Reklama

O najbardziej komercyjnym meczu świata

redakcja

Autor:redakcja

23 września 2018, 10:49 • 22 min czytania 21 komentarzy

Rok 2005. Red Bull przejmuje ekstraklasową Austrię Salzburg. Od razu zmienia nazwę klubu (na Red Bull Salzburg), stadionu (na Red Bull Arena), herb (na logo z wizerunkiem dwóch byków i nazwą napoju) i barwy (z fioletowych na biało-czerwone). Ogłasza, że poprzednie sukcesy odchodzą w zapomnienie, zostaje tylko czysta karta. Zespół szybko zaczyna grać pierwsze skrzypce na krajowym podwórku.

O najbardziej komercyjnym meczu świata

W siedzibie austriackiego giganta produkującego napoje energetyczne świta niecna myśl: zaraz, zaraz, zespołem z ligi austriackiej to my świata nie podbijemy.

Wtedy Dietrich Mateschitz przejmuje nowe rynki, zakładając New York Red Bulls i Red Bull Brasil. Była także przymiarka do klubu z Ghany, ale koncepcja nie okazała się zbyt rentowna.

W siedzibie austriackiego giganta produkującego napoje energetyczne po raz kolejny świta niecna myśl: zaraz, zaraz, zespołami z ligi austriackiej, amerykańskiej i brazylijskiej to my europejskich pucharów nie podbijemy.

W roku 2009 gigant wykupuje licencję SSV Markranstädt, skazując tym samym klub z okolic Lipska na niebyt. Lokalizacja zostaje perfekcyjnie dobrana – duże, głodne wielkiej piłki miasto, ze stadionem będącym areną mistrzostw świata, który dodatkowo stoi niezagospodarowany. Niemiecka federacja zabrania reklamowania się w nazwach klubów? Trudno, nazwiemy się RasenballSport (sporty trawiasto-piłkarskie), mimo że to nazwa tak sztuczna, że wywołałaby uśmiech nawet u fińskich skoczków. Przemianować można za to nazwę obiektu? Świetnie, Zentralstadion szybko staje się Red Bull Areną. Herb? Szybko robi się z niego kopia tego salzburskiego, także z dwoma bykami. Barwy? Oczywiście biało-czerwone.

Reklama

Do ominięcia zostaje jeszcze zasada 50+1, wedle której większość udziałów w niemieckim klubie musi należeć do kibiców. Ale i na to można znaleźć sposób – wystarczy ustalić zaporową cenę za wykup karty członkowskiej i zastrzec sobie prawo do odrzucenia każdego wniosku bez podania przyczyny. Ślepy los chce, że przechodzą akurat zgłoszenia ludzi powiązanych z austriackim koncernem.

W 2016 roku RB Lipsk awansuje do Bundesligi. Jako beniaminek zostaje wicemistrzem Niemiec.

Dwa lata później spotyka się w europejskich pucharach ze swoim gorszym bratem, Red Bullem Salzburg.

W żadnym miejscu na świecie serce futbolowych romantyków nie krwawi tak, jak 20 września w Lipsku. Liga Europy, mecz RB Lipsk – Red Bull Salzburg na Red Bull Arenie. Oczywiście znajdujemy się na miejscu, ale nie pytajcie, co popijamy.

***

42353719_305261360260873_782662080644775936_n

Reklama

No dobra, i tak się wyda. Na zdjęciu jedna z nielicznych rzeczy, w których Niemcy > Polska. 42306171_566800640423095_6690337339425685504_n

Jak dobrze, że wytłumaczyli.42297449_272244273623940_1029912627637125120_n

W centrum Lipska rzeźba ku czci polskiego piłkarza. Pokłony. 

Gdy RB Lipsk okazuje się rewelacją Bundesligi i z prędkością niemieckiej kolei mknie po awans do europejskich pucharów, w siedzibie Red Bulla zaczyna palić się w dupce. Przepisy UEFA stanowią jasno – w jednych rozgrywkach nie ma miejsca dla klubów kontrolowanych przez te same osoby, posiadających tego samego strategicznego sponsora.

Trzeba wybrać: RB Lipsk czy Red Bull Salzburg?

Wiadomo, że po dupie dostałby klub z Austrii, bo w tym układzie po dupie dostaje zawsze, abstrahując już od fatalnej serii w Europie (w tym roku nie dostał się do Ligi Mistrzów po raz jedenasty z rzędu). Salzburg powoli żegna się z pucharami, chyba że…

No właśnie, chyba że uda się znaleźć kreatywne rozwiązanie na ominięcie przepisów.

Jak myślicie, która opcja wygrywa?

