Reklama

Wesele przed pogrzebem. Reportaż z Chorzowa

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

13 maja 2018, 10:56 • 9 min czytania 15 komentarzy

Nie ukrywam – jechałem na mecz Ruchu Chorzów z GKS-em Katowice z nastawieniem, że prawdopodobnie „coś” będzie się działo. Również z tego powodu uznaliśmy, że poza relacją sprzed telewizora warto mieć człowieka na stadionie, żeby w razie czego móc to wszystko zobaczyć znacznie dokładniej. Zewsząd dochodziły sygnały, że kibice gospodarzy zamierzają spalić zdobyte rok temu flagi GieKSy i przerwać mecz, w razie gdyby ich drużyna pierwsza straciła gola. Coś na zasadzie: lepiej przegrać 0:3 walkowerem niż 0:6 jak z Pogonią Siedlce. A że w Chorzowie potrafią przerywać mecze, przekonaliśmy się na zakończenie w poprzedniego sezonu, gdy „Niebiescy” żegnali się z Ekstraklasą starciem z Górnikiem Łęczna. W klubie nie ukrywano obaw, czy i tym razem nie dojdzie do ekscesów – i to jeszcze poważniejszych. Jeśli chodzi o Ruch skończyło się więc na pozytywnym zaskoczeniu – i na trybunach, i na boisku. Mimo braku wrażeń dodatkowych, warto było się wybrać na Cichą.

Wesele przed pogrzebem. Reportaż z Chorzowa

Jak ważny jest ten mecz z fanowskiego punktu widzenia, mogłem się przekonać na dworcu w Katowicach. Akurat na pociąg, którym planowałem dojechać do stacji Chorzów Batory, oczekiwała też liczna grupa kibiców Ruchu z miast ościennych – Niebieski Giszowiec i te sprawy. Było ich tak dużo, że mimo upychania się jak sardynki w puszce nadal znaczna część grupy stała na peronie. Wszystko cały czas pod eskortą policji.

 – No fajnie, to pojechaliśmy.

Takie myśli przemknęły mi przez głowę. W pewnym momencie poszła jednak komenda „wysiadamy!” i wszyscy kibice opuścili peron, wybierając zapewne inny środek transportu. Po chwili na opustoszałym peronie została tylko puszka po piwie i butelka po wodzie. Bydła nie robiono.

Po dotarciu na miejsce od razu mogłem poczuć, że dziś będzie tu mecz. Radiowozy, policja, głośne okrzyki – przeważnie informujące, kogo należy jebać – pojedyncze huki petard. Można było wczuć się w klimat, a było to coś z tego gatunku.

Reklama

6

Na stadionie zjawiłem się prawie godzinę przed meczem. Ochrona trzykrotnie przymykała oko na moją półlitrową butelkę wody. Teoretycznie nie mógłbym z nią wejść. Na szczęście zachowano zdrowy rozsądek. Nie wchodziłem do kabiny dla mediów, bo nie przyszedłem tu pisać relacji zaraz po gwizdku, tylko przede wszystkim obserwować. Lepiej było więc zasiąść na „powietrzu” na trybunie pod dachem, gdzie również były skromne pulpity dla dziennikarzy, a gdzie też zasiadali normalni kibice. 45 minut przed godziną zero niewiele jeszcze zapowiadało, że zaraz będą tu wielkie derby.

1

Po chwili na dole kilku chłopa długo rozwijało jakieś flagi, ale w końcu zwinęli wszystko do toreb i poszli. Okazało się, że Ultras Niebiescy nie dostali zgody na zaprezentowanie oprawy. Na kilka minut przed meczem… decyzję jednak zmieniono, dzięki czemu w drugiej połowie na sektorach naprzeciwko zrobiło się dużo bardziej kolorowo.

2 3 4 5

Liczba widzów wyniosła 7596. Przyznam, że na początku nie wyglądało to zbyt imponująco (strefy za obiema bramkami pozostawały puściutkie), ale może dlatego, że z mojego miejsca słabo było widać zapełniony łuk po prawej stronie. W każdym razie była to zdecydowanie najwyższa frekwencja na Ruchu w tym sezonie. Dość powiedzieć, że przy urodzinowej kompromitacji z Pogonią Siedlce stawiło się dwa tysiące ludzi mniej. Przy wyższej frekwencji „Niebiescy” w tych rozgrywkach grali jedynie w Tychach (ponad 8 tys.). Przy wpuszczeniu kibiców gości teraz na pewno wynik byłby podobny.

Reklama

Z czasem atmosfera się rozkręciła, łatwo było się wczuć w klimat.

Obok mnie zasiada karnetowicz z 20-letnim kibicowskim stażem, który przyszedł z synem i znajomym.

Mogę zobaczyć kartkę ze składami? – dopytywał kilka razy. – Niektórzy z tych chłopaków dopiero co mieli pierwszą komunię, nawet my jeszcze nie za bardzo ich kojarzymy – śmiał się.

