Reklama

Przebudzenie Moniki Hojnisz. Polka biega i strzela najlepiej w karierze

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

12 grudnia 2018, 17:56 • 15 min czytania 0 komentarzy

Drugie w karierze podium Pucharu Świata i piąte miejsce w klasyfikacji generalnej po trzech biegach. Takiego startu w sezon polski biathlon nie widział od dawna. Forma Moniki Hojnisz wydaje się być znakomita, co zaskakuje… nawet ją. Szczególnie, że poprzedni sezon miała bardzo słaby. Jak udało jej się to osiągnąć i czy jest w stanie utrzymać taką dyspozycję?

Przebudzenie Moniki Hojnisz. Polka biega i strzela najlepiej w karierze

Euforia

Był rok 2013, Monika Hojnisz miała 21 lat. Był to jej pierwszy seniorski sezon. I w gronie dużo bardziej doświadczony zawodniczek zdobyła brązowy medal w biegu masowym. Dla Polski był to drugi krążek na tamtych mistrzostwach, po srebrze Krystyny Guzik (choć wtedy zdobywała je jako Krystyna Pałka). Dla Moniki pierwszy w – tak się wówczas wydawało – niezwykle owocnej karierze.

Za jego zdobycie otrzymała od Chorzowa… laptopa. Na pieniądze nawet nie zwracała uwagi. Niedługo po mistrzostwach nie potrafiła powiedzieć, jaką kasę dostała od organizatorów, ani jak wpłynie to na jej stypendium. Mówiła, że gdyby myślała o tym na trasie, to pewnie nie skończyłoby się to dobrze. A tak na jej szyi zawisł brązowy medal. Choć przed startem nawet nie myślała o takim sukcesie, bo jak mówiła w wywiadzie dla „Polska The Times”:

– Ten start wywoływał u mnie pewien stres, dlatego że nigdy wcześniej w biegu ze startu wspólnego nie biegłam. To była dla mnie zupełna nowość, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Przed biegiem nie czułam się dobrze, ale widać, że odczucia przedstartowe mają się nijak do rzeczywistości. Kiedy sobie teraz przypomnę, jak fatalnie czułam się rano, to nie mogę uwierzyć w to, co się działo na trasie, co zrobiłam.

Reklama

Że jest nieźle, zorientowała się, gdy na trasie dotrzymywała kroku zawodniczkom ze ścisłej światowej czołówki. Ostatecznie okazało się, że „nieźle” to tak naprawdę niedopowiedzenie. Brązowy medal, zdobyty w tym wieku, sprawił, że o Monice zaczęto mówić w całej Polsce. Choć ona sama pewnie wolałaby, żeby tak nie było – jeśli zobaczycie jakiś wywiad z nią, przeprowadzony tuż po zajęciu trzeciego miejsca, zauważycie, że co jak co, ale gadać przed kamerą, to ona nie lubiła. Wolała wyjść na trasę i tam pokazać, co potrafi.

Sęk w tym, że w kolejnych latach zdarzało się to bardzo rzadko.

Katastrofa

Może to nie Titanic czy Hindenburg, ale to słowo wydaje się tu pasować. Bo po 2013 roku Monika nie zdołała doskoczyć z poziomu realnej formy do poziomu oczekiwań. Tych, które sama wobec siebie miała, i tych, które narzucali jej kibice i eksperci. Zresztą nie bez podstaw, bo wciąż pozostaje – choć na ten moment stała się tak naprawdę weteranką i liderką kadry – jednym z największych talentów w polskim biathlonie.

Tymczasem kolejne sezony w jej wykonaniu pokazywały raczej, że w skali Pucharu Świata może być co najwyżej średniakiem. Jej rekordowa zima – 2015/16 – to 306 zdobytych punktów i 26. miejsce w klasyfikacji generalnej. Od medalu mistrzostw, przez kolejnych pięć sezonów, ani razu nie wskoczyła już na podium. W czołowej dziesiątce była pięciokrotnie. Wyjątki? Igrzyska olimpijskie. Na nich potrafiła walczyć o najwyższe cele – w Soczi zajęła piąte miejsce w biegu masowym, a w Pjongczangu była szósta w biegu indywidualnym.

