Reklama

Styl nie zachwycił, wynik tak. Resovia w półfinale Klubowych MŚ

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 listopada 2018, 23:22 • 5 min czytania 0 komentarzy

Polska to siatkarska potęga. Nie wierzycie? Spójrzcie na tabelę Plus Ligi. Jej przedostatnia drużyna, która w tym sezonie wygrała zaledwie raz (w dziewięciu spotkaniach), właśnie weszła do grona czterech najlepszych ekip na świecie, po wygranej 3:0 z irańskim klubem Khatam Ardakan. Co prawda Resovia jutro musi rozegrać jeszcze ostatni mecz w grupie, ale to tylko formalność. W półfinale się znajdzie, choćby nie zdobyła tam punktu.

Styl nie zachwycił, wynik tak. Resovia w półfinale Klubowych MŚ

Dobra, wiadomo, że pakę z Rzeszowa stać na znacznie lepsze wyniki. Nazwiska, które w niej grają budzą naprawdę spory respekt. Znajdziecie tam m.in. Damiana Schulza, Thibault Rossarda (najlepszy zawodnik dzisiejszego meczu), Mateusza Mikę czy Marcina Możdżonka. Kryzys w lidze budzi niepokój, ale okazało się, że gdy trzeba było pokazać klasę, to to się Resovii po prostu udało. Choć bardziej mamy tu na myśli poniedziałkowe spotkanie, w którym po tie-breaku ograli brazylijskie Sada Cruzeiro, jednego z największych – obok Zenitu Kazań i Lube – faworytów tej imprezy. I wiecie co? Pierwsze dwie ekipy już odpadły, ostali się jedynie Włosi. Skazywana na porażkę Resovia gra dalej. Ot, magia siatkówki.

Ryszard Bosek, były mistrz świata i olimpijski:

– Największy problem Resovii to przekonać samych siebie, że się potrafi. W takiej sytuacji najważniejsze jest, by walczyć, nawet, jeśli nie idzie. To zrobili, więc myślę, że to mimo wszystko pozytywny wynik. Asseco takie mecze wzmacniają. Mają przecież sukces, udało się im wejść do półfinału z mocnej grupy. Zobaczymy, jak zaprezentują się tam i co będzie z nimi w lidze. Ktoś napisał niedawno, że gdyby Bełchatów i Rzeszów grały tak w lidze, jak grają w tym turnieju, to byłyby na czele tabeli. Bo miejsca, które tam zajmują, nie odpowiadają ich umiejętnościom. 

Reklama

Choć trzeba przyznać, że akurat dziś rzeszowanie mogli dziękować niebiosom, że po drugiej stronie siatki stali zawodnicy Ardakanu. Irański zespół (w którym, swoją drogą, grają tylko zawodnicy z tego kraju, wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce?) po prostu nie był w stanie przeciwstawić się Resovii. I to mimo tego, że jej gra zdecydowanie bardziej przypominała to, co prezentują na krajowym podwórku niż formę z pojedynku z Sada Cruzeiro.

Co wyglądało słabo, gdybyśmy mieli to opisać jednym słowem? Wszystko. Może poza blokiem. Jasne, wynik mówi co innego, ale – jak napisaliśmy – Irańczycy byli słabi, często nie potrafili wykorzystać błędów rywala. Całkiem prawdopodobne, że w Plus Lidze mecz z taką postawą rzeszowian zakończyłby się identycznym wynikiem… ale to nie Asseco miałoby na swoim koncie trzy wygrane sety. Na Ardakan to wystarczyło i całe spotkanie zakończyło się rezultatem 25:21, 25:21, 25:11.

