Reklama

Udawanie urazów? Nie znoszę, gdy robi się ze mnie wariata

redakcja

Autor:redakcja

28 września 2018, 12:14 • 26 min czytania 15 komentarzy

800 tysięcy euro. To pierwsze skojarzenie Michała Masłowskiego z Legią Warszawa. 800 tysięcy, czyli kwota, która ciąży na nim do tej pory. Miał przyjść do stolicy jako gwiazda zespołu, lecz sam mówi, że nie podołał psychicznie. Został stłamszony, cały jego charakter uleciał. Pewnie dlatego nikt nie wierzył mu, gdy przez cztery miesiące trenował i grał z urazem. Zyskał łatkę hipochondryka, przez co nabawił się stanów depresyjnych, a uraz w tym czasie tylko się pogłębiał. Skończyło się na utracie czucia w nodze i w efekcie zamiast drobnego zabiegu, musiał przejść operację. Do dyspozycji z czasów Zawiszy Bydgoszcz i reprezentacji Polski już nigdy nie wrócił, choć odbudował się w chorwackiej HNK Goricy, z którą awansował do ekstraklasy. Niestety nie pograł w niej zbyt długo – po pierwszym meczu tego sezonu zerwał więzadła.

Udawanie urazów? Nie znoszę, gdy robi się ze mnie wariata

Dlaczego polskie kluby chciały zrobić z Masłowskiego wariata? Czy piłkarz z nietypowym urazem może w Polsce liczyć na pomoc? U którego trenera zajęcia przypominały wuefy i… jakim cudem można ucieszyć się z zerwania więzadeł?

***

Po poważnych przejściach z kontuzjami powrót po zerwaniu więzadeł jest łatwiejszy, bo już wiesz co może cię czekać i jak reagować, czy trudniejszy, bo kolejna kontuzja może jeszcze bardziej zdołować, a i organizm już swoje przeżył? 

Jest łatwiej, dużo łatwiej. Ja się w ogóle nie przejąłem tym zerwaniem. Wiadomo, posmutniałem, ale zdawałem sobie sprawę, że z tego wyjdę. Pamiętam dobrze ten dźwięk, gdy chrupnęło mi w kolanie, taki huk. Nie bolało. Zwolak i dwóch chłopaków pomogło mi zejść z boiska, ale byłem w szoku: co to może być? Czegoś takiego jeszcze nie miałem, a jak człowiek nie wie, jest przestraszony. Od razu przyjechałem do Polski i diagnoza była jasna: krzyżowe.

Reklama

Nie mówię, że zerwanie więzadeł to pikuś, bo jednak pół roku trzeba się pomęczyć. Ale wiem, co się przechodzi, wiem co to prawdziwy ból, a kiedy ból, którego nie musisz się obawiać. Klub poszedł mi na rękę i mogę wracać do siebie w Polsce. Ósma rano idę na dwie godziny ćwiczeń do Orto Med Sport i później godzinę zabiegów. Prądy, chłodzenie, komory. Następnie dwie godziny siłowni i potem znowu zabieg albo ćwiczenia, zależy od dnia. Ostatnio mogłem wyjść już na boisko. Pobiegałem, pokopałem piłkę. Nie było to przyjemne, czułem się jak inwalida, z całym szacunkiem dla ludzi z problemami. Nogi mam genetycznie silne i po pięciu tygodniach mogłem już kopać piłkę, a niektórzy po takim czasie jeszcze chodzą o kulach. Wszystko zależy, jak się goi.

I wszystko zależy od tego, jak sobie to poukładasz. A ja jestem już po sporych przejściach.

Ludzie naprawdę mają gorsze problemy. Co byłoby, gdybym nie miał klubu, oszczędności, gdyby nikt mi nie mógł pokryć takiego zabiegu? Nie ma czym się przejmować. Naprawdę.

Tego pozytywnego myślenia nauczyła cię Chorwacja? 

Tak. W Polsce zawsze bardzo dużo od siebie wymagałem, nigdy nie byłem zadowolony. Może dlatego sportowo było, jak było? Moje myślenie dziś jest inne. Łapię to, co mam najlepsze.

Po meczach widziałeś tylko błędy? 

Reklama

Po dobrym meczu wszyscy wyciągali: ale tu dobrze zrobiłeś, tu świetne zagranie. Ale ja tego nigdy nie słuchałem. Szukałem złych rzeczy. Tego, w czym zawaliłem. Wytykałem sobie złe ustawienie się w jakiejś małej sytuacji nawet po dobrym meczu.

– Michał, ale przecież świetnie zagrałeś – dziwili się koledzy.

Cecha ludzi ambitnych, ale z ambicją nie można przesadzić. 

A teraz cieszę się nawet z pierdół. Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. Na rehabilitacji zapieprzam, bo lubię, ale ktoś kiedyś powiedział mi hasło z tą nadgorliwością i poradził, żebym nie przesadzał. Zawsze podczas rehabilitacji robiłem o jedną serię więcej niż powinienem, ale ostatnio pomyślałem sobie: a może faktycznie nie trzeba przesadzać? Teraz robię to, co mówią.

Ojciec zawsze ode mnie wymagał i tylko raz w życiu mnie pochwalił. Jak to usłyszałem, nie wiedziałem, co z tym mam zrobić. W Bydgoszczy zawsze był ochrzan i wytykanie, co zrobiłem źle. Dziś jemu trochę też brakuje, że nie gram w Polsce, chciałby przejechać na mecz.