Reklama

To ostatnie osiągnięcie to jednak marne pocieszenie, bo przywołana wcześniej „katastrofa” tyczy się właśnie ostatniego sezonu, w trakcie którego Monika zdobyła zaledwie 13(!) punktów. W pewnym momencie została nawet wysłana na Puchar IBU. Innymi słowy: spadła z Ekstraklasy nie tyle do pierwszej, co do drugiej ligi. Tam poradziła sobie znakomicie, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że to nie tak miało być. Na czele z samą Moniką, która serwisowi skipol.pl mówiła wtedy:

– Byłam ciekawa mojego występu i miejsca na zawodach tej rangi. Wiedziałam, że muszę skupić się przede wszystkim na strzelaniu. Tak też zrobiłam i to dało mi zwycięstwo. W biathlonie niczego nie możesz być pewien przed startem, a już na pewno nie wygranej. Brak powołania na zawody Pucharu Świata był dla mnie początkowo małym ciosem, który jak teraz wiem, był mi potrzebny i może dobrze, że tak się stało. Nie ma co ukrywać, ale nie takiej dyspozycji i nie takich występów spodziewałam się od początku sezonu. Nie wiem, co jest tego przyczyną. Cały czas analizuję i staram się wyciągać wnioski. Mam nadzieję, że w końcu „zatrybi”.

Takie wyniki zdumiewały tym bardziej, że niedługo przed startem sezonu Hojnisz mówiła, że bardzo podoba jej się zmiana szkoleniowca – Adama Kołodziejczyka, pracującego z kadrą od 2011, zastąpiono Tobiasem Torgersenem. Dla Moniki był to nowy bodziec, którego potrzebowała. Zwiększona objętość treningu, urządzane przez trenera sztafety, by oddać na treningach choć szczyptę rywalizacji, która czeka na zawodniczki w Pucharze Świata, a przede wszystkim: kadra trenująca razem. To nowości wprowadzone przez Norwega. Za Kołodziejczyka było inaczej, wiele zawodniczek było z nim skłóconych. To miało dać pozytywny efekt. Tym bardziej, że same biathlonistki twierdziły, że są w formie.

– Miałyśmy kilka badań w trakcie przygotowań, np. testy VO2max mierzące maksymalny pobór tlenu w warunkach maksymalnego wysiłku. Nie będę się chwaliła wynikami. Powiem tylko, że jestem zadowolona, ale nie przywiązuje do nich aż takiej wagi, bo nie są priorytetem. Biathlon to nie jest lekkoatletyka, gdzie można przebiec na setkę, zmierzyć czas i wyciągnąć proste wnioski. Czuję się dobrze i z niecierpliwością czekam na pierwsze starty, żeby się z kimś skonfrontować – Monika w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu.

Ostatecznie, w przypadku Hojnisz, stanęło na najgorszej zimie w karierze. Niedawno Monika powiedziała, że „dopiero teraz uświadomiła sobie, jak słaba wtedy była”. Napisać, że miało być inaczej, to jak nic nie napisać. Tym bardziej, że inne zawodniczki też nie notowały kapitalnych wyników. Najlepsza z nich – Weronika Nowakowska – zdobyła 283 punkty i zajęła 27. miejsce na koniec sezonu. Co można było zrobić w takiej sytuacji?

Zmiany

Cóż, odpowiedź jest prosta i jakby żywcem skopiowana z naszej futbolowej Ekstraklasy. Zmieniono trenera. Torgersena zastąpiła dobrze znana w Polsce Nadia Biełowa, która z kadrą współpracowała już w latach 2002-2010, a w zeszłym sezonie odpowiadała za wyniki m.in. Kamili Żuk. Sięgnięto więc po doświadczoną osobę, byłą medalistkę mistrzostw świata, ale też trenerkę, znającą od podszewki klimat naszej reprezentacji. Ale dlaczego właściwie zrezygnowano z Norwega już po jednym sezonie, skoro zawodniczki wypowiadały się o nim raczej pochlebnie?