Pytanie jest oczywiście o tyle głupie, że kilka linijek wyżej znajdujecie na nie odpowiedź, ale gdyby zostało zadane dwa lata temu i tak werdykt byłby do przewidzenia. UEFA przeprowadza śledztwo w sprawie obu klubów. Nosy obdarzone najmocniejszym węchem biorą na warsztat wszelkie papiery, węszą spiski, szukają powiązań. Ich rzetelność poraża – federacja finalnie stwierdza, że nie zachodzi sytuacja, w której jeden podmiot ma decydujący wpływ na więcej niż jeden klub.

Takim sposobem 20 września na ławce trenerskiej Lipska zasiada człowiek (Ralf Rangnick), który pełnił rolę dyrektora sportowego Salzburga (pełniąc równolegle tę samą funkcję w RB), w składzie znajdują się Dayot Upamecano, Stefan Ilsanker, Kevin Kampl, Konrad Laimer i Marcel Sabitzer (byli piłkarze Salzburga), z ławki mecz ogląda Peter Gulacsi (przeszłość klubowa wiadoma), a drużynę z Austrii prowadzi pochodzący z Lipska Marco Rose. Wspomniany Sabitzer może dorobić się ksywy marionetka. W kontrakcie piłkarza wówczas jeszcze Rapidu Wiedeń znajduje się zapis o zakazie transferu do klubu z tej samej ligi. Sposób na rozwiązanie okazuje się banalnie prosty – piłkarza wykupuje RB Lipsk i błyskawicznie wypożycza do swojego austriackiego brata.

Powiązanie pomiędzy klubami jest tak wielkie, że Andreas Ulmer, piłkarz z Salzburga, wybiega w jednym z meczów przez przypadek w koszulce… RB Lipsk. Producent sprzętu przysłał wielką pakę strojów i omyłkowo wydrukował nazwisko Ulmera na koszulce niemieckiego klubu. Loga podobne, faktycznie można się machnąć.

To tylko powiązania sportowe, bo te organizacyjne są oczywiste. By móc zostać dopuszczonym do europejskich pucharów, klub z Salzburga musiał się uelastycznić. Po pierwsze – zmienić nazwę. W Europie to już nie Red Bull Salzburg, a FC Salzburg. Po drugie – zmienić logo. Już nie znajdują się na nim dwa byki, a jeden. Po trzecie – zmienić strukturę finansowania klubu. W papierach koncern energetyków jest wyłącznie sponsorem reklamującym się na koszulkach i stadionie.

Teoria teorią, życie życiem.

***

DSC03327 DSC03325 DSC03337

Obok największego w europejskim futbolu festiwalu komercji odbywa się normalna piłka. Z kibicami, a nie konsumentami. Z herbami, a nie logami. Z problemami finansowymi, a nie studnią bez dna. Z klubami, a nie produktami marketingowymi stworzonymi do promowania napoju.

– To jest mój klub i chcę zostać pochowany na stadionie – zaczyna swoją opowieść Andre. W Lokomotive Lipsk zakochał się w wieku sześciu lat. Sezon 73/74. Lok jest jedną z największych sił niemieckiego futbolu. W Pucharze UEFA dochodzi do półfinału. Odpada po meczu z Tottenhamem. Czternaście lat później po pierwszym miłosnym uniesieniu Andre, Lok trafia do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Rywalem Ajax, Niemcy przegrywają po bramce Marco van Bastena.

Znajdujemy się na pięknej, klimatycznej, drewnianej trybunie. Andre zapewnia, że żaden działający klub w Europie nie posiada tak starej trybuny z materiału, z którego wykonane są też nogi wielu polskich ligowców. Na każdym kroku obserwujemy gaśnice i tabliczki z napisem „Rauchen verboten”. Palenie zabronione.

Andre wspomina z nostalgią: – Pozmieniało się, ale w latach osiemdziesiątych można było tu palić!

Dziś palić też można, ale na innych sektorach, przy których poustawiane są żeliwne wiaderka wypełnione piachem pełniące role popielniczek. Jest klimatycznie. Trochę przaśnie, ale futbolowy romantyk zdecydowanie ma tu czego szukać. Krzesła znajdujemy jedynie na jednej trybunie. Dokoła same miejsca stojące. W rogach wielkie jupitery. Tylko dzięki nim idąc ogródkami działkowymi na obrzeżach miasta ma się pewność, że tu faktycznie kiedyś odbywały się poważne mecze.

Pracownik stadionu ciągnie za sobą długiego węża. Podpina go pod polewaczkę, która z pamięta jeszcze czasy NRD. Na trybunach czujemy się jak w więzieniu. Kraty ogradzające murawę są tak wysokie i nachylone pod takim kątem, że nie da się ich przeskoczyć. Są potrzebne. Kultowe derby pomiędzy Lokomotive a Chemie są nazywanie w Niemczech „derbami nienawiści”.

