Reklama

Autor „Fanatyków”: Aniołkami nie byliśmy i nigdy nie będziemy, ale wiele rzeczy się zmieniło

redakcja

Autor:redakcja

02 listopada 2017, 13:58 • 17 min czytania 69 komentarzy

– Za chwilę minie mi 30 lat na trybunach i 25 na wyjazdach. Mam kolegów, którzy działają dłużej ode mnie i ciągle są aktywni. Oni nie znajdą tam nic zaskakującego, bo swoje kilometry sami przejechali i wiele przeżyli. Ale taki zwykły zjadacz chleba powinien to przeczytać. Chociażby po to, żeby się zastanowić, czy faktycznie jest aż tak źle. Nie wykluczam, że tak stwierdzi, nikomu nie zabronię mieć swojego zdania. Jednak wtedy może pomyśli o tym, dlaczego według niego jest źle – mówi autor ostrej książki „Fanatacy. Futbol na śmierć i życie”. Z dziennikarskiego punktu widzenia rozmowa z nim była ciekawym doświadczeniem. Dostałem książkę, podano mi termin oraz miejsce spotkania i tyle. Nie wiedziałem, jak się nazywa, jak wygląda, nie wyszło nawet to, któremu klubowi kibicuje. Pierwsze wrażenie? Niepozorny – nigdy nie pomyślałbym, że ten człowiek przeżył wszystko, co opisał. A jednak. 

Autor „Fanatyków”: Aniołkami nie byliśmy i nigdy nie będziemy, ale wiele rzeczy się zmieniło

Dla kogo napisałeś tę książkę?

Cały czas są takie momenty, że się nad tym zastanawiam.

Ja mam mieszane odczucia. Przez część książki wydaje się, że to historia dla kolegów z trybun – by trochę powspominać i ponarzekać, że kiedyś było lepiej. Jednak przez większość ma się wrażenie, że próbujesz przemówić do zwykłych ludzi, a nawet do waszych przeciwników.

Jeśli zaczepisz na ulicy pierwszą z napotkanych osób, to ona nie będzie miała o tym bladego pojęcia. Ale gdzieś w jej głowie będą obrazki hord, które tylko biegają po ulicy i się napierdalają. Do tego poczyta w prasie oraz w internecie, że kibole są tacy, śmacy, owacy i już ma wyprane. Widać to było u was w komentarzach – ludzie nie przeczytali, a z góry założyli, że to książka o chuligance. A tak nie jest. Gdy wydawnictwo już do mnie dotarło, postawiłem warunek: napiszę to tak, jak będę chciał. Bez narzucania. Przystali na to. Za chwilę minie mi 30 lat na trybunach i 25 na wyjazdach. Mam kolegów, którzy działają dłużej ode mnie i ciągle są aktywni. Oni nie znajdą tam nic zaskakującego, bo swoje kilometry sami przejechali i wiele przeżyli. Ale taki zwykły zjadacz chleba powinien to przeczytać. Chociażby po to, żeby się zastanowić, czy faktycznie jest aż tak źle. Nie wykluczam, że tak stwierdzi, nikomu nie zabronię mieć swojego zdania. Jednak wtedy może pomyśli o tym, dlaczego według niego jest źle. A kwestie, które poruszyłem są na tyle uniwersalne, że stale będą wracać. Wiem, że na bank zapytasz mnie niedługo o wydarzenia na parkingu Legii…

Reklama

W książce jest rozdział pt. „Klub to my” i tam mówisz wprost, kto według ciebie w piłce jest najważniejszy. 

No chyba nie tych 22 gości, którzy biegają po boisku! To cała piramida. Oni są na jej czubku, ale fundamenty tworzą inni. My.

Ale nie powiesz mi chyba, że na parkingu nie doszło do żadnego przekroczenia granic. Dla mnie doszło. Jeśli mi nie idzie w pracy, to jednak nie chciałbym, aby ktoś motywował mnie liściem. 

