Reklama

Trzech mistrzów, jedno nazwisko. Bracia Ingebrigtsen podbijają Europę

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

11 sierpnia 2018, 19:09 • 13 min czytania 2 komentarze

Jeszcze kilka lat temu najbardziej znanym Ingebrigtsenem był Tommy. Kto załapał się na Małyszomanię, ten wie, o kim mowa. Dziś były mistrz świata w skokach narciarskich musi oddać palmę pierwszeństwa Henrikowi, Filipowi i Jakobowi. Z naciskiem na tego trzeciego. Bo to trójka biegaczy, na punkcie których szaleje Norwegia, a i europejskie serwisy regularnie się o nich rozpisują. Dlaczego?

Trzech mistrzów, jedno nazwisko. Bracia Ingebrigtsen podbijają Europę

Rodzina

Wiele osób chciałoby mieć syna lub córkę, którzy osiągnęliby sukces w sporcie. Niektórzy aż za bardzo, na co często narzekają choćby trenerzy. Gjert Ingebrigtsen, głowa norweskiego rodu, zapewne nawet o tym nie myślał. Sam zajmował się rolnictwem i rybołóstwem. Jego żona, Tone, rekreacyjnie pływała, ale o większej karierze nigdy nie marzyła. Tym bardziej, że pierwsze dziecko urodziła w wieku 17 lat.

Co warto podkreślić, tym pierwszym nie był żaden z trojga wymienionych. Gjert i Tone mają bowiem siedmioro(!) dzieci. Pierwotnie biegi trenowali czterej najstarsi synowie: Kristoffer, Henrik, Filip i Martin. Trenerem był… ich ojciec. Gdy tylko zauważył, że jego dzieci chcą iść w tym kierunku, chwycił za książki i zaczął dowiadywać się, jak powinien ich szkolić. Jego synowie wypowiadają się o ojcu-szkoleniowcu pozytywnie:

Jest bardzo mądrym gościem. Zawsze śledził wszystkie nasze poczynania. Uczył się metodą prób i błędów, analizował treningi i starał się poprawić wszystko, co możliwe. W ostatnich 4-5 latach był naprawdę dobrym trenerem i nasze programy znacząco się rozwinęły.

Reklama

Dziś Gjert jest już w tym wszystkim absolutnym mistrzem, choć wcześniej, jak sam przyznawał, zdarzało mu się popełniać błędy. Zawsze podkreśla też, ze nie jest łatwo łączyc pracę trenera z byciem ojcem, ale stara się, by wychodziło mu to jak najlepiej.

Wybrali mnie [jego synowie – przyp. red.] do tej roli. Nie chcę być złym gościem, chcę być ojcem. Ale jeśli zamierzają się obijać, czasem muszę się tym złym gościem stać.

Jakob Ingebrigtsen:

To skomplikowane, relacja ojca z synem jest tu nieco ofiarą, bo bycie trenerem dla mnie i moich braci to dla niego praca na pełen etat. Tak naprawdę nie mamy czasu na normalne relacje, bo zawsze trenujemy i cały czas myślimy, co możemy zrobić, by poprawić się jako zawodnicy.

Reklama

Żeby dać wam obraz tego, jak to wszystko wyglądało, napiszemy, że czwórka, która rozpoczynała treningi pod okiem ojca, musiała wykonywać większość ćwiczeń przed szkołą. Wstawali więc, gdy wszystkie inne dzieciaki jeszcze spały, szli na bieżnię lub pusty parking i tam trenowali. Henrik wspominał po latach, że:

Nie lubiłem wstawać wcześnie, ale to była dla nas jedyna szansa, by potrenować. Wiedziałem, że to da efekty. (…) Podejrzewam, że na rozmowach z rodzicami nauczyciele pytali czy to prawda, że trenujemy przed szkołą, skoro w niej zjawialiśmy się dokładnie o tej samej porze, co wszyscy inni. Ludzie musieli myśleć, że jesteśmy kompletnie szaleni.

O zachowanie rodzinnych więzi dbała matka, Tone. Też obserwowała synów, ale z pozycji rodzica, nie trenera. Do jej największych zasług – przynajmniej zdaniem dzieci – należy pieczenie cynamonowych bułeczek, ulubionego przysmaku całej rodziny. Pozostali członkowie klanu też pomagają – ci z braci, którzy nie trenują, robili czasem za „pacemakerów”. Innymi słowy: wsiadali na rowery i jechali przed Henrikiem, Filipem i Jakobem w założonym wcześniej tempie.

