Reklama

Pokolenia wiecznych czarnych koni wreszcie spełnione?

redakcja

Autor:redakcja

09 lipca 2018, 12:49 • 6 min czytania 15 komentarzy

Reprezentacje Belgii i Chorwacji w ostatnich latach przed każdą wielką imprezą imponowały na papierze. Początkowo byli to murowani kandydaci do miana czarnego konia jednego czy drugiego turnieju. Potem nawet trudno było je wymieniać w takiej roli, bo już każdy znał ich możliwości. Możliwości, które jednak aż do teraz nie zostały potwierdzone i realna stała się groźba, że te dwie generacje wspaniałych zawodników nigdy nie osiągną reprezentacyjnego sukcesu.

Pokolenia wiecznych czarnych koni wreszcie spełnione?

Chorwaci na powrót zaczęli być postrzegani jako naprawdę konkretna paka przed Euro 2012. Już wtedy w kadrze znaleźli się Luka Modrić, Mario Mandzukić, Ivan Rakitić, Ivan Perisić, Nikola Kalinić (w Rosji wywalony po pierwszym meczu), Domagoj Vida, Vedran Corluka, Danijel Subasić i kilku innych gości, którzy w kolejnych latach jeszcze zwiększyli swoje notowania. W 2014 roku do Brazylii pojechali już Dejan Lovren, Mateo Kovacić czy Marcelo Brozović.

Mimo to na boisku ciągle było słabo lub średnio. Prześledźmy to turniej po turnieju.

Euro 2012. Chorwaci odpadli już w grupie, ale trzeba przyznać, że mieli niezwykle trudne zadanie. Na początek wygrali 3:1 z Irlandią, później zremisowali 1:1 z Włochami i na koniec minimalnie przegrali z Hiszpanią. Mimo to zajęli tylko trzecie miejsce i pojechali do domu.

MŚ 2014. Znów koniec rywalizacji po trzech meczach. Po 1:3 z Brazylią rozbito Kamerun 4:0, ale na koniec przegrano z Meksykiem (też 1:3). Ponownie trzecie miejsce i szybkie wakacje.

Reklama

Euro 2016. To już miał być turniej coraz bardziej doświadczonych Vatrenich. Faza grupowa zdawała się to potwierdzać. Awansowano z pierwszego miejsca (1:0 z Turcją, 2:2 z Czechami przy dwubramkowym prowadzeniu i 2:1 z Hiszpanią), ale w fazie pucharowej od razu zatrzymali ich Portugalczycy. To Chorwaci sprawiali lepsze wrażenie, ale nadziali się na kontrę w 117. minucie, do siaki trafił Ricardo Quaresma. Trzecie z rzędu rozczarowanie stało się faktem.

Już zaczęło się wydawać, że Modrić i koledzy zawsze będą niespełnieni w reprezentacyjnej karierze. Liderzy drużyny są już po trzydziestce lub w jej okolicach, więc mundial w Rosji miał być prawdopodobnie ostatnią szansą na odwrócenie karty. I udało się. Komplet zwycięstw w grupie – na czele z obiciem Argentyny – i wejście z buta do strefy pucharowej. W niej już tak gładko nie szło, Duńczyków i Rosjan odprawiono dopiero po rzutach karnych. Poza Modriciem największe gwiazdy w ekipie Zlatko Dalicia indywidualnie nie błyszczały, stylem trudno się zachwycać, ale na boisku widzieliśmy prawdziwy zespół i to decydowało. Czas na Anglię, choć obawiamy się, że może już zabraknąć pary.

***

Belgowie przez dziesięć lat przechodzili gehennę. Zrewolucjonizowali system szkolenia na przełomie wieków, ale musieli przejść lekcję cierpliwości.

Wielkiej cierpliwości.

Reklama

Po mundialu w Korei Południowej i Japonii nie zdołali się zakwalifikować na pięć z rzędu (!) dużych imprez (Euro 2004, MŚ 2006, Euro 2008, MŚ 2010, Euro 2012). Postawienie na szkolenie nie poszło jednak na marne. W latach 2010-2011 zaczęła się tworzyć mega paka, która teraz może sięgnąć po mistrzostwo świata. Debiutowali wtedy Romelu Lukaku, Thibaut Courtois, Dries Mertens, Kevin de Bruyne, Axel Witsel, Marouane Fellaini czy Nacer Chadli, a coraz ważniejszą rolę odgrywali Eden Hazard, Vincent Kompany, Toby Alderweireld, Thomas Vermaelen i Jan Vertonghen.

