Reklama

Gdy kosa trafia na kamień… Historia rywalizacji Ali kontra Frazier

Kacper Bartosiak

Autor:Kacper Bartosiak

02 października 2018, 15:39 • 8 min czytania 9 komentarzy

Obaj mieli już dość. Po czternastu rundach Muhammad Ali (48-2, 35 KO) osunął się w narożniku i nakazał sekundantom, by rozcięli mu rękawice i rzucili ręcznik. Wszyscy postanowili jednak udawać, że tego nie słyszą. Po drugiej stronie ringu Joe Frazier (32-2, 27 KO) był już wrakiem. Podczas ostatniej rundy przyjął kilkadziesiąt potężnych ciosów na głowę, ale jakaś siła cały czas trzymała go na nogach. Twarz mówiła jednak wszystko – była tak zapuchnięta, że nie mógł już nic widzieć. „To koniec, Joe. Nikt nie zapomni tego, co tu dziś zrobiłeś” – usłyszał od trenera, który mimo jego protestów poddał walkę. 

Gdy kosa trafia na kamień… Historia rywalizacji Ali kontra Frazier

W świecie boksu doprowadzenie do spotkania dwóch najlepszych pięściarzy w danej kategorii wagowej nie jest niczym łatwym. W ostatnich latach polityka i biznes coraz częściej wychodzą na pierwszy plan, ale nie zawsze tak było. Na początku lat siedemdziesiątych sytuacja w wadze ciężkiej była pod wieloma względami wyjątkowa. Oficjalnie mistrzem był Joe Frazier (26-0), ale w powszechnej świadomości o wiele ważniejszą postacią pozostawał wciąż Muhammad Ali (31-0), którego karierę zahamowały kwestie polityczne.

W latach sześćdziesiątych pojawił się znikąd. Choć miał na koncie olimpijskie złoto, to długo mało kto traktował go poważnie. Wyglądał jak wybryk natury, a nie jak typowy pięściarz wagi ciężkiej. Oprócz tego cały czas gadał i przekonywał wszystkich wokół o własnej wielkości. W 1964 roku 22-latek – wówczas znany jeszcze jako Cassius Clay – rzucił wyzwanie potężnemu Sonny’emu Listonowi (35-1). Wielcy mistrzowie sprzed lat pukali się w czoło. „Nie ma szans. Jedyna niewiadoma dotyczy tego, ile potrwa ta nierówna walka” – przewidywał Joe Louis. Rocky Marciano ubolewał, że pojedynek tej rangi przychodzi tak szybko w karierze młokosa, bo może złamać mu karierę.

Liston zapowiadał szybki nokaut, ale gdy przyszło co do czego, to nie mógł czysto trafić zwinnego pretendenta. Ten zgodnie z zapowiedziami „fruwał jak motyl i żądlił jak pszczoła”. Po sześciu rundach wyczerpany i zniechęcony mistrz poddał się w narożniku. Do rewanżu doszło po roku, ale walka zakończyła się już w pierwszej rundzie. O Muhammadzie Alim – bo tak zaczął przedstawiać się mistrz po konwersji na islam – robiło się coraz głośniej i to nie tylko ze sportowych względów.

W ringu odprawiał kolejnych rywali w coraz bardziej imponującym stylu. Zaczął też jeździć po świecie – zawitał do Kanady, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Wyjazdy stały się jednak w pewnym sensie koniecznością – w marcu 1966 roku Ali odmówił pójścia do wojska i stopniowo odbierano mu licencję do toczenia pojedynków w kolejnych stanach. „Gdybym wierzył, że wojna przyniesie tym ludziom pokój, to nie musieliby mnie zmuszać – zaciągnąłbym się do wojska nawet jutro” – tłumaczył odmowę służby w Wietnamie sam zainteresowany. Na samym końcu stracił paszport i znalazł się w stanie zawieszenia. Od marca 1967 do października 1970 roku nie stoczył ani jednej walki, marnując swój najlepszy sportowo okres.

Reklama

W tym czasie na scenie pojawił się nowy gracz. Joe Frazier był całkowitym przeciwieństwem rozkrzyczanego rywala, bo wolał przemawiać w ringu. Choć nie imponował warunkami fizycznymi, to różnicę robił jego piekielny lewy sierpowy. Pod nieobecność Alego to on został numerem jeden w wadze ciężkiej. Ostatecznie były mistrz został zrehabilitowany także przed sądem, ale nikt nie mógł oddać mu najlepszych lat kariery.