Właściciele klubów mają ambicje, by były one zarządzane jak dobra korporacja. Jednak jeśli tam pracownik jawnie leci w chuja, jawnie naraża swojego pracodawcę na straty wizerunkowe i finansowe, to jest wyrzucany na zbity pysk. A tu co zrobisz? Nie wywalisz w czasie sezonu piłkarzy-parodystów. Futbol wymyka się z tego schematu, tak więc siłą rzeczy sposób dyscyplinowania pracowników też się trochę wymyka.

Ale koniecznie trzeba się uciekać do takiej formy?

Zadaj sobie jedno pytanie, później możesz poszukać odpowiedzi – kiedy po raz ostatni doszło do takiej sytuacji?

Reklama

Myślę, że często po prostu się o tym nie dowiadujemy. Sam w swojej książce opisujesz taki przypadek. Piłkarz po ciosie wylądował pod barem, a później wciskał wszystkim jakiś kit.

Nie wiem tylko, na ile to kwestia siły ciosu, a na ile po prostu już nie mógł ustać na nogach! Nie będę zdradzał szczegółów, bo po pierwsze – to reprezentant Polski, który nigdy się do tego nie przyzna i wziął konstruktywną krytykę na klatę, a po drugie – sytuacja była trochę inna. Zacznijmy od tego, że przeciętny, szary kibic nie zarabia nawet średniej krajowej. Odłóżmy na bok barwy klubowe. Do klubu przychodzi pan piłkarz, który dostaje kontrakt na trzy lata za 80 tysięcy miesięcznie. Oni po przegranym meczu wyjeżdżają spod stadionu uśmiechnięci tymi swoimi luksusowymi samochodami, wrócą do swoich apartamentów, a kibic zostaje z tym wstydem. Wracając do Legii, po wpierdolu w Niecieczy, po Astanie, po Sheriffie i po 0-3 z Lechem jest zaskoczenie, że w końcu ktoś nie wytrzymał. A lista hańby polskiej piłki jest o wiele dłuższa. Kibice wielu klubów już to przeżywali. Czy można przejść nad tym do porządku dziennego? Nie można!

Zapytam inaczej – czy ty w ogóle szanujesz piłkarzy?

Są tacy.

Jaki musi być zawodnik, by dołączyć do tego grona?

Ma zapierdalać. To jego zadanie – ma wyjść na pięć treningów w tygodniu, ma się zdrowo prowadzić, a na końcu zagrać i zostawić zdrowie na boisku. Nie zawsze wygrasz, bo to tylko piłka. Ale ludzie, którzy przez lata chodzą na stadion, doskonale wiedzą, kiedy piłkarzowi się nie chce. Kiedy ma muchy w nosie, bo nie chcą dać mu nowego kontraktu. Widzą, jak zasuwa, gdy taki się szykuje i jak zjeżdża z formą od razu po tym, jak go podpisze. To nie jest normalne. Tak samo jak normalne nie jest to, że piłkarz idzie do prezesa, by powiedzieć, że mu się trener nie podoba. Patologią jest, że toleruje się w naszym futbolu piłkarzy grających przeciwko trenerom. Nie dziwię, że ktoś nie wytrzymał ciśnienia! Tym bardziej, że jest jeszcze jedna rzecz, o której jako dziennikarze sportowi pewnie nierzadko się przekonujecie – takiego pana piłkarza nie można skrytykować, złego słowa mu nie można powiedzieć. Nie można mu nawet niewygodnego pytania zadać.

My akurat mamy to gdzieś.

Dobra, ale raz na jakiś czas pojawiają się takie filmiki, na których piłkarz zaczyna pyskować. Pyta: „kim ty jesteś?” i „czy grałeś w ogóle w piłkę?”. To jest brak szacunku dla was, ale przede wszystkim dla kibiców. Czyli tak naprawdę dla pracodawców, którzy płacą im ogromne pieniądze. Bo to przecież kibice utrzymują piłkę, wszystko zaczyna się od samego dołu – od biletów, karnetów, pamiątek. Na puste stadiony nie pchają się też sponsorzy. I taki parodysta, któremu płacimy kilkadziesiąt tysięcy a on kopie się po czole, jeszcze kozaczy. No weź wytrzymaj ciśnienie, gdy przyjdzie i powie: „kim ty jesteś, żeby mnie oceniać”.