Sebastian Krystek, redaktor naczelny serwisu biathlon.pl:

– Na końcu i tak liczą się tylko wyniki. Związek przeanalizował argumenty za Torgersenem i przeciwko niemu, podliczył punkty zdobyte przez jego zawodniczki, porównał wszystko z niemałą pensją trenera i stwierdził, że – jak głosił znany z reklamy slogan – „skoro nie widać różnicy to po co przepłacać?”.

Zatrudniono więc Biełową, a ta z miejsca wprowadziła swoje metody treningowe. Co ważne, w rozmowach z dziennikarzami Ukrainka podkreślała, że analizowała poprzedni sezon w wykonaniu Moniki Hojnisz. Dlaczego to tak istotne? Bo Torgersen zniknął szybko i Polka nie miała okazji omówić z nim tego, co stało się ubiegłej zimy. Jak mówiła: „pozostało więc o tym zapomnieć”. Wnioski wyciągnęła sama, swoje dołożyła Biełowa i można było ruszać do pracy.

Mateusz Król, redaktor naczelny portalu sportsinwinter.pl:

– Wynik na igrzyskach, kiedy w nieudanym sezonie, otarła się o medal, dał Monice sporo do myślenia. Zrozumiała, że musi poświęcić więcej sił i pracy, bo sam talent nie wystarczy. Wydaje mi się, że to był kluczowy moment. Spore znaczenie miało tutaj przyjście Nadii Biełowej do kadry. Monika przemyślała swoją karierę, porozmawiała z Nadią i wspólnie rozpoczęły działanie. Ukrainka miała rękę do polskich biathlonistek już kiedyś. Trzeba też zwrócić uwagę na fakt, że w polskiej kadrze doszło do wielu zmian. Wszyscy wiemy, że karierę zakończyła Weronika Nowakowska. Krystyna Guzik i Magda Gwizdoń zostały, ale trenowały poza kadrą. Guzik doznała kontuzji kolana i raczej szybko jej nie zobaczymy. Magda jest bez formy. Monika została liderką młodej kadry.

Od czego zaczęły Hojnisz i Biełowa? Absolutnych podstaw, ale równocześnie kluczowych elementów. Dużą część treningu Polka poświęcała na poprawę swojego strzelania. Mówiła, że z problemami w tym elemencie – zwłaszcza w stójce – borykała się od dawna, brakowało jej stabilności. Przez lato trenowała więc „na sucho”, z dala od strzelnicy. W rozmowie z RMF FM opisywała, jak to wyglądało:

– Już na początku tego sezonu przygotowawczego wiedziałam nad czym chcę pracować. Na pewno było to strzelanie. I w dalszym ciągu jest, bo to nie takie hop siup. Nadia Biłowa od początku przyglądała się mojej pozycji. Zmieniałam kolbę. Cały czas pracuję nad postawą. Czy to sama czy w konsultacji z trenerką. Ona co trening daje mi jakieś uwagi. […] Na pewno jest to zupełnie inna praca niż ta, jaką wykonywałam dotychczas. Ale czuję się dobrze. Mam takie poczucie, że robię tego dużo, ale mój organizm znosi to dobrze więc myślę, że to jest podstawa, że adaptuje się do tych zmian. Myślę, że zmiana trenerki i systemu szkoleniowego przyniesie korzyści.