42654151_186855768881124_562246515087638528_n

Skąd się u ciebie w ogóle wzięła ta Chorwacja? Transfer do drugiej ligi chorwackiej to nie jest najbardziej oczywisty ruch na świecie. 

Piłka to moja pasja. Gdyby mi chodziło o pieniądze, nigdy nie poszedłbym do drugiej ligi chorwackiej. Jak ktoś tak myśli, niech się puknie w głowie. Rozwiązałem kontrakt z Legią ostatniego dnia okienka transferowego. Dostałem od menedżera telefon, czy chcę jechać do takiego klubu. No co, jadę! Nie będę czekał, na co? Kadry klubów pozamykane, a ja muszę trenować. Trenowanie samemu to nie trenowanie, zabijałoby mnie to. Poza tym samemu zawsze sobie ustawisz poprzeczkę trochę niżej. „A, dobra, nikt nie patrzy”.

Piłka to moja pasja. Tracę na tym finansowo, ale trudno. Jestem ważniejszą postacią niż w Legii. W drugiej lidze mecze miały niewiele wspólnego z piłką. Mamy fajną płytę, młodzieżowe reprezentacje zawsze grają u nas, więc w klubie dbają o murawę. Nie ma pięknych stadionów jak w Polsce, profesjonalnych szatni. Ale najważniejsza jest płyta. Piłkarzowi niczego więcej nie potrzeba.

Nie ma też takiej otoczki jak w Polsce, gdzie Canal+ wszystko to super opakowuje, choć czasami zamazuje obraz naszej piłki. Jest telewizja, ale nie ma marketingu, stadionów. W drugiej lidze gra się w kopnij-biegnij. Był szok. Nie mogłem dotrzeć do zawodników, że można inaczej, że potrzeba na boisku trochę spokoju. Wielu piłkarzy nie radziło sobie nawet w warunkach drugiej ligi. Teraz przyszedł nowy inwestor i już ich nie ma, zostali ci, którzy mogą dać drużynie coś więcej, no i przyszło wielu nowych zawodników. Zostałem wicekapitanem. Mnie to nie było potrzebne, ale fajnie, że zostałem obdarzony zaufaniem, to bardzo miłe. Mam posłuch. Wszyscy mnie lubią, pomagam zawsze nowym zawodnikom, choć ja nigdy – poza Vrdoljakiem – nie trafiałem na piłkarzy, którzy braliby mnie pod skrzydła. Lepszy zawodnik machał ręką na to, że jakiś nowy przyszedł.

Miniony sezon możesz zaliczyć do udanych – grałeś wszystko, awansowałeś do ekstraklasy. 

Meczów u siebie się nie bałem, ale wyjazdy… Grało się w życiu już na różnych murawach, ale nie aż na takich. Już wolałbym sam piach niż takie kępy trawy, jeszcze nad morzem, gdzie hulał wiatr. Na jednym stadionie linia końcowa była metr od muru. Żadna drużyna nie mogła tam wygrać. Miałem plan, że jak nie będzie awansu to wrócę do Polski. Latem miałem kilka ofert, też z Ekstraklasy, choć nie były zbyt zaawansowane. Ale był awans, więc podpisałem dwuletni kontrakt. Mały klubik, działają step by step. Nie ma wygórowanego celu. Teraz mówi się, że mamy być w środku. Była na początku seria zwycięstw, u nas zaczęłoby się, że mamy być w czołówce już do końca. Tak jest, nie?

I jak się coś pogorszy, to trener leci, bo wcześniej było super, a teraz jest normalnie. Najgorsze to rozpalić oczekiwania. 

A u nas spokojnie, dalej mówią, że mamy być w środku, potem będziemy budować więcej. Teraz przyszło wielu piłkarzy, ale wszystkich wymienić nie można było, więc budowa będzie przebiegać stopniowo. Brali raczej piłkarzy bez kontraktów albo takich, którzy nie łapali się do składów. W lidze jestem zachwycony Rijeką, fantastyczny zespół. Mają tego samego trenera od sześciu lat. Po polskiej lidze dziwisz się: jak to sześć lat? Niemożliwe. Do tego ma taką filozofię, że nie bierze zawodników, bo jest okazja, jak u nas. On bierze takich, których potrzebuje pod kątem konkretnych cech. Nie ma młynu jak w Legii. Trener potrzebował skrzydłowego, a przychodziło trzech defensywnych, bo akurat byli wolni. Potem musiał upychać. Z tego powodu ja często grałem w Legii na skrzydle. Gdzie ja na boku? Z całym szacunkiem, nie pasuję do tej pozycji. Trener czasami był zadowolony, czasami nie, ale ja się męczyłem. Moim zdaniem jak jesteś od wszystkiego, to jesteś do niczego. Oczywiście, są sytuacje, gdzie musisz załatać dziurę, ale na dłuższą metę niektórzy zawodnicy – głównie przez swoją fizyczność – pewnych rzeczy nie przeskoczą. Władujesz gościa na minę, wszyscy po nim jadą, on nie jest szczęśliwy.

W drugiej lidze było tak, że gościu wyskakuje ci miedzy liniami, bo wiązał sznurówkę albo nie miał siły, by wrócić do strefy. Byłeś ustawiony dobrze, ale traciłeś piłkę wskutek czegoś nieprzewidzianego, bo gość nie trzymał linii. Paradoks, ale w ekstraklasie jest znacznie wyższa kultura gry. Wszyscy próbują do przodu, stoperzy idą w drybling, piłka jest bardziej techniczna. W Polsce trochę szybciej się robi niż myśli. Obrońca wycina gościa wślizgiem i aut, a mógłby spróbować zastawić i wznowić akcję od tyłu.