Może ciężko mi się wczuć, bo nigdy nie byłem tak zaangażowany, ale o ile rozumiem argumenty, o tyle ciągle uważam, że to skrajność. 

Oczywiście, że to skrajność, nie mówię, że nie! Ale jeszcze raz – spróbuj sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni piłkarze dostali po tych ładnych buziach. Tych przypadków nie było aż tak wiele, by można to demonizować. Już samo mówienie, że „piłkarze Legii zostali pobici” jest naciągane. Może brzmi to efektownie, ale uwierz – gdyby mieli zostać pobici, to część już by nigdy nie grała w piłkę. Gorsze jest jednak to, że już widziałem, iż leci przegięcie w drugą stronę – ludziom się wydaje, że zawsze jak piłkarz przegrywa, to dostaje od złego kibola w łeb. Jeśli prezesi, trenerzy i inni działacze nie potrafią tego zrobić, to ktoś inny musi przemówić piłkarzom do rozsądku. Oni muszą wiedzieć, że ich psim obowiązkiem jest zapierdalać. I że nie są w danym miejscu sami dla siebie – tych 11 gości, którzy biegają po boisku, to jeszcze nie klub. Oni spadną z ligi, poszukają sobie nowej drużyny w ekstraklasie, a ten biedny kibic zostanie z hańbą i jeżdżeniem po kartofliskach. Pamiętaj też, że dziennikarze sportowi nie mają monopolu na informacje. Często my, kibice, wiemy o wielu rzeczach, o których wy nie wiecie. To my pierwsi słyszymy, jaki syf zaczyna się robić w klubie.

Chyba wiem, do czego pijesz. W książce wspominasz, że większość bramek w klubach jest obstawiona przez waszych ludzi.

To może przesada, ale wiemy, co się dzieje. Gdybym ja napisał o wszystkim, wydawnictwo nie opędziłoby się od pozwów. Wybuchłoby kilka obyczajowych skandali. Nawet największe miasta nie są aż tak wielkie, jak niektórym się wydaje. I teraz wyobraź sobie taką sytuację – zawaliłeś deadline lub kompletnie spierdoliłeś tekst. Co robisz? Bierzesz się do roboty czy idziesz się bawić trzy kamienice od domu redaktora Stanowskiego? Wiadomo. A z piłkarzami bywa inaczej. Po przegranym meczu rusza na balety, by poszastać kasą, powyrywać dupeczki lub po prostu się najebać, zamiast iść się wyspać i jutro zrobić na treningu coś, by tę sytuację poprawić. Można się wkurwić.

I o to wszystko tu chodzi, zauważ, że to złożona sprawa. Ja naprawdę wszystko rozumiem – że to ich praca, że w kilka lat kariery muszą odłożyć na resztę życia i tak dalej. Tylko niech oni się starają i grają. Bo jeśli w Lidze Mistrzów przez 20 lat nie było mistrza Polski, a były jakieś wynalazki pokroju Helsinek i Mariboru, gdzie u nas pieniądze są nieporównywalnie większe, to coś jest nie halo.

Wróćmy do książki. Ci, którzy przyjęli sobie pewną tezę, mogą się zdziwić, jak niewinne były twoje początki.

To z reguły się tak niewinnie zaczyna. I to jest ten problem, o którym mówiłem – ludzie przyjęli pewną tezę i będą szukać w każdym zdaniu tej książki jej potwierdzenia. A ona jest po to, by się zastanowili, czy faktycznie jest tak, jak im się przez całe życie wydawało. Weszło też się przyczyniło do tego, żeby ten wizerunek kibiców nie był najlepszy. Co napisaliście po Madrycie?

Ciężko bym to pamiętał, ale wiem, że mamy w redakcji człowieka, który dba o to, by granice nie zostały przekroczone.