Pytana, już w trakcie tego sezonu, co jeszcze poprawiła, raczej unikała odpowiedzi. Wspominała, że tak naprawdę wszystko wchodziło w grę, bo trening różnił się zupełnie od tego, co robiła do tej pory. Bardzo chwaliła też doświadczenie Biełowej oraz jej umiejętność dostrzegania detali u każdej z zawodniczek, „czucie” podopiecznych. To dzięki niej Monika pracowała nad elementami, które sprawiały jej problemy. Wspomniane strzelanie to jedno, drugie np. trening mentalny. Trzecie, po jej pierwszych występach, zauważa Mateusz Król:

– To czego nie widać, patrząc tylko na wyniki, to bieg. Monika zaliczyła jeden świetny występ pod tym względem, właśnie wtedy, kiedy stanęła na podium. Piąty czas w najsilniejszej obsadzie, to coś, czego naszym zawodniczkom w ostatnich latach nie udawało się osiągać. Hojnisz często strzelała bezbłędnie i nie dawało jej to miejsca w ścisłej czołówce. Od kilku lat pracowała nad tym, żeby ustabilizować przede wszystkim formę biegową. Pamiętajmy jednak, że to dopiero początek sezonu.

„Dopiero początek”, jednak biorąc pod uwagę osiągnięcia Moniki z kilku pierwszych biegów, nie sposób się nie zachwycić. Bo widać, że to wszystko, co robiła przez lato, dało pożądany…

Efekt

Najprościej napisać: Hojnisz jest mocna. Dobrze biega, świetnie strzela. Rywalizuje z najlepszymi w stawce i nie odstaje. Wyjątkiem był tu jedynie niedzielny bieg pościgowy. W połowie rywalizacji była piąta, ale potem spudłowała trzy razy na strzelnicy i spadła na 21. miejsce. W tym jednym występie popełniła więc więcej błędów w trakcie strzelania, niż w trzech poprzednich biegach z tego weekendu. „Cieszy mnie to, jak zachowywałam się na strzelnicy. […] Wszystko robiłam automatycznie, emocje mi nie przeszkadzały”, mówiła po sobotnim biegu. Z kolei w niedzielę…

– Zawiodłam. Emocje wzięły górę i przyjęłam na strzelnicy starą pozycję. Nie panowałam nad tym, mam nauczkę na przyszłość. Szkoda, bo była szansa na kolejne dobre miejsce. Muszę takie szanse wykorzystywać. Byłam na siebie strasznie zła. Mam nadzieję, że więcej takich błędów nie popełnię – tłumaczyła na łamach „Gazety Wyborczej” słabszą postawę w biegu pościgowym, który uznać można na razie za wypadek przy pracy.

Tym bardziej, że Puchar Świata rozpoczęła naprawdę znakomicie – od drugiego miejsca w biegu na 15 kilometrów. To drugie podium w jej karierze (pierwsze to wspomniany medal mistrzostw świata) i równocześnie najlepszy rezultat, jaki w niej osiągnęła. „Przeglądowi Sportowemu” wspominała później, że swoją moc tego dnia zrozumiała dopiero na trasie, a do startu kompletnie nie wiedziała, czego się spodziewać. Mało zresztą brakowało, by wygrała. Trener Kołodziejczyk, wciąż współpracujący z kadrą, mówił później biathlon.pl:

– Po szybkiej analizie czasów biegu wychodziło mi, że Dżyma nie da rady Monice. Niestety Ukrainka wywinęła nam ten sam numer, co jej rodaczka Ołena Pidhruszna w Canmore trzy sezony temu. Wtedy też byłem już pewny, że Krysia Guzik odniesie zwycięstwo, a rywalka w pewnym momencie dostała skrzydeł i skończyło się drugim miejscem.

To był jednak i tak znakomity rezultat. Ukrainka zanotowała bowiem bezbłędne strzelanie, a Polka do mety dobiegła z jednym pudłem. Potwierdzenie dobrej formy przyszło w sprincie, dzień później. Sama Monika mówiła, że właśnie tak traktowała ten start, bo bardziej leżą jej raczej dłuższe dystanse. Jedenaste miejsce przyjęła więc z zadowoleniem i pokazała, że może walczyć o naprawdę wysokie cele. Wystarczy napisać, że do pozycji liderki Pucharu Świata zabrakło jej wówczas zaledwie kilku sekund.

