Reklama

Boks, koks i walka w saunie. „Król Cyganów” wraca do gry?



Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

03 czerwca 2018, 23:43 • 8 min czytania 12 komentarzy

Tyson Fury (25-0, 18 KO) w ostatnich latach przynajmniej dwukrotnie zszokował świat sportu. W 2015 roku został pierwszym od ponad dekady człowiekiem, który zdetronizował Władimira Kliczkę (64-5, 54 KO), a potem zniknął równie nagle jak się pojawił. Pogrążony w depresji i nałogach myślał nawet o samobójstwie, ale ostatecznie wygrał najdłuższą walkę w życiu. 9 czerwca wróci na ring po blisko trzech latach przerwy.

Droga na szczyt nie była pod żadnym względem łatwa. Oficjalnie Fury jest wprawdzie Brytyjczykiem, ale pochodzi ze środowiska cyganów, które na Wyspach często ma pod górkę. Na boks był skazany – jego ojciec świetnie bił się na gołe pięści, a rodzinne tradycje w tej dyscyplinie sięgają ponoć nawet XIX wieku. Imię też nie wzięło się z przypadku – to właśnie legendarny Mike Tyson był idolem Johna Fury’ego w młodości.

Boks, koks i walka w saunie. „Król Cyganów” wraca do gry?



Jego syn w dzieciństwie widział sporo akcji rodem z „Przekrętu” Guya Ritchiego, ale nigdy nie wyrzekł się korzeni – wciąż mieszka w cygańskim wozie i na każdym kroku deklaruje przywiązanie do tradycji. Od początku wyróżniał się dwiema rzeczami: niezwykłym nawet jak na wagę ciężką wzrostem (206 cm) oraz stale pracującą na najwyższych obrotach jadaczką. Nie miał nawet 20 lat, gdy w 2007 roku przyjechał do Warszawy na mistrzostwa juniorów Unii Europejskiej. Do domu wrócił oczywiście ze złotem.

Rok później samozwańczy „The Gypsy King” był już zawodowcem. Stopniowo pokonywał kolejne szczeble – najpierw został mistrzem Anglii, potem czempionem Wspólnoty. Stale piął się także w światowych rankingach. Można wiele powiedzieć o jego osobowości, ale jednego nikt nie podważał – Fury jak chciał to potrafił boksować naprawdę jak nikt w wadze ciężkiej. Wyróżniała go przede wszystkim niesamowita koordynacja – poruszał się z lekkością pięściarza kategorii półciężkiej i trudno go było w ogóle trafić czystym ciosem.

Najboleśniej przekonał się o tym właśnie Władimir Kliczko, który długo odwlekał starcie z Brytyjczykiem. Przed laty przestrzegał go przed nim trener Emanuel Steward, który miał okazję przez chwilę pracować z Furym. Człowiek, który w boksie widział wszystko, był pod wielkim wrażeniem. „Ma niezwykłe umiejętności. Spodziewam się, że zostanie kolejnym po Lennoksie Lewisie i Władimirze dominatorem wagi ciężkiej. Jak na takie warunki fizyczne jest niesamowicie zwinny, a do tego naprawdę ma charyzmę” – ocenił jeden z najwybitniejszych instruktorów pięściarstwa.

Pojedynek w saunie

Reklama

Steward nie doczekał spełnienia swojej przepowiedni – zmarł w 2012 roku. Fury i Kliczko zdążyli się dobrze poznać na długo przed wyjściem do ringu. Ukrainiec jak to ma w zwyczaju już kilka lat wcześniej zaprosił młodego zawodnika do siebie na obóz przygotowawczy do kolejnej walki. Robił tak z wszystkimi wschodzącymi gwiazdami – także z Joshuą i Deontayem Wilderem. Działało to na jego korzyść w wielu wymiarach – przede wszystkim mógł sam ocenić umiejętności potencjalnych rywali, ale także miał możliwość poznania ich z innej strony.

Pewnego razu po jednym z treningów doszło do niecodziennego starcia. Kliczko, Fury oraz paru innych pięściarzy przebywających właśnie na zgrupowaniu poszli razem do sauny. Początkowo liczna grupka z każdą minutą robiła się coraz mniejsza – zawodnicy kolejno przegrywali z gorącem. Wreszcie na placu boju zostali tylko Ukrainiec i Brytyjczyk. „Miałem wtedy na koncie tylko kilkanaście walk, ale w mojej głowie już rywalizowałem z Władimirem. (…) Byłem gotów umrzeć w tej saunie! Siedziałem tam 40 minut i wygrałem!” – przekonywał Fury z miną szaleńca.

