Reklama

Wzrost może być minusem, ale serce najważniejsze

redakcja

Autor:redakcja

19 lutego 2018, 12:17 • 17 min czytania 12 komentarzy

Grzegorz Tomasiewicz to bohater niezliczonych udanych karier w Football Managerze, a w rzeczywistości jeden z najzdolniejszych młodzieżowców pierwszej ligi. Prywatnie fanatyk dobrej, czwartoligowej piłki, godzący grę na zapleczu Ekstraklasy z wyjazdami na mecze ukochanej Szczakowianki. To były początkujący kibol, który marzył o zostaniu młynowym, a z szalikiem na szyi ganiał się między blokami z fanatykami Victorii Jaworzno. 

Wzrost może być minusem, ale serce najważniejsze

Jak często słyszał, że niski wzrost połamie mu karierę? Czy zbyt liczne mecze w młodzieżowych kadrach Polski przeszkodziły mu w rozwoju? Czy zawsze kupuje się w FM-ie? Dlaczego nie może jeść schaboszczaków? Dlaczego wolał być złodziejem niż policjantem? Jak dał się wplątać w aferę na pół kraju? Zapraszamy.

***

Lubisz Football Managera?

Oczywiście, że tak. Z Michałem Bajdurem złapaliśmy się jeszcze przy siedemnastce. Mieszkaliśmy na innych osiedlach, ale był okres, że codziennie jeździliśmy do siebie z laptopami. Graliśmy od powrotu z treningu, do wieczora. Graliśmy razem Pogonią Siedlce – on u siebie, ja u siebie. Zaczynaliśmy sezon w tym samym momencie i rywalizowaliśmy. Jeden robi awans, drugi nie, potem ten gra w Ekstraklasie, drugi w I lidze i idą szpileczki. Ale też analizy, porady, pomoc przy negocjacjach transferowych. Muszę Michała pochwalić, jest lepszym trenerem ode mnie. Utrzymał się w Ekstraklasie, mnie zwolnili. Poszedłem do Niecieczy. Oczywiście siebie ściągnąłem z Pogoni za milion. Później Michał grał dalej Pogonią, a ja Termaliką, którą udało mi się zakwalifikować do Ligi Europy.

Reklama

Zarwaliście kiedyś nockę?

Zdarzyło się po meczu, jak mieliśmy wolną niedzielę. Graliśmy do poranka, potem jakieś śniadanie, i znowu zasiadaliśmy. Ale to ekstremalny, jednostkowy przypadek. Nagraliśmy się tak, że potem człowiek na monitor nie mógł patrzeć.

Zawsze siebie kupujesz do swoich drużyn?

Jasne, kim bym nie grał. Jak grałem w juniorach Legii, w FM-ie brałem Legię. Najpóźniej po okresie jednego sezonu przenosiłem siebie do pierwszej drużyny, a potem do pierwszego składu, bo jak „syn” trenera może siedzieć na ławce? Dobrze mi się sobą w menadżerach grało. Pamiętam, kiedyś poszedłem za piętnaście milionów do Spartaka. Byłem zdziwiony, ale zadowolony, że w grze dają takie pieniądze za mnie.

 Jak bierzesz – powiedzmy – Arsenal, też kupujesz siebie i wstawiasz do składu?

Raczej gram tymi drużynami, w których gram naprawdę. Byłem w Arce to Arką, teraz Pogonią Siedlce.

Reklama

 I jak ci idzie w wirtualnej Pogoni?

Awansik po pierwszym sezonie. Teraz trzeba powalczyć o utrzymanie. Jest adrenalina, nawet w takiej grze zawsze chce się wygrać, a porażka boli. Później jest złość na zawodników. Taktyka „zapisz wczytaj” nie wchodzi oczywiście w grę.

Wirtualny ty dawał radę w wirtualnej Ekstraklasie?

Dawałem. Dużo strzelałem, asystowałem. Może nie mogę się przebić w rzeczywistości, ale w menadżerze było pozytywnie. Menadżery to moja największa zajawka w grach, poprzednią miałem na ścigałki, gdy rodzice kupili mi wymarzoną kierownicę.

Taka kierownica za dzieciaka to był duży bajer.