Czym się różni mentalność Chorwatów? Co sprawiło, że jest w tobie taka przemiana? 

Są bardzo otwarci. Takie porównanie – gdy się idzie z nimi na kawę, siedzi się cztery godziny. Gadają o wszystkim, później obiad, później znowu coś, dopiero się rozchodzą. U nas jak idziesz na kawę, to wypijasz kawę, pół godziny, nara. Chorwaci chcą ciebie poznać. Mają więcej uśmiechu, więcej radochy na treningu. Trener Szatałow po przegranym meczu wytykał, że straciliśmy punkty dlatego, że w czwartek ktoś się śmiał po treningu przy grze w poprzeczki. Normalna sytuacja, gość nie trafił, robił pompki, więc cisnęliśmy z niego. Luźna atmosfera przy zabawie.

– No, tak wam było wesoło w czwartek… Śmialiście się… A później w łeb. I dlaczego?

Niektórzy trenerzy nawet nie wiedzą, dlaczego im zaczęło iść. Ktoś mi powiedział: jesteś  zbyt inteligentny, by grać w piłkę. Możecie sobie dopisywać różne rzeczy, ale jak trener krzyczy bym biegł, a widzę dwóch gości, którzy zaraz mnie sklepią, to powątpiewam. Ale idę, bo trener każe. Później przypadkiem od kogoś się odbije piłka, jakimś cudem odbierzesz, trener powie:

– Widzisz, mówiłem.

Moim zdaniem najlepiej jest, gdy trener sobie nie przeszkadza. Nie wymyśla zawodnikom pozycji, nie upycha. „Bo on dobry defensywie, to zaraz będzie grał jako stoper”. Tak było ze Stojanem Vranjesem, który zagrał w Legii na środku obrony i zawalił dwie bramki. Fajny chłopak, ale nie może grać na stoperze. Dla piłkarza to mina. Jak zagrasz na innej pozycji i ci wyjdzie, to już cię nie ma. Trener wtedy wie, że możesz być zapchajdziurą. Kto nie może zagrać? Ty? Aaa, to Masło zagra. Byłem zapchajdziurą.

42626033_477274756090420_8679698931745030144_n

Jakie masz pierwsze skojarzenie, gdy myślisz Legia? 

800 tysięcy euro.

Ciążyła ci ta kwota. 

Widocznie wtedy Masłowski był tyle warty, skoro ktoś tyle dał.

Wytykano tę kwotę tobie, a powinno się klubowi, bo to klub przepłacił.

Przepłacił, to prawda. Patrząc na statystyki i całą przygodę – przepłacił słono. Miałem tam jeszcze dwa lata kontraktu. Moim zdaniem super wyglądałem na okresie przygotowawczym, mówię: dajcie mi szansę. Ale nie dostałem jej. Prezes się na mnie uwziął i stwierdził, że nie jestem potrzebny. Zostałem zesłany do rezerw. OK. Dajesz jakieś pieniądze za zawodnika i jeśli chcesz odzyskać chociaż część, dajesz mu pograć, nabijasz mu minuty, może coś strzeli. I potem go sprzedajesz, upychasz, masz spokój. A tu spisali mnie na straty, musieli dopłacić.

Mówisz o szansie, ale odszedłeś na wypożyczenie do Gliwic i nie dałeś tam żadnego argumentu za tym, by myśleć o czymkolwiek w Legii. W naszych notach byłeś jednym z najgorszych piłkarzy w lidze. Kompletnie bezbarwny sezon. 

Początek był niezły. Ja byłem na boisku, więc moja wina, że grałem jak grałem. Ale tyle było tam zawirowań… Nie mam pojęcia, jak to określić. Byłem w szoku, gdy usłyszałem taktykę, bieganie 1 na 1 za rywalami. Na początku dobrze się czułem fizycznie, ale jak wpadłem w ten trening to kilogramy od razu mi podeszły. Intensywność była słaba, nie mogłem nawet przepalić, spocić się. Po kilku dniach wziął drużynę trener Necek i to już w ogóle były, z całym szacunkiem, wuefy. Gdy chciałem zostać po treningu dobiegać, nie mogłem. Później grałem bliżej defensywy. W pewnym momencie całą drużyna nie miała siły. A jak nie masz siły, to co zrobisz?

Miałem dużo szans, ale mało było dobrych meczów. Zespół wyglądał źle, ale to była szansa dla mnie, by to pociągnąć. Nie zrobiłem tego, więc to ja zawaliłem.

Wróciłem na chwilę do Legii za Magiery. Trener był zadowolony, ale prezes Mioduski coś do mnie miał. Tak zadecydował, uszanowałem to. Nie lubię, gdy ktoś w gazetach na mnie narzeka, a on mnie atakował, zaczepiał. Co ja mu zrobiłem? Prawie nie widziałem go na oczy. Bądź facet, przyjdź do mnie, porozmawiamy. Nie chcesz mnie? To podaj rękę i się rozstaniemy.

Pierwszy raz z nim rozmawiałeś, gdy rozwiązywałeś kontrakt? 

Chyba drugi. Raz przechodził i nawet ręki nie podał. Słabo.

Byłem w Legii, nie wyszło, ale prezes Mioduski też odpowiadał mój transfer. Przerzucanie winy na wszystkich dookoła nie jest poważne.