Na bandach nie reklamuje się gigant napojów energetycznych, a lokalne zoo i doradztwo podatkowe należące do właściciela Lechii Gdańsk, Franza Josefa Wernze. Idziemy tunelem, którym wychodzą co tydzień piłkarze. Mimo swoich 181 centymetrów muszę schylać głowę. Tunel na stadionie Lokomotovie to bez wątpienia mokry sen Libora Pali.

Andre: – Najpierw w 2006 roku przyszli do Chemie. Wypytywali, czy nie jest im potrzebny inwestor. Tam szybko spostrzegli, z czym to się może wiązać i grzecznie podziękowali. Później Red Bull zapukał do nas.

– Nie było pokusy, że Lokomotive może wrócić do czasów świetności? 

– Szybko zamknęliśmy przed nimi drzwi. Później wypytywali w Rostocku, w Jenie, aż w końcu pojawiła się opcja przejęcia SSV Markranstädt. Zdziwili się, że posługiwanie się znaczkiem Red Bulla w logo jest nielegalne i zmienili zamysł. Nazwali się RasenballSport. Co to w ogóle znaczy?

– W polskim tłumaczeniu brzmi komicznie – sporty piłkarsko-trawiaste.

– W niemieckim języku brzmi tak samo głupio. Przed wojną powstało takie pojęcie jak „Rasensport”. Założono dwa kluby, które nazwały się „klubami sportów trawiastych”. To pojęcie kompletnie się jednak nie przyjęło, jest komiczne. A oni się teraz z nim utożsamiają, nazywają się „Rasenballistami”. Zakładają pod tą nazwą swoje fankluby, by mieć zniżkę na wejściówki, całe dwa euro. Wiesz co? Gdyby Red Bull stworzył normalny klub, który zaczyna od jedenastej ligi, ja bym ich nawet szanował. Ale oni zaczęli tak wysoko, jak się tylko dało.

DSC03353 DSC03333 DSC03331

Dla nas Lok to religia. Gdy byliśmy na skraju upadku, sami wzięliśmy nasz klub w swoje ręce. Żeby go uratować, zbieraliśmy pieniądze w składkach. Później sami wsparliśmy budowę boiska ze sztuczną murawą. Szukaliśmy wśród lokalnych firm inwestorów. Nie skłamię mówiąc, że bez kibiców Lok by już nie istniał. Wielu z nas do dziś charytatywnie pomaga w klubie. Ja jestem oprowadzaczem, jeśli ktoś chce poznać naszą historię, to o niej opowiadam. Kibice sami sprzątają stadion, sami obsługują grilla. Małe rzeczy, ale jeśli możemy zmniejszyć koszta, to dlaczego nie? Jesteśmy z klubem na dobre i złe. Gdy odradzaliśmy się od jedenastej ligi, na trybunach było po trzy, cztery tysiące osób.

A w RB? Gdy drużyna przegrywa, kibice się obrażają. A jak wygrywa, przychodzą zjeść kiełbasę i sobie pogadać. To nie kibice, to konsumenci.

Spójrz na nasz stadion. Stary, brudny, zniszczony. Ale my nie chcemy lepszego. Wolimy taki, który przyjeżdżają oglądać fanatycy z Anglii, Argentyny, Brazylii, Szwajcarii, Norwegii… W Europie nie ma drugiego czynnego stadionu z tak starą drewniana trybuną. Czysta nostalgia. Były plany, by stadion odnowić, powiększyć. Mało kto chciał się jednak na to decydować.

– Jak zmieniała się scena kibicowska po kolejnych awansach RB? Ludzie od was odeszli? A może paradoksalnie ich przybyło, bo byli znużeni tą całą marketingową otoczką? 

– Pozmieniało się. Są tacy, którzy zostali przy Lok i gdy mecze się nie pokrywają, to idą na RB. Są tacy, którzy się odwrócili i zostali przy tej lepszej – tylko sportowo – ekipie. Ustalmy jedno – dla nas naprawdę nie ma wielkiego znaczenia, w której lidze gramy. Zresztą na naszym stadionie wisi napis „Liebe kennt keine Liga” (miłość nie zna ligi), co jest jasnym sygnałem, jakimi wartościami się kierujemy. Nie tak dawno w 3. Bundeslidze graliśmy z Jeną, St. Pauli, Dreznem, Brunszwikiem. Było pięknie, ale… dla większości nie miało to żadnego znaczenia. Co więcej – wielu mówi wprost, że nie chciałoby awansu do 2. Bundesligi, bo to wiązałoby się z komercją, do której siłą rzeczy musisz się zbliżyć. Szukamy nostalgii i uciekamy od złych zasad rządzących współczesną piłką. Kochamy Lok takim, jakim jest i innego nie chcemy.

