Reklama

Nigdzie czas nie płynie szybciej niż w futbolu

redakcja

Autor:redakcja

16 września 2018, 13:01 • 4 min czytania 2 komentarze

Ostatnie starcie Kolejorza i Legii miało miejsce 21 maja, tuż przed wakacjami. Minęły niby raptem cztery miesiące. Ale to cztery miesiące, które doskonale ilustrują, że nigdzie czas nie płynie szybciej niż w futbolu.

Nigdzie czas nie płynie szybciej niż w futbolu

Przecież – pozwólcie użyć odrobiny przesady – od tamtej pory zdarzyło się wszystko.

dym1

Poprzedni mecz to historia Ekstraklasy. Niechlubna? Mało powiedziane – sam wstyd. Ale historia ważna, nawet – a może przede wszystkim – jeśli świadczy o polskiej lidze źle.

Wszyscy mamy przed oczami te obrazy. Spalona racami murawa Lecha Poznań. Kibic Lecha wypinający gołą dupę fotoreporterom. Kibol wyzywający piłkarza z ławki rezerwowych na solówkę. Jeden wielki dym, jakiego nie powstydziłyby się najdziksze popisy polskiej kopanej w latach dziewięćdziesiątych.

Reklama

Wszystko przyszło po 0:2 na boisku, gdzie drużyna – tak, tak – prowadzona przez Rafała Ulatowskiego poległa ekipie popularnego Klafa. Frustracja wylała się strumieniami przy Bułgarskiej, bo przecież był moment, kiedy to Kolejorz był faworytem do mistrzostwa. Wygrał rundę zasadniczą. Miał doskonały terminarz. A jednak później wypuszczał na boisku jedenastu graczy o pseudonimach Gianfranco Obsranco. W Lechu nastąpiło potężne tąpnięcie, domagano się głów wszystkich najważniejszych postaci w klubie.

Klaf triumfował, Legia mistrzem. Wygrywał na finiszu jak leci i nikt mu tego nie zabierze. Przypomniał zacny relikt sprzed lat – funkcję ligowego strażaka. Na jej mocy – a także na mocy fiaska negocjacyjnego z innymi trenerami – dostał największą trenerską szansę w życiu.

Ale od tamtego czasu najbardziej efektowną akcją Legii było wyzerowanie dwóch piw jednocześnie przez Kucharczyka.

Udany finisz Klafa miał zwiastować stabilizację formy – wiemy co jest grane, wiemy co w trawie piszczy, teraz będzie lepiej. Wystarczy kontynuować to, co w końcówce sezonu. Nie ma Klafuricia, od tamtej pory Legię zdążył prowadzić już trzeci trener. Trwa gorączkowe sprzątanie po opcji chorwackiej, z wyrzuceniem Eduardo do III ligi włącznie. Legia dwukrotnie skompromitowała się w europejskich pucharach, najpierw dając się zaorać przez słowackie odrzuty z Ekstraklasy, później pisząc nowy rozdział w historii Dudelange. Jędrzejczyk w tym czasie, zamiast pomagać drużynie, przebywał w klubie kokosa. Pazdan, jeszcze do niedawna postać niepodważalna w jedenastce, teraz gra najgorszy futbol od lat. Symbolem Legii 18/19 jak do tej pory hurtowo łapane czerwone kartki, sygnalizujące jedną wielką panikę w szeregach defensywy.

W konsekwencji Legia u siebie wciąż wygrała tylko z Zagłębiem Sosnowiec i Cork. Ostatnio Wisła Płock z Furmanem na czele po prostu ich zdemolowała. Przy Łazienkowskiej wciąż jeden wielki chaos.

Reklama

Szefowie Lecha po 21 maja ostro zabrali się do nadrabiania strat wizerunkowych, nie bojąc się wreszcie spróbować nowych kierunków. Każdy z Portugalczyków kosztował ponad milion euro, co stanowiło rozbrat z polityką wiecznego oszczędzania i szukania na przecenach. Obaj przybysze z południa Europy od razu udowodnili, że są piłkarzami do robienia różnicy tu i teraz. To udobruchało po części kibiców, tak samo jak zatrudnienie Ivana Djurdjevicia na stanowisko trenera. Lechita z krwi i kości, mocny charakter, człowiek, który samą siłą swoich zasług boiskowych zapracował na kredyt zaufania.

Puchary były słodko-gorzkie, bo przebieg dwumeczu z Gandzasarem był wstydliwy, a i Szoligorsk wymagał dogrywki, niemniej ostatecznie odpaść z Genkiem to żadna ujma. W grze Lecha widać było inną jakość niż na finiszu zeszłego sezonu, a przynajmniej: nowej jakości przebłyski, ewentualny tor do niej wiodący.

Kolejorz zaczął przecież Ekstraklasę znakomicie, notując same zwycięstwa. Byli mistrzami ostatnich minut, bo w końcówkach wbijali rywalom sztylet, co znamionowało twardą walkę do końca, której nie sposób nie szanować. Nawet gdy Lech grał gorzej, imponował wyrachowaniem. Dobrym przykładem słabiutki mecz ze Śląskiem, ale gdzie nie tylko udało się wygrać na wyjeździe, ale jeszcze zamykać ataki wrocławian wzorowo ustawianymi pułapkami ofsajdowymi.

Ale później przyszło załamanie formy, pierwszy kryzys. I oto dzisiaj hit to raptem mecz dziewiątej drużyny z szóstą. Kolejorz i Legia podchodzą do tego meczu ze stosunkowo porównywalnej pozycji. Nie ma wymówek, nie ma usprawiedliwień, obaj trenerzy muszą udowodnić, że nie przespali przerwy na mecze reprezentacji, tylko znaleźli plan wyjścia z wykopanego przez drużynę dołu.

Jeśli tak się nie stanie, niebawem znowu mogą być jaskrawym dowodem tego, że w polskiej piłce wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie.

 

Najnowsze

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Sebastian Warzecha
0
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi walczy o skok… na 300 metrów

Komentarze

2 komentarze

Loading...