Reklama

Na piłkarzy kasy nie ma, na wakacje dla parodystów jest…

redakcja

Autor:redakcja

03 sierpnia 2018, 09:43 • 3 min czytania 46 komentarzy

W Kielcach skończył się już wielowątkowy sitcom pt. „sprzedaż Korony”, ale nowe władze dbają o odpowiedni poziom emocji i zaprosiły nas na kolejny – „kto będzie piłkarzem kieleckiego klubu?”. Z 29-osobowej grupy piłkarzy będących na kontraktach w momencie wejścia do żółto-czerwonych – szumnie zabrzmi – niemieckiego konsorcjum, zostało zaledwie siedmiu zawodników. A przejęcie miało miejsce ledwie 15 miesięcy temu. 

Na piłkarzy kasy nie ma, na wakacje dla parodystów jest…

Czy jest to rozsądna polityka? Nie.

I pewnie nie widzielibyśmy w niej niczego złego (takie prawo nowego właściciela, że może ułożyć klocki po swojemu), gdybyśmy nie mieli wrażenia, że ogrom zmian nie wynika z przemyślanej i długofalowej wizji, a zwykłego cebulactwa. W banalny sposób wypuszczono w tym oknie choćby…

a) Jacka Kiełba, któremu klub zaoferował tylko jednoroczny kontrakt (mimo że początkowo rozmawiano o trzyletnim),
b) Macieja Gostomskiego, z którym klub odwlekał podpisanie nowej umowy (a potem sprzątnęła mu go sprzed nosa Cracovia, o czym prezes klubu nawet nie wiedział),
c) Zlatana Alomerovicia, którego pod koniec sezonu sadzano na ławce, by automatycznie nie przedłużył się jego kontrakt (liczono, że bramkarz zgodzi się na przedłużenie bez zagwarantowanej na piśmie podwyżki),
d) Nabila Aankoura, którego umiejętności w mediach podważał prezes.

Przy odrobinie sprytu można było tych piłkarzy utrzymać, tymczasem znaleźli sobie oni już nowych pracodawców. Korona chce za wszelką cenę oszczędzać. A skoro oszczędza – znaczy, że nie ma. Albo – że wydaje pieniądze na głupoty.

Reklama

Prezes Korony Kielce powinien odpowiedzieć sobie na następujące pytania:

– czy łatwiej byłoby zaproponować dwuletni kontrakt Jackowi Kiełbowi, gdyby nie trzeba było wypłacać co miesiąc dużej pensji Fabiana Burdenskiego?
– czy łatwiej byłoby o podwyżkę dla Zlatana Alomerovicia, gdyby nie trzeba było wypłacać co miesiąc dużej pensji Fabiana Burdenskiego?
– czy łatwiej byłoby zaproponować dobre umowy Goranowi Cvijanoviciowi czy Radkowi Dejmkowi, gdyby nie trzeba było wypłacać co miesiąc dużej pensji Fabiana Burdenskiego?

Odpowiedź na wszystkie pytania jest prosta: oczywiście, że tak.

Korona Kielce wolała jednak opłacać Fabianowi Burdenskiemu pensję na poziomie pierwszego składu aż do czerwca 2018, mimo że od lutego piłkarz NIE grał meczów, NIE przychodził na treningi i NIE wykonywał żadnych obowiązków wynikających z kontraktu zawodnika (poza – rzecz jasna – indywidualnym treningiem w domowym zaciszu, niewykluczone, że popartym zwolnieniem lekarskim). W Kielcach uznano zatem, że oferowanie dwuletniego kontraktu Kiełbowi (zasłużonemu piłkarzowi) rozsądne nie jest, za to opłacanie półrocznych wakacji synowi właściciela już tak. Czy to mądra polityka kadrowa?

Sprawa pewnie nie budziłaby wątpliwości, gdyby Dieter Burdenski jako właściciel hojnie sypał własnym groszem, tymczasem póki co raczej – jak to się ładnie mówi – optymalizuje wydatki, a ważną częścią rocznego budżetu jest choćby coroczna transza od miasta w wysokości 2,5 miliona złotych, jaką zagwarantował sobie przy przejęciu klubu. A więc pisząc wprost – klub zasponsorował półroczne wakacje własnemu synowi właściciela także z miejskiej kasy. Próbowaliśmy zapytać prezesa Korony o ustosunkowanie się do opłacania wakacji parodystom, ale rozmawiać oczywiście nie chciał.

Fabian Burdenski nie dał Koronie nic, zabrał za to roczny kontrakt na poziomie pierwszego składu. Na umowy dla prawdziwych piłkarzy pieniędzy jednak nie ma. Jak rozsądnie wydawać pieniądze, w Kielcach mogą dowiedzieć się już dziś – wystarczy dłużej porozmawiać z osobami decyzyjnymi w Wiśle Płock. Klubu będącego na przeciwległym biegunie słowa „rozsądek”.

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

46 komentarzy

Loading...