Reklama

Od lat postrzegamy reprezentację lepszą niż faktycznie jest

redakcja

Autor:redakcja

13 lipca 2018, 09:45 • 7 min czytania 70 komentarzy

„Oryginalny skład mundialu” to cykl tekstów, który celebruje 40-lecie partnerstwa Coca-Coli z mistrzostwami świata. O swoich wspomnieniach związanych z mundialem opowiadają polscy reprezentanci – do tej pory byli to Michał ŻewłakowAndrzej Iwan oraz Janusz Kupcewicz – oraz gwiazdy innych zespołów, jak Preben Elkjaer Larsen czy Thomas Ravelli. Refleksje, anegdoty, przeżycia – to wszystko znajdziecie tutaj. Dziś zapraszamy na wywiad z uczestnikiem dwóch spośród trzech „polskich” mundiali w XXI wieku, Jackiem Krzynówkiem.

Od lat postrzegamy reprezentację lepszą niż faktycznie jest

***

Pamięta pan swój pierwszy obejrzany mundial?

Szczerze mówiąc, to nieszczególnie. 1982, 1986 – w ogóle. Pamiętam tylko finał Niemcy – Argentyna, 1:0 dla Niemców, bramka z karnego. Jak się nie mylę, to był rok… 1990 chyba.

Za dzieciaka oglądanie mistrzostw to było większe wydarzenie?

Reklama

Nie, raczej po domach się oglądało, wtedy nie było oczywiście takiej technologii jak teraz. Wie pan, na wiosce też życie inaczej funkcjonowało niż w miastach. Nie zbieraliśmy się, żeby z kimś oglądać mecze, raczej zaszywaliśmy się w domowym zaciszu. Ale nie traktowałem mundialu jako wielkiego wydarzenia, bardziej jako kolejne mecze do obejrzenia. Cały czas gdzieś się tę piłkę kopało, więc jak tylko było w telewizji spotkanie, to się oglądało – czy mistrzostwa świata, czy jakieś europejskie puchary.

Kto był pana piłkarskim idolem?

Za dzieciaka wszyscy mieli wtedy na koszulkach numer dziesięć, każdy chciał być jak Maradona. Aż przykro się robi, jak człowiek widzi swojego idola w takim stanie.

Pierwsza piłkarska koszulka była właśnie z nazwiskiem Maradony?

Nie, to było tak, że brało się mazak i pisało na zwykłej koszulce numer dziesięć. A nie tam koszulka… Wie pan, cofamy się o trzydzieści lat, nie było jeszcze takich bazarków, gdzie można by było kupić koszulkę. Internetu nie było, nic nie było. Niby nie tak daleko, a jednak daleko (śmiech).

Mówi pan, że mistrzostw 1982, 1986 pan nie pamięta, więc pierwsze „polskie” to były te, na które pan pojechał. Komu kibicował pan w czasie „posuchy”? Miał pan jakąś ulubioną reprezentację?

Reklama

Nie, kibicowałem po prostu zespołom, które ładnie grały. Lubiłem patrzyć, jak zawodnicy się cieszą, niezależnie od tego, kto to był. Fajnie się oglądało te mecze, ale wśród reprezentacji nie miałem swojego faworyta.

W reprezentację Jerzego Engela przed wygranymi eliminacjami mistrzostw w 2002 nieszczególnie wierzono.

A my wiedzieliśmy od samego początku, na co nas stać. Zebrała się świetna grupa piłkarzy, dobry start eliminacji dodatkowo nas scementował. Mimo że liczono nam minuty bez strzelonych goli, że na początku nie było łatwo, trudno o pozytywy, byliśmy silni jako drużyna. Nie zwracałem też uwagi na to, czy ktoś nam kibicuje, czy nie, czy jest pełny stadion, czy nie. Robiłem swoje. Wiadomo, że jak już przyszedł sukces, to nagle okazało się, że ma wielu ojców, bo przecież nikt z porażkami się nie chce utożsamiać. Wydaje mi się, iż od lat postrzegamy reprezentację lepszą niż faktycznie jest. Postrzegamy awans na wielką imprezę jako coś oczywistego, wymagając wyników ponad stan. Fajnie, że chłopcy grają w dobrych klubach, ale gra w klubie, eliminacje, to kompletnie inna bajka niż wielki turniej.