Wcześniej w Lipsku rządziły dwa duże kluby – Chemie i Lokomotive. Różniło nas wszystko – Chemie było drużyną robotniczą, my mieszczańską, oni byli lewicowi, my prawicowi. Od kilku lat zaczęliśmy zgadzać się w jednym punkcie – i my, i oni nienawidzimy RB. Nagle pojawił się w mieście ktoś większy niż my razem wzięci. A nic nie łączy tak, jak nienawiść do wspólnego wroga.

– Czyli niespodziewanie ociepliliście relacje. 

– Oczywiście wciąż nie usłyszysz ode mnie żadnego dobrego słowa pod względem Chemie, ale… trochę tak. Przyszedł ktoś i w dwie minuty wielką kasą przyćmił całą naszą drużynę.

– Żeby podkreślić powagę tej nici porozumienia należy podkreślić fakt, że derby z Chemie są nazywane w Niemczech „derbami nienawiści”. 

– Nieprzypadkowo. Zawsze jest dużo piro, cały sektor gości pełny, na ten mecz zresztą specjalnie go powiększamy. Ten mecz pod względem chuliganki nawiązuje poziomem do tego, co w Polsce i może nawet Rosji. Co ciekawe, dawniej rozgrywaliśmy derby na obecnej Red Bull Arenie. Stadion jest dość stary i został wybudowany do celów politycznych. Swego czasu był drugim największym stadionem na świecie. Przed laty na nasze derby przyszło ponad 100 tysięcy osób i w Niemczech do tej pory jest to rekord frekwencji. Chodzą plotki, że przebudowano przed mistrzostwami świata akurat ten stadion, bo Mateschitz już wtedy nosił się z zamiarem wejścia w Bundesligę. Swoją drogą jego przebudowa jest dość dziwna. Stadion znajduje się w dole, żeby się na niego dostać trzeba wejść po długich schodach. Zimą zamarzają, powstaje problem, dochodzi do wypadków.

DSC03350

Sektor VIP.DSC03334

Krzesło spikera.DSC03336

Jedna z poustawianych wokół stadionu popielniczek. 

Gdyby przyszło nam grać mecz z RB, nawet bym tego nie nazwał derbami. Żyjemy w zupełnie innym świecie. Gdyby zaproponowali nam sparing, pewnie byśmy odmówili, wyznajemy zupełnie inne wartości. Co oni mają wspólnego z Lipskiem, by taki mecz nazwać derbami? To międzynarodowa korporacja posiadająca w naszym mieście jedną ze swoich ekip i która przyciągnęła do siebie pracowników spoza regionu. To już prędzej wyobrażam sobie sparing z Chemie.

– Po awansie RB do 2. Bundesligi, przez Niemcy przeszła fala protestów. Wy także protestowaliście? 

– Oczywiście, wraz z kibicami Chemie zorganizowaliśmy marsz, do którego dołączali się kibice innych klubów. Możemy tylko krytykować i pokazywać, że robią co chcą i zręcznie omijają regułę 50+1. Gdy nasi juniorzy wygrali mistrzostwo, nagrodą było wyprowadzenie na stadion piłkarzy RB. Oczywiście grzecznie podziękowano za taką nagrodę.

– Dostrzega pan w tym projekcie jakiekolwiek plusy? 

– Tak, to dobra sprawa dla miasta. Ludzie mogą zobaczyć takie kluby jak Bayern czy BVB, stadion nie stoi pusty. Wielu moich przyjaciół chodzi na RB. Uspokajam – dalej są moimi przyjaciółmi. Rozumiem to, że chcą obejrzeć mecz Bundesligi. Ale to nie są kibice, którzy przyjdą na mecz przy minus dziesięciu stopniach, gdy drużyna notuje serię kilku porażek z rzędu. Zresztą tam jest zupełnie inna kultura kibicowania. Trochę jak w kinie, gdy przychodzi gość i wyprasza cię mówiąc, że usiadłeś na jego miejscu. Na naszym stadionie jeszcze chyba nigdy nie siadłem tam, gdzie miałem wskazane na bilecie.

Próbują też wychowywać piłkarzy. Paul Schinke, który przyszedł do nas z RB, początkowo był wyśmiewany, ale stał się ulubieńcem kibiców. Gdy okaże się, że inni piłkarze nie przebiją się w RB, mogą zawsze grać u nas. Uważam, że jest miejsce i dla nas, i dla nich. Kto chce iść na Bundesligę – idzie na RB. Ktoś chce futbolu alternatywnego – wybiera nas bądź Chemie.