Reakcja Kliczki na te słowa była bezcenna – to musiał być tak nieistotny epizod z jego punktu widzenia, że w ogóle go nie zapamiętał. Nie da się ukryć, że był jednak trochę zmieszany, że w ogóle musi się z czegoś takiego tłumaczyć – żaden z jego poprzednich rywali nie przejawiał aż takiej arogancji i pewności siebie. Nikt właściwie nie wiedział czego spodziewać się po Furym w samym ringu – w końcu dwa lata wcześniej potrafił zaliczyć deski w starciu z mniejszym o 20 kg Stevem Cunninghamem (29-9-1, 13 KO). W powszechnej opinii zdecydowanym faworytem był obrońca tytułu. W eksperckim panelu brytyjskiej telewizji Sky Sports komplet sześciu fachowców nie dawał rodakowi najmniejszych szans.

Poziom samego pojedynku pod wieloma względami rozczarował – ciosów i emocji było naprawdę jak na lekarstwo, ale ten scenariusz był efektem wyrachowanej taktyki pretendenta. Kliczko po raz pierwszy od wielu lat musiał rywalizować z dużo większymi mobilniejszym rywalem, a Fury co i rusz zaskakiwał go zmianami bokserskiej pozycji. Koniec końców po prostu obskoczył mistrza – trafiał i nie dawał sobie zrobić krzywdy. Sędziowie nie mieli wątpliwości – choć walka odbyła się w Niemczech, to widzieli wyraźną wygraną gościa. I to pomimo tego, że po drodze ukarano go nawet odjęciem punktu w kontrowersyjnych okolicznościach. Sensacja stała się faktem – zmierzający po rekord Joego Louisa w liczbie wygranych walk o tytuł Ukrainiec został wykolejony.

Boks kontra koks

Fury znalazł się na czołówkach gazet, ale zdobycie wymarzonego tytułu sprawiło, że z dnia na dzień puszczały mu kolejne hamulce. Zaczął pić, ćpać i obżerać się na potęgę. Pierwszy z trzech odebranych Kliczce pasów stracił przy zielonym stoliku zaledwie kilkadziesiąt godzin po samej walce. Dwukrotnie wycofywał się z obiecanego Ukraińcowi rewanżu – najpierw za sprawą kontuzji, potem z powodów osobistych. Chwilę później okazało się, że został przyłapany na zażywaniu kokainy. Pięściarz przyznał się do depresji i zupełnie zniknął. W sieci co jakiś czas pojawiały się jego zdjęcia. Wyglądał na potwornie otyłego – jak sam przyznał w pewnym momencie ważył nawet grubo ponad 150 kilogramów.

Reklama

Układanie życia na nowo trochę mu zajęło. Po drodze zdążył stracić pozostałe pasy za nieaktywność, a numerem jeden w wadze ciężkiej został Anthony Joshua (21-0, 20 KO), który jest jego całkowitym przeciwieństwem. Uchodzi za pupilka mediów i jest podziwiany nie tylko za efektowny styl walki, ale także za skromność i pokorę. Zdaniem niektórych to wszystko jest jednak do bólu wystudiowane i skrojone pod marketingowe zyski. Fury dla odmiany nigdy nie gra – zawsze wali prosto z mostu i bardzo często potem tego żałuje. Samego Joshuy nie znosi i od dawna jest jego zajadłym krytykiem. Pogardliwie nazywa go „kulturystą” i przekonuje, że w ewentualnej walce udzieli mu surowej lekcji boksu.

W jednym Fury’emu nie sposób odmówić racji – faktycznie to jego zwycięstwo nad Kliczką w pewnym sensie uwolniło wagę ciężką. Były mistrz postawił potem wszystko na jedną kartę w starciu z Joshuą, ale przegrał przed czasem po porywającej wojnie. Drugi z Brytyjczyków zyskał jednak jego szacunek – coś, co nigdy nie było dane Fury’emu. Ukrainiec na każdym kroku podkreśla, że to właśnie w ostatnim pogromcy widzi swojego następcę. O Tysonie wypowiada się rzadko – jeśli już to robi, to głównie mu dogryza. W sumie nie można mu się dziwić – przez niedoszły rewanż z Furym stracił prawie rok kariery w schyłkowym już okresie. Nigdy wcześniej nie miał tak długiej przerwy między pojedynkami.