Siedziałem w pokoju, myślałem: kurde, nie mam prawka, a jeżdżę. Elegancko. Ścierało się tory w Formule 1 i Colinie McRae. Zawsze jakoś sportowe gry mnie najbardziej kręciły, strzelanki czy przygodówki – to nie dla mnie.

Kierownica przerodziła się w zajawkę do motoryzacji?

Kiedyś byłem samochodziarzem. Każde auto musiałem zobaczyć, dotknąć, popatrzeć na koła, silnik. Do tego Kubicę w F1 się oglądało. Ale ta pasja jakoś nie przetrwała, dzisiaj samochód to po prostu narzędzie.

To jakim narzędziem aktualnie jeździsz?

Opel Astra GTC. Kupiłem w Krzeszowicach koło Jaworzna tuż po zdaniu prawka. Półtora roku ją mam. Na razie jeździ.

 Jak się spisuje?

Teraz cały czas się psuje właśnie. Wszystko przez to, że ją dwa miesiące temu pochwaliłem. Rozmawiałem z Michałem:

– Kurde, ale ta moja „asterka” jeździ, nic się nie psuje, a przecież trochę jeżdżę, taka wyprawa do domu w Jaworznie to cztery i pół godziny.

No i zaraz potem coś się z ręcznym stało, potem problemy z silnikiem, w Warszawie oponę przebiłem.

Naprawiasz sam czy warsztat?

Opony wymieniłem, ale pod maskę nie zaglądam, przez co pieniądze w warsztatach zostawiam. Mechanikiem nie jestem. Może kiedyś?

 Czy statuetka piątego najlepszego sportowca Siedlec będzie stać u ciebie na kominku?

Jest ładna. Żadnego kominka nie oszpeci. Ale z całym szacunkiem dla statuetki piątego najlepszego sportowca Siedlec, liczę, że trafią się ładniejsze, a tą postawię sobie, na przykład, w garażu.

tomas

Z Jaworznem, z którego pochodzisz, zawsze kojarzy mi się prześmiewcza ligowa przyśpiewka.

Jaka?

 „Szczakowianka Jaworzno, jedno kino, jedno rożno”.

Nie zgodzę się. Może w piłce IV liga, czyli leciutki przestój, ale miasto się rozwija. Budowane są galerie. Kina. Nowe drogi, nowe bloki. To nie jest dziura.

Co robiłeś w Jaworznie za dzieciaka?

Na bojo przy domu zacząłem z kolegami chodzić już jako czterolatek. Wracałem na obiad, potem znowu na piłkę. Ale były też inne zabawy. Na przykład w policjantów i złodziei. Dziesięciu dzieliło się na dwie grupy, jedni uciekali, drudzy gonili. Także nie tylko piłka i na pewno nie tylko komputer.

Wolałeś być policjantem czy złodziejem?

Złodziejem. Wolałem uciekać. Adrenalinka. Pod samochodami latałem, żeby mnie tylko nie złapali.

Na Szczakowiankę też chodziłeś.

Pierwszy mecz jaki pamiętam i od razu przyjazd Wisły Kraków. Na stadionie siedem tysięcy ludzi, wielki festyn, Ekstraklasa w Jaworznie. A potem 2:2, choć u nich Żurawski, Kosowski. 

Kto był piłkarskim idolem dzieciaków w Jaworznie?

„Gitara”, czyli Witold Wawrzyczek. Jak Witold ustawiał piłkę do rzutu wolnego, cały stadion skandował: Gitara, Gitara, Gitara… Potem albo wpadało w siatkę, albo szło tuż obok słupka. Na podwórku w Jaworznie każdy chciał strzelać jak Gitara. Nawet przez rzutami wolnymi sobie nuciliśmy: Gitara, Gitara, Gitara…

Podawałeś chłopakom ze Szczakowianki piłki.

