Reklama

Kubica: nie jestem pogodzony z tym, że zawsze będę ostatni. Ale jestem realistą

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

20 czerwca 2019, 14:17 • 12 min czytania 0 komentarzy

Jego historię znacie doskonale: był jednym z najlepszych kierowców świata, w kieszeni miał już kontrakt z Ferrari na kolejny sezon, kiedy jeden moment zmienił wszystko. W koszmarnym wypadku na trasie rajdu Ronde di Andora był o włos od śmierci. Przeszedł około 20 operacji, w czasie których lekarze najpierw uratowali jego życie, a potem dokonali cudów, byle uniknąć amputacji zmasakrowanej ręki. Początkowo wszyscy wierzyli, że powrót to tylko kwestia czasu. Z biegiem miesięcy i lat, stało się niemal pewne, że żadnego powrotu nie będzie. Do końca wierzyli tylko najwierniejsi fani. I on sam. Robert Kubica w tym sezonie, dzięki wsparciu Orlenu, wrócił do ścigania się w Formule 1, przez pewien czas trafiając na czołówki gazet sportowych na całym świecie. Więcej czołówek nie było, bo bolid Williamsa, który dostał do dyspozycji to szrot i Polak regularnie dojeżdża na końcu stawki. Czy już się z tym pogodził? Czy są szanse, że będzie lepiej? Czy wierzy w pozostanie w F1? Jakie ma ograniczenia w codziennym życiu? Robert Kubica w szczerej rozmowie z Weszło.

Kubica: nie jestem pogodzony z tym, że zawsze będę ostatni. Ale jestem realistą

Robert, za tobą bardzo trudny początek sezonu. Poprzedni rok spędziłeś w Williamsie, jako kierowca testowy, więc mniej więcej wiedziałeś, czego się spodziewać. Właśnie tego?

Powiem szczerze: oczywiście każdy w Williamsie miał nadzieję, że będzie lepiej, ja także. Na pewno nie spodziewaliśmy się problemów nie związanych z prędkością bolidu. To jest poza kontrolą zespołów. Na nowy sezon zmieniły się regulaminy, jakby resetując aerodynamikę, szczególnie przedniej części bolidów. Karty się przetasowały, każdy zespół budował bolid od nowa, na zasadach nowego regulaminu. Nikt nie wiedział, gdzie będzie, jeśli chodzi o osiągi i konkurencyjność. To powoduje, że przed sezonem zawsze są nadzieje. Ty wiesz tylko to, jak twój bolid wygląda w porównaniu z ubiegłorocznym, ale nie wiesz, jak inni poszli do przodu. Interpretujesz regulamin i możesz założyć, że według ciebie dany zespół straci dwie sekundy. W momencie, kiedy ty tracisz pół sekundy, to zakładasz, że zniwelowałeś straty. Tej straty dwóch sekund w większości bolidów nie było, a my swoje słabe strony z ubiegłego roku wyeliminowaliśmy tylko w pewnym stopniu. Dodatkowo powstały nowe. Czynnikiem, który najbardziej nam skomplikował początek sezonu, były problemy organizacyjne i czasowe, mieliśmy spore opóźnienia. Automatycznie ludzie, którzy mieli się skoncentrować na ulepszaniu bolidu, musieli pilnie zająć się rozwiązywanie bieżących problemów.

Polegały na tym, że wasz bolid spóźnił się kilka dni na testy do Barcelony. Czy ty pamiętasz w ostatnich latach, żeby ktoś w F1 się spóźnił w tak drastyczny sposób?