Żeby dać wam jednak obraz tego, jak oglądało się ten mecz, oddamy głos komentatorom Polsatu, którzy w trakcie drugiego seta użyli następującego sformułowania: „bez urazy, ale zalatuje to nieco zakładowymi wczasami i trzepakiem”. Podrzucamy je, bo było naprawdę celne. W przeciwieństwie do wielu ataków i prób rozegrania piłki z tego spotkania…

Generalnie gdyby ktoś zdecydował się wyciąć największe błędy z tego meczu – bo w aut trafić może każdy, ale tu momentami ocierało się to o tragikomedię – ich kompilacja stałaby się zapewne hitem YouTube’a. Przynajmniej tego siatkarskiego. Mamy jedynie nadzieję, że to zasłona dymna przed kolejnymi starciami z poważniejszymi rywalami, które przecież będą pojedynkami o dużą stawkę. Bo Resovia jeszcze takie zagra, nasza druga drużyna już nie.

Musimy o to zahaczyć, ponieważ to, co wczoraj odwaliła Skra, przechodzi nasze pojęcie. Serio. Jesteśmy przekonani, że jeśli to spotkanie oglądał trener Czesław Michniewicz, to dobrze wiedział, co się święci. Skra potwierdziła tylko to, o czym wyżej wspomniany mówił od dawna – 2:0 to bardzo niebezpieczny wynik. Dołóżmy do tego starą siatkarską prawdę, która rzecze, że „kto nie wygrywa 3:0, ten przegrywa 2:3” i dostaniemy pełen obraz tego spotkania.

Sęk w tym, że bełchatowianie nie tyle „powinni”, co musieli wygrać w trzech setach. W trzeciej partii prowadzili już 19:12, żeby ostatecznie przegrać ją na przewagi. Roztrwonić taką zaliczkę to swego rodzaju osiągnięcie, ale nie takich oczekiwaliśmy po tej ekipie. Podobnie zaszaleli zresztą w tie-breaku, gdzie też wypracowali sobie przyjemną przewagę. Po czym spieprzyli kilka punktów, a w konsekwencji całe spotkanie.

Reklama

Ryszard Bosek:

– Taki zespół jak Skra nie powinien odpuścić przy takim wyniku. To wielka zasługa Rosjan, bo Dmitrij Wołkow wyszedł i zaserwował pięć zagrywek z rzędu, które były niemal nie do odebrania. Mają jednak czego żałować, bo sami przegrali. W najważniejszych sytuacjach popełniali błędy, które na tym poziomie są istotne. Możliwe, że za szybko uwierzyli, że mają zwycięstwo, zeszło z nich napięcie nerwowe i Rosjanie odpowiedzieli. A to zespół, który w lidze nie przegrał przecież jeszcze spotkania.

Na ich szczęście, mecze tej grupy rozgrywano w Płocku. Co oznacza, że nie przyglądało się im specjalnie wielu kibiców, bo frekwencja w tamtejszej hali… nie porywa. Dobicie do 2000 widzów na którymkolwiek meczu Klubowych MŚ (pojemność obiektu to sporo powyżej 5000) graniczy z cudem. Wczoraj cudu nie było. Do tej pory nie rozumieliśmy, dlaczego w miejsce Radomia wybrano właśnie tę halę. Teraz wszystko stało się jasne.

Choć wolelibyśmy jednak, żeby Skra grała np. w fajnym, żyjącym siatkówką obiekcie w Bełchatowie (z pewnych źródeł wiemy, że jej siatkarze go znają oraz lubią, kto by pomyślał, co?) i awansowała dalej. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Nam pozostało trzymać kciuki za Resovię, która – wobec potknięć faworytów – stoi przed naprawdę dużą szansą na zdobycie medalu. Dobrze byłoby ją wykorzystać. Ryszard Bosek mówi, że są w stanie to zrobić. I tego się trzymamy.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Mateusz Bieniek: Nie mogłem stanąć na stopie. Gdy wróciłem, na nowo pokochałem siatkówkę [WYWIAD]

Jakub Radomski
3
Mateusz Bieniek: Nie mogłem stanąć na stopie. Gdy wróciłem, na nowo pokochałem siatkówkę [WYWIAD]
Polecane

„Czujesz, że musisz robić więcej i więcej. Ta gonitwa nie daje mi spełnienia”

Kacper Marciniak
4
„Czujesz, że musisz robić więcej i więcej. Ta gonitwa nie daje mi spełnienia”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...