Reklama

Football’s coming home? A może po prostu Anglicy zaraz wrócą do domu?

Norbert Skorzewski

Autor:Norbert Skorzewski

07 lipca 2018, 09:14 • 7 min czytania 10 komentarzy

Gdyby Anglia i futbol były małżeństwem, znajdowałyby się w separacji. Co najmniej. Bo jeżeli mąż tak długo wraca do domu, to trudno żeby partnerka w końcu nie straciła cierpliwości.

Football’s coming home? A może po prostu Anglicy zaraz wrócą do domu?

Football’s coming home. Hasło-obsesja angielskich kibiców. Przez piłkarzy rozumiane nad wyraz dosłownie. Wpadają na ślub, wypijają dwa drinki i zasypiają pod stołem, stając się obiektem drwin i żartów. I tak na każdym wielkim turnieju. A przecież mieli przetańczyć całą noc, na koniec może nawet wyrwać pannę młodą.

Czy tym razem wytrzymają chociaż do oczepin?

Są faworytem, ale nie postawilibyśmy na nich nawet telewizora, który ostatnio wygraliśmy w turnieju w FIFĘ.

Reklama

Odpadnięcie ze Szwecją w ćwierćfinale byłoby tym, do czego angielscy kibice zdążyli się już przyzwyczaić. Wielkie oczekiwania pojawiały się zawsze. Przed każdym wielkim turniejem (no, chyba że na niego nie pojechali, jak w 2008 roku. Haha.) Tak samo zawsze oczekiwania dostawały brutalnie w łeb i turlały się po murawie niczym Neymar, gdy do świadomości kibiców przedostawała się rzeczywistość. Czyli, zazwyczaj, brutalny oklep. Nieraz w ćwierćfinale, nieraz w 1/8, a nieraz już w przedbiegach.

Tym razem do ćwierćfinału Anglików poprowadziła autostrada. Musimy jednak przyznać, że wykorzystywanie nadarzających się okazji na swój sposób także jest sztuką. Piłkarze Southgate’a od fazy grupowej jechali autostradą, przeciętnym autem, ale po drodze mieli do wyprzedzenia jeszcze słabsze modele, w których nieraz urywały się koła. Ich osiągnięciu nie będziemy jednak umniejszać, bo przecież głupotą byłoby wlec się za różnymi kaszlakami przez całą trasę.

Teraz zderzak w zderzak jedzie z nimi jednak dużo poważniejszy konkurent. Do tej pory Szwedzi wygrali u siebie z Francją – mówimy o eliminacjach – i Holandią. Później w piekielnie trudnym i wymagającym barażu – jak mogło się wydawać – pozbawili Włochów marzeń o mundialu, a Gianluigiego Buffon zmusili do zakończenia kariery reprezentacyjnej ze łzami w oczach. Na mistrzostwa jechali z łatką drużyny topornej, aspirującej co najwyżej do przeszkadzania, a nieoczekiwanie stali się całkiem zgrabnie grającą ekipą, której zagraniczni kibice może nie oglądają tłumnie, ale wiedzą, że warto rzucić na nią okiem. Z wyjątkiem drugiej połowy starcia z Niemcami, wyglądali co najmniej przyzwoicie. Szły za tym wyniki, a ukoronowaniem było rozbicie walczącego o awans Meksyku, opromienionego pokonaniem naszych zachodnich sąsiadów. Po wyjściu z grupy odprawili Szwajcarów, choć nie zagrali olśniewająco. Ale na tym mundialu mało kto prezentuje się olśniewająco. To bardziej bezlitosne rozgrywki dla wyrachowanych.

A Szwedzi są wyrachowani.

To ich znak rozpoznawczy, dzięki któremu od 2016 roku poczynili ogromny postęp. Na Euro 2016 zajęli ostatnie miejsce w grupie, ustępując Włochom, Belgom i Irlandczykom. Dwa lata później zaliczyli ogromny skok jakościowy. Wygrali grupę z Meksykanami, Koreańczykami i Niemcami, a po chwili zameldowali się w ćwierćfinale.

Reklama

A Anglia? Tak jak pisał w swoim wczorajszym felietonie Leszek Milewski.

