Reklama

Te felerne powroty, czyli nasz subiektywny ranking najgorszych come backów do ekstraklasy…

redakcja

Autor:redakcja

11 grudnia 2012, 14:12 • 7 min czytania 0 komentarzy

Od lat postępuje u nas piłkarski kompleks Zachodu. Ktokolwiek sprawdzi się w trochę poważniejszych rozgrywkach, zagra parę sezonów w jakiejś Bundeslidze, nie wypadnie od razu ze składu, a nawet strzeli kilka goli, kiedy wraca uważany jest za człowieka, który powinien przyjść i z miejsca tu posprzątać. Na zasadzie – grał we Francji, grał w Niemczech. To i kopanina w ekstraklasie nie może stanowić dla niego problemu. Co z tego wychodzi, brutalnie przekonujemy się niemal co sezon. Trochę w ramach podsumowania rundy jesiennej, trochę, żeby „uhonorować” choćby Irka Jelenia stworzyliśmy nasz subiektywny ranking.
Najgorsze powroty do Ekstraklasy ostatnich lat.

Te felerne powroty, czyli nasz subiektywny ranking najgorszych come backów do ekstraklasy…

IRENEUSZ JELEŁƒ

No i w pizdu, i wylądował. W Podbeskidziu… I cały misterny plan też w pizdu.

Miał się odbudować fizycznie. Strzelić kilka goli. Pomóc zdobyć dla Podbeskidzia jakieś punkty. Coś przy okazji zarobić, na frytki. I cóż, siedem meczów, jeden zmarnowany karny i fatalne ogólne wrażenie. Robert Demjan – cztery gole, Damian Chmiel tyle samo, Kamil Adamek – trzy. Dwa Liran Cohen. Jeleń okrągłe zero. Tak, jak nikt po pozbawionym rytmu i regularnych treningów Jeleniu nie oczekiwał od razu cudów, nikt nie spodziewał się aż takiej kupy. Jaka jest jego aktualna rynkowa wycena? Wartość jego sportowej klasy? Jeśli zimą planował zahaczyć się w jakimś poważnym klubie, chyba naprawdę lepiej było nie demaskować się grą w Bielsku-Białej. Pół roku na bezrobociu przynajmniej pozostawiałoby jeszcze jakieś złudzenia.

Reklama

MACIEJ Ł»URAWSKI

Czy rozczarowanie facetem, którego ostatnie dziesięć lat sportowego życia wyglądało w ten sposób wymaga jakiegokolwiek szerszego uzasadnienia?

Miał wrócić do ligi i pozamiatać, przynajmniej na równi z Frankowskim. Miał wyjść i grać. Ciągle na wysokim poziomie, strzelać gole, cieszyć oko kibica. Tylko jak tu grać i strzelać, kiedy mentalnie jest się już po drugiej stronie? W wygodnym fotelu z cygarem w zębach. Próbujemy przypomnieć sobie jakieś jego gole… Nie jest łatwo, bo w lidze był tylko jeden. I jeszcze jeden w pucharach, na Litwie z rywalem, którego ograłaby zbieranina z dowolnego krakowskiego osiedla. „Ł»uraw” wracał, ale we własnej głowie karierę już skończył.

ARTUR WICHNIAREK

Trochę jak Jeleń, trafił do Lecha prosto z kanapy. Opowiadał, że nie jest gotowy fizycznie, ale skoro ciągle czuł się jeszcze piłkarzem, chyba nikt mu nie zabraniał podnieść się czasem z leżaka. Kompletny niewypał, patrząc jednak głównie przez pryzmat oczekiwań. Bo te musiały być wielkie. Jedenaście sezonów w Niemczech, ponad 80 goli. I w Lechu tylko jeden w Baku.

Reklama

Być może wcale nie był taką pierdołą, na jaką na końcu wyglądał. Może funkcjonowałby zupełnie inaczej, gdyby Lech w tym czasie potrafił stwarzać napastnikowi sytuacje bramkowe, ale to tylko gdybanie. Wichniarek argumentów na swoją obronę nie dostarczył. Sam transfer okazał się kompletną klapą.

