Reklama

Powrót do Polski to plan B. Musi się udać, planu C nie ma

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

06 lutego 2018, 11:23 • 18 min czytania 11 komentarzy

Paweł Bochniewicz jesienią zadebiutował w pierwszym zespole Udinese i stał się podstawowym piłkarzem reprezentacji U-21, ale dla większości obserwatorów w Polsce nadal jest zagadką. Nowy stoper Górnika Zabrze nie ukrywa, że przyszedł do Polski, żeby być pierwszoplanową postacią. Co sprawiło, że wolał Ekstraklasę od Serie B? Dlaczego nie trafił teraz do Legii Warszawa i Zagłębia Lubin? Do którego trenera ma żal? Kiedy zmieniał klub nie mając nic do gadania? Przy jakiej okazji musiał prać majtki w rękach? Dlaczego piwa po meczu nie uważa za coś złego? Dowiedzcie się!

Powrót do Polski to plan B. Musi się udać, planu C nie ma

Byłeś tej zimy rozchwytywanym piłkarzem, przynajmniej jeśli chodzi o polską ligę. Nie tylko Górnik Zabrze cię chciał.

To prawda. Były tematy Legii Warszawa i Zagłębia Lubin, pisano o nich. Nie pojawiały się jednak oferty na papierze. Kończyło się na zapytaniach, sondowaniu tematu.

Czyli nie było tak, jak napisano gdzieś w tytule tekstu, że wolałeś Górnika zamiast Legię?

Nie. W Legii sprawa była prosta: jeżeli Michał Pazdan odejdzie, będę brany pod uwagę. Pytano, czy byłbym zainteresowany. Powiedziałem, że byłbym i możemy rozmawiać.

Reklama

Byłbyś dla Legii tylko jednym z wielu kandydatów?

Inaczej. Stwierdzono, że dopiero w razie sprzedaży Pazdana klub zacząłby się kontaktować z Udinese w mojej sprawie. Taki układ nie za bardzo mi odpowiadał. Nie zapowiadało się wtedy na transfer Michała i jak dziś widzimy, raczej już do niego nie dojdzie.

A jak było z Zagłębiem?

Bliski wypożyczenia do Zagłębia byłem pół roku temu, w czerwcu. Ustaliłem wszystkie warunki kontraktu i czekałem „tylko” na sprzedaż Jarka Jacha. Nie wyszło. Teraz też mówiło się, że mogę trafić do Lubina w razie odejścia Jacha, ale konkretnych sygnałów już nie było.

Koniec końców, dobrze ci się poskładało z Górnikiem.

Górnik był najbardziej zdecydowany. Mógłbym czekać i liczyć na to, że coś się jeszcze wydarzy. Jach w końcu z Zagłębia odszedł, więc pewnie byśmy potem rozmawiali, ale nie chciałem tracić czasu. Zależało mi na tym, żeby jak najszybciej rozpocząć treningi z nową drużyną i walczyć o skład. Nie jest powiedziane, że będę grał w Górniku od deski do deski.

Reklama

Tutaj dochodzi u ciebie wątek emocjonalny. Jesteś kibicem Górnika?

W jakimś stopniu tak. Pochodzę z Dębicy, gdzie jest Wisłoka. Jeśli jej kibicujesz, to automatycznie Górnikowi też, bo to zaprzyjaźnione kluby. Odczuwam pewien sentyment.

Miało to jakieś znaczenie?

Fajny wątek dodatkowy. Skoro jest, to jeszcze lepiej, ale nie był to punkt wyjścia. Najważniejszy był fakt, że przejście do Górnika powinno być dobre dla mojej kariery. Duże znaczenie miała osoba trenera Marcina Brosza. Zadzwonił do mnie, powiedział, jak to wszystko ma wyglądać. No i jestem.

To jak ma wyglądać?

Zobaczymy (śmiech). W każdym razie wiążą tu ze mną poważne plany. Dostanę szansę i będę musiał ją wykorzystać.

Brosz też kontaktował się z tobą już latem?

Zgadza się. W tamtym momencie nie chciałem jednak odchodzić z Udinese.

Dlaczego? Marcin Brosz zadzwonił już po Zagłębiu? Ustalmy chronologię zdarzeń.