Ich grupa eliminacyjna: Słowacja, Szkocja, Słowenia, Litwa, Malta.

Ich droga do awansu z grupy mistrzostw: wystarczyło ograć Tunezję i Panamę.

1/8 fazy pucharowej: karne z Kolumbią. Do których doprowadzili też po karnym, w zasadzie prezencie, głupim, niepotrzebnym faulu Carlosa Sancheza. Grą, delikatnie mówiąc, nie porywali.

Anglicy są faworytami, ale Szwedzi nie stoją na straconej pozycji. W końcu wylali więcej potu, by znaleźć się w ćwierćfinale mistrzostw świata. I co ważne – nie znaleźli się w nim psim swędem. Po wyjściu z grupy mogli trafić gorzej, ale sami wcześniej zapracowali sobie na korzystną sytuację, w której się znaleźli.

A znaleźli się tam przede wszystkim dzięki osobie trenera. Janne Andersson to świetny fachowiec, ale przede wszystkim szkoleniowiec z olbrzymim poczuciem humoru, umiejący śmiać się z samego siebie. Jakiś czas temu opowiadał w radiu sverigesradio.se o sytuacji, która spotkała go, gdy trenował szwedzki Halmstads BK. Wolny wieczór, chwila relaksu. Trener spędza czas z drużyną, ta wymyśla, żeby pograć w kalambury. No to co robi nasz bohater? Wchodzi na scenę i… zaczyna udawać małpę. Tańczy, drapie się po pachach, je banany. Czeka, aż ktoś odgadnie, kogo udaje. Po trzydziestu sekundach Henrik Bertilsson pyta, czy udaje osła.

Załamany Andersson daje sobie spokój, widząc, że zawodnicy nie są zbyt kumaci. Ale to pokazuje, jakim jest trenerem. Niby to tylko niewinna zabawa, ale nie wywijał na scenie przypadkowo. Po prostu chciał zbudować w drużynie jedność. Takie rzeczy cementują grupę, pokazują, że trener jest zwykłym człowiekiem z dystansem do siebie, a nie tylko wydającym bezrefleksyjne polecenia zamordystą.

Anderssonowi nie brakuje poczucia humoru, ale prym wiedzie u niego szacunek. Najważniejsza cecha, którą stawia ponad wszystkie innymi i której oczekuje od każdego. Szacunek, dzięki któremu zawarł więź z piłkarzami. Szacunek, który sprawił, że Szwedzi stali się jednymi z najniewygodniejszych przeciwników na mistrzostwach świata, z którymi poległo wiele silniejszych drużyn i którzy, by awansować do ćwierćfinału, musieli przejść bardzo krętą, naznaczoną trudnymi wyzwaniami drogę.

– Od momentu przyjścia trenera, nasz cel stał się jasny. Każdy z nas pracuje nieprawdopodobnie ciężko – przyznał Andreas Granqvist.

Ciężka praca jest symbolem tego zespołu. Zarówno na boisku, jak i poza nim. Dowód? Po wyeliminowaniu Włochów w barażach świat obiegło zdjęcie, na którym trener – zamiast świętować – czyści szatnie. Praca, praca i jeszcze raz praca. Do samego końca.

Jak przyznawał, wyniósł to zachowanie ze swojego pierwszego klubu, Alets IK, gdzie kitman, Carl-Axel Jacobsson, zawsze przyznawał, że trzeba tak samo zachowywać się po zwycięstwach i po porażkach. – Dzięki temu nikt nie powie, że nie zachowywaliśmy się we właściwy sposób – argumentował.

– Reprezentujemy coś, co jest większe niż jakakolwiek osoba. Mamy nie sprzątać tylko dlatego, że tak naprawdę nie musimy się tym przejmować? Ludzie mogą myśleć, że jestem maniakiem, kiedy sprzątam szatnie, ale bycie grzecznym i życzliwym jest czymś, na co żadna osoba nie powinna być zbyt duża – Andersson.

Już teraz osiągnął ze Szwedami wielki sukces, ale trudno żeby – trafiając na Anglię – miał się poddać i przegrać mecz w szatni. Anglicy mają wielu klasowych zawodników, w ofensywie rządzi Harry Kane, ale przecież nie są drużyną nie do pokonania.

