Reklama

Szok i niedowierzanie: Eduardo już nie strzeli gola dla Legii

redakcja

Autor:redakcja

13 września 2018, 17:15 • 4 min czytania 21 komentarzy

Oj, zepsuła nam emocje Legia Warszawa. Odliczaliśmy kolejki i dni do końca roku kalendarzowego, który równocześnie oznacza koniec kontraktu Eduardo, i zastanawialiśmy się, kiedy nastąpi wyczekiwanie przełamanie chorwacko-brazylijskiego napastnika. Analizowaliśmy i spieraliśmy się, kiedy ten super-snajper po raz pierwszy trafi u nas do sieci. Tymczasem warszawianie właśnie wykreślili piłkarza z listy zgłoszonych do gry w ekstraklasie. Powód? Trzeba było wykreślić z niej największego ogóra, by wpisać na nią nowo sprowadzonego André Martinsa. I padło na Eduardo.

Szok i niedowierzanie: Eduardo już nie strzeli gola dla Legii

Styczniowa niespodzianka prezesa Legii była w Warszawie rozpakowywana powoli, a z każdym kolejnym odpakowanym fragmentem wyglądała i pachniała gorzej. Dziś zdjęto z niej ostatni papierek i w całej okazałości ukazał się rozklekotany cień dawnego piłkarza. Eduardo w Legii zaliczył żenujący epizod, który ciężko nawet sensownie skomentować. Zawodnik ściągnięty z emerytury grał jak piłkarski emeryt. W 14 meczach w barwach Legii nie dość że nie strzelił żadnego gola, to jeszcze oddał tylko jeden celny strzał na bramkę rywali. I tak, jak statystyki często nie oddają faktycznych dokonań piłkarzy, tak InStatowy bilans Eduardo z zeszłego sezonu ekstraklasy idealnie podsumowuje jego występy: Paradoks polega na tym, że Eduardo ze swoją żenującą grą dopisał sobie do kolekcji dwa trofea – mistrzostwo i krajowy puchar. Wydawało się jednak, że swoimi występami definitywnie zamknął sobie drogę do gry z L-ką na piersi w kolejnych rozgrywkach. I na to też się od początku lata zanosiło, ale przyszedł Ricardo Sa Pinto i wszyscy dostali czystą kartę. Co więcej, Eduardo zagrał nawet w końcówce meczu w Luksemburgu, gdzie trzeba było bić się o uniknięcie kompromitacji, a także w końcówce meczu z Zagłębiem Sosnowiec. I to Portugalczykowi wystarczyło, by definitywnie skreślić tego parodystę.

Jako piłkarz niezgłoszony do rozgrywek ekstraklasy Eduardo może pokopać trochę w rezerwach. I być może warto, bo niewykluczone, że dzięki temu doczeka się gola w oficjalnym meczu w Warszawie. Jakoś też nie wyobrażamy sobie, by nagle Sa Pinto miał skorzystać z Eduardo w Pucharze Polski. Ogólnie więc Brazylijczyk z chorwackim paszportem dziś właściwie żegna się z Legią, dołączając do panteonu dużych nazwisk, które przybyły do naszej ligi wyłącznie po to, by odcinać kupony. – Bardzo się cieszę, że zawodnik tej klasy dołączył do Legii. Eduardo ma ogromne doświadczenie, wniesie do zespołu dużą jakość – mówił na początku roku Romeo Jozak. – Jeśli już ściągać, to gwiazdę, a Eduardo na takie określenie na pewno zasługuje. Sięgnęliśmy po niego z trzech powodów. To lis pola karnego, a kogoś takiego trochę nam brakowało, co było doskonale widoczne choćby w meczu z Wisłą Płock, który przegraliśmy 0:2. Śmiem twierdzić, że gdybyśmy mieli wtedy Eduardo, to tamtego spotkania byśmy nie przegrali. Po drugie, on nie ma być konkurencją dla Jarka Niezgody, a wręcz przeciwnie – Jarek może się przy nim dużo nauczyć. Mówię nie tylko o meczach, ale i o treningach. Poza tym, niewykluczone, że będziemy grali na dwóch napastników. Po trzecie, liczę, że Eduardo przyciągnie kibiców na trybuny, bo wierzę, że ludzie chcą przychodzić na gwiazdy, albo oglądać je w telewizji. Zatem na pewno element marketingu w tym transferze jest, to też potrzebne – mówił z kolei Dariusz Mioduski na łamach Superaka.

I tak naprawdę moglibyśmy tutaj wymieniać kolejne wypowiedzi pokazujące, jak potężnie oczekiwania wobec tego piłkarza rozminęły się z rzeczywistością. Tak, my też łudziliśmy się, że były piłkarz Arsenalu nawet bez kolan i prosto z bujanego fotela może postrzelać kilka goli w Ekstraklasie. Jak się okazuje – z biologią wygrać się nie da. Dziś Legia może tylko czekać, aż kontrakt Eduardo dobiegnie końca i płacić mu do końca grudnia gruby hajs. Druga opcja: liczyć na jego litość przy ewentualnym wcześniejszym rozwiązaniu umowy. Niestety dla Legii – to konsekwencja podjętych w styczniu decyzji (m.in. o daniu rocznego kontraktu piłkarzowi będącemu zupełną niewiadomą). Dziś Legia szukając oszczędności musi więc zwalniać dietetyków i psychologów z akademii, bo nie może żadnym sposobem ściągnąć z budżetu bujającego się po Warszawie brazylijskiego pozoranta.

Reklama

Bujającego się szeroko.

Najbardziej żal tych kilku osób, które straciły robotę w akademii, bo z czegoś trzeba uzbierać hajs na trzecioligowe granie 35-latka z Rio.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

Piotr Rzepecki
0
Media: Ramirezowi nic nie zagraża. Badania nie wykazały żadnych anomalii

Komentarze

21 komentarzy

Loading...