Nie. Spóźnianie się jest minimalne, zespoły regularnie przesuwają datę zaakceptowania bolidu, produkcji części do ostatniej chwili, żeby w zimie każdy dzień spędzić na polepszaniu projektu, bolidu i testowaniu w tunelu aerodynamicznym. Nie pamiętam, żeby bolidy nie przyjeżdżały w ogóle, zdarzało się, że przyjeżdżały niekompletne. Te pierwsze dni są bardzo ważne, szczególnie w tym sezonie, gdy była zmiana regulaminu. Trzeba zbierać dane jak najwcześniej. Oczywiście, są symulacje, tunele i tak dalej. Formuła 1 bardzo się zmieniła, kiedyś było dużo więcej testów, teraz wszystko opiera się na cyfrach na ekranach komputerów, dlatego korelacja tunelu aerodynamicznego i symulacji musi być bardzo dobra. Ale – musisz mieć bolid. Żeby nadrobić stracony czas, pewne rzeczy, które wymagają 5 tygodni pracy, musieliśmy zrobić w 10 dni. To wszystko potem odbija się na torze. My wyszliśmy już z tego nieładu, nadrobiliśmy zadanie. Ale straciliśmy czas, który mogliśmy poświęcić na poprawianie bolidu.

Reklama

Inni nie stali w miejscu…

Dokładnie. Każdy w padoku ma swoje problemy. Ale też każdy przywoził nowe części, niektórzy na każdy wyścig. Średnio się przyjmuje, że by nie stracić dystansu do innych zespołów, twój bolid musi się poprawiać o 0,1 sekundy na wyścig. Mamy 21 wyścigów, więc w skali sezonu to jakieś 2 sekundy poprawy od pierwszego do ostatniego Grand Prix… My teraz mamy sporą stratę. Jeżeli będziemy utrzymywać ten trend rozwojowy, ta strata zawsze będzie taka sama. My musimy zrobić 3-4 kroki naprzód, kiedy inni robią jeden. A to w Formule 1, kiedy dysponuje się ograniczonym budżetem i zasobami, jest to – nie mówię, że niemożliwe, ale bardzo skomplikowane. My nie jesteśmy Ferrari, czy Mercedesem, nie możemy sobie pozwolić na zaprojektowanie nowego bolidu w trakcie sezonu.

Czy jesteś pogodzony z tym, że cały sezon będzie wyglądał w ten sposób? Że nigdy nie zniwelujecie tej straty, że wasze problemy będą większe niż innych, że będziesz dojeżdżał na samym końcu stawki?

Nie, nie jestem pogodzony, ale jestem realistą i znam ten sport. Kiedy przed sezonem dziennikarze pytali mnie o cele, mówiłem, że realistycznym celem, takim, którego naprawdę potrzebujemy, to mieć dobry, bezproblemowy start sezonu.

Nie udało się.

Nie udało się. Ja mówiłem to na początku lutego, co zostało potem odebrane, że ja już wiedziałem o problemach. Nie wiedziałem. Z reguły jest tak, że kierowcy dowiadują się ostatni. Ale bywałem w fabryce, spędzałem tam co tydzień co najmniej 1-2 dni i już były pewne sygnały, że będą problemy. Nie jestem pogodzony, bo z reguły jestem tym, który poddaje się ostatni. Ale znam ten sport i podchodzę do sprawy bardzo realistycznie. Na prezentacji, pytany przez dziennikarzy, stawiałem sobie realistyczny cel, którego i tak się nie udało zrealizować. Oczywiście, będziemy mieli poprawki, będziemy ulepszać bolid. Ale czy będziemy w stanie zrobić trzy kroki, gdy inni zrobią jeden – tego nie jestem w stanie powiedzieć. Dużo zależy od nas, ale także od konkurencji. Jeśli oni przywiozą lepsze poprawki, znajdą więcej niż te przykładowe 0,1 sekundy na wyścig, to nadal będziemy mieli tę samą stratę.

Reklama

Na razie wygląda to tak, że walczysz nie z rywalami, nie z czasem, tylko ze swoim samochodem, rozpaczliwie próbując się utrzymać na torze, co się w większości przypadków udaje. W czasie Grand Prix Kanady Kevin Magnussen mówił, że to jest jego najgorsze wyścigowe doświadczenie w karierze, a samochód nie nadaje się do jazdy. Powstał nawet mem, w którym reagujesz na to śmiechem i miną „potrzymaj mi piwo”.

