest. Po każdym sezonie zawodnikom mówi się: „Ty zostajesz, ty odchodzisz, ty zostajesz, ty odchodzisz”. I tak jest co roku. Utrzymać się tam przez kilka lat to niesamowicie trudna sprawa, bo rywalizacja jest olbrzymia. Tam do szkółek ściąga się nie tylko najlepszych graczy z regionu czy kraju, lecz ze wszystkich kontynentów. Jestem dumny z tego, ile czasu tam wytrzymałem. Pewnie, że chciałbym awansować do drugiej drużyny czy spełnić marzenie i zagrać kiedyś w pierwszym zespole. Życie idzie jednak do przodu.

Daleko było ci do rezerw?
Zostawały mi dwa kroki – najpierw awans do Juvenilu A, potem wyżej była już druga drużyna. Żeby się załapać musiałbym przedłużyć kontrakt i przejść przez ostatnią kategorię młodzieżową. Dziś rezerwy Barcelony grają w trzeciej lidze, wtedy jednak występowały jeszcze na zapleczu La Liga. Koniec końców musiałem jednak szukać szczęścia gdzie indziej. Mogłem zostać w Hiszpanii, były oferty z różnych klubów, ale pojawiła się propozycja ze Szkocji, z drużyny z Premier League. Miałem 18 lat, pomyślałem sobie, że gra za granicą w najwyższej klasie rozgrywkowej jest najlepszą szansą na to, by zostać profesjonalnym piłkarzem. Stwierdziłem też, że mógłbym nauczyć się czegoś nowego, w tym języka angielskiego, którego nie znałem przed wyjazdem prawie wcale. W Hiszpanii wpajano mi barceloński styl, do którego chciałem dołożyć jednak także trochę siły i bezpośredniości. Połączenie tego wydawało mi się dobrym pomysłem na dalszy rozwój. Koniec końców miałem jednak to nieszczęście, że na Wyspach często doznawałem urazów. Jeden z nich przytrafił się dosłownie chwilę po tym, jak powiedziano mi, że zadebiutuję.

Adaptacja nie była więc pewnie tak prosta jak zakładałeś.
Nie było łatwo. W Barcelonie przede wszystkim ćwiczyliśmy z piłką, graliśmy w dziada czy mini-mecze, w Szkocji trzeba było jednak przyzwyczaić się do fizycznego futbolu. Pamiętam, że po jednym z pierwszych treningów mieliśmy zajęcia na siłowni. W Barcelonie bardzo rzadko chodziliśmy na siłownię, a jeśli już, to wykonywaliśmy ćwiczenia bez ciężarów. W Szkocji na dzień dobry dali mi do podniesienia na klatę taki sam ciężar, jak bramkarzowi, który był na oko cztery razy większy ode mnie. Założyli mi chyba po trzydzieści kilo po obu stronach, a ja tak na dobrą sprawę nie za bardzo zdawałem sobie sprawę z istnienia podobnego przyrządu. Wszyscy się gapili, czekając na to, „co teraz zrobi Hiszpan”. Podniosłem sztangę, która od razu mnie przygniotła. Cała drużyna się śmiała. Po dwóch miesiącach nie miałem już jednak problemów, by radzić sobie z podobnym obciążeniem (śmiech).

A sama aklimatyzacja w Szkocji?
Z przystosowaniem się do życia nie miałem jednak większych problemów. Pierwszy miesiąc jest trudny, potem idzie z górki. Podobnie będzie pewnie tutaj, po chwili Radom będę uważał za swój dom.

Następnie trafiłeś na Cypr. Powiedzmy sobie szczerze – to dość nietypowy wybór w przypadku młodych zawodników.
Taki też był mój punkt widzenia wraz z końcem sezonu. Masz tam jednak wielu zawodników, którzy mieli styczność z piłką na najwyższym poziomie.

Zazwyczaj są już jednak nieco starsi niż ty wtedy.
To prawda, mają nieraz po 30 lat, ale czy uważasz, że to już aż tak zaawansowany wiek? Nie powiedziałbym, że zawodnicy na tym etapie przychodzą tam już tylko na emeryturę, chociaż nie wiem, możesz myślisz inaczej. Sam poziom nie jest niski, ale też trudno powiedzieć, by był szczególnie wyrównany. Masz bogaty AEK i APOEL, reszta natomiast znajduje się półkę niżej. W wielu krajach dzieje się jednak podobnie. W Hiszpanii nie możesz przecież porównać Barcelony z Eibarem.

