Reklama

Jeżeli myślisz pozytywnie, przyciągasz pozytywnych ludzi

redakcja

Autor:redakcja

05 maja 2018, 09:55 • 17 min czytania 7 komentarzy

Jak to jest ruszyć w daleką podróż, mając tylko 250 złotych? Dlaczego wykładowcy uniwersyteccy hodowali marihuanę, a ludzie byli aż za bardzo kontaktowi? W jaki sposób chciano na nim wymusić pieniądze w Mongolii? W jakim kraju kobiety mieszają beton na budowie i noszą ciężkie kamienie? Dlaczego w Calais uchodźcy nie pozwalają robić sobie zdjęć?

Jeżeli myślisz pozytywnie, przyciągasz pozytywnych ludzi

Tomasz Jakimiuk kończąc studia nie miał na siebie pomysłu, więc wyjechał na trzy miesiące do Meksyku. Złapał wielką zajawkę na podróżowanie. Niedługo później zdecydował się przejechać z Podlasia do Chin. Autostopem i… hulajnogą. Poznajcie tę nieszablonową postać!

*

Kim są ludzie bez wizji?

Kiedyś nie zdawałem sobie sprawy, że na świecie są osoby z wizją, ale też ludzie bez wizji. Zauważyłem, że w życiu trzeba otaczać się ciekawymi postaciami, które niekoniecznie mają konkretny cel, ale starają się go szukać. Bo to oznacza, że mają pasję i są ambitni, a jeżeli jesteś taki sam – zyskujecie wspólny temat, bez względu na to, czym się interesujecie. Okazuje się, że tacy ludzi są bardziej otwarci i łatwiej się z nimi dogadać. To właśnie ludzie z wizją, przeciwieństwo tych negatywnych.

Reklama

Ludzie negatywnie nastawieni do życia ciągną w dół?

Pewnie tak, ale można spojrzeć na to z innej perspektywy – gdyby ich nie było, osoby z pasją by się nie wyróżniały.

Ty starasz się wyróżniać.

Wychowywałem się w hermetycznym społeczeństwie, trudno było mi selekcjonować znajomych, bo po prostu nie miałem ich za wielu. Mieszkam w małej miejscowości na Podlasiu. W ciągu roku poznawałem może z dziesięć osób, trudno w takie sytuacji zwracać uwagę, czy ktoś jest ambitny czy nie. W końcu poszedłem jednak na studia. Przekonałem się do prostej zasady – jeżeli myślisz pozytywnie, przyciągasz pozytywnych ludzi. Tak było podczas studiów, tak jest dziś na autostopie. Stoję i czekam ze świadomością, że za chwilę zatrzyma mi się jakaś miła osoba. Może bije ode mnie pozytywne energia, bo nawet zdarza się, że ktoś podchodzi do mnie na ulicy i zaczyna rozmawiać.

Skończyłeś studia i mając 250 złotych wyjechałeś do Meksyku. Zaryzykuję niesamowicie kontrowersyjne stwierdzenie, że nie obrałeś typowej drogi.

Powiem szczerze, że po zakończeniu studiów byłem zagubiony. Wychowywałem się w rodzinie – nazwijmy to – schematycznej. Kończysz szkołę, idziesz na studia, zaczynasz pracę, masz dziewczynę, potem żonę i umierasz. Miało być tak jak u większości osób. Miałem podobne myślenie i zastanawiałem się, co robić po studiach. Ale na szczęście w międzyczasie poznałem wiele wartościowych osób i moje wartości się zmieniły. Skończyłem dwa kierunki na Politechnice Białostockiej na wydziale zarządzania i pomyślałem, że nie chcę ulegać presji i iść do pracy. Bo tak naprawdę nie miałem zielonego pojęcia, co robić. Dlatego przełamałem się i ruszyłem w podróż za dwie i pół stówy.

Reklama

Nie brzmi to jak najbardziej przemyślany plan.