11_wszechczasow_krzynowek

Gdy pan sam znalazł się po raz pierwszy na mundialu, coś pana tam zaskoczyło?

Człowiek jadąc na mundial nie myślał, co tam będzie, chciał się jak najlepiej zaprezentować, grał dla swojego kraju. Wyobrażeń, co czeka nas w Korei osobiście nie miałem. Ale gdy dolecieliśmy, to wiadomo – szok, bo wszystko było inne. Kuchnia, klimat, kultura. Drugi koniec świata, wszystko było takie… nieeuropejskie.

A scenariusz – ten, co teraz. Mecze: otwarcia, o wszystko, o honor.

Różnica jest taka, że dzisiejsza reprezentacja tylko powtarza to, co myśmy zapoczątkowali…

Ale nie mówi pan tego z dumą?

Oczywiście, że nie. Ale wieszano na nas psy, a już sam awans był przecież wielkim sukcesem dla naszej piłki. Szczególnie w tamtym okresie, gdy co dwa lata za każdym razem czegoś do tej kwalifikacji brakowało. Szesnaście lat nie byliśmy na wielkiej imprezie, a za moich czasów awansowaliśmy na trzy wielkie imprezy, na mistrzostwa Europy po raz pierwszy w historii.

Mówi pan, że wtedy zebrała się silna grupa. Dlaczego więc została rozbita brakiem powołania dla Tomasza Iwana?

Nie będzie przesadą powiedzenie, że Tomek był jednym z boiskowych liderów. Dla nas ta decyzja to był bardzo nieprzyjemny moment, o Tomku nie wspominając. Ale takie były wybory trenera, że reprezentacji jest potrzebny wstrząs. No i niestety, ten wstrząs obrócił się przeciwko nam. Cztery lata później zresztą znów historia się powtórzyła. Frankowski, Dudek to byli zawodnicy, którzy mieli ogromny wkład w awans na mistrzostwa. Szkoda, że stało się tak, jak się stało. Myślę, że do dziś nie wszystko zostało w tej sprawie wyjaśnione. Tak naprawdę nadal nie wiem jakie były przyczyny braku Rząsy, Kłosa, Dudka, Franka… Nie wiem, jak to wszystko odebrać. Było, minęło, trzeba się koncentrować na tym, co nas czeka. Na to mamy wpływ, na to, co minęło – nie.

Którą z tych dwóch reprezentacji było stać na więcej?

Obie były porównywalnie silne, miały w swoich szeregach zawodników, którzy potrafili pociągnąć zespól w trudnej chwili, w obu do pewnego momentu – powołań – panowała dobra atmosfera, były wspólne cele. Sam awans był dla nich sukcesem, później balonik został napompowany, hulał optymizm. Niestety, ale jesteśmy takim narodem, który lubi wpadać w skrajności. Hurraoptymizm, a za moment walenie po tyłkach. Do dobrych rzeczy przyzwyczaja się bardzo szybko, chciałoby się je mieć na wyciągnięcie ręki.

Emmanuel Olisadebe stwierdził, że bardzo wiele zepsuło się w tej kadrze przed turniejem.

Wydaje mi się, że miał na myśli kontrakty reklamowe, przepychanki o pieniądze z nich. To było tak, że po szesnastu latach niebycia na wielkiej imprezie wszyscy zaczęli się pod nasz sukces podpinać. Firmy, reklamodawcy bili drzwiami, oknami, byle dostać się do reprezentacji, do chłopaków. To uniemożliwiało normalne przygotowania, chłopcy kręcili bardzo, bardzo dużo spotów reklamowych.

Mówiło się też sporo o przygotowaniu fizycznym.

Widział pan, jak wyglądaliśmy w tamtych mistrzostwach, prawda?

Widziałem, fatalnie.