Chyba musimy tak zrobić, bo letnie okienko było strasznie zakręcone. Pamiętam, że gadałem z tobą pod koniec czerwca. Wtedy byłem przekonany, że znów zagram w Hiszpanii. Wróciłem do Włoch z wypożyczenia do Granady. Udinese ma tak dużo zawodników, że dzieli ich na dwie grupy: drużynę szykowaną na sezon w Serie A i ze dwudziestu chłopaków, którzy przeważnie trenują do momentu odejścia na wypożyczenie. Wiedziałem, że trafię do drugiej grupy i będę musiał czekać na oferty. Po dwóch dniach treningów sytuacja się zmieniła. Trener Luigi Delneri powiedział, że przechodzę do pierwszej grupy i pojadę na obóz. Pojechałem i stwierdzono, że nie będę wypożyczony, tylko zostanę na pół roku i powalczę o skład. Wtedy właśnie zadzwoniono z Górnika. Odmówiłem, wyjaśniłem. Później przewijał się jeszcze temat Pogoni Szczecin, ale samo Udinese mówiło „nie”.

W tamtym czasie w drużynie oprócz mnie był jeden pół-lewy środkowy obrońca, więc mogłem mieć jakieś szanse. Potem jednak za spore pieniądze z Anderlechtu przyszedł Bram Nuytinck. Dotarło do mnie, że chyba będzie krucho z graniem. Klub doszedł do tego samego wniosku i trzy dni przed zamknięciem okna stwierdzono, że jeśli chcę, to mogę iść na wypożyczenie. Gdzieś tam w tle ciągle było Zagłębie, a na sam koniec pojawiła się oferta z rezerw Sevilli, rywalizujących w Segunda Division. Chciałem tam iść, byłby to awans po trzecioligowych rezerwach Granady. Rzutem na taśmę z Udinese odszedł jednak Molla Wague, którego wypożyczono do Watfordu. Uznano, że skoro tak, to mam zostać na rundę jesienną. Przez ostatnie dwa dni sierpnia praktycznie nie spałem, ciągle byłem w gotowości. Szaleństwo.

Podobno chciało cię jeszcze Deportivo.

Tak, odzywano się stamtąd. Stawiano sprawę jasno: jesteś przy pierwszym zespole, ale grasz w rezerwach. Oznaczałoby to powrót do trzeciej ligi hiszpańskiej. Nie byłem zainteresowany.

Wahałeś się, czy wracać do Polski? 2 stycznia w „Gazecie Wrocławskiej” dyrektor sportowy Zagłębia, Dariusz Motała powiedział na twój temat: „Nie wydaje mi się, by piłkarz przebijający się właśnie do składu klubu z Serie A był zainteresowany powrotem do Polski. Ten piłkarz jest bardzo ciekawy, lecz poza naszym zasięgiem”.

Nigdy z tym panem nie rozmawiałem. Nie wiem, skąd wyciągnął takie wnioski. To najwyraźniej była jego luźna interpretacja.

Gdy 19 grudnia rozegrałem cały mecz z Napoli, poczułem, że mogę się przebić. Kiedy jednak w lidze znów usiadłem na ławce, nie miałem wątpliwości, że chcę odejść. Musiałem zacząć regularnie występować. Dwa spotkania na rundę to strata czasu w moim wieku. Chcę być w swoim zespole pierwszoplanową postacią i grać co tydzień. W Udinese nie było szans, więc postanowiłem zejść półkę niżej.

W styczniu pisano jednak, że raczej nie trafisz do Ekstraklasy, bo masz ofertę z Ascoli.

To prawda, miałem na stole propozycję wypożyczenia. Udinese wolało, żebym tam poszedł, ale nie chciałem iść do Serie B. Będąc tam, jesteś oglądany praktycznie tylko przez włoskie kluby. Grając w Ekstraklasie – dziś zwłaszcza w Górniku, który ma wielu młodych zawodników – będziesz pod lupą wielu skautów z całej Europy. Co pół roku ktoś z polskiej ligi odchodzi do dobrych zachodnich klubów. Ekstraklasa to lepsze okno wystawowe niż Serie B. Do tego Górnik ma po 20 tys. widzów na każdym meczu, trener Brosz odważnie stawia na młodzież, w zespole jest fajna atmosfera, a kilku chłopaków znam z młodzieżówek. Dla mnie wybór był oczywisty.

