Reklama

Mamy dowody, że Kubica jest jednym z najlepszych kierowców w historii F1

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

24 grudnia 2018, 14:33 • 9 min czytania 0 komentarzy

Dobra, przyznajemy się bez bicia. Wiemy, że takie postawienie sprawy w tytule zaraz wywoła burzę w szklance wody, zdajemy sobie sprawę, że ktoś szpetnie zaklnie, a inny parsknie śmiechem tak, że aż opluje telefon. Wiemy to wszystko. Ale mamy nadzieję, że pozwolicie nam się wytłumaczyć i wcale nie oczekujemy, że uwierzycie nam na słowo. Bo wiecie co? Mamy na to dowody – naukowe!

Mamy dowody, że Kubica jest jednym z najlepszych kierowców w historii F1

Takie zabawy zajmują kibiców najróżniejszych dyscyplin sportowych w zasadzie od zawsze. Zakładamy, że już w starożytnej Grecji, kiedy organizowano powiedzmy piąte czy szóste igrzyska, któryś ze starszych kibiców przekonywał tych młodszych, że KIEDYŚ to byli mistrzowie, nie to, co dzisiaj. Na pewno jeden z drugim miał masę argumentów i dowodów na to, że to on ma rację, bo zresztą co ci młodzi wiedzą o prawdziwym sporcie, przecież teraz to tylko komercja i przerost formy nad treścią. Od starożytnych czasów zmieniło się raczej dość sporo, ale pewne rzeczy pozostają niezmienne. Świąteczne spotkania z wujkami, czy dziadkami mogą być doskonałą okazją do przetestowania, jak to jest u was w rodzinie. Ale stawiamy dolary przeciwko orzechom, że dokładnie tak samo, jak u nas. Czyli – Lewandowski świetny, ale gdzie mu do Deyny, Messi genialny, ale to jednak nie Pele, Stoch klasa, ale Małyszem to on nigdy nie będzie, i tak dalej.

O wyższości Małysza nad Stochem (lub odwrotnie)

Cóż, prawda jest taka, że część porównań ma sens, a część – wręcz przeciwnie. Oczywiście, w jednych sportach da się zestawić wyniki i osiągnięcia starych mistrzów z aktualnymi, a w innych będzie to mocno utrudnione. No, bo jasne – możemy zestawić Stocha i Małysza. Pierwszy: trzy złote medale olimpijskie indywidualnie i jeden brąz w drużynie, drugi – trzy srebrne i brąz indywidualnie. Pierwszy: cztery medale mistrzostw świata (1 indywidualnie), drugi – sześć medali (4 złote, wszystko samemu). Pierwszy – dwie Kryształowe Kule, drugi – cztery. Porównywać można długo i spierać się, który zrobił więcej. W przypadku skoków narciarskich sprawa jest prosta: kalendarz dziś wygląda podobnie, jak za czasów Małysza, wciąż najcenniejsze są medale igrzysk, mistrzostw świata i zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni. Tu sprawa jest jasna, choć i tak nie podejmujemy się jednoznacznie wskazać, który z mistrzów jest bardziej mistrzowski.

Reklama

Ale jak porównać osiągnięcia piłkarza z dziś z takim sprzed 30 lat? Weźmiemy pod uwagę liczbę goli? Bez sensu, bo dziś gra się dużo więcej spotkań i siłą rzeczy najlepsi snajperzy mają na koncie dużo więcej bramek. Porównamy średnią goli na mecz? Też bez sensu, bo sama gra się mocno zmieniła. Inna sprawa, że trzeba jeszcze przecież wziąć pod uwagę fakt, że każdy piłkarz jest zależny od partnerów z drużyny. I co z tego, że Messi jest geniuszem, skoro nigdy nie zdobył mistrzostwa świata? Czy to jego wina, czy może i tak jest wielki, bo ciągnął Argentynę za uszy do finału? Słowem: porównania jego z powiedzmy Maradoną są oczywiście ciekawe i rozpalają wyobraźnię kibiców, ale sensu w nich niezbyt wiele.

Nauka w służbie Formuły 1

No dobra, to wróćmy do Formuły 1. Czy da się ocenić, który kierowca jest lepszy, a który gorszy? Jak to zrobić? Czy można porównać zawodników, którzy nigdy się ze sobą nie ścigali, bo jeden jeździł w latach siedemdziesiątych, a drugi cztery dekady później? Jak wreszcie to zrobić, żeby było sprawiedliwie? Przecież, w przeciwieństwie do piłki nożnej, czy skoków narciarskich, w sportach motorowych talent i umiejętności to jedno, ale nawet dziecko wie, że najlepszy kierowca w najgorszym bolidzie nie ma szans ze średniakiem w topowej furze. W historii Formuły 1 niejednokrotnie zdarzały się zresztą sezony, w których wygrywał przeciętniak, tylko dlatego, że akurat jego zespół stworzył najlepszy samochód.

