Reklama

We Włoszech bankructwa, spory sądowe i totalny, organizacyjny bajzel

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

23 września 2018, 20:18 • 9 min czytania 15 komentarzy

Spektakularne przenosiny Cristiano Ronaldo do Juventusu i kilka ciekawych nazwisk w składach Napoli, Interu czy Romy to tylko fasada, za którą kryją się naprawdę potężne kłopoty włoskiego futbolu. Na zapleczu Serie A panuje kompletny chaos, oddziałujący też na niższe ligi, na dobrą sprawę paraliżując trzeci poziom rozgrywek. Kluby padają jak muchy, Serie B miała nawet zostać tymczasowo zawieszona, choć sezon trwa w najlepsze. Po prostu w tej chwili nie wiadomo, kto ma w niej grać. Chętnych nie brakuje i gotowi są wykłócać się o swoje prawa.

We Włoszech bankructwa, spory sądowe i totalny, organizacyjny bajzel

Co gorsza – ochotników do grania w Serie B jest więcej niż rozgrywki są w stanie zmieścić.

Druga liga włoska tradycyjnie liczy 22 zespoły. Walka o awans do elity odbywa się zatem na przestrzeni potężnej, piekielnie długiej kampanii. Składającej się w sumie z 42 meczów sezonu zasadniczego i dodatkowo play-offów. Osiemnasty i dziewiętnasty zespół wojują o utrzymanie, zaś drużyny z lokat od ósmej do trzeciej walczą o ostatnie z miejsc nagradzanych promocją do Serie A. Jest o co grać, bo w Italii dysproporcja między najwyższą klasą rozgrywkową a jej zapleczem jest dość duża.

Wiadomo, że nawet wśród klubów na eksponowanej pozycji w świecie calcio szwankuje organizacja, a infrastruktura wręcz sypie się w oczach. Jak nietrudno się domyślić – w Serie B wygląda to jeszcze gorzej. Średnia frekwencja na (często okrutnie przestarzałych) stadionach wyniosła w zeszłym sezonie 7 tysięcy widzów. O 10 tysięcy mniej niż w Niemczech, o 13 tysięcy mniej niż w Anglii. Pojemnych obiektów w Italii w gruncie rzeczy nie brakuje, lecz z pewnością brakuje chętnych, by je regularnie odwiedzać. Poziom sportowy nie powala na kolana, a wiele meczów jest po prostu nieatrakcyjnym widowiskiem. Interesującym głównie dla ultrasów i piłkarskich zapaleńców.

Chociaż nie brakuje wariactw, które kojarzylibyśmy głównie z naszymi, rodzimymi realiami. Jak choćby to, że zdegradowana z kretesem Ternana strzeliła w lidze więcej goli od wypromowanej do Serie A Parmy. Rzecz jasna większą liczbę ciosów jednocześnie przyjęła. Dokładnie o czterdzieści. Cóż, walczyli raczej w stylu ulicznego awanturnika niż metodami wyrachowanego Floyda Mayweathera Juniora.

Reklama

Jednak nawet pomimo tych wesołych, ofensywnych akcentów, niektóre kluby o naprawdę wielkiej historii mogą tylko pomarzyć o kompletach na stadionie.

frekwencja

worldfootball.net

– Będąc tam, jesteś oglądany praktycznie tylko przez włoskie kluby. Grając w Ekstraklasie – dziś zwłaszcza w Górniku, który ma wielu młodych zawodników – będziesz pod lupą wielu skautów z całej Europy – mówił Paweł Bochniewicz w wywiadzie dla Weszło, uzasadniając, dlaczego wolał powrócić do Polski niż swoich sił spróbować w drugoligowym Ascoli.

No dobra, to taka bardziej ogólna refleksja na temat Serie B. Na czym natomiast polegają bieżące kłopoty w tych rozgrywkach? Wszystko zaczęło się jeszcze przed rozpoczęciem sezonu, kiedy zbankrutowało Bari (7. miejsce w sezonie 17/18), Cesena (13. miejsce) i Avellino (15. miejsce).