Faktycznie. Z powodu problemów zdrowotnych kilku bardziej doświadczonych zawodników (Marcin Kowalczyk, Miłosz Przybecki, Paweł Wojciechowski) nie mogło wystąpić. Siedzieli zresztą na tej samej trybunie i w przerwie chwilami musieli słuchać monologów o „historycznych kompromitacjach”. Trochę jako reprezentanci całej reszty, ale co zrobić. W każdym razie również ze względu na ich nieobecność trener Dariusz Fornalak musiał wstawiać do składu bardzo młodych zawodników. Na środku obrony na przykład zagrali 18-letni Bartłomiej Kulejewski (piąty mecz w I lidze) i rok starszy Dominik Małkowski (drugi mecz w I lidze, pierwszy od początku). Kulejewski w 85. minucie zaliczył najważniejszą interwencję tego spotkania. Po błędzie Nikołaja Bankowa na przedpolu, młody stoper wybił piłkę sprzed linii bramkowej po strzale Adriana Błąda. Pomocnik gości miał jeszcze szansę na dobitkę, ale nie trafił w bramkę.

To była w sumie jedyna normalna sytuacja GieKSy, która i tak w dużej mierze wzięła się z przypadku. Patrząc na grę katowiczan, nie mogłem uwierzyć, że mówimy o jednym z głównych faworytów do awansu. Na początku odnosiło się wrażenie, że podopieczni Jacka Paszulewicza wyszli z założenia, że mecz sam się wygra. Byli przecież zdecydowanym faworytem, mimo że sami ostatnio punktowali słabiej i przełamali się dopiero z Podbeskidziem. Ruch jednak pozostawał bez zwycięstwa od dziesięciu kolejek, zaś w ostatnich pięciu wywalczył punkt, strzelając trzy gole, a tracąc ich aż 18. Na boisku nie było jednak tego widać. Goście bili głową w mur i to też bez jakiejś szczególnej werwy, może poza samą końcówką.

Ruch po objęciu prowadzenia także nie zagrażał bramce rywali, skupił się na obronie. Gdyby więc nie fajna otoczka, oglądanie tego meczu nie byłoby przyjemnością. Co do decydującego momentu: rzut karny był słuszny. Kamil Słaby w głupi sposób sfaulował Mateusza Hołownię, który na samym początku nie potrafił dobrze dostawić stopy po rzucie wolnym Mello. Maciej Urbańczyk wykorzystał jedenastkę i na trybunach zaczął się szał.

Emocje w ostatnich minutach sięgały zenitu.

– Atakuj go, fauluj!
– Na cholerę, jak to tuż przed polem karnym?!

Niektóre dialogi starszych kibiców mogły rozbawić, nawet jeśli chodzi o wyrażanie złości. Raz starszy pan rząd niżej krzyknął po nieudanej akcji: – Kur zapiał!

Można się wściekać z klasą? Można.

Wreszcie: koniec!

Po ostatnim gwizdku trybuny świętowały, a piłkarze Ruchu mogli zrobić rundę honorową. Niektórzy mieli prawo nie wiedzieć, jak to się robi, bo nie było wcześniej okazji.

Cały czas zastanawiałem się, czy fanatycy gospodarzy wywiną jakiś numer, ale w przerwie ludzie byli zgodni: przy prowadzeniu Ruchu na pewno nic się nie stanie. A że wynik potem się nie zmienił, nie było żadnych obaw. Ba, nie pojawiły się nawet race, nie rzucano petard. Kulturka na najwyższym poziomie – poza przyśpiewkami, ale uznajmy, że przekroczenia normy nie odnotowano.

Pewnie niektórym podpadnę, jednak sądzę, że w takich okolicznościach brak kibiców gości tylko pomógł. Atmosfery by to nie poprawiło, a ryzyko ekscesów byłoby znacznie większe. Nie wszyscy jednak podzielali mój pogląd. Słyszałem głosy, że lepiej, by obie grupy były pod kontrolą policji na stadionie, niż miały się wyładowywać na mieście. Podobno pod Spodkiem i w kilku innych miejscach chwilami było niewesoło. Nie mam jednak pewności, czy jedno wykluczyłoby drugie. Jakoś wątpię.

Nie było też jednomyślności, czy lepiej dążyć do grania w II lidze, czy zacząć wszystko od początku na czwartym szczeblu. – Zatwierdzono postępowanie restrukturyzacyjne, kto miał się zgłosić w sprawie zaległości, musiał to wtedy zrobić. Wsparcie dla klubu cały czas powinno być. Utrzymanie drużyny w II lidze będzie znacznie tańsze niż teraz. Miejscowa młodzież plus kilku bardziej doświadczonych grajków i nie będzie źle. Niekoniecznie musimy to wszystko grzebać – przekonywał mój sąsiad na sektorze. Być może ma rację.