Bóg znalazł się w niewłaściwym miejscu

Pojedynek dwóch mistrzów był tak naprawdę starciem dwóch Ameryk. Ali reprezentował rosnący w siłę ruch antysystemowy, który publicznie podważał rzeczy dotychczas uważane za święte. Frazier był cichym i rodzinnym konserwatystą, który na każdym kroku podkreślał ile zawdzięcza swojej ojczyźnie. Nie mogliby się od siebie bardziej różnić nawet gdyby chcieli, ale ten fakt tylko dodawał pikanterii sportowej rywalizacji i pozwolił jej trafić także do ludzi, którzy niespecjalnie interesowali się boksem.

Do „walki stulecia” ostatecznie doszło 8 marca 1971. Obaj przystąpili do niej z nieskazitelnym bilansem. Ali (31-0, 26 KO) i Frazier (26-0, 23 KO) dostali za wyjście do ringu po 2,5 miliona dolarów – rekordową wypłatę w historii dyscypliny. Zainteresowanie było ogromne – wydarzenia spod ringu relacjonowano na żywo w dwunastu językach. Według różnych szacunków pojedynek mogło oglądać nawet 300 milionów widzów na całym świecie. Z bliska akcję obserwowali Norman Mailer, Woody Allen i Frank Sinatra – ten ostatni robił to na licencji… fotografa.

Sama walka zdecydowanie nie zawiodła. Ali zaczął jak za dawnych lat, ale w drugiej części pojedynku widać było po nim długą przerwę. Obaj między linami nie tylko walczyli, ale również… dyskutowali. Szczegóły zdradził po latach sędzia ringowy Arthur Mercante. „Wiesz, że jesteś dziś w ringu z Bogiem?” – zapytał w którymś momencie Ali, który po raz kolejny próbował wyprowadzić przeciwnika z równowagi. „Jeśli jesteś Bogiem, to znalazłeś się w niewłaściwym miejscu” – odparł Frazier.

Reklama

Kluczowy zwrot akcji pojawił się w ostatniej rundzie. Ali dał się trafić na punkt firmowym lewym sierpem i z hukiem padł na deski. Frazier zakończył w ten sposób wiele walk, ale tym razem wydarzyło się coś nieoczekiwanego – rywal powstał równie szybko jak padł i nie dał się znokautować. Mimo to po piętnastu rundach sędziowie nie mieli wątpliwości – jednogłośnie na punkty wygrał Frazier.

Po raz drugi spotkali się w styczniu 1974 roku – tym razem w diametralnie innych okolicznościach. Ali po drodze przegrał po raz drugi w karierze z twardym Kenem Nortonem. Frazier też nie był już niepokonanym mistrzem – w Kingston zdemolował go George Foreman (37-0), który w imponującym stylu przejął koronę króla wagi ciężkiej. Rewanż miał wyłonić kolejnego rywala dla nowego mistrza.

Emocji (i pieniędzy do podziału) było mniej niż za pierwszym razem. Ali boksował dużo lepiej, ale często uciekał się nieprzepisowych zagrywek. Eddie Futch – trener Fraziera – podliczył, że w trakcie dwunastu rund aż 133 inicjował klincz. Sędziowie mimo wszystko wskazali na Alego, który zrewanżował się pierwszemu pogromcy i wywalczył prawo do walki z Foremanem. Niedługo potem w Kinszasie udało mu się dokonać niemożliwego – znów został mistrzem. Potem pokonał kilku mniej wymagających rywali i na jego radarze znów pojawił się Smokin’ Joe Frazier.

Śmierć wisiała nad ringiem

Tym razem we wszystko zaangażował się Don King, który potrafił zrobić wokół wydarzenia szum. Pojedynek zorganizowano 1 października 1975 roku na Filipinach pod chwytliwym hasłem „Thrilla in Manila”. Ze względu na różnicę czasu pięściarze mieli wyjść do ringu po 10 rano miejscowego czasu, by widzowie w USA mogli obejrzeć walkę w najlepszym czasie antenowym. Główni bohaterowie do kolejnego spotkania przygotowywali się w kompletnie odmiennych nastrojach. Ali znów był królem życia – odzyskał tytuł i po ostatnim zwycięstwie specjalnie nie przejmował się rywalem. Jego stale rozrastające się otoczenie (nazywane niekiedy „Cyrkiem Alego”) tylko utwierdzało go w przekonaniu, że wygra z łatwością. Sam mistrz bardziej niż trenowaniem zajmował się romansem z piękną Veronicą Porche.

Frazier podszedł do sprawy ambicjonalnie. Wiedział, że to jego ostatnia szansa na osiągnięcie czegoś więcej w boksie i przygotował się niezwykle skrupulatnie. Tytuł mistrzowski był oczywiście ważny, ale bardziej zależało mu na odpłaceniu Alemu za lata wyzwisk. Wojna psychologiczna między nimi osiągnęła niespotykany poziom – nawet jak na realia boksu. Ali nazywał rywala „wujkiem Tomem” – poplecznikiem systemu. Regularnie przedstawiał go w roli człowieka, który „zdradził rasę”.