Jeżeli mielibyśmy wskazać, która ekipa miała dotychczas więcej szczęścia, wskazalibyśmy na Synów Albionu. Ale kto wie, może właśnie tego szczęścia brakowało im wcześniej? Może teraz – dzięki niemu – skończą później niż po dwóch drinkach?

Przekonamy się dziś o 16:00.

*

Anglikom na pewno nie można odmówić pewności siebie, być może nawet przesadnej. Powiedzieć, że tamtejsze media pompują balonik, to nic nie powiedzieć. W BBC Radio, po meczu Szwecja-Szwajcaria, dało się usłyszeć, że Anglicy na 99 procent awansują do ćwierćfinału.

W Szwedzkim obozie są bardzo zadowoleni z takiego komentarza.

Wiedzą, że przeszłość już niejednokrotnie weryfikowała drużyny, które podchodziły do nich lekceważąco.

– Dobrze, że Anglicy mają taką pewność siebie. Zobaczymy, jak zagrają – przyznał Granqvist, pamiętający, jak zbytnia pewność siebie działała na Francuzów, Holendrów, Włochów, czy nawet Niemców, którzy męczyli się z nimi do ostatniej minuty.

Cel Szwedów? Nie będzie przesadą stwierdzenie, że granie brzydkiego futbolu. To nie będzie piękny, intensywny mecz, tego jesteśmy pewni. Szwedzi uważają, że mogą pokonać Anglików, uderzając w ich cierpliwość. Chcą ich sfrustrować. Grając defensywnie, wolno, w nudny sposób, ale w kluczowych momentach przyśpieszając, by zadać decydujący cios.

Taki mają plan.

Ale Anglia nabrała szlifów, grając z przeciwnikiem, który w pewnym momencie podostrzył grę. Kolumbia, z problemami, została odprawiona. Cenne doświadczenie może teraz odegrać kluczową rolę.

Przede wszystkim – Synowie Albionu posiadają bardzo mobilnych, szybkich graczy w ofensywie. Którzy będą starali się rozrywać szwedzkie zasieki, które jednak są bardzo solidne. Zaskoczyli je jak na razie tylko Niemcy. W pozostałych trzech spotkaniach pozostawały nienaruszone.

– Jeżeli będą rozszerzać grę, a Kieran Trippier i Ashley Young będą włączać się do ataków, jestem pewny, że znajdą jakieś luki w szwedzkiej defensywie – Mark Lawrenson, ekspert BBC.

Na razie to tylko dywagacje. Fakty są takie, że szwedzki bramkarz zachował trzy czyste konta, a Anglicy tracili bramki w każdym meczu. Nawet tym z Panamą. Nie zawsze byli w stanie wykorzystać dominację (średnie posiadanie piłki – 53 procent), z kolei Szwedzi świetnie czuli się, gdy to przeciwnik prowadził grę, bo są średnio przy piłce przez 38 procent czasu gry. Co za tym idzie – wymienili prawie dwa razy mniej podań niż rywale (1113-2140), którzy mogą legitymować się również dokładniejszą precyzją swoich zagrań (Anglia 89 procent, Szwecja – 77).

Generalnie Anglię czeka sporo rzeźbienia, prób rozerwania defensywy rywali. Szwedzi będą liczyć przede wszystkim na kontrataki. Nie zapowiada nam się pasjonujące widowisko, bardziej coś w stylu meczu walki, co samo w sobie nie jest zbytnio zachęcające, ale to jednak ćwierćfinał mistrzostw świata. Wielka sprawa zarówno dla jednych, jak i drugich.

Football’s coming wreszcie home czy jednak Anglicy nie dadzą sobie na to szansy i już dziś pożegnają się z marzeniami o końcowym triumfie? Dla Szwedów byłby to szok, na który nie jest przygotowany nawet… Adidas.

– Powiedziano nam, aby poinformować szwedzkich klientów, że nie ma sensu iść do sklepów. Koszulki prawie całkowicie zniknęły. Sprawy poszły trochę za dobrze dla Szwecji – przyznał rzecznik firmy.

Sukces przerósł oczekiwania, a przecież może być jeszcze lepiej.

Norbert Skórzewski

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...