Reklama

Jeden kolega przyjeżdża Porsche, a drugi to milioner. Realia ligi luksemburskiej

redakcja

Autor:redakcja

09 sierpnia 2018, 14:36 • 13 min czytania 88 komentarzy

Michał Mroch kopie w niższych ligach luksemburskich, ale żyje mu się tak dobrze, że dziś nie przyjąłby nawet oferty z naszej Ekstraklasy. Zresztą, w Luksemburgu też mógł grac wyżej, tyle że dla niego priorytetem jest kariera zawodowa, piłka dopiero potem. Rozmawiamy z nim o realiach piłkarskich i życiowych w tym maleńkim kraju, gdzie futbol zaczyna się dynamicznie rozwijać, a Mroch nie chce polecać do klubów nawet polskich ekstraklasowych wyjadaczy, bo boi się, że przez swoje podejście zepsują jego dobre imię, na które pracował wiele lat. 

Jeden kolega przyjeżdża Porsche, a drugi to milioner. Realia ligi luksemburskiej

– Wcześnie wyjechałem, ale nigdy nie planowałem, że znajdę się w Luksemburgu. Najpierw trafiłem do Niemiec. W Polsce wcześniej trenowałem z Ekstraklasą, w Arce Gdynia, pokopałem później w trzecich ligach, potestowałem się w drugich i pierwszych, ale to nie było to. Miałem podpisywać kontrakt w Zagłębiu Sosnowiec, był już przygotowany na biurku, ale zaproponowali mi 1500 złotych. Za to miałem sam wynająć mieszkanie i opłacić jedzenie.

Dzięki piłce dostałem w Niemczech pracę. Trenowałem z drużynami piątej ligi niemieckiej, wygrywałem z byłymi pierwszoligowcami, więc poziom był fajny. Tam wypatrzyli mnie ludzie z drugiej ligi luksemburskiej, po roku awansowaliśmy do ekstraklasy. Zacząłem wtedy nocną pracę, więc ciężko było z treningami, nie pograłem za dużo – tylko dwa mecze w pucharze. Napełniałem automaty bułeczkami i colą. Drużyna była naprawdę mocna, teraz wciąż gra w pierwszej lidze. Odszedłem do czwartej ligi tylko ze względu na pracę. Zdobyłem tyle bramek, że nawet nie pamiętam. Zostałem najlepszym strzelcem, a w tamtym roku byłem najlepszym strzelcem trzeciej ligi. Teraz znowu spróbowałem w drugiej lidze, choć dostałem ofertę z Racingu, który grał w eliminacjach do pucharów. Odmówiłem, mam zbyt dobrą pracę, żeby się zgodzić. Teraz po latach jestem szefem, mam pod sobą ludzi, nauczyłem się niemieckiego i luksemburskiego. Żyje mi się bardzo dobrze.

Ważniejsza jest dla ciebie praca czy piłka? 

Gdybym chciał robić karierę piłkarską, to nie jechałbym do Luksemburga, a próbował się przebijać w Niemczech, zwłaszcza że miałem zaproszenia na testy. Mógłbym dojść może do poziomu trzeciej Bundesligi. Zawsze zmieniałem kluby ze względu na pracę, a nie na odwrót. Budowałem przyszłość biznesową. Potrafiłem iść do czwartej ligi, bo dostałem lepszą posadę. Potem znów zmieniłem klub, bo zapewniłem sobie jeszcze lepsze stanowisko gdzie indziej. W tym roku dostałem pięć ofert z ekstraklasy, ale wolę postawić na karierę.  Teraz już jest dobrze, jestem szefem, jakąś pozycję mam, więc jak otrzymam ofertę w następnym roku z ekstraklasy, to naprawdę się zastanowię.

Reklama

Czym się zajmujesz? 

Sprzedajemy na kilka krajów Europy jedzenie dla zwierząt, dla koni, traktory, sprzęt, nawozy, nasiona kwiatów. Firma świetnie prosperuje, sprzedajemy tego mnóstwo. Piłkarzem jestem dla przyjemności, po prostu lubię to, co robię.

W pierwszej lidze większość łączy pracę z piłką. 

W Dudelange spośród kluczowych piłkarzy, bramkarz, pracuje tylko jedna osoba. Chce pracować dlatego, że w Luksemburgu są bardzo wysokie emerytury.

Średnia prawie 4000 euro. 