O kłopotach tego pierwszego, chyba najsłynniejszego z całej trójki klubu mówiło się już od dawna. Zresztą włoskie media otwarcie piszą, że calcio jest już od grubo ponad dekady naznaczone klątwą, czy też plagą kolejnych bankructw. Za symboliczny początek tej okrutnej plagi uważa się upadek Fiorentiny na początku XXI wieku. Galletti nie są zatem żadnym wyjątkiem, scenariusz był w przypadku tego klubu wręcz klasyczny. Drużyna stanęła na krawędzi katastrofy już w 2014 roku, kiedy jej zadłużenie sięgnęło 30 milionów euro. Z dowodzenia organizacją, w której przed laty rozkręcali swojego kariery tak fenomenalni piłkarze jak Antonio Cassano, Gianluca Zambrotta czy Nicola Ventola, zrezygnował po trzech dekadach twardych rządów prezydent Vincenzo Matarrese.

Reklama

Finansowych tarapatów na dłuższą metę nie udało się zażegnać. Cosmo Giancaspro, który przez ostatnie dwa lata rządził klubem, dostał z początkiem lata ultimatum – albo ureguluje zaległe zobowiązania finansowe, opiewające na 5 milionów euro, albo fora ze dwora i Bari ląduje w Serie D. Giancaspro oczywiście żadnej kasy nie zorganizował, zresztą sam jest w tej chwili ganiany po sądach z tytułu finansowych malwersacji. Nie udało mu się wygospodarować choćby sześciu tysięcy euro, żeby zapłacić zaległe rachunki za wodę, więc na olbrzymim Stadio San Nicola (prawie 60 tysięcy pojemności) nie można już było nawet umyć rąk ani spuścić wody w kiblu. A co dopiero mówić o jakichś milionach na spłatę pozostałych wierzycieli.

Galletti wylądowali oczywiście w czwartej lidze. Teraz ich pozycję próbuje odtworzyć od amatorskiego poziomu Aurelio De Laurentiis, ekscentryczny biznesmen, który zbudował współczesną potęgę Napoli. Liczy być może, że uda mu się powtórzyć rajd przez kolejne ligowe szczeble na miarę tego, jaki urządziła sobie w ostatnich latach Parma. Kolejny słynny klub osierocony przez możnego sponsora i tkwiący od wielu sezonów w spirali wzlotów i upadków.

Producent filmowy odgraża się nawet, że dołoży starań, aby neapolitańczycy swoje mecze w Champions League rozgrywali właśnie w Bari. Jego zdaniem Stadio San Paolo znajduje się w tej chwili w stanie tak fatalnym, że po prostu wstyd pokazywać taką ruinę całej Europie.

Decaro e De Laurentiis

Cesena to jeszcze dziwniejsza historia. W 2014 roku sensacyjnie awansowała do Serie A, opierając swoją drużynę niemal wyłącznie na zawodnikach wypożyczonych. Trudno w to uwierzyć, ale znakomitą większość kadry na decydujące o awansie mecze stanowili piłkarze z innych klubów, a tylko ośmiu miało podpisany kontrakt z ekipą Bianconerich. Działacze Ceseny żonglowali w ten sposób zawodnikami na potęgę. Jak nietrudno się domyślić – skończyło się to wielkim krachem. Klub zaczął obrywać karami za nieprawidłowości przy tych wszystkich przedziwnych ruchach transferowych, aż wreszcie – jakże inaczej – upadł. Podobnie jak Avellino, które rozleciało się w 2009 roku i odbudowało swoją pozycję tylko po to, żeby teraz, podobnie jak dwa wyżej wymienione kluby, zaczynać znowu od zera, czyli od czwartego poziomu rozgrywek. Działacze nie przedstawili stosownych gwarancji finansowych i polegli w procesie licencyjnym.