Mówiąc szczerze: widziałem, ale nie powiem, co pomyślałem! Ten sport jest skomplikowany i każdy ma swoje problemy. My, oprócz prędkości, mamy wiele innych. Dzieją się rzeczy, które trudno zrozumieć, a w takiej sytuacji trudno budować pewność, a nawet kierunek ustawień. Wyjeżdżam na jedną sesję, bolid się zachowuje tak; wyjeżdżam na następną – zachowuje się zupełnie inaczej. To pokazuje, że problemem jest nie tylko prędkość. Ważne jest to, żeby bolid wreszcie zaczął się zachowywać tak samo, żeby był równy, przewidywalny. Oczywiście, warunki się zmieniają, to nie jest tak, że ja się pierwszy raz ścigam i nie wiem, co się dzieje, kiedy wiatr powieje z innej strony. Wiem, co to znaczy. Żeby znaleźć te ułamki sekund, potrzeba nam tej równości i przewidywalności bolidu. A to i tak mało zmieni. Niestety, jako zespół na dziś jesteśmy za daleko, żeby walczyć z innymi kierowcami.

Czy w tym bolidzie cokolwiek jest dobrego, tak szczerze?

Na pewno są rzeczy, które nie są złe, na niektórych nie musimy się koncentrować. Zasoby trzeba przenosić tam, gdzie można zyskać najwięcej. Są aspekty, które wymagają więcej pracy, ale musimy pamiętać o tym, że mamy większe problemy i na nich musimy się skupić. Dla Williamsa, jako zespołu, ważne jest, żeby zacząć budować bolid i pewność siebie wokół tego, co jest na wysokim poziomie. Prędkość jest bardzo ważna. Dopiero, kiedy ogarniesz swoje największe bóle, możesz pracować nad mniejszymi. Teraz mi przyszło do głowy, że to jest tak, jak z moimi obrażeniami po wypadku. Miałem ich dużo. Było wiele małych, które można było łatwo naprawić, czy rozwiązać. Ale wiadomo, że cała siła i energia szła na te największe. Taka jest nasza sytuacja dzisiaj.

11

Wywołałeś temat wypadku…

Nie powinienem!

Nie powinieneś, ale sam się wychyliłeś, wystawiłeś się na kontrę. Powiedz mi, czy pamiętasz cokolwiek z wypadku, sam moment uderzenia w barierę?

Sporo pamiętam. Ale z reguły niezbyt chętnie mówiłem o wypadku z Kanady z 2007 roku, niechętnie rozmawiam też o wypadku z 2011 roku. Nie dlatego, że nie wiem, co się wydarzyło. Po prostu są rzeczy, o których nie chcę rozmawiać.

Rozumiem. A czy myślisz czasem o tym, co by było gdybyś nie wsiadł wtedy do tej skody?

Nie, nie myślę. Tak naprawdę przez dłuższy czas po wypadku moja walka toczyła się nie tylko z obrażeniami, ale także w głowie. Musiałem zaakceptować siebie i zrozumieć, że pewne rzeczy mogę robić nadal, tylko w inny sposób… Wcześniej próbowałem robić je w ten sam sposób, co przed wypadkiem i nie udawało mi się. To mnie bardzo destabilizowało. Najważniejszy był moment, w którym zaakceptowałem, jaki jestem i jakie mam ograniczenia, i kiedy zrozumiałem, że pewne rzeczy nadal mogę robić, ale muszę je robić inaczej, znaleźć inną drogę. Za bardzo nie zacząłem myśleć o wypadku. Ale nie ukrywam, że oglądanie wyścigów F1 stało się trudniejsze dwa lata po wypadku niż dwa miesiące po wypadku. Najpierw miałem duże obrażenia, ale też nadzieję, że wrócę. W momencie, gdy zacząłem zdawać sobie sprawę, że obrażenia są większe niż sobie wyobrażałem, kiedy rosło prawdopodobieństwo, że nigdy nie wrócę, albo że to będzie bardzo ciężkie, to było trudniejsze niż życie nadzieją. Ale to było sporo czasu temu. Myślę, że moja droga powypadkowa pokazuje, że warto być realistą, stawiać sobie cele osiągalne, nie za bardzo wygórowane. Najważniejsze w tym okresie było życie danym momentem, nie wychodzenie za bardzo naprzód.