Przed trzecią walką Frazier został porównany do… goryla. „It’s gonna be a chilla and a killa and a thrilla, when I get the gorilla in Manila” – rymował Ali. Po latach przekonywał, że sprawa nie była osobista – robił to tylko po to, aby lepiej sprzedać walkę i więcej zarobić. Frazier w to nie wierzył i długo nosił w sercu zadrę. Był całkowitym przeciwieństwem rozkrzyczanego rywala, ale to właśnie on – jako jeden z nielicznych – lobbował bezpośrednio u prezydenta Richarda Nixona za przywróceniem mu bokserskiej licencji pod koniec lat sześćdziesiątych.

Początek „Thrilla in Manila” stał pod znakiem dominacji Alego. Wyglądało na to, że faktycznie chce szybko skończyć robotę, ale Frazier wyciągnął go na głęboką wodę. W drugiej połowie pojedynku swoje zaczęły robić warunki. Na Filipinach było duszno i obaj narzekali na odwodnienie. Z każdą kolejną rundą twarz pretendenta robiła się coraz bardziej zapuchnięta. Ali z kolei wyglądał na pięściarza skrajnie wyczerpanego. Mimo to w czternastej rundzie poszedł na całość w poszukiwaniu nokautu. Nie znalazł go, a po wszystkim rozegrała się jedna z najsłynniejszych scen w historii boksu.

W narożniku Alego panowało poruszenie. Mistrz zaczął domagać się od sekundantów, by rozcięli mu rękawice i poddali pojedynek. W tym samym czasie kilka metrów dalej Eddie Futch poinformował Fraziera, że wycofuje go z walki. Według trenera zawodnik nie widział już nic na prawe oko. Z lewym nie było lepiej, bo od lat cierpiał na… zaćmę. Ostatnie momenty czternastej rundy pretendent boksował więc na instynkcie, bo nie mógł wiele widzieć.

Ali został ogłoszony zwycięzcą, ale zdecydowanie na kogoś takiego nie wyglądał. Nie był w stanie się cieszyć. Skrajnie wyczerpany mistrz osunął się na matę i długo nie mógł wstać. „Nigdy nie byłem tak blisko śmierci” – przyznał po latach. Dzień po walce nie szczędził przeciwnikowi ciepłych słów. „Joe Frazier wydobywa ze mnie to co najlepsze. Jest najlepszym pięściarzem świata. Oczywiście zaraz po mnie” – dodał w swoim stylu. Pokonany również był pod wrażeniem rywala. „Biłem go ciosami, które mogłyby zburzyć mury miasta” – przekonywał.

33-letni w tamtym momencie Ali niepodzielnie rządził w królewskiej kategorii jeszcze przez dwa lata. W następnych walkach nie unikał wyzwań – trzeci raz spotkał się z niewygodnym Kenem Nortonem (37-3) i tę trylogię również rozstrzygnął na swoją korzyść. Nie bał się także potężnie bijącego Earniego Shaversa (54-4). W powszechnej świadomości to jednak trzeci pojedynek z Frazierem jest uznawany za jego ostatnie wielkie zwycięstwo. Magazyn „The Ring” w 1996 roku uznał go za najlepszą walkę wszech czasów. Czwarte miejsce na tej liście zajęło… pierwsze starcie obu pięściarzy z 1971 roku.

Relacje między wielkimi mistrzami długo pozostawały napięte. Sprawa przerosła boks – dzieci Fraziera były prześladowane w szkole przez to, co na temat ich ojca mówił uwielbiany przez wszystkich Ali. Gdy w 1996 roku „The Greatest” miał zapalić znicz podczas igrzysk olimpijskich w Atlancie, to Frazier życzył mu, by… zajął się ogniem. Z czasem jednak zmienił optykę – być może miały na to wpływ publiczne przeprosiny byłego rywala i jego zmagania z chorobą Parkinsona.

„To strasznie smutne, bo to świetny facet. Mam nadzieję, że jest szansa na to, by wiódł normalne życie – tak jak my. Naprawdę na to zasłużył” – mówił wyraźnie wzruszony Frazier w 2009 roku. Dwa lata później zmarł z powodu zbyt późno wykrytego raka wątroby. Podczas ceremonii pogrzebowej duchowny Jesse Jackson poprosił zgromadzonych o to, by okazali co czują do zmarłego. Muhammad Ali mimo postępującej choroby wstał i długo bił brawo.

KACPER BARTOSIAK

Betclic

Najnowsze

Igrzyska

Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Kacper Marciniak
2
Ładne czy nie? I dlaczego akurat Adidas? Zamieszanie wokół strojów olimpijczyków

Inne sporty

Komentarze

9 komentarzy

Loading...