Od lat znasz Mateusza Wieteskę. Teraz będziesz z nim rywalizował o skład.

Naszą przyjaźnią to nie zachwieje. Rozdzielimy boisko od życia poza nim.

Zdajesz sobie sprawę, jak ważne będzie te pół roku? W Polsce jesteś jeszcze sporą zagadką, szersza publiczność  nie widziała cię w akcji. Gdyby w Zabrzu poszło nie po twojej myśli, grozi ci wypadnięcie z obiegu na jakiś czas.

Wiem, o co ci chodzi. To mnie nakręcało: wrócić do Polski – gdzie jeszcze nie mam żadnej historii – i się pokazać. Niektórzy moi koledzy są w Ekstraklasie pierwszoplanowymi postaciami, ja też mogę być. Lubię znajdować się pod lekką presją. Wiedziałem, że idąc do drugiej ligi włoskiej miałbym praktycznie pewny plac, a w najgorszym razie wróciłbym potem do kraju. Zawsze mógłbym mieć plan B. Teraz nie daję sobie wyjścia, musi się udać. Planu C nie ma. Jestem dobrej myśli.

Przy okazji powrotu niektóre media zainteresowały się twoją dziewczyną Alicją Zubczyńską. Co ona na to?

Śmieje się, że została włączona do zaszczytnego grona WAG’s. Podchodzi do tego z dystansem. To bardzo ładna kobieta, niech patrzą (śmiech).

Nim trafiłeś do Regginy, byłeś zapraszany przez inne zagraniczne kluby?

Dwa tygodnie spędziłem na testach w Evertonie. W U-23 grał tam wtedy bramkarz Mateusz Taudul. Byłem pod niesamowitym wrażeniem tego klubu, poziom światowy. Przyjechał chłopaczek z Mielca i patrzy – 15 boisk. Co jest grane, niemożliwe! Oprócz tego odzywano się z Wolfsburga i Nottingham.

Dlaczego tam nie poszedłeś?

Mogłem iść do Nottingham, ale wolałem kierunek włoski. Wolfsburg nie wypalił, akurat wtedy leczyłem kontuzję mięśnia czworogłowego. Dokuczał mi już wcześniej, wtedy problemy powróciły.

Długo się leczyłeś?

Mięsień odezwał się już w wieku dwunastu lat. Dość poważna sprawa, a byłem jeszcze w Wisłoce Dębica, gdzie nie mogli mi zapewnić dobrej opieki medycznej. Leczenie było dość… chałupnicze. Na szczęście dziś ta kontuzja się nie odzywa, nie ma żadnego zagrożenia.

Twoje doświadczenia z seniorską piłką jak na razie ograniczają się przede wszystkim do dwóch lat w rezerwach Granady. III liga hiszpańska nadal bywa w Polsce lekceważona. Słusznie?

Zawsze w tym temacie odpowiadam, żeby ludzie zobaczyli, ilu Hiszpanów przychodzących do Ekstraklasy z Segunda B było u nas gwiazdami. Carlitos, Gerard Badia, Airam Cabrera, Dani Quintana, Ruben Jurado – każdy z nich był więcej niż solidny w Polsce. Oczywiście nie zamierzam przekonywać, że mowa o jakimś super poziomie, ale dla młodego chłopaka – wtedy jeszcze można było tak o mnie mówić – to naprawdę świetne miejsce do rozwoju. Nie jest to Eredivisie – to chyba najlepsza liga dla młodzieży – ale i tak dobrze trafiłem.

Krótko mówiąc: nie było to piłkarskie zadupie.

Dokładnie. Nieraz w trakcie meczu otwierałem gębę ze zdziwienia i nie mogłem uwierzyć, że ktoś tak dobry może grać na tym szczeblu. Byłem pod wrażeniem Daniego Guizy z Cadiz. To mistrz Europy z 2008 roku, w RCD Mallorca został królem strzelców Primera Division. Formę miał już trochę dyskotekową, ale gołym okiem widziałeś, że kiedyś grał na wielkim poziomie. Potrafił się tak przesuwać i ustawiać, że był strasznie trudny do krycia. Przeinteligentnie biegał koło mnie.