„Czerwone Diabły” po dwunastu latach przerwy wróciły na salony i bez problemu awansowały na brazylijski mundial. Wszyscy już wtedy zdawali sobie sprawę, jakiej generacji się doczekały, więc prawie każdy wskazywał tę drużynę jako potencjalnego czarnego konia imprezy. Oczekiwania były olbrzymie. Nie do końca udało im się sprostać. W grupie co prawda odniesiono komplet zwycięstw, ale wszystkie na styku i w mało porywającym stylu (2:1 z Algierią, 1:0 z Rosją, 1:0 z Koreą Południową). W 1/8 finału dopiero po dogrywce pokonano USA. W ćwierćfinale lepsza okazała się Argentyna, która szybko strzeliła gola i prowadzenia już nie oddała. Najlepsza ósemka po tak długiej przerwie nie była złym wynikiem, ale trudno było wracać do domu z poczuciem pełnej satysfakcji.

Przed Euro 2016 mówienie o Belgach jako „czarnym koniu” było już pójściem na łatwiznę. Ponownie jednak skończyło się na ćwierćfinale i świadomości, że „stać nas na więcej”. Grupę zaczęto od porażki z Włochami, ale po 3:0 z Irlandią i 1:0 ze Szwecją awansowano z drugiego miejsca. W 1/8 finału rozgromiono Węgrów czterema bramkami (trzy padły w ostatnim kwadransie). Cóż jednak z tego, skoro potem doszło do zaskakującej porażki z Walią (1:3). Rozczarowanie kibiców mogło być tym większe, że wyłożono się nie na faworycie, ale na prawdziwym czarnym koniu turnieju.

Podobnie jak w przypadku Chorwatów realna zaczęła stawać się groźba, że to pokolenie nigdy nie osiągnie wyników na miarę swojego potencjału. Tutaj była ona jednak o tyle mniejsza, że większość gwiazd jeszcze jest daleko od emerytury. Lukaku ma dopiero 25 lat, Courtois 26, De Bruyne i Hazard po 27. Z ważnych postaci na tych mistrzostwach trójkę z przodu mają tylko Kompany, Vertonghen i Mertens. Można było zakładać, że w razie czego będzie jeszcze przynajmniej jeden mundial do rehabilitacji.

Po co jednak czekać?

Belgowie nerwowo rozpoczęli rywalizację w Rosji. Do przerwy nie potrafili strzelić gola Panamie, ale jak już Mertens w kapitalny sposób otworzył wynik, coś się ruszyło. Presja zeszła. Dalej poszło z górki. Z Panamą skończyło się 3:0, z Tunezją 5:2, wygrano też mecz z Anglią, którego podobno nikt wolał nie wygrywać. W 1/8 finału z Japonią zespół Roberto Martineza pokazał niesamowity charakter, wychodząc w drugiej połowie z 0:2 na 3:2. Decydująca kontra, gdy Lukaku zaprezentował maestrię w grze bez piłki, może zostać najpiękniejszą akcją tych MŚ.

Dochodzimy do meczu z Brazylią. Pierwsza połowa to był koncert. Jasne, „Czerwone Diabły” miały dużo szczęścia na początku. Równie dobrze Thiago Silva mógł najpierw z dwóch metrów trafić do siatki zamiast w słupek, a Fernandinho nie strzeliłby samobója. Mielibyśmy zupełnie inny mecz. Stało się inaczej, a Hazard i spółka potrafili pójść za ciosem. Tak po prawdzie w drugiej połowie już głównie się bronili – im bliżej końca, tym bardziej rozpaczliwie – ale awans utrzymali. To też trzeba umieć. Nie zawsze da się awansować pięknie i bezdyskusyjnie. Mundial to często niuanse, rozstrzygające mecze z gatunku 50 na 50, będące na ostrzu noża.

Teraz półfinał z Francją. Belgia ma za sobą godzinę biegania mniej niż Chorwacja na rosyjskich murawach i nie sprawia wrażenia zmęczonej. To może być kluczowy aspekt.

Jest w tym coś pięknego, że te dwie genialne generacje prawdopodobnie jednak będą spełnione reprezentacyjnie. Potrzeba było czasu, kilku prób, zaczęły się pojawiać wątpliwości, ale coraz większe klasa i coraz większe doświadczenie Modriciów i Hazardów zrobiło swoje. Chyba tylko czwarte miejsce w obu przypadkach byłoby czymś, co nie podchodziłoby teraz pod kategorię spełnienia i sukcesu.

Szkoda, że my nie doświadczyliśmy tego samego, że reprezentacja z Lewandowskim, Błaszczykowskim i Piszczkiem swoje apogeum osiągnęła już dwa lata temu. Z drugiej strony, systemowo znacznie mniej pracowaliśmy na sukces niż Belgowie i Chorwaci. Na dłuższą metę przypadku nie ma.

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...