Nie zanosi się, żeby ta karuzela bankructw miała się wkrótce zatrzymać. Wręcz przeciwnie – następne kluby już czekają w kolejce do okienka z napisem „upadłość”. Wkrótce usłyszymy na pewno o kolejnych kłopotach, kolejnych procesach upadłościowych, kolejnych zmianach prezydentów i rozpaczliwych próbach poszukiwania ratunku. To są zawsze podobne historie. Kiepskie zarządzanie, marna frekwencja, nierentowny obiekt, szemrany bądź spłukany właściciel, korupcyjne skandale, transferowe szwindle, długi, upadek, odrodzenie się w Serie D pod lekko zmienioną nazwą i z trochę innym herbem. I mniej lub bardziej mozolna odbudowa marki.

Błędne koło, w które wpadają kluby o przeszło stuletnich tradycjach. Smutne realia włoskiej piłki. Ale niejeden biznesmen świetnie się tam na pewno bawi. Ostatnio 25% akcji trzecioligowej drużyny z Rimini (powstałej w 1912 roku, z trzema upadkami na koncie) przehandlowano za kryptowalutę.

Ambaras, który teraz rozpętał się na zapleczu Serie A sprowadza się w sumie do czego innego. Otóż organizator rozgrywek uznał, że miejsca trzech wykluczonych ekip nie zajmą ani drużyny, które otarły się w ubiegłym sezonie o awans z trzeciej ligi, ani żaden ze spadkowiczów. Co – rzecz jasna – spotkało się z protestem wyżej wymienionych. Plotkowało się o innych rozwiązaniach, jakichś specjalnych barażach, jednak nic takiego się nie wydarzyło. Serie B ruszyła po prostu w okrojonym składzie, a pokrzywdzone tą decyzją kluby postanowiły swoich praw dopominać się w sądzie. Organizatorom rozgrywek pewnie się wydawało, że podjęli salomonową decyzję – ostatecznie powstały tylko trzy wakaty, a chętnych do gry było aż sześciu.

Siena i Catania, które odpadły w barażach o awans do Serie B. I – oczywiście – spadkowicze: Ternana, Novara, Virtus Entella, Pro Vercelli.

To właśnie ci ostatni narobili największego dymu. Kiedy z początkiem sierpnia podjęto ostateczną decyzję, że rozgrywki ruszą w okrojonym składzie, działacze Pro Vercelli przedstawili swoje racje przed wymiarem sprawiedliwości i uzyskali przychylność sądu w Lacjum. W efekcie podważona została pierwotna decyzja Włoskiego Narodowego Komitetu Olimpijskiego (CONI), który początkowo usankcjonował postanowienie, żeby Serie B ruszyła w niepełnym składzie. Sąd miał sobie nawet zażyczyć, żeby rozgrywki Serie B zostały wstrzymane na trzy tygodnie.

Informację, jakoby czwarta kolejka zaplecza ekstraklasy miała zostać zawieszona natychmiast zdementowała włoska federacja. Nikt tam się nie ma zamiaru z początkowych ustaleń wycofywać. Zresztą – im dalej w las, tym trudniej będzie te ustalenia podważyć. Kalendarz nie jest z gumy.

Cała złożoność tej sprawy polega na tym, że wiąże się ona dodatkowo ze skandalikami wokół transferów. Kilka dni temu gruchnęła informacja, że klub Mariusza Stępińskiego i Pawła Jaroszyńskiego, czyli Chievo Verona, został ukarany trzema ujemnymi punktami w ramach kary za kreowanie fałszywych dochodów transferowych. Prezes klubu z Werony, Luca Campedelli, miał przez lata zachachmęcić kilkadziesiąt milionów euro. Współpracując ze… wspomnianą już Ceseną, która, jako się rzekło, dopiero co zaryła twarzą w beton. Ostatecznie stanęło na trzech punktach kary dla klubu z Serie A i aż piętnastu ujemnych oczkach dla podupadłej ekipy z czwartej ligi.

Tymczasem działacze poszkodowanych decyzją federacji klubów dowodzą, że Cesena nie powinna zostać ukarana ujemnymi punktami w sezonie 2018/19, bo nie w tych rozgrywkach dokonano oszustw. Gdyby natomiast Cesenie odjąć piętnaście punktów z dorobku za poprzedni sezon, ustawiłoby to ją na ostatnim miejscu w tabeli rozgrywek 2017/2018. To by z kolei oznaczało, że drużyna Virtus Entella, która przegrała barażowe starcie o utrzymanie, de facto ma pełne prawo wrócić do Serie B. Ten sam los spotkał ją zresztą w 2015 roku.