42677063_403555970175034_7449130757798232064_n

Potrzebujesz czuć się w klubie ważny? Czuć, że na tobie opiera się gra? Nawet idąc do Chorwacji poszedłeś do klubu, w którym będziesz miał pewny plac. 

Tak, potrzebuję tego. Chciałem być w Legii liderem, ale było bardzo ciężko. Nie miałem posłuchu, w ogóle się w szatni nie odzywałem. W Zawiszy miałem 13 żółtych kartek w sezonie. Jazda na dupie, opieprzanie wszystkich. Charakter. W Legii charakter uciekł. Miałem jedną żółtą i chyba nawet nie za faul.

Ivo Vrdoljak mnie wziął pod skrzydła. Na gierkach widział, że się dobrze ustawiam, zawsze krzyczał:

– Grajcie do Masła!

Dopiero wtedy grali. Teraz też niczego nie robię pod siebie. Jak widzę na treningu, że Zwolak jest lepiej ustawiony, to krzyczę, by grali do Zwolaka, a nie do mnie. Ludzie mówili, że jak pójdę do Legii, to zacznę myśleć inaczej. Ale nie potrafię. Wiele osób mówi mi, że nie wyszło mi w Legii, bo się nie dałem zmienić, zostałem jaki byłem. I to prawda. Żeby mi wyszło, powinienem być większym skurwielem. Oczywiście poza boiskiem. Na boisku jestem chamem, zmieniam się w innego człowieka. Ale w Legii byłem stłamszony.

Nawet twój tata powiedział kiedyś w Przeglądzie Sportowym: „Sportowiec w dzisiejszych czasach, żeby coś osiągnąć, musi być skurwysynem. Michał się wycofywał, nie wychodził przed szereg. A ktoś taki zawsze będzie miał wielki problem”.

Pamietam te słowa, powtarzał je często. Pierwszy raz, gdy rzuciłem szkołę i wyjechałem do Bydgoszczy.

– Jedyne, czego się boję, to że musisz być większym skurwysynem.

Coś w tym jest. Jak jesteś miękki, musisz mieć twardą dupę. Trafne. Nigdy nie chciałem głupich zagrywek, wzajemnego pompowania, gry pod siebie. Żona mówi, że ja zawsze myślę o wszystkich, a potem o sobie. Może to mnie gubi, może na tym tracę, może przez to jestem, gdzie jestem. Ale źle bym się czuł, gdybym był inny.

Ego powinno ci w Legii urosnąć? 

Przede wszystkim powinienem był bardziej zżyć się z chłopakami. Byłem zamknięty w sobie. Myślałem, że wystarczy pokazać się na boisku, ale żeby wszystko dobrze funkcjonowało, trzeba też żyć poza boiskiem. Nie miałem osoby, z którą bym trzymał, która na boisku jechałaby za mnie na tyłku, ja za niego.

Poza tym znów zdarzyło się to, co w Bydgoszczy, gdy grałem pół roku z pękniętą łękotką. Nie zbadano mnie dokładnie i nikt mi wtedy nie wierzył w to, że mam problem.

– Udajesz, Michał. Wszystko siedzi w głowie, Michał.

Zapytaj chłopaków, co im mówią, gdy zgłaszają jakiś problem, którego nie da się wykryć prostym badaniem.

– Tu jest problem. W bani!

To plaga. Grałem z kontuzją i nikt mi nie wierzył. O północy jeżdżę po rezonansach, robię ich pięć, nic nie wychodzi. Okazało się później, że ten uraz można było wykryć tylko testem. Zaciskałem zęby i grałem. Wszyscy biją brawo, najlepsze momenty w karierze, prezes szczęśliwy. Tylko że przez pół roku z meczu na mecz rozwalałem sobie łękotkę jeszcze bardziej. Ale przynajmniej słyszałem:

– Brawo, Michał, świetnie grasz. Twoja kontuzja? Nie bądź hipochondrykiem. Wszystko siedzi w głowie.

Po pół roku wylądowałem na stole operacyjnym.

W Legii było to samo. Hipochondryk, wymyśla kontuzje, co się z tym chłopakiem dzieje? Chcieli mi pomóc, nie mówię, że nie. Próbowali. Ale później sugerowali, bym poszedł do znachora albo trenera mentalnego.

Po paru miesiącach wylądowałem w klinice w Rzymie.

Sorry, z kimś jest coś nie tak. Prosiłem o coś tylko trzy razy w życiu: dwa razy w Bydgoszczy i raz w Legii. O pomoc, bo byłem bezradny. Nie wiedziałem, co mi jest. Robimy badania – nic nie wychodzi. W klubie się krzywo na mnie patrzą. Sugerują, że sobie wymyślam. Mam głupi charakter, bo dopóki nie było diagnozy, to zaciskałem zęby i grałem. Wielu jest zawodników, których troszeczkę boli i odpuszczają. Też bym tak chciał.

Jak długo grałeś z urazem? 

Długo. W Legii cztery miesiące. W Rzymie doktor spytał:

– Jakim cudem ty grałeś? Jak ty to wytrzymałeś?