Zaczął pracę, bo będzie kończył zaraz przygodę z piłką, ale z Legią jeszcze zagra. Pewnie to praca bardzo lekka, może nawet pokazuje komuś palcem, jak pracować. W Dudelange trenują dwa razy dziennie, więc ciężko to łączyć z etatem. W tych słabszych klubach to jednak reguła, ale potrafią to łączyć. Są bardziej witalni po ośmiu godzinach pracy niż zawodowcy w Polsce. Gdy przyjechał tu piłkarz z 40 meczami w Ekstraklasie i 70 w pierwszej lidze, nie załapał się. Próbował tu, tam, ale mu nie wyszło.

Reklama

W międzyczasie trenuję młodzież. W tamtym roku mój rocznik został mistrzami kraju U-14. Buduję swoje nazwisko i mam nadzieję, że za parę lat zostanę – takie moje marzenie – trenerem jakiejś dobrej drużyny. Mam nadzieję, że będę lepszym trenerem niż kopaczem. Piłkarzem nie jestem i już nigdy nie będę. Piłkarze grają w Bundeslidze, w Polsce też jest kilku piłkarzy, ale dla mnie większość to przebierańcy. Byłem ostatnio na 2-3 meczach Ekstraklasy, w Belgii na drugiej lidze i trzeciej francuskiej i… Możesz się śmiać albo mi nie wierzyć, ale tamte mecze były bardziej widowiskowe niż te w Polsce. Wiem, że w Gdyni na mecze przychodzi sześć tysięcy osób, stadion jest piękny, murawa rewelacyjna. Ale co z tego, jak polska myśl szkoleniowa to podanie od bramkarza do obrońcy, długa piłka na skrzydło, przebitka… Nawet w lidze luksemburskiej zaczyna się już grać w piłkę. To bardzo mały kraj, a na meczu np. Progresu potrafi przyjść oficjalnie 2500 osób. Tutaj też czasami przyjdzie na mecz 400 osób, ale to zrozumiałe, bo Luksemburg jest naprawdę bardzo mały. Obiekty są małe, ale nie generują kosztów. Prąd czerpany jest z solarów słonecznych, a przy stadionie stoi studnia – nawet w czwartej lidze. Nie kopałem jeszcze tylko w piątej lidze, a też jest piąta liga luksemburska!

Nie wiedziałem, że tylu ludzi żyje w tym kraju.

Bo nie patrzysz na to, że obok Luksemburga jest Belgia, Holandia, Francja, Niemcy. W Luksemburgu piłkarze mają pieniądze, których nigdy nie będą mieli w trzeciej Bundeslidze. Dudelange zatrudnia czasami naprawdę poważnych zawodników.

Jakiś klub z Luksemburga utrzymałby się w Ekstraklasie?

Polacy mają dziwną mentalność. Kibice myślą, że polska liga jest dobra, ale… pokopałem w trzeciej lidze, pograłem z zawodnikami z Ekstraklasy, byłem łączony z pierwszą drużyną Arki, w której był Moskalewicz, Sokołowski, Wachowicz. Niby dobrzy zawodnicy, ale czuło się, że oni robią to wyłącznie dla pieniędzy. Tutaj nie musisz tego robić dla pieniędzy, bo wszyscy je mają. Jeden z moich kolegów z czwartej ligi przyjeżdżał na treningi najnowszym Porsche Carrera, drugi miał Range Rovera, trzeci Audi A7. Przyjeżdżają z fajnych stanowisk w banku czy szpitalu i mają pieniądze. Oni nie muszą trenować, ale chcą. Mój kolega był jednym z szefów w Mercedesie i kończył pracę o 18 i codziennie jechał jak najszybciej do klubu. Nie musiał, ale chciał. Wyobrażasz sobie, że w lidze polskiej zawodnik zarabia kilkadziesiąt tysięcy złotych w pracy, jeździ Mercedesem i jeszcze pędzi na trening? Abstrakcja.

Czego Polacy mogliby się nauczyć od Luksemburczyków? 