Po spadku do starej drugiej ligi. Pamiętam jak wyprowadzałem Jakuba Dziółkę na boisko. On dwa metry, wielkolud, ja taki knypek, metr trzydzieści. Dramat. Patrzę do góry jak w niebo. Jak podawałem piłki, to zawsze lubiłem iść pod sektor kibiców gości. Trener się pytał, a ja od razu ręka w górę i mówię, że chcę tam. Nawet tak meczu nie oglądałem, tylko patrzyłem co kibice zrobią – czy pójdą race, czy serpentyny, jaka oprawa, jakie przyśpiewki. Prawdziwy mecz jest wtedy, gdy masz doping z obu stron.

Przyśpiewki Szczakowianki pamiętasz?

Śpiewało się, ale tak nie pamiętam. Hymn za to znam.

Zaśpiewasz?

Na początku takie koniki grały, a potem (Grzegorz zaczyna śpiewać – przyp. LM):

Szczakowianka, Szczakowianka, ileśmy wylali łez,

Zanim nasze orły, nasze orły, pierwszej ligi zdobyły brzeg.

To nie Ajax, nie Spartakus, ani żaden inny klub

To Szczakowianka, naszą dumą jest.

Strzelam, że nie migałeś się od trybun.

Chodziłem na młyn i chciałem być młynowym. Takie dziecięce marzenie – decydować co w danym momencie śpiewa cały stadion. Pamiętam czwartoligowe derby z Victorią Jaworzno. Szliśmy spod hali w centrum w kilkaset osób. Adrenalinka, bo nie wiadomo co się stanie. Jako młody byłem strasznie zajarany dopingowaniem i całą kulturą kibicowską.

Biłeś się kiedyś za klub?

Bywały ganianki pod blokiem. Ktoś się na mnie raz czy dwa zaczaił, ale ostatecznie nie dostałem po twarzy. Mały byłem, to raczej zostawałem z tyłu, ale – że tak powiem – miałem zapał. Bywało, że podczas spięcia doskakiwałem i kończyłem robotę.

Jakie cechy charakteru zostały ci z aktywnego kibicowania?

Zadziorność. Wiele osób myśli, że jak jestem mały, to odstawiam nogę. Bzdura. Jak trzeba, wjeżdżam wślizgiem, a jak są przepychanki, muszę w nich być. Mecz jest najważniejszy, ale jak coś się dzieje, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Druga cecha to cierpliwość. Wyniki w Szczakowiance nie były zadowalające, ale my jako kibice byliśmy cierpliwi i chodziliśmy na każde spotkanie.

Jak wiele razy w życiu słyszałeś, że twój wzrost przekreśli ci karierę?

Ze cztery razy. Nigdy wprost, ale gdzieś się dowiadywałem później. Nie zgadzałem się i nie zgadzam z tym kompletnie. Cały czas mam w głowie to, żeby pokazać tym osobom, że się myliły. Niższy zawodnik ma inne atuty.

No chyba. Messi ma dwa centymetry więcej od ciebie, a coś tam gra. Siemaszko ma 169 cm wzrostu, a nie wiem czy jest w lidze lepiej grający głową napastnik.

Też dobrze gram głową. Za małolata dużo goli tak strzelałem. Teraz też się nie migam, na treningach wchodzi całkiem często. Lubię wejść w pole karne.

Po Szczakowiance poszedłeś do UKS-u Chorzów, ale umówmy się, wyjazd do Warszawy to zupełnie inny kaliber.

W tamtych czasach zagrałem w kadrze Polski U16 z Belgią. Charlie Musonda z nami grał, ten, co teraz poszedł z Chelsea do Celtiku. Przepiłkarz. Kręcił nami jak baranami. Ale udało się wygrać. Byli na tym meczu skauci Legii, zaprosili mnie na testy. Miałem zaproszenia z Aston Villi, Nottingham i Lecha Poznań. Na pewno teraz trochę żałuję, trzeba było jechać do Anglii i przynajmniej zobaczyć jak to wygląda, ale doszliśmy do wniosku z tatą i menadżerem, żeby pojechać do Warszawy. Tata odwiózł mnie na dworzec do Katowic. Wsiadłem do pociągu, „Przeglądzik” w ręce, żeby coś było po drodze do roboty. Nie powiem, pierwsza łezka po drodze poleciała. Ale powiedziałem sobie – no co, taki wybrałem zawód. Chcę zostać piłkarzem. W internacie najgorsza była pierwsza noc. Nie mogłem spać. Nowi ludzie, nowe środowisko, obcy ośrodek. Miałem ciężary, żeby zasnąć, trochę się bałem.