Cele „nie za bardzo wygórowane”, czyli powrót do Formuły 1 po wypadku, w którym niemal straciłeś życie?

Tak, ale tak naprawdę powrót do F1 stał się w mojej głowie realny bardzo późno. Ludzie mnóstwo razy mnie pytali: czemu nie wcześniej.

Czemu nie wcześniej?

Dlatego, że żyłem bardziej danym momentem i stawiałem sobie cele, które nie wychodziły za daleko. Nie chciałem sobie robić nadziei. Kiedyś mogłem wsiąść w bolid F1, były rozmowy dużo wcześniej. Ale uważałem, że ta rana jest zbyt świeża i jest zbyt duże ryzyko, że ją sobie otworzę i nic z tego nie będzie. Dlatego tak naprawdę powrót do Formuły 1 stał się realny pod koniec 2017 roku. Pierwsze testy w bolidzie Renault to było bardziej sprawdzanie samego siebie, poznawanie siebie, jako kierowcy.

Często mówisz: moje ograniczenia to, moje ograniczenia tamto. Jakie ty masz ograniczenia w życiu codziennym?

Większe niż w prowadzeniu bolidu. Ja przed wypadkiem byłem praworęczny. Nie będę przytaczał najtrudniejszej czynności, która pokazała mi, jak jesteśmy skonstruowani, jak działa nasz umysł. Mózg jest narzędziem, z którego możliwości nie zdajemy sobie sprawy. On mnóstwo potrafi i jest bardzo elastyczny. Patrzymy na daną osobę, która robi coś, czego nie potrafimy. Zakładamy, że on jest z innej planety. Tak naprawdę, jeśli zaczniemy to robić, jest duże prawdopodobieństwo, że też damy radę, właśnie dzięki możliwościom i elastyczności naszego mózgu. Mówię o ograniczeniach, bo one są, ale nie stanowią dla mnie problemu. Niestety stały się częścią mojego życia, ale nie są moim wrogiem, jak to było pięć lat temu. Ja się ich nie boję, stały się moją codziennością.

Czytasz artykuły na swój temat i komentarze pod nimi?

Nie, nie, nie. Nauczyłem się tego sporo lat temu, gdy zacząłem jeździć w Formule 1. Są plusy i minusy, ja widzę więcej plusów. Czasem czytam, jak kumple wyślą mi coś śmiesznego. Ale sam, żebym wchodził i czytał, co o mnie piszą – to nie.

Pytam, bo moim zdaniem zrobił się w Polsce bardzo wyraźny podział, trochę jak w polityce, na dwie grupy, które mają totalnie inne zdanie. Jedna uważa, że Robert Kubica dokonał największego powrotu w historii sportów motorowych i jak na to, co ma do dyspozycji – jeździ znakomicie, bo takim bolidem Hamilton też byłby ostatni. Druga z kolei mówi, że Kubica jest inwalidą, dlatego jest ostatni, a Orlen wyrzucił w błoto 100 milionów naszych pieniędzy, dlatego paliwo jest takie drogie. Zastanawiam się, co o tym myślisz.

