Reklama

Mistrzowski trolling w Gliwicach

redakcja

Autor:redakcja

12 sierpnia 2018, 18:46 • 4 min czytania 45 komentarzy

Po raz pierwszy przed meczem Piast – Legia stawianie gliwiczan w roli faworyta było uzasadnione. Coś jednak czuliśmy w kościach, że to byłoby zbyt oczywiste i logiczne – a polska liga przeważnie taka nie jest – gdyby gospodarze wykorzystali liczne problemy w obozie mistrza Polski i poszli za ciosem po trzech z rzędu zwycięstwach. I nie myliliśmy się.

Mistrzowski trolling w Gliwicach

Ten mecz to był jeden wielki trolling. Nic nie odbyło się w sposób standardowy. Nawet skład Legii jasno sugerował, że nastawia się ona bardziej na ligową sieczkę niż próbę zwyciężenia w dobrym stylu. Aleksandar Vuković na pożegnanie z rolą pierwszego trenera wstawił do jedenastki kilku zawodników, którzy na co dzień siedzieliby na ławce nie tylko w ekipie z Łazienkowskiej. Znalazło się też miejsce dla Artura Jędrzejczyka. Reprezentant Polski, będący wcześniej bez choćby minuty na początku sezonu, dopiero kilkadziesiąt godzin wcześniej dogadał się z władzami klubu i znów mógł być brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Zagrał i okazał się najlepszy na boisku. Wywalczył rzut wolny, po którym strzelił gola (dośrodkowywał Domagoj Antolić), prezentował dużą solidność i dojrzałość w obronie, a mógł jeszcze dołożyć asystę. W 67. minucie po jego sprytnym wyrzucie z autu do świetnej sytuacji doszedł Carlitos, ale znakomicie interweniował Jakub Szmatuła.

Dodajmy, że Jędrzejczyk po swoim golu strollował również szefów „Wojskowych”.

Reklama

Zgodnie z przewidywaniami, Piast mocno przeważał na początku. I zgodnie z przewidywaniami nastawionymi na wszelką nielogiczność – niewiele z tego wynikało. Były dwa celne strzały, a po stałych fragmentach do dobrych pozycji dochodzili Jakub Czerwińsk i Mikkel Kirkeskov, ale Arkadiusz Malarz niczego wielkiego robić nie musiał. Na tle trochę zamulonych stoperów Legii nawet Michal Papadopulos wyglądał na kogoś dynamicznego.

Goście w ofensywie nie istnieli. W praktyce od początku zresztą grali w dziesiątkę, bo z ustawionego na szpicy Miroslava Radovicia pożytku było tyle, ile z parasola podczas nurkowania. Aż tu nagle stały fragment i gol Jędrzejczyka. Piast stracił rezon. Na dodatek tuż przed przerwą fatalną stratę zanotował Tomasz Jodłowiec, Krzysztof Mączyński przypomniał sobie, że umie prostopadle podawać i wychodzący sam na sam Dominik Nagy został sfaulowany przez Marcina Pietrowskiego. Oczywista czerwona kartka, tyle że Mariusz Złotek podjął decyzję dopiero po przerwie w grze i skorzystaniu z VAR-u. W międzyczasie na 1:1 mógł strzelić Patryk Dziczek i wtedy niesmak byłby 10 razy większy.

Wydawało się – logicznie rzec biorąc – że Legia po przerwie nawet w obecnej formie nie da sobie zrobić krzywdy, mając prowadzenie i przewagę jednego zawodnika (za Radovicia wszedł Carlitos i faktycznie zaczęto grać 11 na 10). Tymczasem Piast mocno zaczął drugą połowę i szybko wyrównał. Martin Konczkowski skiksował przy strzale, ale wyszła mu asysta do Papadopulosa, który zachował zimną krew, efektownie strzelając piętą. Inna sprawa, że znów nie popisali się sędziowie, akcja powinna zostać wcześniej przerwana.

Reklama

Po wyrównaniu zawodnicy Waldemara Fornalika próbowali pójść za ciosem, ale wtedy różnicę zrobiły zmiany. Vuković trafił ze wszystkimi, były selekcjoner ewentualnie tylko z Konczkowskim, co i tak było wymuszone. Mocno na plus zaprezentował się zwłaszcza Cafu. W znacznej mierze dzięki niemu Legia całkowicie opanowała środek pola. Praktycznie nie tracił piłek, podejmował optymalne decyzje, po jego błyskotliwym podaniu za plecy obrońców kolejną setkę miał Carlitos (znów lepszy Szmatuła). Do tego Cafu pracował w defensywie, zaliczył kilka ważnych interwencji.

Żeby jednak było weselej, Piast drugą bramkę też stracił po stałym fragmencie. Przy dośrodkowaniu z rzutu rożnego fakt gry w osłabieniu nie ma większego znaczenia, a jednak właśnie wtedy Jose Kante uprzedził w powietrzu Jodłowca i Konczkowskiego. Ostatni cios padł po prostopadłym podaniu Carlitosa i wygranym pojedynku Nagy’ego ze Szmatułą.

To trochę dobijające, że beznadziejna w pucharach Legia przyjeżdża na stadion rewelacji początku sezonu, zaczyna w rezerwowym zestawieniu i koniec końców robi swoje. Trzeba jednak oddać zwycięzcom, że na pełną pulę zasłużyli. Legia na wyjazdach ma komplet zwycięstw, kompromituje się u siebie, więc (chyba) jeszcze jest nadzieja, że na stadionie Dudelange odrobi straty. Już pod wodzą nowego trenera.

[event_results 513917]

Fot. Marcin Szymczyk/400mm.pl

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
0
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

45 komentarzy

Loading...