Nowy świat.

Całe życie zmienione, nie wiadomo jak to będzie wyglądało.

I co, miałeś kocówę w internacie?

Nie, spokojnie raczej. Nie było przypałów, nikt nie dokuczał. Po kilku tygodniach skumałem się z chłopakami z Warszawy.

Warszawa cię wciągnęła?

Wychodziłem czasami na miasto, ale w internacie pilnowali bardzo dobrze. Nie mam nic do zarzucenia – ani im, ani sobie.

Ale nie wierzę, że nic nie odpaliliście.

No, odpaliliśmy. Aferę rozdmuchaną na pół Polski. Wróciłem z kadry, na drugi dzień pojechaliśmy do galerii. Poszliśmy do sklepu. Jeden kolega wszedł do przymierzalni, patrzę, a on majstruje z jakimś urządzeniem do odpinania sklepowych przyczepek, a potem zakłada na siebie niezapłacone ciuchy. Pytam go „co ty robisz?” a on tylko, żebym siedział cicho i nic nie mówił. Co miałem zrobić, wyjść ze sklepu? Powiedzieć, że on kradnie? Później byłbym gnębiony w drużynie albo co. Byłem cicho. Wyszliśmy. Jedna pani złapała mojego kolegę i przypał. Policja, te sprawy. Policjanci nie chcieli nas wypuścić i wszystko poszło do gazety. Jak to wyszło, siedziałem akurat w Jaworznie u fryzjera. Dostaję sms, że w gazecie jestem. Pani szybko mnie ogoliła, poleciałem po gazetę. Patrzę, na drugiej stronie „Faktu” moja zamazana twarz jak u kryminalisty. Byłem załamany. Wstydziłem się. Ja tylko wiedziałem o tym, nic nie założyłem, nic nie ukradłem, ale poszło na mnie najwięcej, bo byłem kapitanem reprezentacji Polski U16. Co to za historia pojechać z anonimem, a z Tomasiewiczem? Tomasiewicz zrobi temat. Miałem nauczkę, że trzeba się z właściwymi osobami zadawać, a nie szukać kolegów nie tam gdzie trzeba.

Jak zareagowali rodzice?

Byli źli, że znalazłem się w takim miejscu z nieodpowiednią osobą. Po jakimś czasie pomagali mi ze wszystkim, żebym się nie załamał.

Do pewnego momentu w Legii wszystko szło zgodnie z planem. Mistrzostwo Polski juniorów, potem świetna gra w „dwójce” za nastolatka, gdzie strzelałeś sporo goli.

W MPJ 5:2 z Arką na dzień dobry, potem 1:1 z Cracovią, w której grał Bartek Kapustka, Paweł Jaroszyński, Krzysztof Szewczyk. Na koniec ograliśmy Ruch. W rezerwach zaufał mi trener Banasik, wiosną byłem w gazie, strzelałem dużo goli. Mówili, że fizycznie nie dam rady, że mnie trzecioligowe topory porąbią. A mi się dobrze grało, nawet z łatwością.

Ale dzisiaj twoi kumple z tamtej drużyny, jak choćby Mateusz Wieteska czy Michał Kopczyński, są wyżej od ciebie.

Łukasz Moneta też. Kopa czy Mati nawet zagrali w Lidze Mistrzów. Patrzę na Ekstraklasę i tez wkurzony jestem, że nie potoczyło się to inaczej. Ale przekuwam takie emocje w motywację. Nie boję się tej ligi, poradziłbym sobie.

W Legii w ogóle miałeś szansę się przebić?

Żałuję, że zwolniono trenera Urbana. Trenowałem u niego już półtora miesiąca. Potem przyszedł trener Berg. Powstało sto artykułów, że będzie stawiał na młodzież. Byłem pełen nadziei. A potem trener Berg testował mnie np. na prawej obronie. Można tylko gdybać. Widocznie miało być tak, jak jest. Żalu do Legii nie mam, przeżyłem tu sporo fajnych chwil.

Radović wziął cię podobno swoje skrzydła.