Rozciągałem się codziennie, rozgrzewałem. A rano wstawałem i byłem trupem, jakby mi ktoś zawiązał nogę. Nie mogłem jej podnieść. Doktor powiedział, że dobrze się prowadziłem i trenowałem, dlatego wytrzymałem. Ale w pewnym momencie organizm mówi dość. Miałem dwie przepukliny na jednym nerwie. Każdy piłkarz ma przepukliny, jedna to nie problem, ale dwie na raz – odcinka. W pewnym momencie straciłem czucie w nodze i dopiero wtedy w Legii uświadomili sobie, że naprawdę nie udawałem. Berg przyszedł do mnie do hotelu i zobaczył śmierć. Nie spałem całą noc, byłem zniszczony do cna. Gdy wtedy padłem, podniosłem się dopiero po rehabilitacji. A doktor mówił, że gdybym przyjechał do niego dwa miesiące wcześniej, wyciągnęlibyśmy to zastrzykami. Skończyło się operacją i przerwą.

Nakręcała się spirala. Skoro grasz, wszyscy myślą, że jesteś zdrowy. A z tobą coraz gorzej. 

Grasz… Ja bym tego graniem nie nazwał. Po prostu jesteś na boisku.

A na trybunach szydera. 

Trzeba myśleć pozytywnie. Jeśli ktoś ma problemy emocjonalne i może się wyżyć na Masłowskim, to dobrze. Bo wrócił do domu spokojniejszy i nie darł się na żonę.

Ale ciebie też musiało to dotykać wiedząc, w jakim stanie jesteś.  

Przejmowałem się. Miałem stany depresyjne. Nie wiem, czy miałem depresję, bo żaden lekarz tego nie stwierdził, ale stany depresyjne na pewno. Byłem bezradny. Nie miałem pomocy od nikogo. Mój menedżer mnie olał, znalazł sobie inne zajęcie, kontakt się urwał. Nie miałem nawet nikogo, kto mógł się za mną wstawić w klubie. Podwójny stres, podwójny dół, z którym nie mogłem sobie poradzić.

A w klubie klepali po plecach: – Masło! Nic ci nie jest! Wszystko jest w głowie!

Teraz się z tego śmieję, ale to było cholernie przykre. Przykre, ale prawdziwe. Ale to nie jest tak, że ja się teraz żalę. Popytaj chłopaków, bo doskonale wiem, co się dzieje w klubach, co z nimi robią. Też są kontuzjowani, a wmawiają im cuda, że udają. Nie wiem, czym jest to spowodowane. Jakiś strach? Nigdy się nie spotkałem, by fizjo powiedział „nie wiem, co ci jest, jedź do gościa stamtąd i on ci pomoże”. Nikt się nie chce przyznać do błędu. Ale ja nie potrzebuję, by ktoś się katował, potrzebuję zrozumienia. Gdy nie czuję się na sto procent, pomóżcie mi. I nie mówcie, że problem siedzi w głowie.

Śmiech na sali.

Byłem naprawdę w czarnej dupie z tym kręgosłupem. Ból? Ból to nie problem. Ale nie mieć czucia… Kalectwo. Leżałem w Warszawie w szpitalu i doktor bajerował mnie, że na pięćdziesiąt procent wrócę do piłki. Mentalnie jestem silny facet, nie wierzyłem mu. Usuńcie mi problem i ja sobie poradzę. Tyle przeżyłem to i to przeżyję.

W Polsce dramatyzowano, a w Rzymie powiedzieli mi, że to normalna operacja. Wycinasz, dochodzisz do siebie, jesteś. Tyle. Tylko trzeba wcześniej wykryć i nie doprowadzać się do takiego stanu. Po operacji powiedziano mi:

– Jeśli do roku ci nie wróci siła, bo trochę za długo z tym latałeś, to już nie wróci nigdy.

A więc widzisz, że stan był poważny. Będąc w Rzymie także słyszałem głosy, że mam wracać, bo nic mi nie jest. Powiedziałem, że nie. Choćbym miał zapłacić ze swojej pensji za leczenie, nie wrócę.

Straciłem raz czas, a dwa – nerwy. Po co się denerwować? Nie lepiej, by zawodnik doszedł do siebie o miesiąc dłużej i po powrocie był zupełnie inny? Takie moje zdanie. Ale trener zawsze chce na już, bo nie wie, czy za pół roku będzie w klubie. Ma wybór: stracić gościa na trzy miechy czy kazać mu grać na środkach przeciwbólowych. Szybka kalkulacja: gość jest dobry, mnie zaraz może nie być, będę nim grał. Pomoże mi.

Nie lepiej dać za niego młodego chłopaka? Moim zdaniem lepiej. Szkoda.

U nas jest tak w kółko: nowy trener bierze swoich piłkarzy. Odchodzi, ci piłkarze zostają. Kolejny znów bierze swoich, reszta nie gra. A potem znowu zwolniony. I tak się kręci. Przykre.

Ostatecznie jednak wyszło na twoje. 

Wyszło na moje, ale co z tego, skoro, sorry, jestem cały pocięty.

Nie mam zamiaru nikomu się tłumaczyć, niech myślą, że Masłowski ma urojenia. Najgorsze mieć rację. Dramatyczne uczucie.

Ci, co wiedzą o twoim problemie, a cię wpuszczają na boisko, też muszą brać odpowiedzialność. Rozumiem kibiców, że byli źli, gdy widzieli mnie w takiej dyspozycji. Nie potrafiłem się wkurwić na siebie, że słabo gram, bo w głowie było co innego. Myślałem o tym, by krzywo nie stanąć, a nie o tym, by zagrać świetny mecz.

42639709_262509964287318_7988470163596902400_n

Jak wyglądały twoje stany depresyjne?