Musisz mieć pogląd na całą sytuację. Do podróży przygotowywałem się jakieś trzy lata. Większość czasu nieświadomie. Jeździłem na krótkie dystanse, autostopem po Europie, pojawiło się też Maroko. Nabijałem kilometry, zdobywając doświadczenie. Nie znam nikogo, kto pewnego dnia się obudził i nagle postanowił gdzieś jechać. Zresztą, podróżowanie niskobudżetowe to ciężki kawałek chleba. Na trasie masz dużo wyrzeczeń. Nie jest tak, że skoro ludzie podróżują bez pieniędzy, to ich nie potrzebują. Bzdura. Wtedy podróż po prostu się wydłuża, bo kasę trzeba zarobić. W Meksyku chwytałem się wielu nietypowych zajęć – grałem na harmonijce, robiłem duże bańki mydlane. Trzeba było wykazać się kreatywnością.

Trudno nazwać to pracą. Dorabiałeś wszystkimi możliwymi sposobami.

Do dziś nie potrafię grać na harmonijce… Żeby wyróżnić się z tłumu, musisz wykazać się kreatywnością. Jeżeli siedzi obok ciebie dwadzieścia osób, a ty jako jedyny grasz na harmonijce, albo starasz się grać, to przechodzący obok ludzie spojrzą na ciebie. Tak to działa. Później podchodzą, nawiązują konwersację. Pytają, skąd jesteś, co tutaj robisz. Takie był moje początki w tym kraju. Pieniądze nie były duże, ale wystarczały na wodę, jedzenie i nocleg w hostelu od czasu do czasu, gdy chciałem odpocząć.

W Meksyku spędziłeś trzy miesiące.

To była długa podróż. W Polsce kupiłem bilet na Gran Canarię za 250 złotych. Wylądowałem tam na koniec sezonu żeglarskiego, kończyły się wiatry w kierunku Ameryki. Last minute! Wszystkie pieniądze mi się tam skończyły i starałem się złapać wodnego stopa. Trwało to trzy dni. Trafiałem na żeglarzy, którzy pytali mnie o doświadczenie. A przecież nie miałem żadnego. „Nie mam doświadczenie, zero mil, nic, kompletnie” – odpowiadałem, co zawsze kończyło się fiaskiem. W końcu trafiłem jednak na Węgra. Zapytał, jak wszyscy, co umiem. Obiecałem, że na pewno wszystkiego się nauczę. Pomyślałem sobie, że tak będę mówił. „Jeżeli pomożesz mi w remoncie łodzi i przenoszeniu rzeczy, możesz płynąć” – obiecał. Takim sposobem udało się złapać jacht przez Atlantyk na Karaiby. Okazał się bardzo w porządku gościem i po dłuższej rozmowie sam zaproponował, żebym płynął z nim do Meksyku.

Po dotarciu na miejsce, kompletnie zmieniłem postrzeganie podróży. Kiedyś myślałem, że polega ono na zaliczeniu jak największej liczby krajów. Miałem jechać w głąb Ameryki Południowej, ale zrezygnowałem. „Co mi z tego, że przeskoczę wszystkie kraje, skoro zajęłoby mi to kilka lat, a i tak każdy z nich dotknę tylko powierzchownie” – pomyślałem. Postanowiłem zostać w Meksyku i przekonać się na własnej skórze, przebywając tam przez kilka miesięcy, jak ten kraj funkcjonuje. A funkcjonuje w specyficzny sposób.