Też dokładnie nie pamiętam i nie chcę was skrzywdzić, ale tak mi się coś wydaje, że tam nie było zdania drugiej strony. Raczej pisaliście, że pojechali do Madrytu i narobili gnoju. Zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że pojawiało się też to, iż hiszpańska policja jest po prostu pojebana i zrobiła taką prowokację, że doprowadziła do tych incydentów, bo to wielką awanturą nie było. A tamtejsze psy naprawdę mają coś z banią! W Portugalii jest tak samo, o to możesz na przykład kibiców Lecha zapytać. Zresztą Legia w Lizbonie też miała przeboje. Ale o tym nikt nie mówi. Mainstreamowe media to już w ogóle się ośmieszają – do momentu, w którym zaczęły się te ganianki pod stadionem, newsem dnia było to, że cztery osoby nie zapłaciły za obiad w knajpie. A pojechały cztery tysiące. A później na czołówce był „Czerwus”, bo najsłynniejszy polski świadek korony, autorytet we wszystkich dziedzinach, rozpętał gównoburzę. Później jest zdziwienie, że kibice alergiczne reagują na media. Muszą, skoro ja pamiętam tylko 20 lat jebania. Jak była wojna z ITI, to było jakieś apogeum, wszyscy walili w kibiców i tak to się ciągnie do dziś. Będzie następna afera i będzie to samo.

Ale tak z drugiej strony chyba nie powiesz mi, że nie dajecie żadnych pretekstów. 

Tego nie powiedziałem. Zawsze coś się może wydarzyć i jestem pewien, że jeszcze wiele razy się wydarzy.

Ale grozi nam jeszcze druga Vetra? To było ostre przegięcie. 

Było, co mam ci powiedzieć? Klubowi groziło wyrzucenie z pucharów na pięć lat, nikt nie powinien narażać swojej drużyny na taką karę. Ostatnio znalazłem gdzieś relację z tego wyjazdu do Wilna. Ciekawa rzecz – można z niej wywnioskować, że oni sami nie wiedzą, jak do tego doszło. Trzeba pamiętać o kwestii organizacyjnej – ten kurnik powinien służyć tylko do hodowli drobiu. To nie był stadion, który powinien zostać dopuszczony do gry, a już na pewno nie taki, na który można wpuścić dwa tysiące kibiców z Polski. Psychologia tłumu jest taka, że wystarczy, iż jednej osobie coś odbije i zaczyna się avanti. Pamiętasz finał Pucharu Polski z Bydgoszczy?

Oczywiście. Mój kolega fotograf stracił sprzęt. 

Straszna awantura, prawda? Tusk wyszedł wtedy na konferencję ze łzami w oczach. Ale umówmy się – komuś zabrakło wyobraźni przy organizacji tego meczu, bo nie można posadzić naprzeciwko siebie sześciu tysięcy kibiców Lecha i sześciu Legii, gdy dzielą ich tylko niziutkie płotki. A konsekwencje po tamtym finale ponieśli jedynie kibice. A co z organizatorami tego meczu? PZPN-em, policją, wojewodą. Czy ktoś beknął za to, że mecz podwyższonego ryzyka rozegrano w takich warunkach? Później rozmawiałem z chłopakami z Poznania i oni powiedzieli tak: „już po przyjeździe na stadion widzieliśmy, że wszystko wygląda tak, żeby tu coś się stało”. No i się stało.

Sugerujesz celową akcję? W książce piszesz o szukaniu pretekstu, by przykręcić wam śrubę przed Euro 2012. 

Na pewno można było tego uniknąć. I nikt się nie pochylił nad tym, dlaczego do tego doszło. Po prostu uznano, że kibol jest zły i narobił chlewu.

Ale oglądam – dajmy na to – ligę hiszpańską i widzę, że można się zachować.

To popytaj redaktora naczelnego, niech ci opowie historię ruchu kibicowskiego Barcelony. Tam środowisko kibicowskie miało najcięższe zarzuty, o rzucaniu świńskich łbów na boisko nie ma co wspominać.