Krąży filmik po sieci jak niosę maty, a Miro zaczyna mnie nakręcać. Miałem zajad, wyskoczył mi z boku. Miro się śmiał, że pewnie byłem w nocy na dziewczynach. Dużo mnie uczył, szczególnie zwody często robiliśmy. Mega ma chłop te zakosy. Niby każdy wie, że zrobi zakos, a on i tak przechodzi zawodnika. Dzisiaj sam je wykorzystuję na boisku. Cieszyło mnie, że jak Pogoń Siedlce zagrała sparing z Legią, to mnie pamiętał i pośmialiśmy się trochę. Może odszedłem za wcześnie, ale z drugiej strony miałem perspektywę III ligowych rezerw. Widziałem takich, którzy ugrzęźli w nich i mieli problem z wypłynięciem.

W Arce sobie nie poradziłeś, a robiła awans. Była okazja się wykazać.

Początek z seniorami na wyższym niż trzecioligowym poziomie. Szybka piłka, inne wymagania. Ostatnio nawet oglądałem swój mecz z Wisłą Kraków w CLJ. Wygraliśmy piątką, a mogliśmy dychą. Zagrałem do Kondzia Michalaka świecę, a on minął czterech zawodników. Ja woziłem się z piłką, nie lubiłem jej oddawać. Na coś takiego w seniorach nie ma miejsca, bo zaraz jest wślizg, faul, poza tym spowalniasz akcję. Oczywiście nie można przesadzać w drugą stronę i bać się dryblingu, troszeczkę się powozić trzeba umieć, ale z rozsądkiem.

Arka była nauką. W pierwszej rundzie zagrałem siedemset minut, ale w drugiej już tylko sześć. Nawet jak awans był już pewny i Arka grała o nic, nie wchodziłem. Prowadzimy 4:0 ze Stomilem – nie wchodzę. Nie było to dla mnie do końca zrozumiałe, wiedziałem natomiast, że muszę uciekać po sezonie. Atmosfera w Gdyni była super, do dziś trzymam kontakt z wieloma chłopakami z tamtej szatni, ale gdy Dariusz Banasik zadzwonił z Siedlec nie zastanawiałem się ani chwili. Dla mnie Pogoń to już była ostatnia szansa, żeby zaistnieć, wybudować sobie na nowo nazwisko. Mówiono o mnie: Tomasiewicz z dwójki Legii poszedł do dwójki Arki. Nie przebił się, to jego koniec. Kolejny zmarnowany talent, nic z niego nie będzie, kaplica. Lubię jak tak mówią. Niech gadają i piszą. Włącza mi się adrenalina, żeby pokazać, że się mylili.

Byłeś już w siedleckim więzieniu?

Pogoń miała nawet mecz w więzieniu, ale trener wybrał chłopaków z dwójki. Zagrali z więźniami, taka akcja. Mury widzę więc tylko z zewnątrz. Trudno nie zauważyć, wielki budynek w centrum miasta.

Co cię zaskoczyło w Pogoni?

Baza treningowa. Jak dostałem telefon od trenera Banasika, jechałem w ciemno. Nie sprawdziłem co to za miasto, jaka jest baza, jaki stadion. Spakowałem się i pojechałem. Przyjeżdżam na trening, patrzę – trzy naturalne boja, jedno sztuczne. Aquapark koło stadionu. Siłownia powstawała, teraz już jest do naszej dyspozycji. Myślałem: gdzie ja jestem, w Anglii? Uwierzyłem, że tutaj będzie dobre miejsce do rozwoju. Choćby te boiska. Nigdy nie ma problemu, żeby zostać, zrobić coś na własną rękę, poprosić o indywidualny trening.

Wiesz co mnie zaskoczyło? Ty już w 2016 zebrałeś nagrodę dla najlepszego młodego pierwszego piłkarza ligi. W teorii powinni się o ciebie bić w Ekstraklasie, a ty wciąż w Siedlcach.

Były jakieś zapytania, ale ja też chciałem podziękować za zaufanie trenerom, zarządowi. Sam byłem wielką niewiadomą jak tu przychodziłem. Nie chcę odchodzić za wszelką cenę. Szczerze, jest mi tu dobrze, nie narzekam.