– Nie marzyłam o tym, by być tak blisko żółtej koszulki. Nawet po czwartkowym starcie nie brałam tego pod uwagę. Dzisiaj po biegu kilka osób gratulując powiedziało mi, że brakowało naprawdę niewiele do tego by zostać liderką Pucharu Świata. Dopiero wtedy zaczęłam sobie uświadamiać powagę sytuacji. Wcześniej nie myślałam o tym i co się może stać i uważam, że było to zdrowe podejście – mówiła po biegu.

Nie potwierdziło się jedno. Po sprincie wspominała bowiem, że „jutro powinno być łatwiej”. Okazało się, że forma na strzelnicy nie dorównała biegowej i Monika zanotowała najsłabszy rezultat w trakcie całego weekendu. Nie wypaliła wówczas recepta na sukces, którą sama podawała – „trzymać nerwy na wodzy i nie zerkać na strzelające obok rywalki”. Nie dość, że na strzelnicy przebywała zdecydowanie za długo, to trzy pudła przekreśliły jej szanse na dobry wynik. Wcześniejszymi występami, a zwłaszcza drugim miejscem, była jednak pozytywnie zaskoczona. Bo takiego rezultatu – mimo że latem potrafiła przywieźć dwa medale z mistrzostw świata na nartorolkach – chyba nikt się nie spodziewał.

Mateusz Król:

– Zawodniczka, która minionej zimy zdobyła 13 punktów Pucharu Świata, w pierwszym starcie sezonu sięga po miejsce na podium. Tylko głupiec powie, że to jest spodziewany rezultat. W przedsezonowych testach Monika dobrze wypadała, strzelała celnie, ale nie pozwalało jej to na zajęcie miejsca w czołowej trójce. A obsada tych testowych zmagań nie była tak mocna, jak podczas Pucharu Świata. Pamiętajmy jednak, że w wytrzymałościowych sportach, bardzo często dwa tygodnie robią dużą różnicę w formie. Zmęczenie po trudnym okresie przygotowawczym zaczęło schodzić i Monika mogła pobiec lepiej. To jeszcze jest ten etap, kiedy można się rozpędzać. Tak naprawdę najlepsze wyniki mogą dopiero nadejść.

By tak się jednak stało, potrzebne jest jedno. I powtarzają to wszyscy, na czele z samą Hojnisz.

Stabilizacja

Słowo-klucz. Coś, czego Monice zawsze brakowało. Bo to dziewczyna, która w pojedynczych występach potrafiła pobiec znakomicie, by później nie zdobyć ani punktu. Dwa razy z rzędu w pierwszej dziesiątce znalazła się do tej pory tylko raz w karierze, ponad trzy lata temu. Na starcie tego sezonu też jej się to nie udało, ale w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata jest na razie piąta. Czyli o piętnaście pozycji wyżej niż minimum, jakie sobie założyła. Jeszcze przed pierwszym startem indywidualnym mówiła portalowi biathlon.pl:

– Myślę, że ta stabilizacja to dobry cel. Nie ma co przesadzać z zawieszaniem sobie poprzeczki za wysoko, bo wiem, gdzie byłam w ubiegłym sezonie i z jakiego poziomu startuję. Jestem na takim etapie kariery, że chciałabym systematycznie pokazywać się z dobrej strony. Jednorazowe wyskoki formy już mnie nie satysfakcjonują. Wydaje mi się, że gdy zawodniczka z tygodnia na tydzień startuje na wysokim poziomie to buduje się w niej pewność siebie, wszystko samo się później napędza.

Poza tym w wywiadach regularnie powtarzała, że miejsce w dwudziestce na koniec sezonu to jej cel. Biorąc pod uwagę wyniki z poprzednich sezonów byłby to krok do przodu i, teoretycznie, trudny orzech do zgryzienia. Ale gdy ocenia się jej potencjał, to można sobie zadać pytanie „czy nie celuje aby za nisko?”.