Czy ja wiem co o tym myślę? Mamy wolność słowa, każdy ma prawo do swojej opinii. A czy ona jest akceptowana przez inne osoby? Ja nie mam z tym problemów. Zawsze tak było, zawsze był duży podział. Nawet, gdy ścigałem się 10 czy 11 lat temu w F1, uważam, że byłem w światowej czołówce i byłem na bardzo wysokim poziomie, jako kierowca i jako człowiek w swojej dziedzinie, też mi wytykano, że nie umiem startować i że w ogóle nigdy nie wygrywam. Myślę, że to nie jest tylko mój ewenement. Po meczu piłki nożnej w barze czy przed telewizorem, jest mnóstwo trenerów. Może dlatego ten świat jest właśnie taki piękny ponieważ jest różny.

Ja się z tym zgadzam. Pytanie czy ty, poza Monako, dojeżdżając zawsze na ostatnim miejscu i przegrywając z kolegą z zespołu wszystko, co się da, myślisz sobie czasem: kurczę, może jednak to nie działa. Czy jednak jesteś w stanie wytłumaczyć sobie i wszystkim…

Nie chcę źle zabrzmieć, ale uważam, że nie mam czego tłumaczyć. Po pierwsze, większość rzeczy nie wychodzi poza drzwi. Po drugie, były sesje i wyścigi, w których zrobiłem bardzo dobrą robotę. Niestety, tego nie widać. Oczywiście, były wyścigi, w których mogłem zrobić pewne rzeczy lepiej. Były też momenty, w których miałem spore problemów, o których tak naprawdę nikt nie ma zielonego pojęcia. To nie pomagało. To nie jest tłumaczenie, to są suche fakty, których na zewnątrz nie widać. Ja to akceptuję. Ktoś ogląda telewizję i patrzy na suche wyniki, ale na końcowy wynik ma wpływ bardzo wiele czynników. Początek sezonu nie był dla mnie łatwy. Są rzeczy, które poprawiliśmy, nad innymi musimy pracować. Mam tylko nadzieję, że coraz częściej będzie mi dane jeździć bolidem, który jest przewidywalny. Wtedy wiem, co robić. To nie jest tak, że uważam się za dobrego, czy niedobrego. Wiem, kiedy miałem dobry feeling, kiedy bolid dobrze działał i co się działo. To jest najważniejsze.

Ostatnie pytanie, bo niestety musimy kończyć. F1, wszystko szybko leci..

To i tak jest długo, jak na Formułę 1…

Robert, mówiłeś o celach przed sezonem. A jakie cele stawiasz sobie teraz, do bólu realistycznie. Jednym słowem: czy jest szansa, że nie zawsze będziesz ostatni? I druga sprawa: czy jest nadzieja, że będzie kolejny sezon?

Kiedy w Abu Zabi został ogłoszony mój powrót, większość ludzi powiedziała: „gratulacje, robota została zrobiona”. A ja odpowiadałem: „prawdziwa robota zaczyna się teraz”, ponieważ znam ten sport nie od dzisiaj. Jak wspominałeś, w ubiegłym roku pracowałem z Williamsem i wiedziałem, jakie zadanie stoi przede mną. Powiem szczerze: jest trudniej, bo są komplikacje, których nie byłem w stanie przewidzieć. Ale jeśli chodzi o moje podejście, o to, czego się spodziewałem i ile mam pracy przed sobą – wiele się nie pomyliłem i to jest najważniejsze. Realistyczny cel jest taki, żeby kończyć wyścigi i jechać do domu, mając sobie jak najmniej do zarzucenia. Myślę, że kontynuowanie poprawy jest bardzo ważne, ale do tego potrzebne jest narzędzie. To mój cel. Na cały sezon realnym celem jest pozostanie w Formule 1 na dłużej. Czy się uda i czy będą ku temu sensowne możliwości, to zobaczymy, na razie jest zbyt wcześnie. Ale – tak, jak powiedziałem – cel jest taki.

ROZMAWIAŁ JAN CIOSEK

foto: newspix.pl

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

0 komentarzy

Loading...