Reklama

Rollercoaster w Sosnowcu? Takie rzeczy tylko na stadionie Zagłębia!

redakcja

Autor:redakcja

27 sierpnia 2018, 21:07 • 5 min czytania 29 komentarzy

Nie zapowiadało się nam to spotkanie na jakieś wybitnie emocjonujące. Z jednej strony Zagłębie Sosnowiec, jedna z gorszych ekip tego sezonu. Z drugiej Śląsk, który w meczu z Pogonią zagrał tak źle, że mieliśmy ochotę wsadzić sobie mikser w oczy i który ostatnie spotkanie wygrał dawno temu, w pierwszej kolejce. W pewnym sensie nasze przewidywania się sprawdziły, bo braków w jakości obie drużyny pokazały sporo. W pewnym sensie jednak też myliliśmy się, bo jedni i drudzy zabrali nas na przejażdżkę futbolowym rollercoasterem, wykręcając remis 3:3 w szalonych okolicznościach.

Rollercoaster w Sosnowcu? Takie rzeczy tylko na stadionie Zagłębia!

– Musimy wygrywać. Nie będziemy zadowoleni nawet z remisu – mówił tuż przed pierwszym gwizdkiem prezes Zagłębia, Marcin Jaroszewski. Po końcowym gwizdku pewnie ze wściekłością potwierdziłby swoje słowa, wszak mało brakowało, a drużyna Dariusza Dudka puściłaby gości do Wrocławia z pustymi rękoma.

A skoro już przy rękach jesteśmy… No naprawdę, trzeba mieć totalne zero przyzwoitości niczym Jędrych, by w doliczonym czasie gry, przy jednobramkowym prowadzeniu, zagrywać piłkę ręką we własnym polu karnym. W epoce sprzed VAR-u może by mu się upiekło, ale na szczęście technologia interweniowała, a Marcin Robak strzelił gola wyrównującego w samej końcówce meczu.

Po pierwszej połowie myśleliśmy, iż tego typu trafienie może co najwyżej przypieczętować wysokie zwycięstwo Śląska, który z dużą dozą polotu kontrował zespół gospodarzy. Wrocławianie co prawda ani przez chwilę nie dominowali nad przeciwnikami, lecz dawali znacznie więcej konkretów. I to jak ładnych konkretów! Była 11. minuta, gdy Chrapek z Pichem rozegrali akcję tak, jakby w DNA i CV mieli wieloletnie występy w Barcy. Skrzydłowy dał piłkę pomocnikowi, szybko wyszedł na pozycję, odebrał finezyjne podanie od kolegi, po czym dograł do skutecznie zamykającego akcję Robaka.

Drugie trafienie gości również mogło się podobać i też zostało poczęte po szybkiej klepce z prawej strony. Dankowski został wypuszczony na wolne pole, a potem dośrodkował do Picha. Ten delikatnie zgrał zaś piłkę do niepilnowanego Farshada. Gospodarze zachowali się wówczas, jakby kompletnie zapomnieli o jego istnieniu. Stał bowiem sam na skraju pola karnego, przyjął piłkę na luzie, a potem delikatnym zwodem złamał akcję do środka, minął próbującego interweniować nadbiegającego Polczaka, za chwilę podłożył Kudłę i zapakował mu sztukę pod ladę.

Reklama

Przy obu golach fatalnie zachowywali się stoperzy Zagłębia. Do tego stopnia, iż nawet zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby im pójść w aktorstwo zamiast w futbol. Albo raczej „aktorstwo”, ponieważ wcale nie mamy na myśli żadnych głównych ról. Obowiązki statystów – o, to co innego. Tu Jędrych i Polczak czują się jak ryba w wodzie. Pierwszy zaspał, gdy piłkę do siatki pakował Robak. A potem obaj totalnie olali Picha, kiedy ten uderzał z 20 metrów ze środkowej strefy. Ok, kopnął prosto w Kudłę, aczkolwiek gdyby Słowak strzelił celniej, bramkarz miałby pełne prawo opieprzyć srogo obu obrońców. Dodajcie do tego jeszcze wcześniej wspominaną niby-interwencję Polczaka przy golu Farshada i uzyskacie pełen obraz nieudolności obu obrońców.