Mimo wszystko jest jednak między nami zbyt wiele różnic. W RB wszystko jest sterylne, a my to brudny klub. Klub posiadający swoje mankamenty, ale familijny, wywodzący się z regionu. Na poziom RB nigdy pewnie nie wejdziemy, ale jeśli sukces miałby poświęcić grupę tak oddanych fanów, nie zamienilibyśmy się za nic w świecie. Gdyby od RB odwrócił się inwestor ze swoimi milionami, klub by upadł. Nie znajdzie się nikt, kto mógłby go odbudować – kończy opowieść Andre.

Lokomotive Lipsk gra obecnie w lidze regionalnej (czwarty poziom rozgrywkowy). Na ostatni mecz tego klubu przyszło 2375 widzów.

Piękna przeszłość, przyszłość niepewna.

DSC03319 DSC03317 DSC03322 DSC03315

***

Stare czasy gimnazjalne, jeszcze przed założeniem w szkole kamer. Długa przerwa, korytarz na drugim piętrze. Po schodach wchodzi kolega z klasy. Jeden z dwójki zawadiaków, którzy codziennie przychodzą w podobnych, czerwonych bluzach. Je bułkę, ale zostaje mu ona wytrącona z ręki przez typa, który podlatuje pierwszy. Za nim drugi, potem trzeci. Akcja jest szybka. Kolega zostaje powalony na ziemię, a potem potraktowany salwą kopniaków. Gdy już ma dość, zza winkla wyłania się on. Boss, który zlecił publiczny wpierdol na 13-latku.

Staje jednak przerażony: – Kurwa!!! To nie ten!!!

Gdyby ten sam gimnazjalny boss zlecał publiczny lincz na kibicu z Lipska, istnieje duże prawdopodobieństwo, że także krzyknąłby „kurwa, to nie ten!”. Gdybyśmy chcieli dać któremuś po twarzy, prawdopodobnie byśmy się pomylili. Jedni i drudzy ubrani są w białe bądź czerwone stroje. Jedni i drudzy mają na koszulkach logo Red Bulla. Jedni i drudzy mówią po niemiecku. Jedni i drudzy piją piwo i zajadają się kiełbasami.

Czujemy się co najmniej dziwnie. Żeby rozpoznać kibiców, musimy spojrzeć, czy na plecach mają napisane „RB Leipzig”, czy jednak nazwę klubu z Austrii.

Atmosfery w zasadzie brak. Napinka na mieście, że przyjeżdża „derbowy” rywal? Absolutnie żadna. Przyjacielskie powitanie siostrzanego klubu? Nic a nic. Gdzieniegdzie widzimy spacerujących po centrum kibiców to jednych, to drugich. To, że zaraz odbędzie się mecz, który wywołuje kontrowersje w całej Europie, czuć dopiero wtedy, gdy kibice z Salzburga zbierają się w jednym miejscu i wykonują przemarsz na stadion.

DSC03376 DSC03378

Zanim jednak wyruszą, spotykam się z gniazdowym kibiców Red Bulla Salzburg, Chistopherem.

– Bez Red Bulla nasza drużyna by tak nie egzystowała – to fakt, z którym nie można polemizować. Ale dla mnie to, kto sponsoruje naszą drużynę, nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Jesteśmy z Salzbuga i tylko to się liczy. Skąd jesteś?

– Z Jędrzejowa.

– Utożsamiasz się ze swoim miastem?

– Oczywiście, że tak. 

– I my także. Nigdy nie zapomnimy, skąd się wywodzimy, dlatego będziemy wspierać wszystko, co nasze. Nie jestem fanem Red Bulla, jestem fanem Salzburga. Nawet, jeśli kiedyś będziemy w drugiej czy trzeciej lidze, dalej będę fanem naszych klubów.

– W takim razie zakładam, że na Austrię Salzburg, na gruzach której powstał wasz klub, też chodzisz. 

– Nie, w ogóle. Ostatnio spadli do czwartej ligi. Na mecze wciąż chodzi około tysiąca osób. W 2005 roku doszło na trybunach do wielkiego rozłamu. Część fanów została przy Austrii, a część odeszła do Red Bulla. Z kibicowskiego punktu widzenia szkoda, że Red Bull zmienił herb i nazwę klubu. To błąd, bo dziś kibicowsko stalibyśmy o wiele lepiej i z tego względu mogę krytykować naszego właściciela. Pierwsze mecze były dla nas wszystkich szokiem. Myślałem, że znam ten stadion i ten klub, ale wszystko było inne. Wtedy pierwszy raz pomyślałem sobie: co stało się z moją drużyną, z moim miastem? Z jednej strony starzy kibice Austrii, z drugiej ci nowi, którzy chcą się podpiąć pod Red Bulla i przychodzą popatrzeć na dobrą piłkę. Z czasem to wszystko się jednak ułożyło i dziś najgorsze chwile w roku to te, gdy jest przerwa na reprezentacje.