 Ale dla nikogo czas nie płynie szybciej, niż dla młodego piłkarza. Masz 21 lat i cały świat stoi otworem. Masz 24 i już jesteś w oczach skautów stary.

Zdaję sobie z tego sprawę. Wiem, że można się zakopać w I, II, III lidze, a potem ciężko wypłynąć. Czasami myślę o przykładzie Rafała Siemaszki. Też się zakopał. A jakby trafił do Ekstraklasy wcześniej i dostał szansę, kto wie co by osiągnął? Na pewno w niższych ligach też są perełki.

Powiem ci bilans i musisz zgadnąć o co chodzi. 46 meczów, 20 goli.

Reprezentacja Polski?

 Dokładnie tak. Twój w różnych młodzieżówkach.

Nawet zastanawiałem się ile rozegrałem meczów, ile strzeliłem bramek. Powiedziałbym, że bardzo solidny bilans. Sporo strzelałem, grywałem wtedy jeszcze czasem nawet na dziewiątce.

Meczów mnóstwo, z tym, że kiedyś podobnie wiele miał Piotr Matys czy Paweł Jurgielewicz, a potem te obciążenia szybko zgasiły jego karierę.

Grałem bardzo dużo. Od U16 do U18 więcej byłem na kadrze niż w Legii. Później może brakowało tych treningów. Ale wiadomo, kadrze się nie odmawia, gra z orzełkiem na piersi to zaszczyt.

 Kadrze się nie odmawia, ale znak zapytania czy tyle towarzyskich meczów kadry ma sens i kształci.

Wytrzymywałem. Mi to nie przeszkadzało.

 A nie sądzisz, że zaszkodziło ci to w przebiciu się w Legii?

Już się tego nie dowiemy. Może tak, może nie.

Twoje cele na wiosnę?

Utrzymać pozycję w klubie, bo miałem bardzo dużo minut jesienią. Gram jako dziesiątka, ale mam dużo wolności – mogę schodzić na lewo, na prawo, ale też niżej, na ósemkę. Dla mnie to super doświadczenie być wolnym elektronem, pasuje mi taka gra. Chcę jednak robić więcej asyst i goli.

Nad czym najbardziej chciałbyś popracować?

Jednak nad fizycznością, takie są realia polskiej piłki, choć i tak duży postęp zrobiłem pod tym względem. Może tak tego nie widać, ale nie przewracam się jak dawniej w systemie: kontakt – gleba. Trzymam się na nogach.

Antek Łukasiewicz i Krzysiek Sobieraj zrobili ci ponoć niezłą szkołę życia.

Dramat. Jakbym na ścianę wpadał. Może dlatego w Arce nie zaistniałem.  Patrzę na siłownię, baseny, regenerację, sen. Mam firmę cateringową i dietetyka, który w oparciu o badania krwi pilnuje, żebym jadł to, co potrzeba. Sam za to płacę, inwestycja w siebie.

 Bywa, że masz dosyć tego zdrowego jedzenia?

No pewnie. Chciałoby się czasami schaboszczaka.

 Zakazywać komuś w Polsce jeść schabowego podpada pod obrazę uczuć patriotycznych.

Piłkarz jest człowiekiem, raz na jakiś czas zjem coś niezdrowego, ale nie może tak być, że każdego dnia albo przed meczem. Na co dzień jednak w diecie mam jajka, kurczak, makaron czy ryż.

Jak odreagowujesz stres pomeczowy?

Wychodzę ze znajomymi i jest zakaz rozmowy na tematy piłkarskie. Drugiego, trzeciego dnia można, ale tutaj swoisty detoks. Gadamy o dziewczynach, grach, przyziemnych sprawach jak każdy.

No właśnie. Masz już damę swego serca?

Jeszcze nie. Szukam. Ogłoszenia daję.

No to daj na Weszło.

Blondyn. Niebieskie oczy. Mały. Wzrost może być minusem, ale serce najważniejsze.

Muzyka podobno łączy ludzi. Ulubione gatunki?

Hip hop. Najchętniej słucham Peji i Palucha.

