Reklama

Łabędzie na środku morza

redakcja

Autor:redakcja

31 lipca 2011, 13:32 • 5 min czytania 0 komentarzy

Miłośnicy futbolu romantycznie wspierający małe klubiki w starciu z gigantami mogą zacierać ręce, w rozpoczynającym się sezonie do najbardziej skomercjalizowanej ligi dołączy absolutny Kopciuch – Swansea.By dobrze zrozumieć jak nietypowe wydarzenie możemy obserwować trzeba przypomnieć sobie fakt, iż awans popularnych „Łabędzi” do Premiership był nie tylko pierwszym w historii klubu, lecz również całej Walii! Jeszcze dziwniejsza wydaje się sytuacja praktycznego braku w kadrze zespołu graczy a’la John Hartson wyróżniających się głównie gabarytami i wzrokiem sugerującym spisanie testamentu. Otóż Swansea obrało zupełnie inną drogę ku sukcesom, ich grę można opisywać na zasadzie antonimów w stosunku do typowo wyspiarskiego sposobu na wygrane.

Łabędzie na środku morza

Jeśli ktoś stawiał finezyjne popisy w Hiszpanii nad skuteczną, acz czasem toporną grę w Anglii to walijski zespół awansował specjalnie dla niego. Rewolucje w myśleniu graczy tegoż klubu zaczął Roberto Martinez. Wyobrażacie sobie jak musiało wyglądać przekonanie piłkarzy trzecioligowej ekipy (a właśnie w odmętach League One zaczynał swoją trenerską karierę Hiszpan), że wykop z własnej połowy na najwyższego z nich to nie jest idealna taktyka, a od tej pory będą grali krótkimi podaniami niczym rodacy szkoleniowca? Ja też nie. Jak pokazał czas przybysz z południowej Europy musiał mieć coś wspólnego z wybitnymi psychologami, albo podpisać cyrograf. W końcu, jak głosił tekst rozchodzący się pomiędzy kibicami trzeba być kimś by przekonać dwadzieścia kilka kawałków drewna, iż ich prawdziwą naturą jest bycie łabędziem.

W pierwszym sezonie może nie wszyscy przyklasnęli nowym, forującym piękno porządkom, lecz drugi, w którym „Swans” awansowali do Championship zadowolił wszystkich malkontentów. W 2009 roku niestety kapitan statku, bądź jak woleli niektórzy „Geppetto” wypłynął na szersze wody. Oferta poprowadzenia Wigan w Premiership była na tyle kusząca, iż włodarze Swansea zostali zmuszeni do rozglądnięcia się za kontynuatorem planu wdrażanego przez Martineza. Padło na innego trenera wywodzącego się z Półwyspu Iberyjskiego Paulo Souse, który postanowił utrzymać „Swansoladę” i nie wracać do topornego stylu. Niedługo później zatrudniony został czeladnik Jose Mourinho, Brendan Rodgers, który jak przystało na ucznia kogoś takiego dokonał rzeczy niemożliwej – wprowadził walijski klub do Premiership. Warto dodać, że Anglik jest wpatrzony w bardziej utytułowanego Portugalczyka jak stara babcia w obrazek świętego. Mimo, iż w Watfordzie czy Reading niespecjalnie dobrze mu poszło, tak nieprzyjazna do tej pory piłce walijska ziemia obrodziła obficie. A w taki oto sposób przypomniał się niedawnym pracodawcą z Reading:

Przyglądając się bliżej temu jak funkcjonuje ten klub można się złapać za głowę i pomyśleć „cholera, jak oni mogli awansować?”. Budżet wynoszący w poprzednim sezonie sześć (tak, sześć, nie sześćdziesiąt) milionów funtów nie rzuciłby na kolana nawet Legii Warszawa, być może jakieś wrażenie zrobiłby na azerskich przedstawicielach piłki kopanej, lecz i co do tego nie mam pewności. Dodając do tego fakt, iż jeszcze nie tak dawno za młodzież odpowiadał tam Polak naprawdę dokonanie Rodgersa można rozpatrywać jako cud.

Reklama

Polityka transferowa jest typowa jak dla klubów tego kalibru – kupić za trzy piłki, sprzedać za trzy miliony. Największe gwiazdy zespołu (choć raczej ciężko mówić o gwiazdach przy takim kolektywie) były sprowadzane za kilkaset tysięcy funtów, co nawet jak na realia Championship jest śmiesznie niską ceną. Co do ciekawych zawodników warto wspomnieć hiszpańskiego obrońcę, Angela Rangela niemal stanowiącego już grającą legendę zespołu (ponad 170 występów w barwach klubu), Yvesa Makabu-Makalambaya, który oprócz dziwnego nazwiska wsławił się pobytem w Chelsea Londyn (tak, pobyt to dobre słowo) czy całkiem niezłą grą w bramce Hibernianu, Kemy Agustiena, który zabłysnął nie zdaniem legendarnych testów sportowych Macieja Skorży (co patrząc szerzej jest zaletą) czy Scotta Sinclaira kupionego z Chelsea, dzięki któremu w dużej mierze udało się dokonać historycznego sukcesu.

Również nazwiska Cedrica van der Guna (tak to ten z Ajaxu, któremu kontuzje zniszczyły naprawdę rewelacyjnie zapowiadającą się karierę) czy Craiga Beattiego toczącego boje o miejsce w składzie Celticu z Maciejem Ł»urawskim powinny być obecne w świadomości przeciętnego kibica. Skład prezentuje się ciekawie, lecz nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że dobrze. Los beniaminków w najwyższej, angielskiej lidze zazwyczaj bywał brutalny i obawiam się, iż o ile styl Swansea może być miły dla oka, o tyle sytuacja w tabeli już tak dobra być nie musi.

Jakiś plan zaradczy? Po zmianie stadionu na nowy (kwitowanej przez złośliwych jako wymianie kurnika na nowszy model, choć fajny kurniczek na 20 tys. miejsc…) i wzroście zainteresowania kibiców klubowe finanse poprawiły się na tyle, iż plotkowano o całkiem niezłych graczach w kontekście gry w Clwb Pêl-droed Dinas Abertawe (jak pięknie po walijsku prezentuje się nazwa drużyny). Choćby Marcos Senna, mimo sędziwego wieku mógłby wypełniać w „Swansoladzie” podobną rolę jak Makelele z czasów gry w Realu Madryt. Innym, bardziej swojsko brzmiącym nazwiskiem łączonym z „The Swans” był Grzegorz Sandomierski, któremu jednak obecnie zdecydowanie bliżej do Evertonu.

Mniejsze wrażenie robią gracze finalnie zakontraktowani, nie mieszczący się w kadrze Tottenhamu Caulker, będący w podobnej sytuacji przybysz z Benfici Jose Moreira, bądź Danny Graham raczej nie powinni decydować o obliczu nowej drużyny.

Mimo tych wszystkich problemów (a może dzięki nim), mam nadzieję, że Swansea okaże się odpowiednim romantycznym kochankiem i jeśli umrze to po heroicznym boju.

KACPER GAWŁOWSKI

Reklama

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIĘŁ»NE!

wlochy@weszlo.pl
hiszpania@weszlo.pl
anglia@weszlo.pl
niemcy@weszlo.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...