Reklama

Okręt Lechia na mieliźnie

redakcja

Autor:redakcja

27 lutego 2018, 20:59 • 3 min czytania 8 komentarzy

Na mogącym pomieścić 43 615 widzów stadionie w Gdańsku pojawiło się 2235 kibiców. Czy można się dziwić? Środek tygodnia, osiemnasta, zimno tak, że zamarzało piwo. Lechia we wcześniejszych sześciu meczach nie wygrała ani razu, u siebie dając ciała z zespołami z dołu tabeli. Rywalem elektryzujący Bruk-Bet.

Okręt Lechia na mieliźnie

I co? I każdy z tych 2235 mógł mieć satysfakcję tylko w jednym momencie: wygwizdując Owena i jego zespół po końcowym gwizdku. Nie zdziwimy się wcale, jeśli karuzela trenerska zakręci się w najbliższych tygodniach jeszcze raz, tym razem wyrzucając na orbitę walijskiego wonderkida. 

Trzeba piłkarzom oddać, że na trzaskający mróz zareagowali wyjątkową ruchliwością. Trudno się dziwić – jak nigdy mieli doskonałą motywację do biegania cały czas, bo przynajmniej wtedy mniej marzli. Dziewięćdziesiąt sekund zajęło Bruk-Betowi oddanie dwóch kąśliwych strzałów na bramkę Kuciaka, a przecież widywaliśmy w weekend mecze, gdy taka sztuka niektórym zespołom nie udawała się nawet w godzinę.

Lechia odpowiadała aktywnymi Sławczewem i Krasiciem – a także irytującymi, bezsensownymi strzałami z dystansu – często podłączał sięteż do przodu wahadłowy Milos. Problem jednak polega na tym, że jak jesteś wahadłowym, to wciąż priorytetem powinna być obrona. Tymczasem Chorwat dał się łatwo ograć Gergelowi w polu karnym i goście prowadzili 1:0. Zupełnie zasłużenie, bo Lechia grała mniej więcej na poziomie tego rzutu wolnego Peszki:

Reklama

Wyrównała przed przerwą w zasadzie tylko dzięki prezentowi Toivio. Fin na nasze oko był do zmiany już w dziesiątej minucie. Potrafił obić kumpla z drużyny przy zerowym zagrożeniu i sprokurować korner. Tutaj jednak przeszedł sam siebie: piłka tańczyła mu między nogami jak jedynemu w klasie, który wolał grać w siatkówkę, a potem Fin musiał ratować się zapaśniczym chwytem. Karny, 1:1.

Po zmianie stron Lechia poukładała szyki, jej gra zaczęła się zazębiać. Z perspektywy widać, że pewnie głównie dlatego, że Bruk-Bet się wycofał, ale fakt faktem: Peszko miał okazję spudłować z czterech metrów, a wkrótce Chrzanowski strzelić swoją debiutancką bramkę. Bardzo pomogli mu w tym starsi koledzy – Mucha, wybijając piłkę prosto w tłok, a także Kupczak, prowadzący młodego pod rękę prosto do siatki.

Lechia potem popełniła ten sam błąd, co chwilę wcześniej goście. Niby Owen dawał zmianami sygnał, że chce trzeciego gola, a zarazem piłkarze dawali coraz więcej miejsca przybyszom z Niecieczy. Zieliński zareagował bardzo dobrymi zmianami i końcówce lechiści bronili się coraz bardziej rozpaczliwie. Wreszcie skapitulowali po dużym zamieszaniu, w którym najprzytomniejszy był duet defensorów Putiwcew – Toivio. Pytanie czy był tutaj spalony? Naszym zdaniem tak, ale VAR-u na tym meczu akurat nie było.

Doskonale wiecie, że nie jesteśmy za tym, by jeszcze rozpędzać karuzelę trenerską, ale doskonale wiecie też, że stawialiśmy duży znak zapytania już przy okazji zatrudnienia Owena w Lechii. Walijczyk to może i dobry fachowiec, ale póki co potwierdził to tylko na polu motoryki, a nie prowadzeniu pierwszej drużyny. Każdy eksperyment potrzebuje czasu, ale w Gdańsku coraz bardziej zastanawiają się, czy ten nie skończyłby się spadkiem. Jakakolwiek nadzieja awansu do górnej ósemki – absolutne minimum przed sezonem – właśnie umarła.

Lechia ma przed sobą:
Zagłębie (w)
Legia (d)
Lech (w)
Korona (w)
Arka (d).

A Bruk-Bet? Jacek Zieliński kolejny raz potwierdził, że nie potrzebuje poznawać drużyny miesiącami, by ją uporządkować. Z nim na pokładzie szanse Termaliki na utrzymanie wyraźnie rosną.

Reklama

[event_results 418683]

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

8 komentarzy

Loading...