Ale już od dość dawna niewiele się tam dzieje.

Bo hiszpańska władza jakiś czas temu robiła tam porządek. Spacyfikowała to wszystko. Choć i tak spierałabym się, czy hiszpańska scena kibicowska to oaza spokoju. Trzy lata temu w Madrycie skatowali gościa i wrzucili do kanału, nie przeżył. Śląsk zaatakowany ze sprzętem, Juve zaatakowane ze sprzętem, i tak dalej, i tak dalej. I tak po kolei możemy przelecieć wszystkie kraje cywilizowanego Zachodu. Co się działo w Szwecji, gdy Helsingborg spierdolił się z ligi? Wylecieli na murawę na oczach wszystkich i mało brakło, a Henrik Larsson, legenda szwedzkiej piłki, dostałby po łbie. Z jego syna koszulkę zdzierali. Naprawdę można dojść do wniosku, że u nas nie jest aż tak źle. „Na Zachodzie sobie poradzili” to jedna z największych bzdur w historii mediów.

Hasło wyszydzone ma wszystkie możliwe sposoby. 

Tak, ale wielu ludzi nadal bierze je za pewnik.

Miałeś opory przed opisywaniem czegokolwiek? 

Raczej nie.

Niektóre fragmenty są bardzo mocne. Dla mnie dość szokujący był opis tzw. promocji.

Ale od razu zauważ, że mowa o połowie latach 90., minęło prawie ćwierć wieku. Dziś już takie rzeczy się nie zdarzają, w tej chwili nikt nie wpada na stację benzynową i nie wynosi z niej wszystkiego. Zostało to opisane po to, by pokazać, jak zmieniała się nasza kibicowska scena. Gdy widziałem to po raz pierwszy, też byłem zszokowany, ale takie wtedy były realia. Człowiek nic nie miał. Gdy byłem jeszcze gówniarzem, na wyjazdach wyglądaliśmy jak banda lumpów. Nikogo nie było stać na lepsze trunki, więc jak wpadali na stację szarańczą, to wynosili wszystko, co najdroższe.

Ale czy bieda powinna być usprawiedliwieniem dla kradzieży?

Wcale go nie szukam, nakreślam jedynie kontekst tamtych wydarzeń. I choć wszystko się pozmieniało, niektórzy ludzie dalej mają takie poglądy, jakbyśmy tkwili w roku 1995. A mamy 2017. Kraj się ucywilizował i my też się ucywilizowaliśmy.

Gdy o tym czytałem, wyczułem lekką nostalgię. Tęsknisz za starymi czasami?

Na pewno tęskni za nimi wielu moich znajomych, których dziś już nie ma trybunach. Nie było takiej kontroli, nie było inwigilacji. Nikt nie jeździł za tobą od samego rana, nikt ci pod chatą nie wystawał. Przede wszystkim było bardziej spontanicznie. To była przygoda! Szło się na dworzec i nie wiedziało się, czy pojedziemy w pięciu czy pięćdziesięciu. Żywioł. Mam bekę, gdy słyszę ludzi, którzy wtedy robili w pieluchę, a mówią, że było zajebiście, ale faktem jest, iż było… inaczej. A po wspomnianym zmianach wielu świetnych chłopków podziękowało. Nie byliśmy wtedy aniołkami. Dalej nie jesteśmy i nigdy nie będziemy – tego możecie być pewni. Czasami strzelamy sobie w stopę, nierzadko nawet skutecznie. I choć tu jest tak samo, to wiele rzeczy się zmieniło. I to starałem się pokazać w książce.

Gdyby nie ingerencja władz, to środowisko samo by się ucywilizowało?