ADAM MATYSEK

Image and video hosting by TinyPic

Mówiło się, że będzie grał w Wolfsburgu, Energie Cottbus, ewentualnie Besiktasie. Nagle okazało się, że zagra w Zagłębiu Lubin. Bramkarz reprezentacji. Trzydzieści meczów w kadrze. Prosto z Bayeru Leverkusen, w którym zaliczył trzy dość owocne sezony. Hit. Transferowa bomba, która musi wypalić. Szczególnie, kiedy mowa o bramkarzy, który o ile nie spasie się do niewyobrażalnych rozmiarów, nie rozpije, nie przeimprezuje całego majątku, w tym wieku tak łatwo refleksu nie straci.

Wyszedł jednak kit do kwadratu.

W pięciu meczach Matysek wyjął piłkę z siatki tyle razy, że obdzieliłby nimi całą rundę. Facet był już tak bardzo po drugiej stronie rzeki, że nie do końca było wiadomo czy jest w stanie w tym Lubinie złapać chociaż taksówkę. Wszystko, co najlepsze, zostawił za sobą. Tam, gdzie zapracował na szacunek.

GRZEGORZ RASIAK

Facet, który jak żaden inny Polak radził sobie w Anglii, strzelił na Wyspach kilkadziesiąt goli, od lat był w Polsce obiektem drwin. Tylko i wyłącznie. Dziś nawet trudno stwierdzić dlaczego. Bo duży? Bo niezbyt zwinny? Bo nie potrafi zrobić z piłką wielkich rzeczy? Pewnie tak. Za to potrafił ją umieszczać w siatce. Nie mieliśmy w ostatnich latach wielu piłkarzy, których dorobek byłby deprecjonowany w takim stopniu.

Od Rasiaka należało wymagać. Wiadomo, polska liga, dużo fizycznej walki, musiał się jakoś w tym odnaleźć. Szczególnie, że wydawało się, że w Jadze czasem będzie miał mu kto zagrać dobrą piłkę. Niestety jest nędza. 20 meczów w dwóch klubach. Tylko 3 gole. Rasiak na pewno nie jest pośmiewiskiem całej ligi. To ciekawy paradoks, ale nagle ludziom przestało się chcieć z niego nabijać. Chyba zrobiło się to już nudne, jak dowcipy o Chucku Norrisie. Ale patrząc przez pryzmat oczekiwań, zawodzi i nie bardzo wiadomo jak go tu odblokować.

RADOSŁAW MATUSIAK

Na jego temat aż nie chce się rozpisywać. Wiadomo, jak było.

To była magia jednego roku. Matusiak przez całą karierę miał jeden naprawdę bardzo udany rok – 2006. Ten, w którym zdobył 16 bramek w ekstraklasie, kiedy trafił do reprezentacji i szybko zaczął trafiać także dla niej. Dalej już tylko jechał na swoim nazwisku i sprawnie wypracowanej renomie. Nawet jeśli nas wszystkich trochę oszukał. Był wiele słabszym piłkarzem niż wszyscy go postrzegali, po dwóch rundach we Włoszech oraz Holandii trzeba było oczekiwać, że się odbuduje. Wrócił. I na tym wypada zakończyć.

RAFAŁ GRZELAK

Nigdy nie mieliśmy go za jakiegoś niesamowitego piłkarza. Choć trudno znaleźć wspólny mianownik, na pewno słabszego niż większość wyżej wymienionych. Tyle że facet stał się nagle w ekstraklasie karykaturą. Grał w Portugalii, grał w Grecji. Potem odpalili go w drużynie Steauy Bukareszt. Miał pokazać, że ktoś się pomylił, ale pokazał głównie nową, opływową sylwetkę i brak jakichkolwiek piłkarskich atutów. Do dziś opowiada, że „nie zdążył nadrobić zaległości”. Sakramentalne zdanie. Nie zdążyłâ€¦ Gdziekolwiek by przyszedł, zawsze się jakoś spóźniał. Masz ci los. Dołączył do klubu w czwartej kolejce sezonu i tak się tym zakręcił, że nie potrafili go odkręcić aż do końca. Półtora roku w dwóch klubach, 11 meczów.