Zamknąłem się w sobie. Wstajesz rano… ledwo wstajesz, bo wiesz, że znowu musisz mierzyć się z bólem. Rozciągasz się rano, rozciągasz po treningu, byś mógł normalnie funkcjonować. Ze znajomymi nie rozmawiałem. Masz problem, gadasz z kimś, słuchasz go tylko, lecz myślisz o czymś innym. Moja wtedy jeszcze narzeczona też widziała, że coś jest nie tak. Niby rozmawiam z nią, ale jestem gdzieś obok. Szukałem tylko w internecie sposobów, jak to rozwiązać. Było jednak coraz gorzej.

Najgorsze, że zostałem z tym sam. A w Legii wszyscy oczekiwali ode mnie nie wiadomo czego.

W jaki sposób minęły?

Gdy w Rzymie pokazali mi co i jak i wreszcie wiedziałem, co to za problem. Po operacji myślałem, że będę od razu w miarę sprawny, ale dalej było to samo. Uświadomiłem sobie, ile czasu potrzebuję. Zaczęło być już naprawdę dobrze, gdy w Legii wziął mnie pod skrzydła trener Krzepota. Widziałem pozytywy i zacząłem mówić sobie, ze może faktycznie będzie dobrze.

Do gry wracałem za Staszka i w sumie bardzo dobrze. Przepompował mnie, przefiltrował. Sam opowiadał, że miał bardzo poważną kontuzję i wszyscy wróżyli mu, że nie wróci. Ale wrócił. Podbudował mnie. Odbyłem z nim poważną rozmowę i wiedziałem, że liczy na mnie. Wydaje się z boku ciężkim, zimnym facetem, ale jako trener super, zrobił robotę. Wystarczyło, ze przygotował nas fizycznie. Co jeszcze trzeba w polskiej lidze? Pytam ostatnio chłopaków z Gliwic, co słychać. Mówią, że treningi dobre, intensywność wysoka. Jak komuś w Polsce idzie, to od razu myślę sobie, że są cięższe treningi i to dlatego. W większości przypadków tak jest.

A za Staszka intensywność była taka, że nie miało prawa nie wyjść. Zabiegaliśmy wtedy wszystkich.

Nawet nie chciałem dopuszczać do siebie myśli, że będę szedł z czymś takim jak stan depresyjny do doktora. Po prostu przypuszczałem, co to może być. Samo przeszło, gdy wpadłem w rutynę treningu, której mi brakowało.

Skoro wcześniej już i tak mieli cię za hipochondryka, wyobrażasz sobie, jaka byłaby reakcja, gdybyś w klubie przyznał się do stanów depresyjnych? 

Skreślony totalnie od razu (śmiech). Nie mam pojęcia. Nigdy nikomu się z tego nie tłumaczyłem.

Słyszałeś o innych przypadkach chłopaków, którym kluby nie potrafiły pomóc?

Jest ich dużo. Naprawdę dużo. Ale nie chcę mówić o nazwiskach, by nikomu nie robić pod górę. Powszechna rzecz to gra na prochach. To normalne? Dla mnie nie. Nie jestem doktorem, ale wydaje mi się, że jak problem ciągnie się miesiąc i jedziesz na tabletkach, to tylko sobie szkodzisz. W Bydgoszczy grałem nawet ze złamanym palcem i to przeciwko Legii. Dostawałem zastrzyk przed meczem. Mówiłem, że nie chcę, bo to bez sensu. W 80. minucie zastrzyk puszcza, musisz grać z bólem. Myślałem, że na boisku padnę. To mądre?

Ktoś może powiedzieć: – Ale ma charakter! Ile pociągniesz na tym charakterze? Miesiąc? Dwa? Sorry, taka jest prawda. Organizmu nie przeskoczysz.

Czasami ludzie śmieją się z czarnoskórych zawodników, że dostaną lekko po nogach i się wywracają. Oni po prostu dbają o swoje zdrowie. W wielkich klubach jak piłkarz poczuje ból w łydce, od razu jest alarm, idzie na bok. U nas: – Co ty sobie wymyślasz? Wszystko siedzi w głowie!

Śmieję się z tego. Ale to przykre. I tragiczne.

Walczę, by grać, bo to moja pasja. Pieniążki też trzeba zarabiać, co tu ukrywać. Ale gdyby mi chodziło o pieniądze, siedziałbym w Legii na kontrakcie, kasował, trenował, fajnie żył w Warszawie. Pewnie nawet nie daliby mi grać w rezerwach, bo klub by się uparł.

Klub Kokosa.

Pewnie tam bym dołączył.

Gdy klubu przyszedł Besnik Hasi, chłopaki byli wtedy na mistrzostwach Europy. Powiedział mi, że nie ma zawodników do treningu, dlatego chce, żebym został. Zrozumiałem, że jestem tylko po to, by liczba uczestników zajęć się zgadzała i jak tamci wrócą, to wylatuję. Zagrałem tylko Superpuchar. Trałka mi przejechał po kolanie, myślałem, że mi rozwalił. Trzy dni dzwonił z przeprosinami, że nie może spać.

O ile mniej zarabiasz w Chorwacji? Procentowo.

Sześć razy mniej. Tyle w drugiej lidze, po awansie się podniosło.

Spora różnica.

Więc niech każdy przekalkuluje, co mi się opłacało.

Na serio myślałeś, by rzucić piłkę?

Jak leżałem myślałem sobie, co ja będę robił. Widziałem po sobie, jak się czuję. Nie ma poprawy, jest coraz gorzej… Dołowało mnie, że mięśnie muszą dojść do siebie. Ale jakoś przeżyłem.