Nie znałem hiszpańskiego, ale nie zdawałem sobie sprawy, że Meksykanie praktycznie nie mówią po angielsku. W oczy rzuciło mi się też, że ludzie żyją tam bardzo wolno. Coś zrobią, poleżą, przełożą inną rzecz na jutro. Trochę mnie to denerwowało – na wszystko mieli czas, ale taka ich specyfika. Były też przygody, które naprawdę na mnie wpłynęły. Stoję w małej wiosce. Łapię stopa. Jedzie Volkswagen Golf, rozwala się, leci dym. Zatrzymują się dwie dziewczyny – Hiszpanka i Meksykanka. Wraz z nimi chłopak, Andre. Zaprosili mnie, powiedziałem, że chcę dojechać do jakiejś wioski, ale przekonali mnie, żebym pojechał z nimi na ich ranczo. Wpadamy, okazuje się, że prowadzą couchsurfing, więc mogłem u nich spać. „Skoro już tutaj jestem, pomóc wam w czymś” – zaproponowałem. „No dobra, możesz podlewać ananasy i banany” – usłyszałem. Zostałem ogrodnikiem, ale ta historia ma swój dalszy – dość niespodziewany – ciąg. Jedna z dziewczyn uczyła na uniwersytecie rachunkowości, jej mąż wykładał budowę maszyn, a druga zajmowała się angielskim, studiowała na Oxfordzie. Andre uczył filozofii. Trafiłem na inteligentnych ludzi, którzy jednak dorabiali sobie na… hodowli marihuany. Codziennie palili fajki, w końcu ich o to zapytałem, nie będąc jeszcze świadomy, że to nie są zwykłe papierosy. Odpowiedzieli, że nikt tutaj przecież nie pali niezdrowych rzeczy. (śmiech) Siedzę tam już sześć dni, w międzyczasie zdążyli mi zaproponować etat na lokalnym uniwersytecie, miałem wykładać ekonomię. Pomyślałem sobie, że to świetna sprawa, ale szybko doszło do mnie, że coś jest nie tak. Hiszpanka zaczęła opowiadać mi o tej Meksykance. „Wiesz, ona potrzebuje miłości”. Cóż, zaskakujący moment – myślisz sobie, że wygrałeś życie, będąc wykładowcą na uniwersytecie, a nagle okazuje się, że chodzi tylko o to, że ważąca 140 kilogramów kobieta się w tobie zakochała. Na drugi dzień od razu spakowałem plecak i ruszyłem w dalszą podróż. Uciekłem!

Uciekłem, ale nie dlatego, że się bałem. W podróży nie można się bać, bo to często bardzo mylące. Sytuacja z Mexico City. Zawsze powtarzano mi, że podróżowanie jest bardzo niebezpieczne. Nabijając kolejne kilometry, okazywało się jednak, że świat nie jest taki zły. Tutaj przyjechałem do ogromnej aglomeracji. Trafiłem na slamsy. „W końcu mnie zabiją, zastrzelą” – myślałem. Idę przez te dzielnice i… stoi ośmiu naburmuszonych mężczyzn. Pomyślałem sobie, że w sumie nie mam nic do stracenia. Podszedłem do nich. „Co tam u was?” – zapytałem. A oni w szoku, że do nich zagadałem, nagle zrobili się uprzejmi, choć wcześniej wyglądali strasznie. To nie jest tak, że ktoś chce cię zadźgać. Jeżeli nikogo nie będziesz zaczepiał, nikt nie powinien ci nic zrobić. Jasne, wyjątki się zdarzają, ale podchodzę do tego z dystansem.

Wszystkie niebezpieczne sytuacje niszczyłem w zarodku. Meksyk to kraj, który nie pasuje mi ze względu na ludzi, ich mentalność. Byli bardzo kontaktowi, czasami aż za bardzo. Jestem na południu. Zatrzymuje mi się mężczyzna w koszuli, koło czterdziestki. On mówi troszkę po angielsku, ja już odrobinę po hiszpańsku. Rozmawiamy i jedziemy. „Ale masz bicepsa!” – nagle wypala do mnie. Zdziwiłem się. Trochę trenuję, ale bez przesady. W końcu zmienia biegi i palcem dotyka mnie w kolano. Myślałem, że to był przypadek, ot zsunął mu się palec. W pewnym momencie postanowił pokazać mi zdjęcia. Meksykanie mają to do siebie, że lubią chwalić się zdjęciami swojej rodziny. Ale… pokazał mi zdjęcia na których był w samych majtkach. Zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Później znów zmienia biegi i łapie mnie za kolano… Musiałem być stanowczy, w końcu zabrał rękę. Później jechaliśmy przez dziesięć kilometrów w kompletnej ciszy.

6

Na Karaibach, podczas podróży do Meksyku, zarabiałem, robiąc bańki mydlane. Rozdzielałem pieniądze na pół, wraz z innym podróżnikiem, który również płynął tym samym jachtem. Raz trzymam je w dłoni, a tu nagle podchodzi czarnoskóry koleś z Gwadelupy. Łapie mnie za ramię.