Natomiast wciąż jest u nas wielu widzów, którzy przychodzą tylko po to, by obejrzeć mecz i sobie pogadać. Po porażce mówią od razu, że to blamaż. Serio? Oszaleliście? Przecież nasi rywale to też kluby, które potrafią grać w piłkę. Zwycięstwo traktują jak obowiązek.

– Po awansach RB Lipsk w Niemczech doszło do fali protestów. W Austrii było to samo? 

– Może nie były aż tak brutalne i agresywne, ale tak, były i są nadal. Obrażają nas dość standardowo. „Jebać Red Bull” czy „Red Bull Schweine”. Głównie opiera się to na transparentach, bo do przemocy dochodzi bardzo rzadko.

Zarzuca nam się, że wszystko osiągnęliśmy wielką kasą. Prawda jest jednak taka, że nasi najgroźniejsi rywale – Austria i Rapid Wiedeń – ostatnie lata przespały. Nie stawiają na młodzież, podczas gdy my moglibyśmy w lidze na dobrą sprawę wystawić garnitur C. Mamy tylu zdolnych piłkarzy, że ci często muszą siedzieć na trybunach. Mało kto bierze pod uwagę, że robimy coś mądrzej, z pomysłem, na zdrowych strukturach. Rozwinęliśmy się o wiele szybciej niż reszta. Pieniądze na boisku przecież nie występują, a pokazała to choćby Liga Europy. Mamy o wiele mniejsze budżety niż Lazio czy BVB, a przecież ich pokonaliśmy. W czwórce Ligi Europy drużyny z Anglii, Francji, Hiszpanii i Austrii. Jak to w ogóle brzmi? Nie do wiary, co? Myślę, że ta historia powinna zamknąć ludziom usta. Za nami stoi konkretny pomysł, wychowywanie młodzieży, a nie pieniądze, jak za Lipskiem.

– O, a to ciekawe, co mówisz. 

– Bo to nie tak, ze oni osiągnęli coś sami. Wszystkich najlepszych piłkarzy sobie kupili. Jeśli Timo Werner jako podstawowy piłkarz VfB Stuttgart odchodzi do beniaminka, wiadomą sprawą jest, że chodzi o pieniądze. Płacą bardzo duże pieniądze – i to nam się nie podoba. Powiedzmy sobie szczerze – kim jest RB Lipsk w skali Europy? Jeszcze nikim. Jest wiele znacznie większych drużyn. Dla nas dzisiejszy mecz będzie rewanżem za wszystko to, co stało się w ostatnich latach. Pan Rangnick w Salzburgu wyrządził wiele niedobrego.

– Czujecie się trochę jak drużyna rezerw dla tej z Lipska? 

– Jedno trzeba powiedzieć jasno – austriacka liga to rozgrywki, które mogą wychować młodych, ale nie mogą ich zatrzymać. Wszyscy się z tym pogodziliśmy i nikt nie ma problemu, że młodzi odchodzą. I nie mamy żadnego problemu też z tym, że nasza drużyna jest na takich młodych piłkarzach zbudowania. Widzieliśmy, jak w zeszłym sezonem ligi Europy walczyli, biegali, starali się… Wielka sprawa. Każdy oddałby życie.

Ale dlaczego oni wszyscy odchodzą do Lipska? I co my z tego mamy?

Pan Rangnick myśli, że Lipsk to centrum świata, że to największa drużyna. A fakty są takie, że Lipsk nie wychował żadnego piłkarza do reprezentacji, nie wygrał tytułu mistrzowskiego. Jeśli nasi piłkarze mają przechodzić tylko do Lipska, pytanie brzmi: jak? Na jakich warunkach? Moim zdaniem niektórzy piłkarze nie są jeszcze gotowi do odejścia, nie będą kluczowymi piłkarzami w Lipsku i gdyby ograli się jeszcze w Salzburgu, ich wartość by wzrosła i klub mógłby sprzedać ich za większe pieniądze. Ci jednak idą do Lipska. Co ma z tego Salzburg? Niewiele.

Klub nigdy nie obrał jasnego stanowiska. Mógłby powiedzieć jasno: tak, jesteśmy dwoma drużynami, a my robimy za drużynę B. Woli jednak przyjmować to za dwa odrębne byty. A później okazuje się, że współpraca jest tak bliska. Ludzie tego nie rozumieją i odwracają się od klubu, co widać było swego czasu po frekwencji. Ostatnio jednak piłkarze zaczęli stawiać opór, że nie chcą przechodzić do Lipska i od tego czasu sprzedajemy o 35% biletów więcej. Czekaliśmy na taki moment. Dzisiejszy mecz będzie specjalny, bo obie drużyny są wspierane przez Red Bulla. Ale my jesteśmy Salzburg i Lipska nie lubimy. Na stadionie nie będziemy potulni, nie pozwolimy na to, by Rangnick czuł się dobrze.