Do końca pierwszej połowy obraz meczu przedstawiał się tak, że w ogóle nie braliśmy pod uwagę innego scenariusza, jak spokojne zwycięstwo Wojskowych. Zagłębie praktycznie w ogóle nie stwarzało sobie okazji bramkowych. Najgroźniejsza była efektem niecelnego wybicia Słowika i równie złej interwencji Pałaszewskiego, który właściwie wypuścił Pawłowskiego sam na sam ze Słowikiem. I gdyby ułamek sekundy wcześniej Pawłowski ruszył to piłki, pewnie pokonałby przeciwnika, lecz tym razem to on był górą.

Śląsk jednak zamiast pójść za ciosem, przyjął minimalistyczną taktykę i prawie został za nią skarcony. Podopieczni Tadeusza Pawłowskiego zdecydowanie przesadzili z oddaniem inicjatywy. Cofnęli się we własne pole karne jakby już dłużej nie zamierzali grać w piłkę, tylko pragnęli w tym przeszkadzać Zagłębiu. 10 minut wystarczyło gospodarzom, by te jakże niecne oraz żałosne zamiary wrocławian pokrzyżować.

Ostrzeżenia pojawiały się od samego początku drugiej połowy. Samo wejście Tomasza Nowaka za bezbarwnego Rzoncę już zwiastowało kłopoty. Akcja z 50. minut również. Pawłowski pomknął wówczas prawym skrzydłem, zacentrował do Sanogo, a ten inteligentnie przełożył futbolówkę do wchodzącego w drugie tempo Nowaka. Vamara słusznie nie próbował samemu się obracać, wygoniony na krótki słupek, z obrońcą na plecach. Ale czemu wprowadzony przez Dudka pomocnik nie uderzał, tylko jeszcze dalej podawał do boku? Absurd, a przecież miał przed sobą tylko Słowika i mnóstwo miejsca, by jeszcze wybrać, w który róg załadować gola.

Za chwilę jednak zaczęła się prawdziwa demolka przyjezdnych, trwająca dokładnie 10 minut.

Pięć wystarczyło samemu Vamarze Sanogo, by doprowadzić do remisu. Najpierw urwał się spod krycia Golli, wyszedł sam na sam ze Słowikiem, które… Przegrał. Ale że miał też sporo szcześcia, dobiegł do odbitej piłki. Cholewiak wolał w tym czasie machać łapami, więc i spóźnił się, i wywalił przed Francuzem, gdy ten strzelał gola. Później zaś rosły napastnik wykorzystał asystę od fatalnie interweniującego Dankowskiego, zdobywając bramkę wyrównującą.

Reklama

Mało? Mniej więcej po godzinie gry prąd odcięło Augusto. Portugalczyk zachował się po prostu kretyńsko – najpierw popełnił prosty błąd techniczny w przyjęciu, a potem podciął Milewskiego, który by futbolówkę przechwycił.

W 65. minucie zaś trzecie trafienie zaliczył Udovicić. Kluczową rolę w tejże akcji odegrał niezwykle aktywny dziś Pawłowski, wykorzystując pasywność Łabojki. Dzięki temu, iż pomocnik nie doskoczył do niego, mógł wypuścić w pole karne nieupilnowanego przez Cholewiaka Wrzesińskiego. A ten zaś z łatwością dograł potem do wcześniej wspomnianego Serba, który miał dokonać dzieła zniszczenia.

No właśnie, miał, aczkolwiek kolega z drużyny zniweczył starania całego Zagłębia interwencją, o której pisaliśmy już na początku. I nie, wyjątkowo nie współczujemy Jędrychowi, ponieważ zachował się skrajnie nieodpowiedzialnie. Koledzy z drużyny muszą być na niego nieziemsko wkurzeni, trener pewnie też. O prezesie Jaroszewskim lepiej nawet nie wspominać.  Żadnemu jednak nie ma się co dziwić, skoro trzy punkty były na – o ironio! – wyciągnięcie ręki, lecz ostatecznie trzeba było się nimi podzielić.

[event_results 518674]

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu
Francja

Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Szymon Piórek
0
Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Komentarze

29 komentarzy

Loading...