Najważniejsze w tym wszystkim, to być człowiekiem. Po powrocie jeden człowiek z klubu daje mi rękę i rzuca do mnie:

– Co, lepiej ci?

Myślałem, że mu walnę w ryj. Ale co mi to da? I tak nikt nie zrozumie, o co chodzi. Nie masz pojęcia, co się wydarzyło, człowieku, a się odzywasz.

Bardzo zadręczałeś się tym, że ci nie wierzą.

Bardzo. Ale nie wierzyli mi, bo ja cały czas trenowałem. Czasami było dno, ale byłem na tej murawie. Zepniesz się jeden dzień, ale na drugi jest gorzej. Nie chcę się wybielać. Pytasz, więc mówię jak jest. Gdybym miał Twittera i sam wtedy napisał, że mnie boli, a muszę trenować, byłaby jazda. Co, zawodnik sam z siebie? Ściemnia. Jeszcze bardziej by mi nie wierzyli. Ale gdyby klub wydał oświadczenie na oficjalnej stronie, że potrzeba pauzy dla Michała, nie wiemy, co mu jest i musimy to zbadać, odzew jest inny. Tego mi zabrakło.

Dlatego cieszę się, że w Chorwacji nikt na mnie nie naciska. Przykre, że ta kontuzja przytrafiła się akurat po awansie, ale wiem, że w styczniu wrócę i zacznę grać. Klub powiedział jasno:

– Michał, masz zgodę na rehabilitację w Polsce. Lecz się, ile trzeba. Czekamy.

W Bydgoszczy czy Legii miałem po tych akcjach zachwiane zaufanie ludzi z klubu. Później nie będę dawał tego, co dawałem. Będę dawał z siebie sto procent, ale nie ma chemii, więc nie dam już tego detalu, tego czegoś z wątroby. Nie będę za nich umierał. Jakbym nie odszedł z Zawiszy, nie grałbym już tego samego co wcześniej. Zawiedli mnie.

Po prostu nie cierpię, gdy ktoś robi wariata. Gdybym grał i nic mi nie było – jasne. Ale gościu ląduje dwa razy na stole operacyjnym. To ja jestem debilem? Chyba nie.

42744651_580787175711621_9215057517040631808_n

Jak się czujesz w sytuacji, gdy słuch kompletnie o tobie zaginął? Mało kto napisał nawet o tym, że zerwałeś więzadła. Gdy przychodziłeś do Legii, byłeś na topie, jeden z najlepszych piłkarzy ligi, reprezentant, przyszłość kadry na dziesiątce, każdy o tobie pisał. Wolisz ciszę czy brakuje dawnego blichtru?

Nie wiem. Nie przywiązuję do tego wagi. Gdy byłem w Zawiszy cieszyłem się, że ktoś o mnie napisał. Człowiek miał radochę, że w ogóle zagrał. Ale teraz nie mam ciśnienia. Piszecie lepiej czy gorzej, ale ja wiem jaka jest prawda. Gdy ktoś coś mówi o mnie, tylko się uśmiecham. Myślę sobie: co ty możesz wiedzieć? Ale jak ci z tym lepiej, to sobie tak żyj.

Musi być umiar. Gdy ci idzie, nie jest dla ciebie dobrze, gdy media pompują. Jakbym żył w Polsce, byłoby inaczej. Na początku cieszysz się, że jesteś w jedenastce kolejki, ale z czasem przestaje to mieć znaczenie. Stałem się nieufny, teraz to się zmienia. Mam margines. Mogę kogoś zapewniać, że jesteśmy braćmi, ale w głębi duszy jest rezerwa. Trzeba uważać, co się mówi, nie otworzyć się za bardzo.

Koledzy, z którymi mam coraz mniejszy kontakt, ostatnio odzywają się do mnie po zerwaniu krzyżowych.

– Kurde… Krzyżowe… Przerąbane… Zdrowia!!!

Bo my się lubujemy w tym, że ktoś ma gorzej. Nas to buduje. Zerwałeś krzyżowe, kurde, kijowo. Wrócisz silniejszy! Jak to słyszę, śmiać mi się chce. Co to za hasło?

Odezwij się jak jest fajnie. Ale tak mamy, tacy jesteśmy.

Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Kiedyś „Przegląd” rozmawiał z moim ojcem i bratem. Wyszło na to, że jestem utrapieńcem losu, bo kiedyś opowiedziałem o problemach, które były chwilowe. Byłem na świeczniku i miałem problemy – wtedy każdy się interesował. W polskiej piłce jest wiele takich problemów, tylko chłopaki nie są tak wysoko jak ja byłem, więc się o nich nie mówi. Gdy ostatnio było dobrze, nikogo to nie obchodziło.

Tak długa gra z kontuzjami odbiła się na zdrowiu?

Tak. Grając w Zawiszy z rozwalonym kolanem, źle obciążałem nogę i później wyszły problemy z przywodzicielem, co stwierdził lekarz. Wszyscy mogą powiedzieć „szklanka”, ale wszystkie urazy są mechaniczne. Zawsze od kogoś dostawałem. Bo jak jesteś na topie, zaczyna się polowanie. Jak grał Góralski przeciwko Odjidjy?

Istnieje teoria, że tak mało piłkarzy w Ekstraklasie drybluje, bo wiedzą, że od razu dostaną po nogach. Jeden raz, drugi, piąty, od razu przestają.