Biegać chce za to jedyna córka Gjerta i Tone, Ingrid. Ma jedenaście lat i powoli (choć z obawami, bo trenowanie dziewcząt wygląda zupełnie inaczej niż to jest w przypadku chłopców) bierze pod swoje skrzydła ojciec. Do tej pory każde kolejne dziecko przejawiało w norweskiej rodzinie większy talent. Jeśli Ingrid pójdzie tym śladem, to wyrośnie na wielką mistrzynię.

W kolejce po niej czeka jeszcze jeden członek rodziny, niespełna pięcioletni William. Na razie biega jednak tylko wtedy, gdy bawi się obok swojego domu.

Rywalizacja

Kristoffer, który z biegania zrezygnował, przyznaje, że treningi i zawody zawsze wydawały mu się zbyt poważne i nie ma tego, co mieli Henrik i Filip – żyłki do rywalizacji. Przynajmniej zbyt dużej, bo rywalizacja w rodzinie Ingebrigtsenów obecna jest niemal zawsze i przy każdej możliwej okazji. Przykład? Proszę bardzo. Domowa kuchnia, w niej cała rodzina. Gjert trzyma stoper, Tone wyjaśnia zasady, a cała siódemka ich dzieci czeka na sygnał do… robienia cynamonowych bułeczek. Kto ulepi je najszybciej i najlepiej – wygrywa.

Mój instynkt do rywalizacji jest największy. Chcę pokonać każdego, wszędzie i zawsze. Oni nie są wtedy rodziną. Nigdy nie lubiłem przegrywać i zawsze tak zostanie.

To Henrik, najstarszy z tych braci, którzy rywalizują na bieżni. Dziś już 27-latek, który mistrzem Europy został w 2012 roku. Niemal od samego początku trenował z młodszym o dwa lata Filipem. To w dużej mierze ich wzajemna rywalizacja i nakręcanie się, doprowadziła do tego, że obaj stali się mistrzami Europy (Filip stał też na podium mistrzostw świata).

Jest wielka rywalizacja, ale wciąż pozostajemy dla siebie bliscy – rodzina jest najważniejsza. Henrik i ja pracujemy i biegamy wspólnie oraz przeciwko sobie od lat. Moje medale to też po części jego zasługa.

Gdy wszystko zajdzie za daleko, reaguje ich ojciec, ale i on potwierdza, że ta rywalizacja wiele dała jego synom. Choćby pewność siebie i dążenie do poprawy. Tak, by być lepszym od brata, a przy okazji od innych rywali. Czasem jednak i bracia muszą zejść z „wojennej” ścieżki. Tak było choćby w 2017 roku, gdy Henrik doznał kontuzji, ale pojechał na mistrzostwa świata, gdzie startował Filip, w roli… członka jego sztabu szkoleniowego. Wygląda na to, że obaj spisali się dobrze, skoro na rodzinne konto wpadł brązowy medal.

Filip też jest już mistrzem Europy – tytuł ten zdobył cztery lata po starszym bracie, w roku 2016. Henrik stał zresztą na podium obok niego, ciesząc się z trzeciego miejsca. W ich karierach niemal wszystko przebiegało do tej pory koncertowo. „Niemal”, bo nie uniknęli zgrzytów.

Młodszy z nich zresztą sam sobie na takowy zapracował. Na igrzyskach w Rio de Janeiro, gdzie był jednym z faworytów do występu w finale (o medalu raczej wtedy nie marzył), zawalił sobie wszystko już w biegu eliminacyjnym. Zamiast przebiec obok rywali, atakując z tyłu, zaczął rozpychać się łokciami. To się zdarza, ale jeśli biegniesz z kimś bark w bark. Gorzej, gdy znajduje się on przed tobą, a ty wymierzasz mu cios w plecy. Mniej więcej tak to wyglądało w przypadku Filipa. Dyskwalifikacja była niemal natychmiastowa, a jej słuszność potwierdzali Gjert, Henrik, a w końcu i sam zainteresowany.