Czy więc jesteśmy w stanie porównać powiedzmy Kubicę do Senny, czy Prosta? I jak na tle największych legend świata wyścigów wypadłby polski rodzynek? Naukowcy z Uniwersytetu w Sheffield przekonują, że nie tylko jesteśmy w stanie, ale nawet zapewniają, że opracowali specjalną matematyczną formułę, dzięki której… wszystko policzyli. Może niektórych to zdziwi, ale Kubica jest w absolutnym czubie.

Nie wiemy, czy macie tak samo, ale hasła „badania naukowe”, albo jeszcze lepiej „amerykańscy naukowcy” nie zawsze budzą nasze zaufanie. Wystarczy rzut oka na dowolne zestawienie z wręczenia Ig Nobli, czyli tak zwanych antynobli. To nagroda za najdziwniejsze i najbardziej pokręcone badania. Jeden naukowiec na przykład przez ponad tydzień poruszał się ze specjalnymi protezami, dzięki którymi udawał kozę. Ze stadem kóz żył w tym czasie na górskim zboczu i pałaszował trawę. Nie wnikamy, co jeszcze robił, ale na pewno przyświecało mu w tym dobro nauki. Podobnie, jak ośmioosobowej grupie naukowców z Niemiec, którzy prowadzili badania, mające na celu udowodnienie, że sommelierzy są w stanie wyczuć obecność muchy w kieliszku wina, a nawet określić jej płeć (to rzeczywiście kluczowe, żeby wiedzieć, że wino nadaje się do wylania z powodu tej muchy, a nie tego muchy). Wśród naszych faworytów są także trzej amerykańscy naukowcy, którzy opracowali test na sprawność penisa przy pomocy znaczków pocztowych oraz ich japońscy koledzy, którzy po wielu miesiącach kosztownych badań doszli do wniosku, że korki na drogach robią się wtedy, gdy dużo samochodów porusza się z niewielką prędkością. Wow! Pomyślelibyście?! W każdym razie – zmierzamy do tego, że wiele badań naukowych to idiotyzm w czystej postaci i genialny sposób na wyciąganie grantów. Ale – oczywiście nie wszystkie.

My postanowiliśmy się przyjrzeć pracy „Formuła Sukcesu: wielopoziomowe modelowanie wydajności kierowców i konstruktorów Formuły 1 w latach 1950-2014” opublikowanej przez zespół naukowców z Instytutu Metodologii na Uniwersytecie w brytyjskim Sheffield. Celem przeprowadzenia badań było odpowiedzenie na kilka kluczowych pytań.

Reklama

Ile tak naprawdę zależy od kierowcy

Po pierwsze, chcieliśmy ustalić, jaki procent osiągnięć notowanych przez kierowcę w danym samochodzie zależał od kierowcy, a jaki od samochodu i zespołu. Po drugie, próbowaliśmy sprawdzić, jak procenty z pierwszego punktu różniły się w zależności od różnych typów toru i warunków pogodowych. Wreszcie: kto jest najlepszym kierowcą wszech czasów, biorąc pod uwagę to, jaką różnicę w osiągach był w stanie zapewnić – tłumaczy doktor Andrew Bell z Uniwersytetu w Sheffield, szef projektu. – W wyniku badań stworzona została lista 50 najlepszych kierowców w historii Formuły 1. W przeciwieństwie do wielu wcześniejszych tego typu opracowań, tutaj nie bazowaliśmy na opiniach, wynikach i statystykach. Zaawansowane modelowanie zostało wykorzystane do oceny relatywnej wydajności poszczególnych samochodów i zespołów w każdym sezonie, a następnie brane pod uwagę przy ocenie wyników danego kierowcy w czasie kariery w F1.

Czyli – w największym uproszczeniu: naukowcy nie wzięli pod uwagę tego, kto wygrał ile wyścigów, zdobył najwięcej punktów i zgarnął najwięcej tytułów, bo to robota dla statystyków, którzy dawno wszystko policzyli. Ekipa z Sheffield starała się sprawdzić, który kierowca potrafił najwięcej wycisnąć z auta, które miał do dyspozycji. Więcej, postarali się także wyliczyć, ile w tym skomplikowanym sporcie tak naprawdę zależy od gościa, który kręci kierownicą. Kiedyś zapytano o to Nico Rosberga, mistrza świata z 2016 roku. – Różnica między każdym kierowcą w Formule 1, od najlepszego do najgorszego, to jakieś trzy dziesiąte sekundy na okrążeniu. Jeśli chodzi o różnicę między najszybszym, a najwolniejszym samochodem różnica wynosi pewnie dwie, może półtorej sekundy. Zróbmy z tego procenty i wyjdzie nam 20 procent kierowca, 80 procent samochód – tłumaczył kilka lat temu.