DSC03360

***

Thomas Dähne (były piłkarz RB i Red Bulla): – Największym problemem Salzburga jest RB Lipsk, na którym skupiona jest teraz cała uwaga władz. A przecież Salzburg można było zobaczyć w zeszłym sezonie w półfinale Ligi Europy. Zobacz, ilu piłkarzy z Lipska ma przeszłość w Salzburgu. Sześciu, siedmiu z pewnością. W Salzburgu jest wykonana jakaś praca, a potem Lipsk mówi sobie, że chce jakiegoś piłkarza i po prostu jest on transferowany. To nie jest korzystny system dla Salzburga. (…) W RB Lipsk praca z młodymi to tylko takie na alibi. Mają niby drużyny młodzieżowe, ale ci piłkarze później przepadają. Nie stawia się na nich. (…) Jasne, Lipsk jest większym klubem, gra w lepszej lidze, ale młodemu zawodnikowi polecałbym raczej Salzburg.

***

Andre zachwycał się, że na stadionie Lokomotive za sprzątanie odpowiadają kibice? Widać, że nie był na meczu RB.

Jako pierwsza pod stadionem melduje się właśnie ekipa sprzątająca. Jest to miejscowa żuleria, która ustawia wielkie torby gdzie tylko się da. Do tych toreb – zamiast do koszów – mają wrzucać swoje butelki kibice. Oczywiście piją, piją dużo, ale nic dziwnego – w Niemczech za spożywanie alkoholu w miejscach publicznych nie grozi żaden mandat. Piękne prawo i nasi sąsiedzi pięknie z niego korzystają.

DSC03363

Cisza przed…DSC03385

…żniwami, które przyjdą już za chwilę. 

Przed stadionem nie ma żadnych śpiewów, atmosfera jest ogólnie nijaka. Pierwsze gardła pracują dopiero na stadionie, odśpiewując hymn.

Tu w sercu Niemiec jest drużyna,
Z tobą i mną jako dwunastym zawodnikiem
Będzie bardzo wysoko 
Przyszliśmy by zostać, a nie odejść
I napisać historię – będą na nią patrzeć 
Raz Lipsk, na zawsze Lipsk
Raz Lipsk, na zawsze Lipsk
Ole, ole, ole, ole, ole, ole
Chłopcy z Lipska są w trasie, biało-czerwone barwy dokąd sięga wzrok
Ole, ole, ole, ole, ole, ole
Nasza duma wschodu nazywa się RB, RB, Rasenball, ole
Do murawy należy piłka, tak jak Lipsk do RB
Tutaj przeżywa się piłkę z emocjami i fair play
Z kibicami osłaniającymi tyły i sercami w dłoniach 
Idziemy w górę na piłkarski tron w kraju 

Przyśpiewki? No cóż, tak samo bezpłciowe jak i hymn, bez tożsamości, wymyślane bez większego zamysłu. Zwykle kibice ograniczają się do zwykłego „sporty trawiaste ponad wszystko!”, chyba że…

Red Bull z colą
Red Bull z wódką
Red Bull dla nas i całej Europy
Jesteśmy czerwoni
Jesteśmy biali 
Jesteśmy tymi, którzy nazywają się Rasenball

To oczywiście autentyczna przyśpiewka, tak jak autentyczny jest fanklub, który wprost nazywa się „Przyjaciółmi Produktu”.

Na stadionie obserwujemy standardy, jakich autor reportażu nie obserwował jeszcze nigdzie, a kawałek piłkarskiego świata widział. Została oddelegowana na przykład miła pani, która specjalnie dla dziennikarzy ma za zadanie wciskać guzik w windzie i zagadywać towarzystwo. W pokoju prasowym dostajemy poczęstunek złożony z dwóch dań i deseru. Chwilę po dotarciu na trybunę pojawia się kolejna miła pani.

– Kawę?
– Nie, dziękuję.
– To może kanapkę?

Oczywiście wszystko za darmo, by dziennikarze na stadionie czuli się jak najlepiej i by o klubie pisali w samych superlatywach. Kto jak kto, ale inwestor Lipska o marketingu co nieco wie. Ale o bezpieczeństwie już niekoniecznie. Na stadion możesz wnieść wszystko, byle nie miało na sobie znaczka konkurencyjnej marki.

– Wiesz, sponsorzy, hehe – rzuca uśmieszkiem ochroniarz, który w wypełnionym po brzegi plecaku wymacał tylko butelkę wody.