Był taki moment, w którym ludzie sami poszli po rozum do głowy i uznali, że lepiej nie szkodzić klubom. Jedną z pierwszych takich ekip był Lech Poznań. Reszta środowiska zarzucała im, że się sprzedali i tak dalej. A efekt był taki, że w Poznaniu chyba nawet Gazeta Wyborcza piała z zachwytu nad tym, jaki jest porządek. Przedstawiciele klubu usiedli z kibicami przy stole, powiedzieli, że chcą budować atmosferę oraz frekwencję i się dogadali. Poniekąd na tym wyrósł dzisiejszy Lech, ten potencjał marketingowy narodził się wtedy, gdy uznano, że stadion przy Bułgarskiej to nie jest odpowiednie miejsce, by co drugi mecz robić wjazd do klatki. Frekwencja była dobra, oprawy zajebiste.

Nie wiem, czy taki był twój zamysł, ale czytając tę książkę, można było odnieść wrażenie, że coś się kończy. Na przykład ustawek jest coraz mniej. 

W trakcie przygotowań do Euro 2012 dostaliśmy tak po dupie, że to się w głowie nie mieści. Skala inwigilacji była kosmiczna. I powiem tak – jeśli chodzi o chuligankę, jeszcze rok temu dopadało mnie zwątpienie. Nie wiedziałem, w którą stronę to zmierza. Ale awantura na Borussii pokazała, że nadal w środowisku zostało kilku wariatów, co nie kalkulują i się nie pierdolą.

Mocno oberwała od ciebie w tej książce policja.

Niestety, stali się nieodłącznym elementem naszego życia. Starają się być wszędzie, wszystko widzieć. Przed Euro było przegięcie, bo w ruch poszły podsłuchy. Kurwa, kim my jesteśmy, żeby jechać na podsłuchu? Wiesz, jaki jest problem? W komendach są Wydziały do spraw Zwalczania Przestępczości Pseudokibiców. Psy się o to zabijają, bo to highlife. Służbowy samochodzik, pojadą na mecz, obejrzą oprawę… Powiedzą, że mogliby nas wszystkich pozamykać, gdyby tylko chcieli. Dlaczego tego nie robią? Bo gówno mają a nie dowody. Ale przełożonych muszą trzymać cały czas pod prądem, bo rozwiązaliby im te komórki. I tak chodzą, opowiadają cuda na kiju, byle mieć robotę. Jeśli kogoś podejrzewa się o handel dragami, to czemu się nim nie zajmą ci z przestępczości narkotykowej?

Bałeś się kiedyś o swoje życie? 

Raz, gdy zaświecili mi wielkim nożem. Nigdy nie bałem się, że dostanę po mordzie. Ojciec nauczył mnie, że mam reagować, gdy ktoś mnie zaczepia i tak zostało. Ale widząc, sprzęt robię krok w tył. To jest jakaś granica, której nie chcę przekraczać. Patologia. O Kraków nawet nie pytaj.

Przypomina się twój opis wyjazdu do Wiednia na Euro 2008.

O tym mógłbym napisać kolejny tom. Ta nasza największa awantura była najbardziej absurdalna. Zaczęła się od tego, że koleś dostał kebaba, który nie był gorący. Sam dopiero później zorientowałem się, że Turcy takiego podają. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. To znaczy najpierw nie było dobrze, bo gdyby kolega dostał od Turka kosą w trochę inne miejsce, to raczej by nie przeżył, ale stanęło na wizycie w szpitalu i bliźnie. Takie wyjazdy to masa wspomnień. Mam normalnych znajomych, których jedynym celem w życiu jest wyjazd na dwutygodniowe wakacje raz w roku i brandzlowanie się fotkami przez resztę miesięcy. Poza tym – robota, zakupy, dom, robota, zakupy, dom. Albo kolega, który raz na trzy miesiące skoczy na bungee i się jara. Ja mam średnio co dwa tygodnie taką dawkę adrenaliny, a wyjazdy zaliczam takie, że to się w bani nie mieści. Adrenalina jest generalnie bardzo niedocenianym aspektem w tym wszystkim.

Twoje życie trochę się zmieniło?  W książce przedstawiłeś się jako osoba, która dużo poświęciła dla piłki – np. nigdy nie była w poważnym związku.