Z tego, co widziałem na twoim Instagramie, chyba całkiem fajnie ci się chyba na tym Cyprze żyło.
To prawda (śmiech). Tak jak wspomniałeś, dla nieco starszych piłkarzy do świetny kierunek, by zrelaksować się, pocieszyć życiem i przy tym pograć też na dobrym poziomie w piłkę. Fajnie wspominam tamten okres. Mieliśmy taką swoją małą „latynoską” grupkę. Był jeszcze jeden Hiszpan, dwóch Portugalczyków, Argentyńczyk, Brazylijczyk. Często umawialiśmy się na jakiegoś grilla, wspólny wypad na plażę. Kończyłeś trening, zjadłeś coś i na plażę albo na kawę. Wszystko na spokojnie. Nie musiałeś bać się wyjścia z domu z powodu mrozu.

Work and travel.
W rzeczy samej (śmiech).

W Polsce zderzyłeś się jednak z zupełnie innymi temperaturami.
Kiedy wylądowałem w Polsce, było minus 20 stopni. Nie mogłem w to uwierzyć. Zadzwoniłem do rodziny i powiedziałem o tym. Stwierdzili, że to niemożliwe. Przez chwilę zwątpiłem, czy podjąłem słuszny wybór.

Nie poinformowali cię o mrozach przed podpisaniem kontraktu?
Mówili, że zimy są srogie, ale nie że aż tak. „Jestem na Biegunie Północnym?”, pytałem sam siebie.

2

Zanim trafiłeś do Radomia przez pół roku w ogóle nie grałeś.
Szukałem klubu, ale nie chciałem korzystać z pierwszej lepszej oferty. Mam szacunek do siebie i wiem, na co zasługuję. Nie mogłem więc zaakceptować oferty z trzeciej ligi hiszpańskiej i grać za pół darmo. Prawda jest bowiem taka, że na tę chwilę w Hiszpanii na tym poziomie płacą grosze. Normalne stawki zaczynają się od Segunda albo Primera División, nawet jeśli piłkarsko trzecia czy czwarta liga wygląda bardzo dobrze. Różnica polega na tym, że w Polsce trzeci szczebel to już w pełni profesjonalna piłka. Chciałem dalej utrzymywać się z futbolu i czuć się zawodowym piłkarzem. Zobaczycie, że Radomiaka po tym sezonie nie będzie już w drugiej lidze. Jestem tego absolutnie pewien.

Jak wyglądał typowy dzień w La Masii?
W samej La Masii, na zasadzie spędzania tam całych dni, żyłem przez moje dwa ostatnie lata. Przez pierwsze cztery lata każdego dnia dojeżdżałem do Barcelony z mojego rodzinnego miasteczka wynajętą przez klub taksówką. Zabierali mnie, po drodze zaś wsiadał Gerard Deulofeu, który mieszkał niedaleko mnie, i jeszcze kilku innych chłopaków. Potem jednak nie wyrabiałem się z dojazdami na treningi ze szkoły, więc musiałem zamieszkać w La Masii. Do domu wracałem w weekendy po meczach. Wstawaliśmy mniej więcej o 7 rano, po śniadaniu wszyscy jechali jednym autobusem do szkoły, którą załatwiał nam klub, po lekcjach chwila odpoczynku, trening, po powrocie mieliśmy jeszcze osobne zajęcia z nauczycielem, który pomagał nam, jeśli mieliśmy problemy z jakimś przedmiotem, a następnie już tylko kolacja i do spania. W wolnym czasie, którego nie było jednak zbyt wiele, graliśmy w bilard, piłkarzyki albo ping ponga.