No właśnie. Co z tego, że głowa chce, jak nogi nie dają rady? Może przeholowaliśmy z treningami. Wie pan, reprezentacja jest jak żywy organizm, jeśli jakiś narząd nie funkcjonuje, to od razu występuje reakcja, ma się gorączkę. Eliminacje eliminacjami, ale jak przychodzi turniej, to widać, że mamy problemy i tu nie chodzi o zawodników ale ogólnie – o szkolenie, o mentalność.

Pilka nozna. Fajny mecz. Reprezentacja Polski Fundacji Kibica - Reprezentacja I ligi. 08.06.2014

Z perspektywy czasu patrzy pan na te wszystkie Gorące Kubki, na udziały Engela w kabaretach itp. z zażenowaniem?

Nie, zupełnie nie. Każdy ma swoje pięć minut, nie oszukujmy się, trzeba umieć z tego skorzystać. Albo się to zrobi, albo ten moment minie. Niektórzy mają większe parcie na takie sprawy, inni mniejsze, takie jest życie. Nam nadarzyła się okazja, czemu mielibyśmy z niej nie skorzystać?

Stał się pan mistrzem asyst w meczach o nic. Trzy zanotował pan łącznie z Kostaryką i USA. Dawały satysfakcję?

Szczerze mówiąc wolałbym jedną asystę w meczu o coś niż te trzy w spotkaniach o nic. Ale wiadomo – tego nikt mi nie zabierze, nikt nie powie, że Krzynówek nic na tych mistrzostwach nie zrobił. To mimo wszystko jakieś ukoronowanie marzeń o tym, żeby zagrać na mundialu, żeby jakoś się w jego historii zapisać. Ja też tak podchodziłem do życia, żeby z każdej porażki coś dla siebie wyciągać dobrego. No więc wyciągałem te asysty.

Mecze o honor z perspektywy zawodnika są łatwiejsze, trudniejsze mentalnie?

Tak jak powiedziałem wcześniej, zwycięstwo ma wielu ojców, porażka – już mniej. Trzeci mecz gra się już dla garstki, resztki kibiców, którzy nadal są, nadal wierzą. I dla siebie. Bo tak to już jest, że po dwóch wszyscy się od nas odwracali, bo jakoś zawiedliśmy ich oczekiwania. Mnie to denerwowało. Pod sukces wszyscy się podpinali, bo było to łatwe, wygodne. Przy porażce mało kto chciał się z nami pokazywać.

Jak podobał się panu ostatni mecz o honor, szczególnie jego końcówka?

Kabaret. Może właśnie któraś grupa kabaretowa to podchwyci, wyszydzi? W życiu w takim spotkaniu nie grałem, w życiu czegoś takiego nie widziałem. Strasznie mi szkoda Kuby, który stał jak kołek z boku boiska, bo żadna drużyna nie chciała drugiej zrobić krzywdy. Niestety, to wszystkim zostanie w pamięci – co z tego, że Polacy wygrali, skoro… Cóż, przynajmniej Japończycy nas chwalą, choć marne to pocieszenie.

Można kogoś w reprezentacji za ten mundial wyróżnić?

Nie lubię brać przed szereg poszczególnych zawodników. Wygrywają wszyscy, przegrywają też wszyscy. Nie będę wystawiał jakichś laurek, każdy musi sam przeanalizować swoje błędy. Bo gdyby ich nie było, to nie mówilibyśmy o mistrzostwach w czasie przeszłym.

Gdyby to pan podejmował decyzję, trener Nawałka zostałby dalej pracować z kadrą? (wywiad przeprowadzany przed ogłoszeniem zmiany na stanowisku selekcjonera – przyp.red.)

A niech mi pan pokaże trenera w Polsce, który mógłby być trenerem reprezentacji. Moim zdaniem w kraju lepszego trenera od trenera Nawałki nie znajdziemy. Myślę, że to dla zarządu PZPN twardy orzech do zgryzienia, ale myśląc długofalowo zostawiłbym trenera Nawałkę, szczególnie jeśli on sam czułby, że da sobie radę w kolejnych eliminacjach. Ja z całego serca bym mu tego życzył.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

70 komentarzy

Loading...