Po meczu Jacek Paszulewicz wyglądał jak ktoś, kto właśnie stracił znacznie więcej niż trzy punkty. Ważył każde słowo, ale i tak dużo powiedział jak na konferencję. – Gdyby Ruch całą wiosnę grał tak jak dziś, spokojnie utrzymałby się w I lidze. Jeśli chodzi o mój zespół, spóźniliśmy się 45 minut na ten mecz. Z założeń z pierwszej połowy wyszło nam tylko wznowienie od środka. Mam o to ogromny żal i pretensje do zawodników. Powiedzieliśmy sobie w przerwie parę ostrych i cierpkich słów. W drugiej połowie widać było diametralną różnicę w nastawieniu, co nie zmienia faktu, że przegraliśmy spotkanie, którego przegrać nie mogliśmy. Limit błędów i słabych występów niektórzy zawodnicy wyczerpali. Mimo to mamy jeszcze dziewięć punktów do zgarnięcia. Uważam, że nadal jesteśmy w grze – mówił.

Polemizowałbym, czy po przerwie widzieliśmy aż taką różnicę, ale mniejsza z tym. Redaktor sympatyzujący z GieKSą zasugerował, że być może nie dla wszystkich zawodników awans jest jakąś bardzo atrakcyjną perspektywą. Wiadomo było, że Paszulewicz się z tym nie zgodzi, zwrócił jednak uwagę na kwestie mentalne. – Nie wierzę, że komuś nie zależy na Ekstraklasie. Może jednak niektórych przerasta granie o stawkę w takim klubie jak GKS Katowice. Nie każdy poradzi sobie w Legii Warszawa, nie każdy radził sobie w Wiśle Kraków za moich czasów. Musimy podjąć działania, które wyeliminują tak duże wahania w grze. Niektórzy coraz bardziej przekreślają swoje szanse na pozostanie w klubie, niezależnie, o której lidze będziemy mówili – stwierdził.

Dariusz Fornalak z kolei sprawiał wrażenie, jakby jeszcze nie dowierzał. Mówił trochę jak neofita po nawróceniu, spokojnym tonem, z błogą radością w oczach. – W drugiej połowie meczu w Częstochowie zapaliła się iskierka nadziei. Dzisiaj był już ogień. Dziękuję zespołowi za odpowiednie podejście do tego spotkania, z ambicją, z olbrzymim poświęceniem. To były prawdziwe derby dla nas. Zasłużone zwycięstwo. Warto było przyjść na Cichą – skomentował krótko.

Młodzież ma to do siebie, że potrafi zagrać fantastyczny mecz tak jak dzisiaj, ale obok zagra trzy mecze słabe. Czuję się, jakbym był w okresie przygotowawczym, gdy mamy miesiąc do ligi, gramy sparingi i wybieramy optymalne ustawienie. A to wszystko dzieje się na cztery kolejki przed końcem ligi. To trochę operacja na żywym organizmie. Młodzież popełnia błędy, przez nie tracimy bramki i punkty, natomiast wyciąga wnioski. Chłopaki są coraz lepsi. Cieszymy się, że mamy na kim oprzeć zespół. Mieliśmy dziś najmłodszą defensywę w I lidze – triumfował Fornalak.

Głos zabrał nawet rzecznik prasowy Witold Jajszczok, który… przeprosił kibiców. – Jeden z przedstawicieli kibiców podszedł do mnie z pretensjami za wypowiedzi do „Dziennika Zachodniego”, że wątpię w ich deklaracje, że będzie spokojnie. Głosy dochodziły różne, więc powiedziałem, że dochodzą różne. Zwrócił mi uwagę, że skoro obiecali kibicować w taki sposób, aby klub nie został skrzywdzony, to tak będzie. I tak było. Cieszę się w takim razie, że się pomyliłem, że mówiłem nieprawdę. Pełny honor dla kibiców – mówił.

W drodze powrotnej… znów natknąłem się na kibiców Ruchu. Peron zapchany, czekaliśmy tak ponad 20 minut, ale tym razem wszyscy weszli do pociągu i w dalszych przedziałach nawet był luz. Obok mnie dwóch policjantów spisuje kibica za jakieś wykroczenie. „Panowie”, „Panie Tomaszu” i tak dalej – miałem wrażenie, że jeszcze chwila i padną sobie w ramiona. To brzmiało bardziej jak podpisywanie jakiejś korzystnej dla obu stron umowy niż wręczanie mandatu. Czyli da się, nie trzeba iść na wojnę.

Ruch mimo kolejnego zwycięstwa nad GieKSą i tak spadnie (nie czarujmy się), ale być może ten mecz okaże się kamieniem węgielnym pod budowę nowej drużyny. GKS Katowice natomiast zdaje się robić wszystko, żeby znów zostać największym przegranym sezonu. Jak tak dalej pójdzie, skończy się na tym, że faktycznie za chwilę Górny Śląsk będzie miał tylko jednego przedstawiciela w Ekstraklasie…

Tekst, zdjęcia i video: Przemysław Michalak

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...