Drugi tydzień z rzędu rozmawiam z piłkarzem, który zachwala Palucha. Najpierw Paweł Jaroszyński wychodził na Juve z nim w głośnikach, teraz ty.

Życiowe tematy, życiowe prawdy. Też zaczynał w bloku, też różnie mu się mogło życie potoczyć, a poszedł swoją drogą i wygrał. Ma dobrą muzykę, dobre teksty, a „Złota owca” to kawałek, którego najczęściej słucham.

Dlaczego akurat ten?

„Mówię głośno skąd pochodzę”. Ogółem o tym, by pamiętać skąd się jest. Ja też swoje przeszedłem, żeby być tutaj. Mógłbym robić coś innego, być w Jaworznie, ale uprawiam zawód, który kocham.

Ale patriotyzm lokalny pozostał.

Cały czas, cały czas. Jak skończę przygodę z piłką, wracam do swojego miasta.

Bywasz jeszcze na meczach Szczakowianki?

Oczywiście. W tym sezonie byłem na czwartej lidze, jestem na bieżąco. Kiedy mogę, jestem na meczu. Jak wracam do domu zawsze sprawdzam czy Szczakowianka gra mecz domowy.

Mamy w WeszłoFM aktualnie dedykowane programy o Legii, Lechu, Wiśle. Załóżmy, że prowadzisz program o Szczakowiance – co w audycji?

Bieda. Od czasów korupcyjnych ciężko znaleźć sponsorów, inaczej patrzą na Szczakowiankę. Zajmujemy ostatnie miejsce w czwartej ligi, nie ma za dużo kumatych chłopaków. Zwolniono trenera Andrzeja Sermaka, klubową legendę, który prowadził zespół trzy lata. Szkoda, ale może coś trzeba było zmienić? Obawiam się, że jak znowu spadniemy, to nie będzie Szczakowianki. Już raz odbudowywaliśmy się od A klasy, a teraz znowu zaczynać od początku? To może być koniec.

Wolisz futbol lokalny, czy Champions League też odpalisz?

Wiadomo, że jak gra Liga Mistrzów, to włączę, ale jakoś w telewizji nie za bardzo lubię oglądać mecze. Trybuny to co innego. Dlatego wolę wsiąść w Astrę – jeśli akurat działa – i gdzieś pojechać.

Ale Tottenham pewno oglądałeś z Juve, bo czytałem, że inspirujesz się grą Eriksena.

Pewnie, grał bardzo dobrze. Każde jego podanie to zagrożenie pod bramką przeciwnika. Ja nie wiem jak on to robi. No i ten wolny… Buffon mógł się pewnie lepiej zachować, ale z jaką siłą i podkręceniem uderzył tego wolnego! Ile osób miałoby pomysł, żeby tak strzelić?

 Ja sobie mogę oglądać tak dla frajdy mecz, ale wyobrażam sobie, że ty podpatrujesz najlepszych i patrzysz co można ukraść do swojego arsenału.

Trochę tak jest, na Youtube też włączam analizy jak Eriksen się porusza. To jest u niego najlepsze. Wiecznie między strefami, zawsze świetnie ustawiony. Jednym ruchem, nawet bez piłki, potrafi zrobić zagrożenie. Albo taka gra Dembele. Większość pewnie zwróciła uwagę na Alliego, Kane’a czy Eriksena, a Dembele robił różnicę na pozycjach 6-8. Wszystko wygrywał jeden na jeden. Robił przewagę, grał w boczne sektory.

 Może jednak po karierze nie mechanik, nie muzyk, a ekspert telewizyjny?

Może byłaby kolejna zajawka.

Gdzie widzisz siebie za pięć lat?

W lidze hiszpańskiej. Lubię ją oglądać. Sporo tam małych, zwinnych zawodników, którzy szybko grają.

To może tu tkwi problem: jakbyś urodził się Hiszpanem, może dawno byłbyś dużo wyżej.

Kurde. Trzeba zażalenie do rodziców złożyć.

Leszek Milewski

Najnowsze

Ekstraklasa

Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

AbsurDB
0
Nestorzy kontra młode wilczki na ławkach trenerskich Ekstraklasy

Komentarze

12 komentarzy

Loading...