DAWID JANCZYK

Pamiętacie jeszcze człowieka? Mamy nadzieję. W końcu ciągle młody chłopak. Rocznik 1987. W teorii, co najmniej dziesięć lat dobrego grania i zarabiania piłką na życie, a tak naprawdę nikt nie wie, czy Janczyk w ogóle zamierza być jeszcze piłkarzem. Chce coś jeszcze osiągnąć, planuje dalej naciągać te śmieszne getry i zakładać korki? Tego do dziś nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że jego powrót do Korony okazał się kompletną pomyłką.

Talent miał czystej wody, ale na nim… i tylko na nim wielu nie zajechało zbyt daleko. Miał się w Kielcach odbudować, trochę jak ten nieszczęsny Jeleń, ale okazało się, że woli odkładać… Pieniądze, których odrobinę już w życiu zarobił. I tłuszcz, nad którym pracował równie konsekwentnie.

ARKADIUSZ RADOMSKI

Miał już swój wiek. Grał w beznadziejnie słabej drużynie – to okoliczności, które mogą nieco łagodzić jego nędzną postawę. Ale jednocześnie nie sposób nie zgodzić się z Filipiakiem, że Radomski, który miał być liderem zespołu broniącego się przed spadkiem z ligi, kasował 300 tysięcy euro za człapanie w kole środkowy. Nie tego oczekiwano od zawodnika, który całe życie grał na Zachodzie i miał wnieść do ligi – jak każdy powyżej, jak Rasiak, Ł»urawski czy Wichniarek – zupełnie inną jakość. Zawsze uważany był za stuprocentowego profesjonalistę. Nie zaczął nagle balować, nie zajadał się plastikiem z McDonald’s i tak dalej.

Ale na boisku okazał się tak ze trzy razy za słaby…

ADRIAN SIKORA

Na Cyprze, zamiast grać, tylko się leczył. Później dochodził do siebie już tylko w rezerwach, niemniej należało się łudzić, że po powrocie do Polski może jeszcze z siebie coś wykrzesać. Dostał szansę w dwóch słabych klubach – Podbeskidziu i Piaście. Nie sprawdził się w Bielsku, teraz przegrywa rywalizację z Kędziorą i Jurado w Gliwicach. Gra głównie „ogony”, ale potrzebował aż 22 meczów, żeby ostatnio wreszcie trafić do siatki. Ma jeszcze trochę czasu, pewnie do końca sezonu, żeby udowodnić, że do czegoś się może przydać, ale jeśli sytuacja się nie zmieni, trudno będzie mu zahaczyć się jeszcze gdziekolwiek na ekstraklasowym poziomie.

MACIEJ MURAWSKI

Jego powrót do Cracovii należało rozpatrywać z dwóch perspektyw. Pierwsza: kilka lat pograł za granicą, odchodził z Legii jako mistrz Polski, wykupiony przez niemiecką Arminię. Sporo czasu być może minęło, ale na polską ligę ciągle powinien być w sam raz. No i druga: wracał jednak w podeszłym piłkarsko wieku, po kontuzji więzadeł, z której naprawdę trudno jest się podnieść. Może lepiej było dać już spokój, zawiesić buty na kołku i oszczędzić sobie rozmieniania na drobne.

Dziś wiadomo, było lepiej.

W Cracovii zawiódł na całej linii. Zagrał w jednym meczu, zawalił gola. Cały swój pobyt w Krakowie podsumował występem w… Młodej Ekstraklasie przeciwko Wiśle. Mając 35 lat na karku.

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...