Jestem teraz z kimś, kogo nazywam moją żoną. Nie jest to sformalizowane, ale żyjemy jako małżeństwo. Wcześniej nigdy nie byłem z kimś dłużej. Mam wielu znajomych, którzy weszli w to wszystko późno, gdy mieli już poukładane w życiu – wtedy nie da się tego tak po prostu olać. A gdy na stadionie lądujesz z tatą w wieku 7 lat, a gdy masz kilkanaście, się w to wkręcasz na poważnie, jest ciężko. To staje się nałogiem.

Podajesz nawet przykłady ludzi, o których nigdy nie pomyślelibyśmy, że ich zajawką jest spotykanie się lesie z innymi po to, by się bić.

Bo tak jest. Jak wejdziesz na trybunę, to masz cały przekrój społeczeństwa. Calutki. Jak masz 1,5 tysiąca osób na wyjeździe, to w jednej czy drugiej grupie spotykasz prawnika, lekarzy, księży, poważnych biznesmenów czy lokalnych polityków. Chcą jechać na mecz, by przeżyć coś innego, niż jest w stanie zagwarantować im codzienność. I to jest w sumie w tym najfajniejsze, że możesz spotkać każdego. A potem gdy kibice mają problemy, to jest zdziwienie – skąd mają dobrych prawników? Wychowałem się na trybunie z kolesiem, który jest partnerem w jednej z najlepszych kancelarii. Oczywiście ci ludzie nie afiszują się z tym. Księża chowają koloratki (śmiech).

Brali udział w awanturach?

Zdziwiłbyś się! Normalni obywatele, zarabiają pieniądze, mają rodziny (oczywiście poza duchownymi), a tu taka niespodzianka.

Naprawdę wierzysz, że ta książka coś zmieni?

Nie. Jeśli taka narracja budowana jest przez kilkanaście lat, to nie da się tego odwrócić jednym czy drugim tematem. Nawet się nie łudzę. Wierzę natomiast, że ci którzy przeczytają, następnym razem dwa razy się zastanowią, zanim wydadzą krzywdzącą opinię. Nie wrzucą tego chłopaczka, który siedzi do 5 nad ranem nad oprawą do jednego worka z chuliganami. Dziś tak jest – wszystkich ocenia się przez pryzmat jednego procenta, o którym dwa razy do roku jest głośno.

Czasami przez pryzmat tych, którzy na przykład są zamieszani w narkotyki. 

Gdybym wszedł na prasówkę, to bym ci mógł pokazać palcem, kto jest alkoholikiem, kto ćpa, kto zdradza żonę, a kto pisze kłamstwa za pieniądze. Na VIP-ach mógłbym zrobić to samo. Wtedy dopiero byś się zdziwił. Ale ja nie mówię o wszystkich dziennikarzach sportowych, że są ćpunami lub alkoholikami, bo znam takich kilku. Wiele rzeczy jest naciąganych, by nas zdyskredytować. Poprzednia władza bała się nas jak ognia, bo byliśmy ostatnią grupą, nad którą nie miał kontroli. Związki zawodowe dawno spacyfikowali, więc tylko kibice mogli im narobić koło dupy. Pokazały to Marsze Niepodległości. To całe napierdalanie na nas, traktowanie wartości patriotycznych jak najgorszej zarazy, dotyczy tylko tego, że uznano nas za niebezpiecznych dla ładu i porządku społecznego. Robi się wielki dramat z tego, że nastrzelamy sobie po mordach gdzieś na parkingu przy drodze. Zjawisko chuligaństwa ma 100 lat i nie zniknie nagle dlatego, że dziennikarz jeden z drugim napisze, że mu się to nie podoba. Sorry, piłka budzi emocje.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Wejdź na www.fanatycyksiazka.pl, przeczytaj kolejne fragmenty i dowiedz się więcej!

Książki szukaj na www.idz.do/weszlo-ksiazka-fanatycy oraz w Oficjalnym Sklepie Weszło.

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
10
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

69 komentarzy

Loading...