Reklama

Kto jest w formie w piątej minucie, ten ma problem? (24)

redakcja

Autor:redakcja

11 lipca 2018, 23:41 • 4 min czytania 9 komentarzy

Orest Lenczyk zwykł mawiać, że kto jest w formie w kwietniu, ten ma problem. Sens trochę jak w maksymie Millera: liczy się to jak kończysz. Sens wzbogacony być może o rachunek prawdopodobieństwa, który w wyrównanych ligach takich jak Ekstraklasa oznacza, że wszyscy bazują na zrywach. I jak masz zryw w kwietniu, na finiszu pewnie nie będziesz go miał. Brutalne, może toporne, ale kto ogląda, ten wie, że zwykle prawdziwe.

Kto jest w formie w piątej minucie, ten ma problem? (24)

Tłumacząc na mundialowy język, dodatkowo na język jednego meczu – kto jest w formie w pierwszych dziesięciu minutach, ten pewnie odda pole na sam koniec.

Oczywiście mówić, że Anglia strzeliła gola za wcześnie, to mrużyć oko tak mocno, że ryzykuje się trwałym zespoleniem powiek. W tak poważnych fazach jeden gol to królestwo i ręka księżniczki. W zupełności niejednokrotnie wystarcza, by po meczu wystrzeliły pod sufit korki od butelek z wszystkimi alkoholami świata.

Ale mimo to skoczmy na główkę. Zaryzykujmy i dajmy nura w pokrętną filozofię, której ambasadorem z właściwym sobie przekąsem hołdował trener Lenczyk. Bo moim zdaniem w tym szczególnym przypadku mógłby mieć rację jeden do jednego. Bowiem im dłużej trwał mecz, tym bardziej zdawało mi się, że Anglicy bardziej zainteresowani są zastanawianiem się nad prędkością wskazówek zegara, a nie nad grą w piłkę.

Mamy drużynę młodych-gniewnych, ale siłą rzeczy niedoświadczonych. Mamy ekipę, o której nawet w Anglii wielu mówiło przed turniejem, że pewnie podzieli los poprzedników. Tymczasem te chłopaki robią strefę medalową, siedem meczów, dla całego pokolenia angielskich kibiców pierwszy taki rezultat w życiu.

Reklama

A przecież własnie jest piąta minuta i już 1:0. Sen się spełnia. Puchar Świata na zasięg dziewięćdziesięciu minut. Niemożliwe staje się realne, nawiązanie do legend z 1966 na wyciągnięcie ręki. Jedno wielkie oszołomienie, euforia, adrenalina w żyłach.

To naprawdę mogło tych graczy przytłoczyć. Lubię wracać do tego, co opowiedział mi Kamil Glik – gdy wychodzisz na boisko, zmieniasz się w dużej mierze w automat. Tak trzeba, bo liczy się to, co tu i teraz. Maksymalna koncentracja, jesteś jak maszyna skupiona tylko na aktualnej chwili. Bez takiego skupienia zaczynasz popełniać błędy, zaczynasz marnować łatwe sytuacje, czegoś brakuje w każdej niemal akcji.

I tak grała dzisiaj Anglia. Kane spalił się kompletnie. Całkowicie, totalnie, ten mecz jest plamą na jego karierze. Sytuacja z 30 minuty? Gdyby grali Polacy, Szpakowski niechybnie wyciągnąłby z szafy swoje firmowe „Aj Jezus Maria!”. Boczny wyciągnął chorągiewkę, ale VAR udowodniłby, że spalonego nie było.

Screen Shot 07-11-18 at 11.40 PM

Po stracie bramki mentalnie Anglicy rozsypali się zupełnie – zaczęło się wypuszczanie Chorwatów na czyste pozycje, zdarzył się wypad Pickforda po piwo, ogółem mocno slapstickowa defensywa goniła slapstickową ofensywę. Całkowicie zostali wytrąceni straconym golem z równowagi. Wytrawny boiskowy bokser przyjmuje cios i tyle, wie, że takie jest prawo ringu i trzeba się teraz odwinąć albo zwinąć.

Anglicy tymczasem wyglądali, jakby już zastanawiali się jak ich życie zmieni się gdy przywiozą mistrzowski pas.

Reklama

Ostatecznie przez to biegali jak koguty ze ściętymi głowami. Southgate odrobinę ich ogarnął po gwizdku kończący regulaminowy czas, ale wystarczyło tylko na jeszcze jeden znakomity stały fragment, po którym Vrsaljko wybił z linii uderzenie głową Stonesa. Warto to jednak odnotować – mimo wszystkich słabości jakie dzisiaj pokazali, mimo długimi minutami mentalności rodem z piosenki „Co ja tutaj robię”, i tak na swoich stałych fragmentach mało nie dojechali do finału. Brakowało niewiele.

Awansował zespół lepszy. Awansował zespół znacznie lepiej znoszący presję, a wręcz patrząc na fazę pucharową, specjalista od tejże. Przegrywali latami jako reprezentacja takie mecze – był czas ich się nauczyć.

To zarazem zespół, który ma jednak w nogach jeden cały mecz więcej niż Francja, a dodatkowo dzień mniej na odpoczynek. Francja jest faworytem. Murowanym na pewno nie, bo szanujmy finał mistrzostw świata, ale jednak wyraźnym. I moim zdaniem najważniejszym zadaniem, jakie stoi przed Chorwatami, nie jest wcale zregenerowanie fizyczne czy coś podobnego. Najważniejsze jest nie ulegnięcie tym podświadomym nawet częściowo podszeptom w stylu: wszyscy nam wybaczą, jeśli przegramy. To o tyle groźne, że… tak jest w istocie! Wynik jest historyczny, a usprawiedliwienia piszą się same.

Jeśli Chorwaci dadzą samym sobie podkopać nie tylko swoją wiarę, nie tylko swój głód zwycięstwa, ale to, że porażka będzie – cóż – porażką, mogą przegrać ten finał przed pierwszym kopnięciem. Jeśli tego nie zrobią, nie ma dla nich rzeczy niemożliwych.

Leszek Milewski

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

9 komentarzy

Loading...