Sebastian Krystek:

– Nie mam wątpliwości, że jej potencjał leży wyżej. Monika kieruje się metodą małych kroczków. Wie, gdzie w hierarchii światowej była rok temu i nie oczekuje, że na dystansie całego sezonu będzie się bić o żółtą koszulkę. Dla niej naprawdę najważniejsza jest stabilizacja formy i komfort psychiczny, że nawet jak będzie mieć gorszy dzień to nie będzie to oznaczało miejsca poza sześćdziesiątką, ale gdzieś w okolicach dwudziestego.

To podejście wypracowane wspólnie z Biełową. Ukrainka też regularnie powtarza, że podstawą jest stabilny bieg, a gdy analizowała poprzedni rok w wykonaniu Moniki, to tego przede wszystkim brakowało. Zresztą, sama Hojnisz powiedziała jej, że zdaje sobie z tego sprawę i obie za cel postawiły sobie, by to naprawić. Po podium w pierwszym biegu, trenerka naszej kadry mówiła, że „gdyby Monika była dziesiąta, to też byłaby z niej zadowolona”. Bo spełniłaby założenia.

Pytanie brzmi: czy faktycznie Monice Hojnisz uda się tę stabilizację wypracować? Bo zapewnienia, że nad tym pracuje, to nie nowość. Wspomina nam o tym Mateusz Król:

– Pierwszy raz rozmawiałem z nią jakieś cztery lata temu. Już wtedy mówiła, że wspólnie z trenerem Kołodziejczykiem mają w planach poprawić jej regularność biegową w startach. Monika pod tym względem zawsze odstawała od światowej czołówki. Trudno powiedzieć, dlaczego co roku nie udawało jej się poprawić tego elementu. Po każdym sezonie słyszeliśmy, że teraz Hojnisz będzie pracowała na regularnością. Do tej pory to się nie udawało. Nie można też niestety powiedzieć, że miała czyste strzelania i tylko bieg zawodził. Dzisiaj wygląda to dużo lepiej i miejmy nadzieję, że w ciągu sezonu forma będzie rosła a jej wyniki będą cieszyły nasze oczy.

Czy będzie potrafiła utrzymać taką formę? Nie wiadomo. Sama przyznaje, że to dla niej nowość. Pamięta dobre starty, po których następowało załamanie. Czeka na następny bieg, by się zweryfikować. My z kolei czekamy na najważniejsze zawody w tym sezonie. Z nadzieją, że formy do nich nie straci.

Cel

Bo gdyby w kolejnych zawodach Pucharu Świata biegała na porównywalnym poziomie do pierwszego weekendu, to można by mieć naprawdę spore nadzieję na medal mistrzostw świata. To zresztą cel naszych biathlonistek na ten sezon, takie jest założenie Biełowej. A Hojnisz potrafi przygotować formę na imprezę docelową. Nawet podczas poprzedniej, beznadziejnej zimy, poradziła sobie w Pjongczangu całkiem nieźle. Medal mistrzostw świata już ma, fajnie byłoby dołożyć kolejny.

– Myślę, że co roku celujemy w te mistrzostwa, to nasza docelowa impreza. Jest to dla nas taki punkt kulminacyjny jakby aczkolwiek nie ukrywam, że moim celem jest właśnie to, żeby ta forma była równa i pozwoliła mi się zaplątać w okolicy tych wymarzonych miejsce na pucharze świata. Jestem już na tym etapie kariery, że nie cieszy mnie taki jeden wyskok. Chciałabym systematycznie udowadniać, że jestem w stanie – mówiła Monika na antenie RMF FM.

Jeszcze przed sezonem Hojnisz wspominała, że głód sukcesu rośnie u niej z dnia na dzień i gdyby miała skończyć swą karierę, to nie byłaby zawodniczką spełnioną. Wyniki z pierwszego weekendu Pucharu Świata sugerują, że do tego spełnienia w najbliższych latach może dojść. Liczymy, że jej się uda.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...