Sąsiedzkie kontakty z Deulofeu przetrwały do dziś?
Za dzieciaka byliśmy dobrymi kumplami, ale sam pewnie doskonale wiesz, że sporo znajomości z najmłodszych lat gdzieś z biegiem czasu się rozmywa. Każdy idzie w swoją stronę. Ja dziś jestem w Polsce, on gra w Milanie. Był jednak jednym z najlepszych „canteranos” w tamtym okresie. Wszyscy widzieli, że zdecydowanie się wyróżniał, podobnie zresztą jak Thiago Alcantara. Tak samo było z Sergim Samperem, z którym występowałem wspólnie w środku pola. To byli zawodnicy, w przypadku których wszyscy byli zgodni co do tego, że prędzej czy później trafią do pierwszej drużyny.

Dziwi cię w takim razie to, że mimo wszystko żadnego z nich nie ma dziś na Camp Nou?
Nie. Trzeba brać poprawkę na to, jak wymagającym klubem jest Barcelona. Gdyby byli wychowankami innego wielkiego klubu, być może teraz byliby tam gwiazdami. Samper jest świetnym piłkarzem, ale zobacz, kogo w drużynie ma Luis Enrique. Masz Iniestę, masz Busquetsa, masz Rakiticia… W jaki sposób możesz z nimi w ogóle konkurować? Niezależnie od tego, jak dobry byś był, jesteś wciąż tylko młodym, niedoświadczonym graczem. To samo z Deulofeu. Ma umiejętności na Barcelonę, ale…

… ale są lepsi od niego.
No właśnie, zawsze znajdzie się ktoś lepszy. Chyba że mówimy o Messim.

A jak przy tej liczbie kandydatów na piłkarzy wyglądało wasze życie? Sito Riera mówił mi parę miesięcy temu, że kiedy ktoś nie był lubiany, to czasami za karę sikano mu do łóżek.
To były trochę inne czasy (śmiech). Kiedy ja tam mieszkałem, mieszkaliśmy już w innym, nowo wybudowanym budynku, w miasteczku sportowym Barcelony. Podejrzewam, że tam siłą rzeczy nie działy się już akcje, które zdarzały się przedtem. Jasne, nie zawsze lubiłeś się ze wszystkimi, czasami zdarzały się jakieś bójki. Swego czasu mieliśmy zwyczaj, że co wtorek czy co środę schodziliśmy piętro niżej i dawaliśmy wycisk młodszym rocznikom. Bardziej chodziło jednak o zabawę niż znęcanie się.

MD_20121114_MAS_DEPORTE_D_54354474241-652x492@MundoDeportivo-Web

Dla was dobra zabawa, dla świeżaków tortura.
Nie no, nie przesadzaliśmy za mocno (śmiech).

Jeśli miałeś słabsze oceny, grozili ci palcem, że nie zagrasz w meczu?
Aż tak to nie, ale przykładano dużą wagę do wyników w nauce. Po każdym semestrze prosili każdego z osobna i mówili: „A teraz pokaż, jakie masz oceny”. Jeśli z czymś byłeś w plecy, trzeba było się liczyć, że możesz dostać karę. Mimo wszystko to była dość uznaniowa sprawa. Jeśli nazywałeś się Gerard Deulofeu, mogłeś mieć nawet same pały i nikt by ci nie powiedział, że nie zagrasz, bo czegoś nie zaliczyłeś. Myślisz, że Messiemu ktoś zerkał w dzienniczek (śmiech)?

A tobie jak szło w szkole?
Zawsze dawałem radę. Nie zaniedbywałem nauki. Teraz także się uczę, od lutego zaczynam lekcje polskiego. Cały czas działam też z angielskim, chciałbym wyrobić sobie certyfikat, myślę, że warto mieć potwierdzoną na papierze znajomość języka. To, że ktoś widzi, iż umiesz mówić nie zawsze wystarcza. Życie nie kończy się na piłce, dobrze zawczasu zadbać, by w wieku 35 lat nie obudzić się z niczym, choć chciałbym grać jeszcze dłużej.

Skoro już tak wybiegasz w przyszłość, w czym chciałbyś się spełniać po zakończeniu kariery?
Nie myślałem jeszcze o tym aż tak dokładnie, ale fajnie byłoby zostać trenerem. Albo psychologiem sportowym, chciałbym zacząć jakieś studia w tym kierunku. Mam sporo zainteresowań. Na razie jednak ograniczam się do nauki języków.

Rozmawiali JANUSZ BANASIŃSKI oraz MARCIN BORZĘCKI

fot. Radomiak.pl

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

21 komentarzy

Loading...