Segunda B to też liga pełna kontrastów. W jednym tygodniu jechaliśmy na 40-tysięcznik Realu Murcia, a w następnym do jakiejś wioski z boiskiem niemalże osiedlowym.

Co jest tajemnicą powodzenia trzecioligowych Hiszpanów w Polsce?

Na tym poziomie często gra się mało po hiszpańsku. Jest więcej walki i chaosu, a że mimo to nie brakuje tam bardzo dobrych zawodników, mogących się potem wyróżniać w Ekstraklasie.

Miałeś kiedyś nadzieję na debiut w La Liga w barwach Granady?

Tak, za czasów Paco Jemeza. Dużo ze mną rozmawiał, mówił, żebym był spokojny. Nie ukrywał, że na razie nie będę grał, ale sprawiał wrażenie, że kiedyś może nadejść moja szansa. Później przyszedł Lucas Alcaraz i nie miałem złudzeń. Wróciłem ze zgrupowania młodzieżówki, a mój sprzęt czekał już w szatni rezerw. Inna sprawa, że Granada broniła się wtedy przed spadkiem i trudno, żeby do składu wskoczył chłopak, który jeszcze nie miał styczności z graniem na najwyższym poziomie.

Twoim klubowym kolegą był wtedy Pol Llonch, który rok temu przeszedł do Wisły Kraków. Pomogłeś mu w podjęciu decyzji?

Wypytywał mnie. Od razu mu zaznaczyłem, że o samej Wiśle na tu i teraz za dużo nie wiem. Powiedziałem jednak, że to jeden z najbardziej utytułowanych polskich klubów, a Kraków to bardzo fajne miasto. Do tego hiszpański trener… I w zasadzie tyle mogłem przekazać. Nie chciałem go czarować, że w klubie wszystko jest super, bo jeszcze by się potem zdziwił.

Macie jakiś kontakt?

Pogratulował po przyjściu do Górnika i napisał, że wkrótce zobaczymy się przy okazji meczu. Byliśmy kolegami z drużyny, ale nie spędzaliśmy razem wolnego czasu.

W rezerwach Granady miałeś istną Wieżę Babel w szatni.

O tak! Taki miszmasz, że szok. Granada B narodowościowo była najbardziej różnorodną drużyną w całej Hiszpanii. Kogo tam nie było: Serb, Wenezuelczyk, Kolumbijczyk, Peruwiańczyk, Kanadyjczyk, Ghańczyk, Kongijczyk, Nigeryjczyk, Chorwat, ja Polak. Cały świat.

Dało się odczuć, że niektórzy koledzy dorastali w zupełnie innych kulturach?

Jasne. Najlepiej dogadywałem się z Serbami, Chorwatami i Czechami. Za to jak spotkałeś Wenezuelczyka z Kolumbijczykiem, to od raz widziałeś, że to inny świat. Są tacy… bez powodu pozytywni, tańczą cały czas, uśmiech na twarzy non stop. My jesteśmy bardziej stonowani, analityczni, planujący do przodu. A oni? Tu i teraz jest fajnie, więc… jest fajnie.

Mocno się rozwinąłeś za granicą?

Włoska piłka dała mi dobre przygotowanie taktyczne. Ciągłe zmienianie ustawienia w trakcie meczu to tam norma. Wystarczy jedna komenda i wszyscy wiedzą, co mają robić. Massimo Oddo w Udinese jak na Włochy nie jest aż tak mocno skupiony na tych aspektach, ale Delneri potrafił zmieniać system co 10 minut. Zobaczył na przykład, że rywale przeprowadzili groźniejszą akcję prawą stroną, to natychmiast reagował i zabezpieczał boki.

Które podejście do piłki bardziej ci odpowiada: włoskie czy hiszpańskie?

Chyba jednak hiszpańskie. Masz radość z grania, treningi są przyjemniejsze dla zawodnika. Więcej kontaktu z piłką, małych gierek. We Włoszech mnóstwo jest taktyki, analiz i tym podobnych.