Henrik zgrzyt zawdzięczał nie sobie, a pracownikom IAAF-u (Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych) i… rosyjskim hakerom. Ci pierwsi stworzyli listę podejrzanych o stosowanie dopingu, ci drudzy ją wykradli i udostępnili w sieci. Często nazwiska, które się na niej znalazły, nie miały nic wspólnego z zakazanymi środkami. Podejrzane były wyniki, jakie wykręcali, bo były po prostu na bardzo dobrym poziomie. Zresztą, Gjert Ingebrigtsen przyznawał później, że… spodziewali się tego.

Od dłuższego czasu podejrzewaliśmy, że Henrik znajdował się na takiej liście. Było mnóstwo kontroli i testów. Czasem biegał w towarzystwie samych Afrykańczyków i wciąż był jedynym, który musiał oddać próbki. Wydawało się nam to bardzo dziwne. Od wielu lat stosowaliśmy trening wysokościowy, próbowaliśmy podwyższyć w ten sposób poziom hemoglobiny. Kiedy to osiągasz, stajesz się podejrzany.

Ostatecznie Henrikowi, zgodnie ze słowami ojca, nic nie udowodniono. Mógł na powrót skupić się na treningu i rywalizacji z braćmi. Tym bardziej, że napierał na niego już nie tylko Filip, ale i…

Najmłodszy

Jakob Ingebrigtsen ma niespełna 18 lat i od początku życia przypatrywał się treningom swoich braci. Często podkreśla, że to właśnie przez nie zdecydował, że też chce to robić. Logiczne, prawda? Trudno w końcu o lepsze wzory do naśladowania niż dwóch europejskiej klasy biegaczy w domu.

Jak tylko zacząłem chodzić, chciałem też biegać. Pragnienie biegu jest w mojej rodzinie i od zawsze chciałem być jak Henrik i Filip. Gdy miałem cztery czy pięć lat w okolicy był organizowany bieg dla dzieci. Musiałem wziąć w nim udział, bo już wtedy chciałem się ścigać i wygrywać. Kiedy skończyłem dziewięć lat, zacząłem częściowo brać udział w treningu moich braci. Dziś wszyscy ćwiczymy wspólnie.

Mimo tego, co mówi, na bieżnię zdecydował się jednak „dopiero” w wieku 10 lat. Wcześniej trenował też narciarstwo biegowe i piłkę nożną (obok skoków narciarskich najbardziej kochane sporty w Norwegii), ale… Henrik powiedział mu, że jest w nich beznadziejny, bo stworzono go do biegania. Jakob posłuchał.

Starszy brat miał rację – młody Ingebrigtsen szybko stał się fenomenem, którego w wieku 14 lat ochrzczono mianem „Martina Odegaarda biegów”. Patrząc na to, jak przebiega kariera norweskiego piłkarza, możemy napisać jedynie, że było to porównanie nietrafione – Jakob jest lepszy, zachowując wszelkie proporcje.

Po raz pierwszy media w Norwegii rozpisywały się o nim, gdy miał 10 lat i przebiegł 8,2 kilometra w czasie poniżej 30 minut. Później, z każdym kolejnym sezonem, stawał się coraz większą nadzieją tamtejszych biegów. W wieku 14 lat był rekordzistą kraju w biegach na 800, 1500 i 5000 metrów. Na drugim z tych dystansów zmiażdżył też rekord świata w swojej ówczesnej kategorii wiekowej, poprawiając go o trzy sekundy. Wcześniej przetrwał on, uwaga!, 27 lat. Aż w końcu pojawił się Jakob.

To jest szalone. Biegł tak szybko, że nie uwierzyłbym w to, gdybyście powiedzieli mi o tym kilka miesięcy wcześniej. Skończył bieg o trzy sekundy szybciej niż sądziłem, że to w ogóle możliwe.

Tak zareagował na ten wynik Henrik, wtedy już uznany zawodnik. A Jakob? Nic sobie z tego nie robił i w kolejnych latach biegał jeszcze lepiej. W nagrodę za swoje osiągnięcia, w 2016 roku dostał okazję pobiec na 1500 metrów w trakcie Bislett Games, jednej z imprez z cyklu Diamentowej Ligi, odbywającego się w Oslo. Tam mu nie wyszło, sam przyznawał potem, że po prostu był zbyt zdenerwowany…

…ale już dzień później było zupełnie inaczej. Pojechał wtedy na inne zawody, tym razem juniorskie, gdzie biegł na 3000 metrów. I ustanowił rekord Norwegii, pobijając poprzedni o osiem(!) sekund. Żeby nas jeszcze bardziej zadziwić, na koniec powiedział: „niezły bieg z mojej strony, ale z pewnością mogłem pobiec szybciej”.

Jeszcze nie spadliście z fotela? No to trzymajcie się mocno.

Największy talent

W wieku 16 lat Jakob został też najmłodszym człowiekiem w historii, który w biegu na jedną milę zszedł poniżej bariery czterech minut. Na mecie wyglądał, jak człowiek, który zaraz zemdleje i potrzebna będzie reanimacja, ale zrobił to. W czasie 3:58,07. Doskonałym, jak na jego ówczesny wiek i doświadczenie. Wszystko wydarzyło się podczas mityngu Diamentowej Ligi, a Ingebrigtsen do mety dobiegł na 11. miejscu. Nie miało to jednak znaczenia – media zainteresowały się bardziej nim, niż Thiago Andre, zwycięzcą tamtego biegu. A jego radości nie zmąciło nawet to, że podobno najpierw musiał iść… zwymiotować. Dopiero później mógł udzielać wywiadów.

To niesamowite, ustanowić taki rekord w ten sposób. Po prostu nie mogłem sobie wymarzyć lepszego startu do sezonu niż to. (…) Występowałem wcześniej w kilku mityngach Diamentowej Ligi, ale ten w Eugene był dla mnie ogromnym wydarzeniem – ze względu na stadion i historię. Zajęło mi kilka dni, by w pełni zrozumieć, co zrobiłem.

Co jeszcze? Rekord świata do lat 20 na 3000 metrów z przeszkodami, gdy „nie myślał o zakwalifikowaniu się na mistrzostwa świata”. Chciał wtedy osiągnąć minimum kwalifikacyjne na europejski czempionat U-20. Wyszło tak, że pobiegł na imprezie seniorskiej. Dodajmy też, że rekord, który pobił ustanowiony został… w 1976 roku. W Londynie było bez rewelacji, ale to i tak osiągnięcie fenomenalne.

Przed mistrzostwami Europy uczestniczył, wraz z Filipem, w kolejnej imprezie z cyklu Diamentowej Ligi. Zajęli czwarte (Jakob) i trzecie (Filip) miejsce w biegu na 1500 metrów. Starszy z nich ustanowił nowy rekord Norwegii – 3:30,01, ale to znów wynik młodszego wprawił w osłupienie. 3:31,18 oznaczało, że poprawił o niemal pięć(!) sekund swój rekord życiowy, a dotychczasowy rekord Europy do lat 20 przebił o ponad cztery.

To było szalone, zrobić taką życiówkę. Miałem nadzieję, że może uda mi się zejść do 3:35. To zadziwiające, że udało mi się to zrobić po Tampere [niedługo przed mityngiem, Jakob startował w mistrzostwach do lat 20 – przyp. red.]. Bieg był wspaniały. Spełnił się mój sen.

Okej, a teraz jeszcze jedno: Jakob wciąż chodzi do szkoły. No, nie dosłownie. Zwykle to szkoła chodzi za nim, bo testy zdaje głównie korespondencyjnie lub… ma nauczyciela na miejscu. Tak było choćby w trakcie treningów w USA. I choć sam mówi, że dużo bardziej troszczy się o biegi, bo „uczyć się będzie miał czas, gdy będzie po trzydziestce, a teraz biega”, to rodzice nie odpuszczą mu zaliczenia szkoły średniej. Niezależnie od wszystkiego.

Nie jest łatwo widzieć Henrika i Filipa śpiącego całymi dniami, gdy ja muszę iść do szkoły albo na obozy treningowe. Powtarzam sobie, że muszę ukończyć szkołę i wtedy będę mógł biegać, ile tylko zechcę.  

Innymi słowy: bardzo dużo. Bo eksperci nie mają wątpliwości: z trójki rodzeństwa to Jakob ma największy talent. Wyniki, które on osiągał w wieku 16 lat, jego bracia notowali w okolicach 19 roku życia, Filip nawet później. Jakob ma niesamowite predyspozycje do tego, by uprawiać tę dyscyplinę. I to nie czcze gadanie, bo regularnie – od kiedy ukończył dziesięć lat – jest poddawany badaniom, które na to wskazują.

Najlepszy

Okazuje się, że mięśnie Jakoba wydzielają znacznie mniej kwasu mlekowego, nawet po 60 minutach biegu, niż to ma miejsce w przypadku innych ludzi. Nie tylko zwykłych Kowalskich, ale i zawodowych biegaczy. Zwiększony jest też jego pobór tlenu. Oba te czynniki pozwalają mu z sukcesem biegać bardzo zróżnicowane dystanse – prawdopodobne jest, że w przyszłości mógłby próbować swoich sił w maratonie i osiągnąłby sukces.

Leif Inge Tjelta, odpowiedzialny za przeprowadzane na Jakobie badania, sam był całkiem utalentowanym biegaczem. Dziś zajmuje się m.in. „testowaniem” młodych zawodników. Jakoba zobaczył po raz pierwszy, gdy ten miał dziesięć lat.

Ukończył wyścig w Siddis w czasie poniżej 30 minut. Wtedy zorientowałem się, że to niezwykły chłopak i zapytałem Gjerta czy mógłbym śledzić jego rozwój. Teraz przeprowadzamy testy niemal każdego roku. (…) Od wielu lat badam najlepszym norweskich sportowców, sięgając aż do czasów braci Kvalheimów [lata 70. i 80. – przyp. red.] i nigdy nie widziałem kogoś, kto byłby chociaż blisko Jakoba. Jego rozwój jest niesamowity, a osiągnięcia ekstremalne.

Jakob już teraz z powodzeniem mógłby rywalizować z braćmi. Udowodnił to zresztą wczoraj, gdy pokonał obu… i całą resztę stawki (w tym Marcina Lewandowskiego), sięgając po złoto mistrzostw Europy. Stał się tym samym pierwszym mistrzem, który w dacie urodzenia ma z przodu dwójkę. Żeby było śmieszniej – nie mógł nawet kupić z tej okazji szampana. W końcu nie ma jeszcze osiemnastu lat.

Jak dużym talentem by jednak nie był, nie ulega wątpliwości, że bracia pomogli mu w rozwoju. Podkreśla to i on, i jego ojciec. Mówią to też – i to wcale nie z potrzeby dowartościowania się – Henrik i Filip. Jakob jest i będzie wielki również dlatego, że oni pojawili się wcześniej. Może korzystać z ich wiedzy, doświadczenia i… popełnionych na przestrzeni lat błędów.

Gjert:

Jakob jest wiele lat przed Henrikiem w rozwoju, a do tego ma unikalny potencjał. Jego trening już od najmłodszych lat był bardziej nastawiony na bieganie niż ten Henrika.

Henrik:

Jego punkt startowy był lepszy niż mój i Filipa, ponieważ my popełniliśmy kilka błędów, a on może się z nich uczyć. Chodzi głównie o kontrolowanie natężenia treningów. Jeśli przestaniesz robić trening wytrzymałościowy na początku maja i zostawisz tylko sesje na bieżni i pracę nad szybkością, to nie masz siły, gdy przychodzi do sierpniowych mistrzostw.

Jakob:

Najważniejsze, czego nauczyłem się od braci, to nastawienie. Zawsze musisz ciężko pracować i wierzyć w siebie, napierać aż do ostatnich metrów.

Mając niesamowity potencjał, korzystając z doświadczenia braci i ojca, mając większe możliwości od nich (głównie przez to, że nazwisko Ingebrigtsen jest już w świecie sportu doskonale znane), ale też zmagając się z większą presją, Jakob może osiągnąć wielkie sukcesy. Kto wie, możliwe, że w biegach długodystansowych będzie największą nadzieją „białej” części świata na sukcesy. Sam mówił niedawno, że „chce być najlepszy na świecie”. Jak na razie, z każdym rokiem jest tego coraz bliżej.

Dziś wystartuje w biegu na 5000 metrów, podobnie jak Henrik i Filip. Z tej trójki największym faworytem jest najstarszy z nich, który od jakiegoś czasu z powodzeniem przerzuca się na dłuższe dystanse (w tej konkurencji przewodzi w tym roku europejskim listom). Jednak on sam powiedział o Jakobie, że „nic mnie już w jego przypadku nie zaskoczy”.

Więc kto wie? Skoro nie udało się wczoraj, to może dziś bracia zapełnią podium?

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. NewsPix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...