Trochę pokory. Byłem w drugoligowych szatniach jak w Bałtyku Gdynia, gdzie miałem podpisywać śmieszną umowę. Nie mówmy, że druga liga polska jest profesjonalna, skoro zaoferowali mi 500 złotych. Chłopakowi z Gdyni, wychowankowi… Śmiejesz się, ale tak to wygląda. Przecież nie starczyłoby mi nawet na paliwo. Gdy wchodziłem do szatni, widziałem ludzi z zegarkami wielkości ręki, wymalowane głowy, tak obcisłe spodnie, że nie powiem co było widać. Oni wszyscy uważali się za wielkich piłkarzy! „Gram w drugiej lidze, jestem piłkarzem”. Tutaj chłopaki w trzecich ligach zarabiają po 30 tysięcy złotych – nie z piłki, z interesów. Oni to robią z miłości do piłki. Ciężko pracują, a potem ciężko trenują. Chłopaki bardzo twardo stąpają po ziemi. Nawet w ekstraklasie piłkarze nie mówią, że są piłkarzami. To po prostu ich hobby.

Nie zapomnę swojego pierwszego treningu w Arce. Jeden ze starszych zawodników kopnął z woleja tak daleko jak się dało i krzyknął: – Młody! Po piłkę!

Oczywiście nie poszedłem, podpadłem. Dwa treningi i się skończył mój epizod w Arce.

Zarabiają ogromne pieniądze, ale są przy tym bardzo pomocni. Miałem w drużynie kozackiego inżyniera od satelit. Był milionerem. Mój kolega potrzebował pieniędzy i spytał Kevina, czy ten może mu pomóc. Wyciągnął 500 euro, dał mu i wypalił: – Nie musisz oddawać. Ma na tyle, że dla niego to żadna różnica, a koledze może pomóc. Później na treningu był najbardziej zwariowanym gościem, jakiego widziałem. Szary Polaczek znikąd wchodził do drużyny walczącej o awans i od razu mu pomagali. Dwóch chłopaków swoją drogą stamtąd się przebiło – jeden podpisał umowę w ekstraklasie, drugi grał w reprezentacji przeciwko Holandii na Robbena. Czujesz się u nich jak przy rodzinnym stole.

Gdy 25-letni piłkarz pyta Tomasza Gruszczyńskiego o grę w Luksemburgu, odradza mu ją jak może, bo to kraj fajny do życia, ale piłkarsko bardzo można przepaść. Jesteś podobnego zdania? 

Gruszczyński może kierować się swoimi latami w Luksemburgu. Gdy grał, faktycznie tak było, Dudelange miało 3-4 zawodników profesjonalnych, a teraz Progres Niedercorn wygrywa z Rangersami, a w tym sezonie są w trzeciej rundzie eliminacji. Czy ci piłkarze nie są obserwowani? Czy nie może się okazać, że jakiś piłkarz tak się pokaże, że zechce go Legia? Spójrz na skład reprezentacji – praktycznie każdy gra za granicą. Luksemburska piłka weszła w inną epokę?

Z roku na rok widoczny jest postęp?

Zdecydowanie. Jeśli Dudelange znalazłoby się w grupie Ligi Europy, zarobiłoby równowartość swojego budżetu. Możliwe, że gdy wejdą raz, złapią powtarzalność. Za kilka lat drużyny z Luksemburga będą grały w grupach Ligi Europy.

Jak wygląda życie w Luksemburgu?

Jeśli chcesz zjeść w restauracji, to po prostu do niej idziesz i jesz. Na nic ci nie brakuje. Prowadzisz fajne, beztroskie życie, nie martwisz się o rachunki, bo na nie po prostu masz. W Polsce zarabiasz dwa tysiące, tu opłata, tu opłata, zostaje ci na kino raz w miesiącu.

Mówisz to z perspektywy szefa.

Pracowałem na to długo. Moim priorytetem jest praca i rozwój. Niektórych priorytetem jest granie w polskiej pierwszej lidze i być może nie zarabiają takich pieniędzy. Przeważnie każdy Luksemburczyk ma to, na co ma ochotę. Kuchnia całego świata jest nawet w małych miastach. Ogólnie żyje się bardzo spokojnie. Miasta są mocno rozbudowane, wszyscy do nich lgną, ale dużo jest też wiosek. Początki były trudne przede wszystkim fizycznie, ale już się przyzwyczaiłem. Organizm się chyba adaptuje. Wstaję teraz o 6:45, idę do pracy, później przyjeżdżam coś zjeść i idę na trening. Ale jestem zdrowy i uśmiechnięty.

Przeczytałem, że Luksemburg to jeden z najbardziej nieszczęśliwych narodów świata. 

Cooo?! Gdzie to przeczytałeś?

Też się zdziwiłem, bo kraj z wysokimi zarobkami z definicji musi być fajny do życia. 