Włosi i Hiszpanie ogólną mentalnością mocno się różnią?

Włosi z południa i Hiszpanie są pod tym względem bardzo podobni. Południe Włoch to zupełnie inna bajka niż północ tego kraju. Gdy wylądowałem w Venezii w drodze do Udine, nie mogłem uwierzyć, że to nadal to samo państwo. U nas nawet przyjeżdżając do Warszawy z największej dziury i tak mniej więcej wiesz, że jesteś w Polsce. Zamieniając południe Włoch na północ, czujesz się trochę, jakbyś wrócił do Polski z egipskiego kurortu. Północ jest znacznie bogatsza, ludzie są bardziej zorganizowani. Typowi Europejczycy. Na południu doświadczysz więcej otwartości i życzliwości, ale żyje się tam bardziej byle jak. „Na jutro”, „samo się zrobi”. To samo Hiszpanie. Wszystko manana. Ale akurat sjesta to świetna rzecz, sam korzystałem.

W jakich okolicznościach trafiłeś do Regginy?

Jakiś skaut wypatrzył mnie na kadrach młodzieżowych. W założeniu miałem tam pojechać z rodzicami na rekonesans, byłem jeszcze niepełnoletni. W torbie ciuchy na góra trzy dni. Na miejscu widząc ośrodek treningowy przeżyłem taki szok, że mówię:

 – No nie, zostaję tu. Jakoś dam radę, mamo. Buty pożyczę, resztę rzeczy dokupię.

Na kilka dni zostałem praktycznie z niczym, majtki prałem w rękach. Po tygodniu i tak miałem lecieć na zgrupowanie reprezentacji, wtedy zabrałem wszystko.

Trochę przykro słuchać, że klub z Serie B wywarł na tobie aż takie wrażenie.

Trudno, żeby było inaczej, skoro na miejscu było sześć boisk – w tym sztuczne – internat i szatnie grup młodzieżowych. Zaraz obok morze. Po każdym meczu się w nim kąpałem. W Polsce nawet Legia ma jedno boisko treningowe, a Jagiellonia czasami przebiera się z jakimś przedszkolem. Niepojęte. Nie rozumiem, dlaczego nasze kluby sprzedające zawodników za miliony euro, nie zainwestują bardziej tych pieniędzy w akademię – pomijam Lecha Poznań i Zagłębie Lubin – tylko wydają je na obcokrajowców, którzy często rozczarowują.

A jak to wyglądało w Udinese?

Tam były cztery boiska, ale z tą różnicą, że korzystała z nich tylko pierwsza drużyna i Primavera. W Regginie w tamtym miejscu trenowali wszyscy – od pięciolatków do seniorów.

W Serie B zadebiutowałeś bardzo szybko.

Chyba po roku. Od początku sezonu 2013/14 byłem w kadrze pierwszego zespołu, często łapałem się do meczowej kadry. Właśnie dlatego wolałem iść do mniejszego klubu, niż skusić się na jakąś wielką nazwę. Co z tego, że na przykład byłbym wtedy w Juventusie, skoro tam z Primavery do pierwszej drużyny idzie jeden na stu? Musiałbyś być jakimś geniuszem piłkarskim.

No i zacząłeś grać wiosną 2014 roku.

Dostałem szansę, zespołowi zupełnie nie szło. Mieliśmy jeszcze szanse na utrzymanie, ale nie wygraliśmy już do końca sezonu. Z Cittadellą przegraliśmy po moim samobóju, na dodatek dostałem czerwoną kartkę. Trener Francesco Gagliardi w żartach mówił, że spuściłem Regginę do Serie C.

Z tego klubu musiałeś potem odejść.

Nie chciałem przedłużyć kontraktu, więc groził mi tamtejszy klub kokosa. Z transferem w ogóle była dziwna historia, bo wszystko stało się bez mojego udziału. Prezesa interesowało tylko to, kto więcej zapłaci.

O zainteresowaniu Udinese nawet nie miałem pojęcia. Wiedziałem, że są sygnały z Sampdorii i Atalanty. Pewnego dnia dzwoni prezes.

 – Paweł, przyjdź.
– Dzień dobry, prezesie.
– