Reklama

Trzeba mieć dystans. Zobacz, jest zimno, a mi nie marzną ręce

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

05 marca 2018, 11:19 • 17 min czytania 17 komentarzy

– Zatrzymali mnie do kontroli. Policjant poprosił o dokumenty, powiedział, że chodzi o pasy. Kiedy zorientował się w sytuacji, od razu zawołał swojego kolegę: „Zobacz, ten gość nie ma rąk”. Nie wierzyli, że potrafię prowadzić. No więc tłumaczę im, że zakładam nogę na kierownicę, drugą dodaję gazu i jadę. Po prostu – opowiada Bartosz Ostałowski, najprawdopodobniej jedyny na świecie drifter bez rąk, którego do współpracy zapraszali nawet Nico Hulkenberg i Richard Hammond.

Trzeba mieć dystans. Zobacz, jest zimno, a mi nie marzną ręce

W rozmowie z Weszło opowiada o wypadku, w którym stracił obie ręce, nauce „życia nogą”, zdobyciu licencji kierowcy wyścigowego oraz spełnianiu marzeń, które miały być nieosiągalne.   

*

(13 lutego na torze w Warszawie ekipa Bartosza nagrywała ujęcia przejazdów jego nowego drift-cara BMW E92 M3. Doszło do pożaru, auto doszczętnie spłonęło. Obecnie trwa zbiórka pieniędzy na jego odbudowę.)  

Jakie to uczucie patrzeć na płonące 550-konne BMW warte prawie 200 tys. złotych?

Reklama

Okropne, chociaż w pierwszych chwilach działała jeszcze adrenalina. Byłem w szoku i w ogóle to do mnie nie docierało. Jakbym widział jakiś kadr z filmu. Tym bardziej, że jak tylko pożar wybuchł, to byłem przekonany, że moi mechanicy szybko dobiegną, wrzucą gaśnicę pod maskę i to się ugasi. Ale kiedy okazało się, że jednak nic z tego, to oczy miałem jak dwie pięciozłotówki. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę, że ten ogień aż tak szybko się rozprzestrzenia. Jeszcze mówiłem do ludzi „Co tam się pali, przecież to goły samochód, blacha, dwa fotele”. A jednak tak się palił, że aż nie do wiary. Zawsze gdzieś się słyszało, że komuś spłonęło auto na rajdzie, ale człowiek traktował to jako mit. Że jemu coś takiego na pewno się nie zdarzy. Wszystko dotarło do mnie tak naprawdę dopiero drugiego dnia, kiedy przyszliśmy do garażu i patrzyliśmy na spalony wóz.

Udało się cokolwiek uratować?

Wyrzucaliśmy tylko worki praktycznie z popiołem ze spalonych elementów. Nic nie udało się ocalić. Nawet silnik – gdzie byłem przekonany, że się uratuje – w 80 proc. był do niczego. To mnie przygniotło, bo samochód był świeżo złożony, zajęło nam to około roku, chociaż wiadomo, że nie siedzieliśmy nad nim dzień w dzień. Ponieśliśmy naprawdę duże koszty. To było najbardziej przerażające – że coś takiego potrafi się zniszczyć w dziesięć minut.

Zdjęcie-nr-3

Rozpoczęliście zbiórkę pieniędzy. Jaki jest odzew?

Kiedy BMW się już dopalało i czekaliśmy tylko na straż pożarną, w pewnym momencie ktoś z ekipy filmowej krzyknął, że mi pomogą i nagłośnią zbiórkę na nowe auto. Nagraliśmy krótki filmik i potem akcja sama zaczęła już się nakręcać. Dociera do mnie bardzo dużo pozytywnych wiadomości. Zwłaszcza środowisko motorsportu mocno się złączyło. Znani sportowcy, którzy mają duże doświadczenie – tacy jak Krzysztof Hołowczyc, Kajetan Kajetanowicz czy Rafał Sonik – wrzucili informację na Facebooka praktycznie od razu. „Hołek” napisał, żebym się nie przejmował, bo im też spaliła się kiedyś Toyota na Rajdzie Polski, miał problemy na Dakarze. To było fajne, bo gdzieś pojawiały się też głosy, że samochód był zepsuty i stąd pożar. A to nieprawda.

Reklama

Co z sezonem?

Mamy bardzo trudny moment, bo samochód był przygotowany, mieliśmy pokazać się z nim na wielu imprezach, m.in. na targach motoryzacyjnych w Poznaniu. Teraz to wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Podjęliśmy więc decyzję, że przebudujemy samochód, którym jeździłem dotychczas, czyli Nissana Skyline’a. To auto jest ze mną już sześć lat i to także typowo driftowy samochód, chociaż po tych latach karoseria i wiele elementów wymaga napraw. To niezaplanowane wydatki, dlatego już wiem, że będę musiał pojechać trochę mniej imprez. Muszę go jednak naprawić, bo trzeba wywiązać się z umów, rozliczyć się ze sponsorami. Wierzę jednak, że wyjdziemy na prostą.

Przy problemach zdrowotnych, jakie miałeś w swoim życiu, ten pożar to i tak chyba pikuś, drobnostka. 

Rzeczywiście przy moim wypadku nie jest to sytuacja, która wpędza mnie w depresję, nie traktuję tego w kategorii końca świata. Przeżyłem dużo gorsze chwile, dlatego tak jak mówisz – to pikuś. Ale jednak te stracone nadzieje w pożarze doskwierają. To była bardzo nowoczesna konstrukcja, świeża karoseria, ten sprzęt miał mi umożliwić skuteczniejszą rywalizację z pełnosprawnymi zawodnikami. Chcieliśmy walczyć o podium.

Ten samochód poszedł z dymem, a pamiętasz pierwszy, którym jeździłeś?

To był maluch, prowadziłem oczywiście siedząc u taty na kolanach. Natomiast takim naprawdę moim samochodem, było Audi 80. Bardzo go polubiłem, później przygotowywałem Audi 80 Quattro do swoich pierwszych startów. Wtedy jeszcze drift nie był typową dyscypliną, dlatego myślałem jeszcze o rajdach i wyścigach.

Kto był wtedy Twoim idolem?

Hołowczyc i Kuzaj. Oni rządzili na oesach. Jak widziałem ich, obsługę, całe teamy, to od razu wiedziałem, że to mój świat i bardzo chciałbym w nim być. Kiedy byłem na rajdach, to nigdy nie chciałem z nich wychodzić, a jak się kończyły, to byłem smutny. Pamiętam te emocje i teraz trochę mi ich brakuje. Ale zauważyłem, że zainteresowanie rajdami ogólnie przygasło.

Wypadek miałeś jednak na motocyklu, czyli do niego też ciebie ciągnęło.

Pierwszą motorynkę miałem w wieku 13 lat, potem były następne sprzęty. Motocykle dalej lubię. Mimo wypadku wciąż potrafię je podziwiać, bo tak naprawdę powodem tamtego zdarzenia nie była wada maszyny, czy moja głupota. Po prostu wyjechał mi samochód. Czasami tęsknię za tamtą jazdą i trochę żałuję, że już nie mogę się przejechać, poczuć tego. Ale jestem jednak szczęściarzem, bo znalazłem sposób na to, żeby dalej być w motoryzacyjnej pasji. To jest super, bo gdybym musiał totalnie z tego wszystkiego zrezygnować, byłoby ciężko.

2006 rok, Nowy Sącz, ulica Nawojowska. Opowiesz?

Zajechał po mnie kolega, ja wsiadłem na swój motocykl i pojechaliśmy. Od innego kumpla miałem odebrać notatki z uczelni, dlatego kierowaliśmy się w stronę centrum, ponieważ miał czekać na nas na stacji benzynowej. Skręciliśmy i może 150-200 metrów po tym zakręcie dojechaliśmy do skrzyżowania. Kolega na swoim motorze przez nie przejechał, a przede mnie z prawej strony wyjechał samochód. Pamiętam tylko, że był czerwony. Próbowałem gwałtownie zahamować, ale to było już za blisko i wiedziałem, że nie dam rady. Odruchem obronnym było więc położenie wślizgiem motocykla na asfalcie. Przejechałem kawałek na tyłku, udało mi się jakoś ominąć samochód, ale wpadłem na starą barierkę zespawaną z rurek, która była zamontowana przy drodze. Już myślałem, że sprawa się dobrze skończy, ale kiedy uderzyłem w barierkę, straciłem na niej ręce. Jedno ramię dostało się między rurki i w ogóle odpadło.

Tej barierki w ogóle nie powinno tam być.

Tak ocenił później biegły sądowy. Stwierdził, że nie spełniała ona żadnych norm. Powiedział, że nawet jakby ktoś jechał tam rowerem, to mógłby sobie zrobić krzywdę, bo były tam wystające rurki. Trochę pech, bo poza rękami nie miałem innych obrażeń. Ani pękniętej kości, ani wstrząśnienia mózgu. Tylko te ręce.

Przejeżdżasz tamtędy czasami?

Później wielokrotnie jeździłem tą drogą. Miasto w końcu wymieniło starą barierkę na nowoczesną, taką jaka powinna być. Szkoda, że po fakcie.

A co z kierowcą?

To była kobieta. Tak mówili przynajmniej świadkowie, którzy to widzieli, m.in. osoba idąca chodnikiem. Pani jednak nie zatrzymała się i policja do dziś jej nie znalazła.

Całkowicie jej wina?

Tak. Przeprowadzono nawet eksperyment z udziałem biegłego. Droga którą ona jechała, dojeżdżała dosyć stromo do głównej trasy. I żeby uniknąć ruszania na ręcznym, ta pani prawdopodobnie powoli dojechała do skrzyżowania, rozejrzała się, puściła pierwszy motocykl który nadjeżdżał, ale mnie już nie zauważyła. Dodała gazu i wyjechała dokładnie między mnie a kolegę.

Wciąż czujesz żal?

Trochę tak, bo gdyby się zatrzymała, to na pewno inaczej potoczyłyby się przynajmniej sprawy związane z ubezpieczeniem. Teraz patrzę na to z dystansem, ale początkowo byłem wściekły.

Ile czasu spędziłeś w szpitalu?

Około roku. Pamiętam, że kiedy trafiłem do szpitala, na początku leżałem z osobą, która straciła nogę w wypadku. W miejscu, gdzie przeszedłem operację, spędziłem jednak tylko trzy-cztery tygodnie. Później zostałem przeniesiony do Krakowa, z czasem były też kolejne ośrodki rehabilitacyjne.

W szpitalu odwiedziła cię Katarzyna Rogowiec, mistrzyni paraolimpijska w biegach narciarskich. To była jej inicjatywa?

Odezwała się do niej dziennikarka „Gazety Krakowskiej” opowiadając, że jest ktoś taki jak ja. I ona zdecydowała się mnie wesprzeć. To dało mi nadzieję, bo Kasia Rogowiec odnosiła sukcesy w sporcie, pracowała, prowadziła samochód, a też nie miała rąk. Uwierzyłem, że też tak mogę, że jest dla mnie szansa. To było dla mnie ważne, bo na początku najgorszy był brak wizji przyszłości. Będąc w szpitalu byłem przerażony, bo osoba niepełnosprawna kojarzyła mi się z kimś ubezwłasnowolnionym, pchanym na wózku. Bałem się, że czeka mnie bardzo ograniczone życie. Nie wiedziałem co dalej, co będę robił w życiu. Straciłem przecież ręce, a nie był to tylko mój atrybut jako kierowcy, ale też w sztuce, bo bardzo dużo rysowałem, lubiłem to. I nagle te dwie pasje, które miałem w sobie, zniknęły. A nie wyobrażałem sobie życia w innej branży. To było przytłaczające.

Jak wyglądał powrót do domu po wypadku?

To był kolejnym moment, który mnie przygwoździł. Dotarło do mnie, że mam naprawdę przekichane, bo w szpitalach była pomoc pielęgniarek, obsługi, co chwilę ktoś mnie odwiedzał. A kiedy wróciłem do domu i wszedłem do swojego pokoju, nie mogłem nawet otworzyć szafy. Nie wiedziałem jak otworzyć drzwi, obsługiwać komputer, wszystko stało się niedostępne. Zajrzałem do garażu. Stał tam mój rozgrzebany samochód, który był już na ukończeniu. Nie miałem siły nawet myśleć, co dalej z tym autem. Wszystko do czego dążyłem, nagle się skończyło. Nie polecam.

Kiedy dowiedziałeś się, że można „żyć nogami”?

Wszystko odbywało się etapami. Na początku rodzina i przyjaciele próbowali ogarnąć dla mnie protezy. Dało mi to nadzieję, ale tylko chwilową. Nic z tego nie wyszło, chociaż jedna z firm zapewniała, że na pewno mi pomoże. Okazało się to jednak totalnym niewypałem. W ogóle nie powinni proponować mi tego typu protez, bo w moim przypadku, przy tak wysokiej amputacji, nic mi one nie dawały. Chodziło tylko o sprzedaż. To przykre, że nawet w takich sytuacjach liczył się biznes. W końcu jednak sam uznałem, że nie chcę już czekać, aż ktoś coś wymyśli, tylko spróbuję sam powalczyć. Przede wszystkim wbrew częstym radom nie zmieniłem kierunku studiów, bo niektórzy twierdzili, że na mechanicznym już sobie nie dam rady. Ale wróciłem na te studia, zacząłem spotykać się też ze znajomymi. A w międzyczasie szukałem informacji, jak żyją ludzie bez rąk. Tak trafiłem na osobę w Stanach Zjednoczonych, która była w podobnym stanie jak ja, a jednak prowadziła samochód. I praktycznie od razu kupiłem auto z automatyczną skrzynią biegów.

Niektórzy pukali się w głowę?

Wszystko to działo się w wąskim, rodzinnym gronie, nigdzie tego nie rozgłaszałem. Chociaż jak sprawa już wyszła, to byli tacy, którzy wątpliwi. Sam jednak mocno w to wierzyłem, bo widziałem ludzi, którzy potrafili.

Jak wyglądała pierwsza jazda nogą?

Jeżdżąc na placu próbowałem powtarzać to, co widziałem na filmie. Wytrzymałem za kierownicą może dziesięć minut, bo złapały mnie skurcze, noga ścierpła. Ale przekonałem się, że można. Poczułem kontrolę nad autem, potrafiłem skręcać, automat za mnie zmieniał biegi, ja gazowałem, hamowałem, to wszystko stawało się spójne. Z czasem też coraz więcej ćwiczyłem, rozciągałem się i w pewnym momencie wszystko zaczęło się zgrywać. To było super.

W końcu wyjechałeś na ulice, stoisz na światłach, na pasie obok inne auto, kierowca patrzy i…

Rzadkie sytuacje, bo jednak framuga drzwi sporo zasłania. Chociaż kiedy ktoś już zauważył, że nie mam rąk, to widać było duże poruszenie, niedowierzanie. Ale reakcje zazwyczaj były pozytywne. Większość osób pokazywała kciuk do góry albo mówiła, że szacunek za to, co robię.

A pierwsza kontrola policyjna?

Za brak pasów.

Jak to wyglądało?

Zatrzymali mnie do kontroli. Policjant poprosił o dokumenty, powiedział, że chodzi o pasy. Kiedy zorientował się w sytuacji, od razu zawołał swojego kolegę: „Zobacz, ten gość nie ma rąk”. Wyjaśniłem im, że jestem po wypadku, nie mam rąk, ale jeżdżę i mam zaświadczenie od lekarza, że nie muszę jeszcze zapinać pasów. Na twarzy policjantów było bardzo duże zdziwienie. „Ale jak? Przecież pan nie ma rąk, jak pan prowadzi? Jak to możliwe?”. Chcieli, żebym pokazał im, jak to robię. No więc tłumaczę, że zakładam nogę na kierownicę, drugą dodaję gazu i jadę. Po prostu. Wszystko się wyjaśniło, puścili mnie i życzyli szerokiej drogi. Całkiem miło to wspominam.

Ktoś kiedyś powiedział ci wprost, że jesteś zagrożeniem na drodze?

Tak, ale to rzadkie sytuacje. Zwykle mówi to jakiś laik, który kompletnie nie zna tematu. Taka osoba nie może pojąć, że ona prowadząc rękami musi się bardzo skupiać, a co dopiero jak ktoś prowadzi stopą. Sam nigdy za bardzo nie wdaję się w dyskusję z takimi ludźmi, bo za długą drogę przeszedłem, żebym mógł to wyjaśnić w kilku słowach. Moim zdaniem wszystko siedzi w głowie. 90 proc. umiejętności prowadzenia auta jest właśnie tam. Można spanikować mając dwie ręce i dwie nogi. A są nawet ludzie, którzy prowadzą tylko brodą, bo nie mają żadnej kończyny. To jest dopiero ekstremalne.

27021309_1611867978881903_1005756010368141446_o

Miałeś jakiś wypadek przez te lata?

Od kiedy prowadzę stopą, nie. Wcześniej, zaraz po zdaniu prawa jazdy była jakaś przygoda, ale później już nie.

W 2010 roku dołączyłeś do Automobilklubu Rzemieślnik, gdzie zdałeś egzamin na licencję kierowcy wyścigowego. Nie było z tym żadnych problemów?

Wszyscy byli bardzo pomocni, chociaż oczywiście najpierw chcieli to na własne oczy zobaczyć. Pamiętam, przyjechałem na Tor Słomczyn, gdzie czekał już na mnie instruktor jazdy sportowej. To on miał ocenić moje możliwości. Zapoznaliśmy się, wsiedliśmy do auta, zrobiłem parę kółek. Jedno, drugie, skoro wychodziło, to uznałem, że może trochę ostrzej? On mówi, że śmiało, więc pojechaliśmy kilka zakrętów w poślizgu, było też kilka szybkich hamowań. Po czym wróciliśmy na metę, gdzie wszyscy już na nas czekali. Wysiedliśmy z auta i każdy zaczął pytać instruktora, jak było. On tylko wzruszył ramionami: „No co, ogarnia”. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Później pozostało już tylko uzyskanie licencji.

Też bez problemu?

Nie, był jeden moment, kiedy wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Musiałem przejść test, w którym opuszczę samochód w osiem sekund.

Pasy?

Dokładnie, nie potrafiłem sam się z nich wypiąć. Poczułem niepewność, bo już tak daleko zaszedłem, tyle udowodniłem, a tu nagle wszystko może się posypać przez wypinanie się z pasów? Ale nawet z tym nie dyskutowałem, bo wiedziałem, że bezpieczeństwo jest najważniejsze. I zacząłem myśleć, jak to rozwiązać. Uznałem, że skoro sam jestem inżynierem, to muszę coś zaprojektować. Udało mi się wymyślić system dźwigni, która była połączona z centralną klamrą w pasach. Wystarczyło jedno kopnięcie w dźwignię żeby wypiąć się z pasów i drugie, żeby otworzyć drzwi.

Czas?

4,3 sekundy. Z dużym zapasem. Uzyskałem licencję i potem moja kariera zaczęła się tak jak u każdego kierowcy: pierwsze starty, szukanie sponsorów.

Jak wspominasz pierwsze zawody?

Bardzo pozytywnie. Byłem ewenementem na skalę światową, również mój samochód przeszedł specjalną homologację FIA, dlatego wszyscy odwiedzali nasz namiot. Najbardziej pamiętam zawody na Węgrzech, gdzie jechaliśmy w rallycrossie. Byli tacy, którzy uważali, że będę tylko przeszkadzał na torze, a ja skończyłem w połowie stawki. Zanotowałem naprawdę niezły wynik już podczas pierwszego startu. Kiedy po pierwszym biegu ludzie dowiedzieli się, że jest taki gość jak ja, pod nasz namiot przyszli wszyscy dziennikarze i cała masa kibiców. Cały park maszyn był zastawiony. Każdy miał pytania, każdy chciał zobaczyć mnie i samochód, zrobić zdjęcie, była kolejka do wywiadów. Wtedy poczułem, że było warto.

Odniosłeś już sporo sukcesów, a który jest dla ciebie najważniejszy?

Były dwa takie momenty. Pierwszy z samego początku i Wyścigowych Mistrzostw Polski w Poznaniu, gdzie wygrałem rywalizację w swojej klasie. Obok mnie na podium stało dwóch weteranów i wtedy naprawdę uwierzyłem, że ten świat nie jest dla mnie zamknięty, że mogę jeździć z normalnymi kierowcami. Druga sytuacja miała miejsce całkiem niedawno, bo w ubiegłym roku. Udało mi się wygrać na dużej imprezie driftowej organizowanej na torze Lausitzring w Niemczech przy międzynarodowej obsadzie. To było dla mnie najbardziej spektakularne zwycięstwo, sporo się o nim mówiło w świecie driftu. Bo z wyścigami skończyłem w 2012 roku i od tamtej pory zajmuję się już tylko driftem.

Otrzymałeś też zaproszenie od Jeremy’ego Clarksona, Richarda Hammonda i Jamesa Maya do programu „The Grand Tour”. Duża rzecz.  

Wtedy było już wiadomo, że cała trójka odeszła z „Top Gear” i trwały spekulacje, co dalej. A tu nagle dostaję od nich maila… Producent poinformował mnie, że tworzą nowy program pod marką Amazon i zapraszają mnie do udziału w jednym z odcinków. Pomyślałem sobie, że ta cała ciężka praca, zamieszczanie filmików w internecie i zwycięstwa w zawodach, w końcu przyniosły efekt. Ktoś to docenił.

Na początku myślałeś, że to żart?

Trochę tak. Nawet kiedy już się zorientowałem, że to na poważnie, to nie sądziłem, że nabierze to aż takiego rozmachu. Autorzy programu początkowo jeszcze upewniali się, czy naprawdę rywalizuję z pełnosprawnymi kierowcami, bo nie mogli w to uwierzyć. Czułem się bardzo wyróżniony, bo to przecież najlepszy program motoryzacyjny na świecie. Oni równie dobrze mogli zaprosić mistrzów driftu ze Stanów Zjednoczonych, Japonii, kogo tylko by chcieli. Każdy poszedłby tam z zamkniętymi oczami, bo oglądalność jest niesamowita. A oni wybrali właśnie mnie. Zostałem zaproszony na indywidualne nagrania do Anglii. Wielka przygoda, czułem się jak na planie hollywoodzkiego filmu.

Miałeś okazję bliżej poznać się z Richardem Hammondem.

Przyleciał na plan helikopterem. Od razu wszedł do paddocku, podszedł do mojego auta, zajrzał i powiedział: „Jak to jest możliwe?! Ja nie wierzę, że ty będziesz jeździł!”. Chciał zobaczyć jak używam samochodu, jak jest skonstruowany cały kokpit. Patrzył i tylko kręcił głową. Dla mnie to była wielka sprawa, bo gość jako dziennikarz motoryzacyjny widział już wszystko jeśli chodzi o samochody. Jeździł najlepszymi autami, a mimo to docenił, że jestem w stanie jeździć na takim poziomie kierując stopą.

Driftowałeś też pomiędzy bolidami Formuły 1. Szaleństwo.

Zostałem zaproszony do udziału w klipie promocyjnym Castrola i takie wyzwanie rzucił mi Nico Hulkenberg (kierowca teamu Renault – red.). Idea projektu była taka, że niepełnosprawność nie ma znaczenia, a moje życie idealnie się w to wpisywało. Spodobało mi się to zagraniczne podejście do niepełnosprawności, bo tam nawet przez sekundę nie dane mi było odczuć, że jestem jakoś specjalnie traktowany. Cały czas rozmawialiśmy z Nico jak równy z równym. Warto to podkreślić, bo u nas w Polsce wciąż wiele jest do poprawy, jeśli chodzi o podejście do niepełnosprawnych. A wracając do klipu, były to bolidy z poprzedniego sezonu, czyli warte miliony. Tam jeden spojler kosztuje około 300 tys. funtów, a ja miałem przejechać w pełnym poślizgu przez „bramę” zrobioną z tych bolidów.

Trochę pękałeś?

Miałem lekkiego cykorka, bo gdybym w nie walnął, to straty byłyby niezłe. A robiłem „ósemki”, gdzie czasami wyrabiałem się dosłownie na centymetry. Wystarczyło gdybym minimalnie zahaczył. Pewnie i tak nie kazaliby mi płacić za ewentualne zniszczenia, ale sama świadomość, że nie jeździsz między pachołkami, tylko lśniącymi bolidami, które wcześniej widziało się tylko w telewizji, powoduje gęsią skórkę.

Teoretycznie dałbyś radę poprowadzić bolid?

Słabo. Musiałbym przenieść kierownicę bardzo nisko i mieć nieco więcej miejsca w kokpicie, żebym mógł wyłożyć nogę. Po pewnych przeróbkach pewnie dałbym radę, ale w takiej formie na pewno nie.

Masz do siebie duży dystans.

Jasne, bo inaczej bym zwariował. Sam żartuję z różnych sytuacji. Teraz na przykład jest zimno i śmieję się w towarzystwie: „No, słuchajcie, ale jest jeden plus, bo nie marznę w ręce”. Szukam pozytywów. Robiliśmy też z Avalonem projekt promujący sporty ekstremalne wśród niepełnosprawnych i nazwaliśmy go przewrotnie „Biorę sprawy w swoje ręce”. Trzeba mieć dystans.

Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale łapiesz się czasami na tym, że paradoksalnie problemy zdrowotne dały ci całkiem ciekawe życie w sporcie?

Do końca tak do tego nie podchodzę, bo też wiem, ile straciłem. Nie jestem osobą, która urodziła się bez rąk i nie zna takiego życia. Ja je znałem, bo wypadek miałem w wieku 20 lat. Na pewno jestem szczęściarzem, że to wszystko było możliwe i jeżdżę, ale wciąż jest wiele trudności. Przede wszystkim w wielu aspektach jestem zależny od swoich mechaników, a przecież zawodnicy mnóstwo rzeczy robią samodzielnie. Dziś wiem, że z takim doświadczeniem jakie zdobyłem, spokojnie mógłbym prowadzić duży serwis sportowy i zarabiać na nim konkretne pieniądze. Ale w obecnej sytuacji nie jestem w stanie pracować przy samochodach. To frustrujące. Czasami sobie myślę, że gdybym miał ręce, to może miałbym już tytuł mistrza Polski? Pamiętam, jak w jednym z wywiadów rozmawialiśmy z Kubą Przygońskim. Przyznał, że on na moim miejscu nie dałby rady. Powiedział też, że skoro radzę sobie tylko stopą, to przy pełnej sprawności bym ich wszystkich pozamiatał. To dało mi dużo do myślenia. Jakby to było, gdyby mieć te dwie kończyny więcej. Kto wie, być może drift to byłaby bułka z masłem?

Gdybyś mieszkał w Stanach Zjednoczonych, to już pewnie dawno nakręciliby o tobie film.

Fakt, wiele osób mówiło mi, że moja historia nadaje się na film. Przez te wszystkie lata naprawdę dużo się działo w moim życiu. Jestem w motorsporcie, chociaż nigdy nie miałem wyjątkowego zaplecza, nie pochodzę z bogatej rodziny, która zapewniłaby mi start w tej branży. Wszystkie opcje musiałem wyszukiwać sam. Ale jak to się mówi, życie pisze różne scenariusze.

Ale chyba nie byłby to smutny film?

Na pewno nie. Byłby bardzo optymistyczny, pełny nadziei, że da się. Happy end jest możliwy.

I nie potrzebowałbyś kaskadera.

Dokładnie!

16715909_1267913816610656_4077182307622271778_o

ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. archiwum prywatne          

Najnowsze

Piłka nożna

Czy polska piłka wykreuje nowego Lewandowskiego? „Wolę zostawić to dla siebie”

Piotr Rzepecki
1
Czy polska piłka wykreuje nowego Lewandowskiego? „Wolę zostawić to dla siebie”

Inne sporty

Komentarze

17 komentarzy

Loading...