W sezonie 2014/15 spadła…

plejof

… a jednak się utrzymała i wystąpiła w kolejnych rozgrywkach drugiej ligi, korzystając na tym, że za ustawianie meczów zdegradowano Catanię.spadek

Wikipedia

Kłopot tkwi w tym, że drużyna z malowniczego miasteczka Chiavari już rozegrała pierwsze spotkanie w trzeciej lidze. Jako jedyna z wyżej wymienionych ekip nie zbojkotowała udziału w tych rozgrywkach. Jej kolejne występy zostały jak na razie wstrzymane w związku z zaskakującym werdyktem sądu, podobnie sprawa się ma z pozostałymi drużynami. Rozgrywki Serie B i Lega Pro (Serie C) poza tym toczą się wyznaczonym wcześniej rytmem. Żeby już dopełnić całego kuriozalnego obrazu sytuacji to wypada podkreślić, że początkowo akurat Virtus Entella najmniej aktywnie ubiegała się o przywrócenie o poziom wyżej. Znacznie głośniej pyskują pozostali spadkowicze, na czele z Pro Vercelli i Ternaną, plus oczywiście Siena i Catania, którym też marzy się awans na skróty.

Co nie oznacza, że Entella odpuszcza. Liguryjski senator, Francesco Bruzzone, opublikował oficjalne oświadczenie w którym stwierdził, że zamierza dołożyć starań w przywróceniu Virtus na wyższy szczebel rozgrywek. I uda się ze sprawą do władz państwa. Jednak klub nie sygnował oficjalnego pisma skierowanego do Giancarlo Giorgettiego, sekretarza w rządzie Giuseppe Contego. Pod petycją podpisali się przedstawiciele Catanii, Sieny, Ternany, Novary i Pro Vercelli. Które otwarcie domagają się interwencji najwyższych władz w tej sprawie. Entella działa na własną rękę, koncentrując się na odpowiednim rozegraniu kwestii Ceseny i jej ujemnego dorobku.

Tymczasem rodzi się kolejny dylemat. Komu się bardziej należy ewentualne uczestnictwo w Serie B – spadkowiczom, czy może tym, którzy nie zdołali przebrnąć przez baraże? Jedni sportowo spierniczyli się poziom niżej. Drudzy – również sportowo – byli zbyt ciency w uszach, żeby na wyższe piętro się wspiąć. A trudno sobie wyobrazić, żeby jednakowo pozytywnie rozpatrzono żądania całej piątki, czy nawet szóstki. Choć zdaje się, że właśnie tego domagają się sygnatariusze apelu, złożonego na biurku Giorgettiego.

Cokolwiek się jeszcze w tej sprawie nie wydarzy, zapewne zupełnie zdemoluje to terminarz zarówno na drugim, jak i na trzecim poziomie rozgrywek. Który już teraz cierpi z powodu zawieszeń. Włoski Narodowy Komitet Olimpijski dał sobie czas do 26 września, żeby rozstrzygnąć tę sprawę. Dobrze by było, żeby wreszcie to zrobił, bo tego rodzaju chaos informacyjny i organizacyjny burdel wystawia naprawdę paskudne świadectwo całej włoskiej piłce. Poza tym – bardzo możliwe, że za rok czekają świat calcio podobne atrakcje związane z kolejnymi bankructwami więc dobrze by było wypracować jakiś model reakcji na tego rodzaju sytuacje. Wypracować i się go konsekwentnie trzymać.

Najnowsze

EURO 2024

Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju

AbsurDB
0
Jedenastka nieobecnych na Euro 2024 – po jednym z każdego kraju
Niemcy

Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Szymon Piórek
1
Honess: Zatrudnienie Xabiego Alonso będzie praktycznie niemożliwe

Weszło

Komentarze

15 komentarzy

Loading...