Może tak być. Każdy widzi, że mało kto drybluje. Nie wiem, z czego to wynika. Na skrzydłach trzeba, taka strefa. My chcemy pięknie grać jak Barcelona. Pass, pass, każdy ma swojego zawodnika. Tylko że my tak szybko piłką nie operujemy. W Ekstraklasie wystarczy, że wygrasz z kimś 1 na 1 i już szyki się sypią, ktoś inny wyskakuje, masz dużo miejsca. Tak gra Odjidja, Carlitos czy nawet ja jak byłem na topie. Przy Odjidjy wszyscy świetnie grali, bo wygrywał pojedynek i otwierał drogę do bramki.

Berg miał z kolei jeden schemat. Pół roku grało to super, działało. Tak samo w Zawiszy za Jausza Kubota – wygraliśmy jednym schematem wszystkie mecze. Ale przeciwnicy nie są debilami, też widzą, jak gra dana drużyna. Z czasem zaczęli ustawiać się tak, że nie mogliśmy zagrać swojego i o mało nie straciliśmy awansu. Czasami przed meczem był trening wyjściowa jedenastka na rezerwową. Wiadomo, jak to wyglądało – tamci mają piłkę, ty bronisz. Odbierzesz – musisz oddać, mają dalej atakować.

– Trenerze, niech trener da nam wyjść z akcją. Tracimy i pierwsza jedenastka nie wie, co zrobić, jak się ustawić do odbioru, kto ma wyskoczyć.

Nie wiedzieliśmy później, jak się zachować po stracie. Całe szczęście, że liga nie jest techniczna i strata nie zawsze się kończy bramką. Ale w lepszej lidze piłkarz wykorzystuje błąd i do widzenia.

Patrzę na Ekstraklasę, widzę niektórych zawodników i myślę sobie, że mi nie o to chodzi w piłce. Nie lubię, gdy ktoś się ślizga. W Legii był moment, że robiłem tylko to, co chciał trener. Trener zadowolony, wygraliśmy, ale co z tego? Mnie nie było na tym boisku. Stanie w miejscu, zero ryzyka. Jak zaryzykujesz i stracisz piłę, często masz w przerąbane od trenera.

Z drugiej strony ktoś może powiedzieć, że mądrzysz się na temat ligi, a twój ostatni sezon w Gliwicach to była, niestety, masakra. 

Nie mówię, że Polska liga jest słaba. Niektóre mecze świetnie się ogląda. Ale czasami obserwuję z boku pewne zachowania. Wiem jak jest w klubach, wiem jak się trenuje. Nie psioczę na Ekstraklasę broń Boże, po prostu mówię, że liga chorwacka jest bardziej techniczna. W Gliwicach były bardzo słabe mecze. Grałem na defensywnych pozycjach, czasem sam nie wiedziałem, gdzie gram, bo trener też nie wiedział, gdzie chce mnie ustawić. Słaby sezon i tyle.

A propos trenerów, byłeś w szoku, gdy Dean Klafurić został trenerem Legii? Pracowałeś z nim przez chwilę. 

Że został asystentem nie, bo wiedziałem, że się znali z Jozakiem. W ogóle paradoks. Wchodzę do Gliwic – trzy dni, Latala nie ma. W Chorwacji – trzy dni, Klafuricia nie ma. Gdy się dowiedziałem, że idzie do Polski, początkowo myślałem, że bierze go jakiś słabszy klub, może jakaś Termalica. W klubie zrobiono z tego tajemnicę. Nagle gruchnęła informacja, że Legia. Jakim cudem? Ale jak się dowiedziałem, że się znają z Jozakiem, no to wiadomo. Treningi miał nawet fajne, ale okres przygotowawczy był średni, bo widziałem, jak chłopaki biegali. Ale biegać, a biegać z głową to różnica – w drugiej lidze biegali wszędzie i zarazem nigdzie, bez mózgu. Później nasz trener, który zrobił awans, poszedł do Klafuricia na asystenta. Fajna szansa dla trenera, no ale długo nie popracował.

Korci mnie swoją drogą, by pójść w trenerkę. Chciałbym sobie i innym coś udowodnić i sprawdzić, czy moja wizja piłki faktycznie by działała. Nigdy się z tym nie uzewnętrzniałem, póki co duszę to w sobie. Wiele widziałem i wydaje mi się, że wiem, jakie błędy popełniali trenerzy.

42665005_1195213147284857_2373145911246192640_n

Liczysz na to, że jeszcze wrócisz do Ekstraklasy jako wiodąca postać?

Nie wiem. Nie mówię nie, kiedyś chciałoby się wrócić.

Będzie o tyle trudno, że pewnie nikt nie ogląda twoich meczów i ciągnie się za tobą opinia szklanego wariata bez charakteru, która często w Polsce przy transferach jest kluczowa.

Zależy. Jak zagrasz dobry sezon, będziesz miał liczby i trafisz na dobrych ludzi, możesz wrócić. Na razie muszę wyleczyć kolano i wrócić pograć ze Zwolińskim, bo dobrze nam się współpracowało. Piłka tyle razy dała po dupie, tyle poświęciłem, tyle przeszedłem, że nie ma szans mnie złamać. Szczerze? Trochę się ucieszyłem, że to akurat więzadła. Powiesz, że to głupie, ale postaw się w mojej sytuacji. Prosta diagnoza, typowo piłkarska kontuzja, zerwał krzyżowe, więc wiadomo co robić, wiadomo, ile przerwy. Wreszcie nie słyszę, że jestem wariatem i że wszystko siedzi w głowie.

I już nikt nie powie, że udaję.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

fot. archiwum prywatne 

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

15 komentarzy

Loading...