– Dawaj hajs! Chcę na jedzenie!

Był naćpany. Zabrałem jego rękę, chyba się tego nie spodziewał. Również złapałem go za ramię i zacząłem krzyczeć, żeby oddawał pieniądze. (śmiech) Przywołuję te sytuację, żeby pokazać, że nawet jak staniesz się ofiarą, warto się postawić. Wtedy napastnik widzi, że może coś stracić i nie brnie dalej. To niebezpieczne sytuacje, ale nie możesz się bać. Musisz szybko reagować, wtedy masz największe szanse. Jeżeli ktoś zobaczy, że się boisz, to zabiera ci pieniądze i plecak. Nie możesz do tego dopuścić. Podróżowanie uczy pewności siebie.

7

Później rozpocząłeś kolejną podróż – od Podlasia do Chin autostopem i… na hulajnodze.

Wróciłem z Meksyku i znów zacząłem myśleć, co chciałbym robić w życiu. Kolejny raz uległem presji – poszedłem na etat, mój jedyny w życiu. Jako stażysta pracowałem przez dwa i pół miesiąca. Ale nie chciałem robić w życiu czegoś, co nie sprawia mi przyjemności. Zacząłem pisać bloga, prowadzić social media, przekonałem się do fotografii. Pomyślałem, że to kolejny pomysł na podróż. Zdecydowałem się na Chiny. Wziąłem hulajnogę, gdy nikt się nie zatrzymywał, przemierzałem na niej kolejne kilometry. Szybko wylądowałem na Ukrainie i… moja podróż prawie się zakończyła. Wpadam do małej wioski. Poznaję starszą panią Marię – metr sześćdziesiąt wzrostu, czterdzieści kilogramów wagi. No i się zaczyna.

– Skąd jesteś?

– Z Polski.

– Co tutaj robisz?

– Zwiedzam.

– A czym zajmujesz się w życiu?

– Obroniłem 2 magistry, a teraz podróżuję.

I tak stoimy, rozmawiamy, a ona nagle zaczyna wołać na cały głos.

– Ola, Ola, Ola!

Nie wiedziałem co się dzieje. W pewnym momencie z domu wyszła młoda dziewczyna, mająca z dwadzieścia lat, jej prawnuczka. „Ola, to jest Tomek z Polski. Porozmawiaj z nim. Może coś z tego będzie” – mówi, jak gdyby nigdy nic. No i kolejny raz ktoś chciał mnie z kimś zeswatać. Jakoś się wykaraskałem, ale byłem w szoku.

Ruszyłem dalej. Wjechałem do Rosji. Moja głowa była przepełniona stereotypami, ale okazało się, że Rosja nie jest taka zła. Wręcz przeciwnie – jest przebogata ze względu na narodowości i religie. Jadąc przez kraj, spotykasz szamanów czy ludzi wyglądających jak Mongołowie. A natura… Jezioro Bajkał to jedyne jezioro na świecie, w którym występuje foka. Później znalazłem się w Mongolii. Idę na stepie, co jakiś czas widzę jurtę, czyli namiot, w którym mieszkają Mongołowie. Zawsze ktoś cię wypatrzy i zaprosi. Tak było w moim przypadku. Okazało się, że Mongoł zwrócił uwagę na moją hulajnogę. Niektórzy później ją brali i sami sobie jeździli. Po tygodniu jednemu z nich pomogłem wydoić klacze. Wziąłem mleko i niosłem do gospodarza, który wlał je do dużego pojemnika i zaczął mieszać. Zaproponowałem, że mu pomogę. Ubijam mleko przez pół godziny, ręka mnie boli, a on nie pozwoli przestać. „Trzeba przez dwie godziny” – mówi. W końcu kończę po niecałej godzinie, cały zdyszany, a on… wyciąga mieszadełko elektryczne i po prostu sobie miesza. Trzeba z nimi uważać, bo lubią śmiać się z europejczyków.

W Mongolii spotkała cię też jedna nieprzyjemna sytuacja.

Zawsze staram się być uczciwy i gdy wsiadam do autostopu, tłumaczę kierowcy, że nie mam pieniędzy. Niestety konwencja autostopu nie jest wszędzie znana. Zazwyczaj tłumaczę na milion sposobów, pokazuję obrazki z przekreślonymi dolarami, ale raz się nie dogadaliśmy, choć gość, z którym jechałem, zapewniał, że mogę podróżować i nic mu nie płacić. Przejechałem sto kilometrów. Czułem, że coś nie gra. No ale on cały czas potwierdzał. „Easy, easy, no money my friend”. Dojeżdżamy na miejsce, a mu odbiło. Chciał na mnie wymusić pieniądze. Niestety większość ludzi ulega takiej manipulacji, próbie wykorzystania. To była niefortunna, bardzo nieprzyjemna sytuacja, ale trzeba było się postawić. Postanowiłem troszkę go postraszyć.

– To ja chcę pojechać na policję i wytłumaczyć wszystko, żeby było uczciwie.

Przestraszył się i wszystko udało się zażegnać. Nauczka – jak ktoś mówi, że rozumie, musisz mu to powtórzyć jeszcze co najmniej 50 razy.

Pozytywnych wspomnień jest jednak więcej.

Tak. I te pozytywne doświadczenia, ale również negatywne, pokazały mi, że jestem w stanie poradzić sobie wszędzie. Wiem też, że jeżeli myślisz pozytywnie, jesteś w stanie wyjść ze wszystkiego. A pozytywnych aspektów podróżowania jest wiele. Przede wszystkim poznani ludzie, którzy wpływają na to, kim teraz jestem. Kiedy byłem w Mongolii, spotkałem Grześka z Krakowa, z którym ruszyliśmy na zakazaną część Muru Chińskiego. Trzeba szukać nieoczywistych atrakcji. Zakazana część nigdy nie była rekonstruowana, wygląda świetnie. Miałem wrażenie, że stąpam po historii. Okazało się jednak, że trudno stamtąd zejść, stąd szliśmy nie osiem kilometrów, jak planowaliśmy, lecz 22. No ale jakoś trzeba sobie radzić.

Chiny to był dla ciebie szok kulturowy.

Dosłownie. Wpadasz na ulicę w dużym mieście, ktoś idzie, obok stoi kosz, a on wyrzuca śmieci obok niego. Dalej ktoś po prostu pluje na ziemie. Z punktu widzenia europejczyka to nieprzyjemne i niekulturalne. Ale szok kulturowy wiązał się też z tym, jak zachowują się względem człowieka o jasnej karnacji. Oni co chwilę chcieli robić ze mną zdjęcia! Jedzenie również mnie zaskoczyło, tak zwany „gorący garnek”, w którym pływają kurze nóżki z pazurkami…

Chińczyków jest dużo. Liczba osób niewykształconych jest ogromna. Na trasie trudno złapać osobę, która mówi po angielsku. Trzeba nauczyć się chińskiego, chociaż podstaw. Ale tutaj też jest problem – mają inna budowę krtani. Kiedy mówiłem w ich języku „dzień dobry”, oni nie zawsze byli w stanie mnie zrozumieć. Podobnie z innymi podstawowymi zwrotami.

Pierwsze dwa tygodnie przemierzyłem z Grześkiem. Jeszcze w Mongolii tak się zaplątałem, że źle policzyłem. Miałem wizę na miesiąc, byłem pewny, że pozostały mi dwa dni, a do pokonania było jeszcze 500 kilometrów. Okazało się, że został mi niecały dzień. Nocą wyjechaliśmy, ledwo zdążyliśmy. Złapaliśmy stopa, zatrzymało się dwóch Mongołów.

– Możemy przejechać pięć kilometrów?

– Możecie!

– A ile możemy?

– No możecie pięć!

– Pięć?

– No, możecie 50!

– To w końcu ile?

– Możecie 500, przecież mówię!

Przekonywali, że mówią po angielsku i rosyjsku, a nie potrafili nic zrozumieć w obu językach. Zaryzykowaliśmy i wsiedliśmy. No i faktycznie przejechaliśmy 500 kilometrów. Udało się dojechać z zapasem czterech godzin.

Wraz z Grześkiem postanowiliśmy, że będziemy podróżować razem. W Chinach chcieliśmy odwiedzić pewien park, ale wstęp kosztował około 200 zł. Atrakcje w Chinach są bardzo drogie. Znaleźliśmy inne rozwiązanie, alternatywne wejście do parku. O trzeciej w nocy przeszliśmy przez ogrodzenie, wdrapaliśmy się na górę, okazało się, że nie ma przejścia, musieliśmy zejść tysiąc metrów w dół. Na szlak trafiliśmy dopiero o siódmej rano, ale się udało – bez opłat! Przeszliśmy dwadzieścia kilometrów i doszliśmy do ściany obok której można było przejść na wąskiej deseczce, ale miałem pod sobą kilometrów przepaści… Niesamowite uczucie, serce prawie mi wyskoczyło. Pot, który wylaliśmy, żeby się tam włamać, był jednak tego warty.

Nie ma co ukrywać – to jest naginanie prawa. Uświadczyło mnie to w przekonaniu, że w życiu trzeba szanować prawo, ale kiedy nie robisz czegoś złego drugiemu człowiekowi, czasami można je nagiąć. Byle racjonalnie.

4

Chiny były ostatecznym celem twojej podróży.

W podróży do Chin doszło do mnie, że nie liczy się cel. Najważniejsza jest droga i ludzie, których spotyka się po drodze. Byłem też na Wyżynie Tybetańskiej. To zupełnie inna kraina w stosunku do Chin. Oni nawet wyglądają inaczej. Wyżyna jest położona średnio 5000 m.n.p.m. Miałem chorobę wysokościową, momentami nie miałem siły iść. Ale nigdy nie zapomnę, z czym się tam spotkałem. Kobiety mieszały beton na budowie, nosiły kamienie, cegły, wykonywały bardzo ciężkie prace. Tam jest to normą. Nie ma tam zbyt wielu zakładów pracy – budownictwo, rolnictwo, trochę turystyki i tyle.

A tak w ogóle to w samych Chinach chciałem zjeść „stuletnie jajko”.

Co takiego?

Sam nie wiedziałem, o co z nim chodzi. To było szukanie igły w stogu siana. Okazało się, że to zwykłe kurze jajko, utopione w jakimś roztworze. Ludzie żyjący na wsi nie mają za dużo pieniędzy i muszą jakoś je konserwować. Nie mają lodówek, więc wymyślili taki roztwór. Jajko leży w nim do dwóch miesięcy, stygnie i później może już leżeć przez 50 lat i się nie zepsuje. Dzięki temu ludzie żyjący na prowincjach są w stanie przeżyć, mając pełnowartościowe jajko. W każdym zakątku świata ludzie potrafią sobie radzić.

Wracając z podróży, zahaczyłeś o Calais – wioskę uchodźców.

Jestem takim człowiekiem, że jeżeli ktoś mówi mi, że gdzieś jest niebezpiecznie i mogą mnie zabić, to po prostu tam jadę. Większość uchodźców to normalni ludzie, szukający lepszego jutra. Chciałem postawić tam namiot, ale okazało się, że oni też śpią po laskach, więc nie za bardzo mogłem go rozbić. Później wybrałem się do wioski, po drodze spotkałem wolontariusza, który mi towarzyszył. Kiedy tam byłem, wioska była w pełni rozkwitu, teraz jej praktycznie nie ma. Idziesz, a tam namioty z desek – dosłownie! – sklep spożywczy, fryzjer, dom modlitwy. Widać było, że ci ludzie chcieli po prostu normalnie żyć. Warunki były straszne, ale w żadnym stopniu nie czułem się zagrożony. Chciałem zrobić kilka zdjęć, ale nie udało mi się. To dość smutna historia. Uchodźcy bardzo wstydzili się, kiedy ktoś robił im zdjęcia. W ich krajach było mnóstwo propagandy w telewizji. „Przyjedź do Europy, a będziesz mieć dom, pracę i samochód”. Ludzie przyjeżdżali i zderzali się ze ścianą. Nie było niczego, nikt nie chciał im pomóc – zostały im baraki. Wpadli z nadzieją, a ktoś wbił im widły w plecy, i dlatego nie chcieli zdjęć. Uważają, że jak je zrobisz i opublikujesz w internecie, ktoś z ich rodziny to zobaczy. A oni nie przyznawali się, że żyją w biedzie, obiecali, że ściągną swoją rodzinę do lepszego świata… Ale wiadomo – przez te wszystkie akcje, na przykład ze wskakiwaniem na tiry, tworzy się patologia. Oni mają konsekwencje, tak samo kierowcy. Jak złapią osobę, która przewiezie uchodźców przez kanał La Manche, to kierowca normalnie płaci karę. A dla mediów to pożywka. Bo media żerują na emocjach. Staram się nie oglądać telewizji, ale trudno tego nie zauważyć. Raczej nie mówią o ciekawych ludziach, a jak ktoś umrze, albo wydarzy się coś niedobrego – od razu jest ogromne zainteresowanie. Wiadomo skąd to się bierze, ale szkoda, że trudno to zmienić.

Później byłeś jeszcze w Iranie i Pakistanie.

Pamiętam granicę pomiędzy Turcją i Iranem. Totalna prowizorka. Jakieś kraty i tyle. Stoją tam różni ludzie – koniki, złodzieje. Trzeba uważać. Potem przechodzisz 300 metrów, wchodzisz do budynku, ktoś cię sprawdza i to tyle. W Europie jesteśmy przyzwyczajeni do estetyki, tam nie ma takiego ładu i porządku. Jeżeli chodzi o kraj, bardzo mi się spodobał, jednak pojechałem tam w złym momencie. Temperatura utrzymywała się na poziomie 36 stopni. To było lato. Uderzyły mnie przede wszystkim skrajne różnice kulturowe. Kobiety nie miały wolności, był zniewolone, zakrywały swoje ciała. Mają tam bardzo dużo ograniczeń, nie mogą jeździć motorem. Często występują małżeństwa aranżowane – córka z bogatej rodziny, syn z bogatego domu. Rodzice decydują za nich. Powoli się to jednak zmienia. Jest internet, oni też widzą, jak to wygląda w Europie. Nie chcą być szufladkowani.

5

Kiedy przyjechałem do Pakistanu, powiedziano mi, że na pewno mnie tam zabiją. Znowu! Przejeżdżałem przez Beludżystan, prowincję, w której panuje anarchia. Zatrzymało mnie wojsko i powiedziało, że nie ma takiej możliwości, żebym przejechał dalej sam, bo potrzebna mi eskorta. Chciałem zrezygnować, napisać jakieś pismo, ale się nie udało. Jechali ze mną przez 600 kilometrów. Co 20 kilometrów skakałem z jednego auta do drugiego. Dojechałem do Kwety, gdzie… zamknęli mnie na trzy dni. Powiedzieli, że potrzebuję jakiegoś pozwolenia. Trudno było się dogadać, bo mało kto mówił po angielsku. Zwiedziłem łącznie trzy komisariaty, na jednym normalnie pili wódkę. W końcu jakoś udało mi się załatwić to pozwolenie i chciałem ruszyć dalej. Wybiegłem z tego komisariatu, chciałem złapać stopa. Czekałem kwadrans, nikt nie przejeżdżał, aż nadjechała policja i znowu mnie zgarnęła. (śmiech) Beludżystan to bardzo specyficzny region, trochę mi zajęło, zanim stamtąd uciekłem i mogłem już spokojnie podróżować autostopem. I tak krążyłem po tych krajach, potem wróciłem do domu i nadal mam pasję do podróżowania. Nie chcę się zatrzymywać!

Co daje ci podróżowanie?

Zajawkę. Mogę się spełniać. Prywatnie i zawodowo, bo podróże w jakiś sposób stały się moim sposobem na życie. Jeżdżąc, zdobywam doświadczenie, a później wracam i mam wspomnienia i wiedzę, którymi mogę się dzielić. Podróżowanie definiuje moją osobowość i buduje mnie jako człowieka. Tylko tyle i aż tyle.

Rozmawiał Norbert Skórzewski

Blog Tomka

Najnowsze

Komentarze

7 komentarzy

Loading...