„Joshua narodził się 29 kwietnia 2016 roku. Momentami w naszej walce bardzo cierpiał –  przyjął sporo mocnych ciosów i był na deskach, ale potrafił wstać i wygrać. Nic nie przyszło mu łatwo, ale po tej wygranej będzie jeszcze lepszy, bo mocniej zaufa własnym umiejętnościom” – ocenił kilka dni temu Władimir. Wtórował mu jak zawsze brat. Witalij nazwał nawet przy okazji Fury’ego „mistrzem trash-talku”, co Brytyjczyk przyjął z dumą.

„Tak, jestem mistrzem w tej dziedzinie. Tylko zgadnij co? Na twojego brata to chyba podziałało, bo nie zadał w naszej walce żadnego ciosu. Nie mógł, bo jest po prostu beznadziejny! (…) Władimir, ciągle chwalisz w mediach Joshuę tylko dlatego, że miałeś z nim wyrównaną walkę. Lepiej pochwal mnie, bo nie mogłeś mnie trafić ani jednym ciosem! Nie bądź tchórzem i powiedz wreszcie prawdę!” – odgryzał się Fury.

Być jak Ali…

Z zewnątrz wszystko zaczyna wyglądać jak za dawnych lat. 29-latek zrzucił kilkadziesiąt kilogramów – nie pierwszy raz w życiu. Mimo to dochodził do siebie przez kilkanaście miesięcy. W międzyczasie spłodził kolejnego potomka, zmienił trenera i poważnie rozważał zmianę promotora. Ostatecznie nadal będzie jednak pracował z doświadczonym Frankiem Warrenem. 9 czerwca pierwszym rywalem Fury’ego od listopada 2015 roku i walki z Kliczką będzie 39-letni Albańczyk Sefer Seferi (23-1, 21 KO) – bezpiecznie wybrany przeciwnik z niższej kategorii wagowej. Brytyjczyk planuje 2-3 łatwiejsze walki tego typu, by potem wreszcie rzucić się na czołówkę.

„Wrócę jak Muhammad Ali! On też miał sporą przerwę i jemu także nikt nie dawał szans. Wielu dziennikarzy mnie skreśla, ale ja znowu udowodnię, że nie znacie się na rzeczy. Raz już to zrobiłem. Uwierzcie mi – jeszcze się taki nie urodził co mógłby ze mną wygrać. Nie mogę w nocy zasnąć, bo wiem, że gdzieś tam są ludzie, którzy myślą, że Joshua i Wilder są ode mnie lepsi. Chcę tych walk tak szybko jak się da” – przekonuje niezrażony Fury.

W normalnych okolicznościach byłby prawdopodobnie nawet faworytem walki z Joshuą, jednak tak długa przerwa zmieniła wszystko. Boks przeszedł w ostatnich latach prawdziwą rewolucję i wagą ciężką trzęsą dziś atleci. Gdy Tyson na własne życzenie tracił prawie 3 lata z najlepszego dla pięściarza okresu, to jego rodak przerzucał na siłowni kolejne ciężary i intensywnie rozwijał bokserskie rzemiosło.

Do myślenia może dawać także rozstanie z trenerem Peterem Furym – wybitnym pięściarskim strategiem, a prywatnie stryjem. Teraz pięściarzowi ma pomagać niedoświadczony na najwyższym poziomie Ben Davison. Trudno przewidzieć, jak zakończy się drugi zamach na najcenniejsze trofea – dużo odpowiedzi przyniosą pierwsze walki. Jeśli jednak Tyson nadal będzie potrafił ruszać się tak lekko jak przed przymusową przerwą, to powinien być groźny dla każdego.

Nowa wersja Fury’ego ma znacząco różnić się od poprzedniej. Sam zainteresowany obiecuje, że w jego walkach już nigdy nie będzie nudy. Zdążył nawet zapowiedzieć, że znokautuje Joshuę „sześcioma lewymi sierpowymi z rzędu”. Między kolejnymi deklaracjami przypomniał też o pewnym bardzo istotnym fakcie. Choć przy jego nazwisku nie ma już żadnych pasów, to oficjalnie wciąż jest tak zwanym „linearnym” mistrzem świata – ostatnim pięściarzem, który pokonał poprzedniego czempiona. Tego tytułu nie da się stracić w saunie lub barze – można to zrobić tylko w ringu.

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”

Szymon Janczyk
2
Kibice Radomiaka przywitali piłkarzy po przegranych derbach. „Mamy dość”
1 liga

Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków

Bartosz Lodko
5
Comeback Wisły Kraków! Z 0:2 na 3:2 ze Zniczem Pruszków
Anglia

Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Bartosz Lodko
4
Kluby z niższych lig sprzeciwiają się zmianom w FA Cup

Inne sporty

Komentarze

12 komentarzy

Loading...