Zanim zaskoczeni zawołacie: „co on gada, tylko 20 procent zależy od kierowcy?!”, powiemy wam, że według naukowców z Uniwersytetu w Sheffield Nico Rosberg sporo się machnął w obliczeniach. I to na niekorzyść kierowców… Otóż ekipa doktora Bella wzięła pod uwagę wszystkie sezony od 1979 roku i doszła do prostego wniosku, że wpływ kierowcę na wynik z biegiem lat jest zdecydowanie coraz mniejszy. – Nie cofaliśmy się dalej niż do początku lat osiemdziesiątych, bo wcześniej trudno było określić zespoły. W każdym razie, w okolicach 1980 roku kierowcy odpowiadali za mniej więcej 30 procent wyników, dziś jest to zaledwie 10 procent. Z naszych badań wynika, że w okresie od 1979 roku do 2014, średnio w 86 procentach przypadków za wynik odpowiadał samochód i zespół, a tylko w 14 procentach kierowca – wyjaśnia Bell.

1-10

Kubica lepszy od mistrzów świata

Zdziwieni? Cóż, Formuła 1 to najbardziej zaawansowany technologicznie sport, jaki wymyślili ludzie. Człowiek za kierownicą jest tam tylko trybikiem w bardzo złożonej maszynerii. Oczywiście, bardzo ważnym, bo może po prostu za późno zahamować przed zakrętem, albo wjechać barierę ochronną – ale wciąż tylko jednym z wielu. Dlatego najlepsze zespoły zabiegają o to, by mieć na pokładzie najlepszych kierowców. 10 procent to wciąż dużo w sporcie, w którym czasem o wyniku decydują tysięczne części sekundy.

Pamiętacie może film „Wyścig” sprzed kilku lat, pokazujący rywalizację Nikiego Laudy z Jamesem Huntem? Cóż, tamta romantyczna Formuła z lat siedemdziesiątych w niczym nie przypomina tej dzisiejszej. Wtedy może rzeczywiście najlepsi kierowcy dostawali najlepsze samochody i komunikat od zespołu: gaz do dechy, wiesz, co robić. Dziś tak to nie wygląda. Potężne komputery każdego zespołu analizują w czasie wyścigu każdy możliwy scenariusz. Stratedzy na tej podstawie decydują o najdrobniejszym ruchu – tu nie ma miejsca na filmowe klimaty. Liczy się matematyka. Dokładnie, jak w badaniach ekipy z Sheffield.

I tak na przykład matematyka wskazała, że najlepszym samochodem w historii był model McLaren MP4/4 z 1988 roku, w którym ścigali się Alain Prost i Ayrton Senna. Bolid McLarena w tamtym sezonie był na prowadzeniu przez ponad 97 procent dystansu (1003 z 1031 okrążeń)!

Wspomniany Niki Lauda jest zresztą jednym z największych… przegranych badania, o którym mowa. – Nasz model statystyczny pozwolił nam ułożyć ranking i ocenić względne znaczenie zespołów i wysiłków kierowcy. Niektóre rezultaty są bardzo zaskakujące. Na przykład, szerzej nieznany Christian Fittipaldi jest w pierwszej dwudziestce rankingu, podczas gdy trzykrotny mistrz świata Niki Lauda nie znalazł się nawet w pierwszej setce. Gdyby ci kierowcy jeździli dla innych zespołów, ich osiągnięcia mogłyby być zupełnie inne – tłumaczy Bell.

top50

Z informacji najważniejszej dla polskich kibiców: Robert Kubica został sklasyfikowany na 26. miejscu. Dodajmy: 26. na mniej więcej 800 kierowców, którzy na przestrzeni 70 lat przewinęli się przez Formułę 1, wyżej od wspomnianego Nico Rosberga, jego ojca Keke (też mistrza świata), wyżej od Jacquesa Villeneuve’a (który będzie miał kolejny powód, żeby nie znosić Polaka), Jacka Brabhama (3 tytuły mistrzowskie), czy Kimiego Raikkonena.

To nam się podoba. Nie rozumiemy tylko jednego – faktu, że trzy miejsca przed Kubicą jest Nick Heidfeld. No, zresztą – zobaczcie sami, jak to wygląda. Kubica ma ponad dwa razy mniej wyścigów, tyle samo wygranych kwalifikacji, praktycznie tyle samo podiów i w przeciwieństwie do Niemca – wygrał wyścig:

rk nh

Z Heidfeldem Kubica rywalizował przez trzy i pół sezonu w barwach BMW Sauber. W kwalifikacjach był od niego lepszy we wszystkich sezonach, poza 2007. Co więcej, w 2008 roku objechał go w 13 czasówkach na 18! W wyścigach było koło remisu, z nieznaczną przewagą Niemca (dodajmy: w niemieckim zespole). Tak, czy inaczej, 26. miejsce Kubicy w niezależnym, brytyjskim badaniu trzeba uznać za wielki sukces. I tylko można żałować, że Polak nigdy nie miał szansy ścigać się w topowym samochodzie (choć akurat tego w tym badaniu nie brano pod uwagę).

out50

JAN CIOSEK
foto: newspix.pl

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

0 komentarzy

Loading...