Ja tego zupełnie nie odczuwam. Ale czekaj, zapytam dziewczynę… Ona też się nie zgadza. Już wiem – pewnie dlatego, że w Luksemburgu mówi się po francusku! Nie mogą używać swojego języka. Ja nauczyłem się niemieckiego i bez problemu mogę nim tu operować. 95% osób mówi po niemiecku. Często Luksemburczycy udają, że nie znają francuskiego albo wręcz mówią wprost, że nie będą rozmawiać w tym języku. Gazety są po niemiecku, francusku, luksembursku, niektóre to w ogóle po angielsku.

44% osób obcokrajowcy. 

Myślę, że rzeczywisty odsetek jest o wiele wyższy. Gdy idę do supermarketu, słyszę naprawdę wiele języków. Dzieciaki przychodzące do mnie na treningi mówią czasami w pięciu językach. Rok temu miałem bardzo fajną drużynę. W Luksemburgu w każdej kategorii wiekowej masz pięć lig. Drużyny awansują pomiędzy ligami. Niby mały kraj, a jednak na zajęciach jednej grupy wiekowej potrafiło być 45 dzieciaków i trzech trenerów. Podoba mi się profesjonalizm. Zasugerujesz prezesom, że czegoś nie ma – od razu dokupują. Dzieciaki zawsze kopią nowymi piłkami. W Polsce trenerzy chcą wychować nie tylko piłkarza, ale i człowieka. Ja dostaję gotowe dzieci, ułożone, które – jak wspomniałem – czasami mówią w pięciu językach. Niektóre dzieci, nie dość że grają w piłkę, to grają jeszcze w tenisa albo pływają. Rok temu pokonaliśmy nawet ekipę Metz w 12-13 latkach.

W niższych ligach doświadczasz na co dzień takiego folkloru, jakiego doświadczałbyś w polskich? 

Sędziowie nie mają życia. Kibice naprawdę mają temperament. Nie przychodzi ich zbyt wiele, na barażu o czwartą ligę było 1200 osób. Na barażu o drugą ligę u nas przyszło 1300.

Jak na taki mały kraj i tak dużo. 

Normalnie jest ich jednak mniej, potrafi być na meczu 50 osób.

Jak się gra przy trybunach złożonych z 50 osób?

Nie gra się przy trybunach, bo na wielu stadionach trybun nie ma! Albo stoi tylko jedna skromna trybunka, na której jest sto krzesełek. Tak to wygląda, ale się gra i trzeba wygrywać. W moim obecnym klubie z kolei jesteśmy na etapie budowania stadionu za 27 milionów euro. Będzie profesjonalna siłownia, pokój rozgrzewkowy ze sztuczną murawą, kortami i jakieś sześćset krzesełek. Na każdym stadionie w Luksemburgu jest duża restauracja. Po meczu kibice zostają i piją wodę czy procentowe napoje.

Gdyby twój kolega z Bałtyku Gdynia spytał cię „jechać czy nie?”, co byś mu odpowiedział?

Czasami ktoś mnie pyta czy mógłbym załatwić jakiś klub, niektórzy z nich mają ponad sto meczów w Ekstraklasie, ale i tak chętnie by się przenieśli. Nie chcę im pomagać, bo… to nie te charaktery. Nie chciałbym sobie zepsuć opinii. Wiem, jakie hulaszcze życie prowadzą niektórzy piłkarze i nie chciałbym być z nimi kojarzony. Gdy jestem w Polsce, widuję ich tylko na imprezach. Jeśli ktoś jednak zdaje sobie sprawę, że początki nie są łatwe i jest nastawiony na pracę, zawsze pomogę. Buduję swoje nazwisko na systematyczności, prawdomówności, ciężkiej pracy. Mam nadzieję, że w ciągu trzech lat zostanę grającym trenerem. Za rok chcę spróbować pograć na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Obecnie zaczynam UEFA C, dojdę oczywiście do UEFA Pro. Jako trener potrafię być i wyluzowany, i zrównoważony, i ostry. Przede wszystkim cenię dyscyplinę. Już teraz to wprowadzam w młodszych kategoriach wiekowych. Jak jest trening o 19 i ktoś przyjdzie po, zamykam szatnię, dziękuję, do widzenia. Chętnie stawiam na słabszych chłopaków, którzy ciężko pracują i naprawdę chcą, niż na takich, którzy mają talent, ale nic z nim nie robią. Ukończyłem klasę mistrzostwa sportowego w Gdańsku, gdzie grała kadra Pomorza. Zdobyliśmy srebro na mistrzostwach Polski. Kopałem z chłopakami testowanymi w Ajaksie i PSV, ale karierę zrobił tylko Grzesiek Krychowiak i Paweł Wszołek. Może Marcin Budziński i poza tym nie ma nikogo. Uwierz, że chłopaki mający talent i mogący osiągnąć naprawdę wiele, kończą na budowach. Graliśmy… Przepraszam, kopaliśmy razem w Arce.

Krychowiak chyba jednak grał, nie kopał.

Wtedy? Co ty, wtedy on też kopał. Wyróżniał się, ale nie na tyle, bym powiedział, że pójdzie do reprezentacji Polski. W naszym roczniku było 4-5 lepszych od niego. Ciężko pracował, biegał i ma rezultaty i piękne życie. Ja też pracowałem bardzo ciężko, na początku na budowie po 10 godzin, później na taśmie, przy napełnianiu automatów, sprzątaniu domów… Nie było łatwo. Gdy ktoś mnie potrzebował, zawsze pomagałem. Gdy szef pytał, czy mogę zostać po pracy, moja odpowiedź zawsze była na tak. Nie da się być od razu gościem, który pokazuje palcem. Ja już nie muszę szukać pracy albo czegokolwiek. Teraz chciałbym właśnie zostać królem strzelców drugiej ligi, dostać kopa w górę i rozwalić bramy pierwszej.

Dzwoni trener z pierwszej ligi i mówi, że chce cię do trenowania dzieciaków. Wracasz?

(śmiech) Grzecznie dziękuję i to wszystko. Nie interesowałby mnie nawet kontrakt w Ekstraklasie, bo podpisując go straciłbym całą pozycję, na którą pracowałem w Luksemburgu. Mam 28 lat i muszę myśleć o przyszłości. Wiem, jaka jest mentalność części Polaków. Oczywiście też się czuję Polakiem – i to Polakiem z przejściami, który zaczynał od pięciu metrów kwadratowych pokoju i materaca. Wielu polskich zawodników przyjeżdża do piątej ligi niemieckiej i wracają za sezon. Nie zdają sobie sprawy, że to nie  tylko piłka. Nie integrują się, nie uczą się języka… Pretensje mogą mieć tylko do siebie. Myślą, że będą zarabiać nie wiadomo ile, ale życie nie jest tak łatwe i kolorowe. Nie wstydzę się tego, że sprzątałem w domach, ale wielu Polaków zostanie na tym etapie. Nie mają na tyle twardego charakteru, by przeboleć to, spiąć dupę i się rozwinąć.

Kiedyś kopałem w trzeciej lidze, szedłem wypoczęty na trening i tyle – tu najpierw praca, dopiero później trening. Jest to coś zupełnie innego. Dlatego ja podziwiam prezesów i sponsorów, że pompują tyle milionów w piłkę. Przecież lepiej przejechać po domach dziecka albo poszukać potrzebujących rodzin. Piłkarze zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy złotych… Za co? Za bycie przeciętnym kopaczem? Smutne. Trzymam kciuki za Dudelange, by polscy znawcy piłki nożnej zeszli na ziemię. Mierzejewski był najlepszym piłkarzem w Australii, a hejterzy pytali „co to za liga?”. A przecież jest lepsza niż polska. Jestem arkowcem, więc w pucharach kibicuję Lechowi. Nie wiem, czy nie pójdę tak w ogóle na mecz w Dudelange w szaliku Arki. Śmieję się, ale jeszcze by mnie gdzieś dopadli.

A gdy wyłączasz serce, włączasz rozum, kto wygra? 

Każdy inny wynik niż wygrana Legii w Warszawie powinna być potraktowana jak przegranie wojny. Nie wyobrażam sobie, że mistrza Polski mogłaby pokonać luksemburska drużyna z miasta na 20 tysięcy mieszkańców. Stawiam na 2:1 dla Legii w Warszawie i 2:0 dla Dudelange w rewanżu. Gdyby grało z Górnikiem czy Cracovią powiedziałbym, że nie mogą ich nie pokonać.

JB

Fot.

Najnowsze

Anglia

Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów

Bartosz Lodko
1
Zmiany w FA Cup. Brak powtórek w przypadku remisów

Komentarze

88 komentarzy

Loading...