DSC03367 DSC03371

Nie przepadam za kibicowskim mazaniem po murach, ale jeśli już to robić, to w taki sposób. DSC03361

Wiadomo, jaki napój w pierwszej kolejności można kupić na stadionowych stoiskach. Frekwencja oddaje nastroje, jakie widzieliśmy w mieście – ten mecz mało kogo w Lipsku grzeje. Na trybunach nie znalazło się nawet 25 tysięcy widzów (na meczach ligowych trójka pęka praktycznie zawsze). Sprawdziły się także przewidywania boiskowe – to Austriacy grali na śmierć i życie, to oni strzelili dwie bramki do przerwy i to im nie zabrakło charakteru w końcówce, gdy rywal zdołał wyrównać.

Marco Rose, trener Salzburga, po meczu: – Świetna historia i – nie oszukujmy się – szczególny dla nas mecz. Wiecie, to Lipsk. Jesteśmy szczęśliwi.

Akcja meczu? Obrońca Lipska wypuszcza piłkarza z Salzburga sam na sam, kolejny obrońca próbuje wybić piłkę, ale wychodzi mu strzał na bramkę, który wybrania bramkarz, lecz robi to tak niefortunnie, że piłka trafia prosto na głowę napastnika z Austrii, który trafia do siatki.

Piłkarzom RB Lipsk serdecznie dziękuję. Nie pozwolili zapomnieć o jedynej i niezachwianej miłości do Ekstraklasy.

DSC03366

Przystadionowa kanciapa kibiców. DSC03365

***

Ten mecz wielkich kontrowersji nie wzbudzał. Oglądaliśmy czystą, zażartą, sportową rywalizację. Ale kontrowersje mogą pojawić się już za chwilę.

Zamknijmy oczy, to tylko hipotetyczna sytuacja. Salzbug leje wszystkich jak leci i zapewnia sobie awans już w czwartej kolejce. Z kolei Lipsk dalej gra drugim garniturem i zaraz okazuje się, że awans do kolejnej fazy się oddala. I wtedy, w piątej kolejce, obie ekipy na siebie trafiają.

Tak trudno sobie wyobrazić, że Salzburg się podkłada?

Stefan Krause (dziennikarz Bilda): – Tak, mi jest trudno to sobie wyobrazić. Można to łatwo porównać do Formuły 1, gdzie też działa Mateschitz. Gdy Sebastian Vettel jeździł w Red Bullu, nigdy nie było kalkulacji. Gdyby kierowano się takimi zasadami, jak sugerujesz, powiedzianoby mu, że nie może wygrać i musi przepuszczać lepszego kolegę, który ma większe szanse. Dla Mateschitza ważny jest ogólnoświatowy przekaz i doskonale wie, jak wielką wizerunkową katastrofą byłaby taka ustawka.

Christoph: – Mateschitz powiedział wprost i krótko: wygra lepszy. Moim zdaniem za sprawą Rangnicka piłkarze zrobią wszystko, naprawdę wszystko, żeby wygrać. Wszyscy w Salzburgu wiedzą, że gdyby nie wychowani przez nas piłkarze, tak szybkiego awansu by nie zaliczyli. Dlatego musimy wybrać oba mecze.

To jak w tym kawale, w którym zginęło pięćdziesiąt złotych i obwiniony za to został chłopak, którego przyprowadziła córka.

Pieniądze się znalazły, ale niesmak pozostał.

DSC03307

42294962_2387865574574628_255098886761218048_n

***

Czy kluby spod szyldu Red Bulla to projekty, w których można się zakochać? Z pewnością nie. Czy sportowo potrzebne? Tu już ciężko o jakąkolwiek negującą opinię. Austriacki klub wychowuje zdolnych piłkarzy na potęgę, a niemiecki pokazuje, że dobrym skautingiem i stawianiem na nieoczywiste nazwiska można osiągnąć wiele.

I o ile do samych klubów ciężko formułować jakieś zarzuty, o tyle przyzwalanie im na grę w tych samych rozgrywkach europejskich tworzy niebezpieczny precedens. Wyobraźmy sobie, że w rękach jednego inwestora znajduje się PSG i Chelsea. Skoro gra dwóch klubów spod znaku napoju została przeforsowana, dlaczego utartą drogą miałyby nie podążyć kolejne firmy?

Cieszylibyśmy się, gdyby w finale Ligi Mistrzów doszło do takiej farsy?

Oczywiście, że nie.

Dlatego warto doceniać rozmach Lipska i Salzburga, ale moim następnym meczem w byłym NRD będą derby pomiędzy Lokomotive i Chemie. Tak żeby nie zapomnieć, że futbolem nie zawsze muszą kierować zyski, marketing i milionowe budżety.

Z Lipska JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

0
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

Niemcy

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

0
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real
Niemcy

Real i Barcelona chcą gwiazdę Bayeru. Muszą wyłożyć 150 mln euro

Antoni Figlewicz
1
Real i Barcelona chcą gwiazdę Bayeru. Muszą wyłożyć 150 mln euro

Komentarze

21 komentarzy

Loading...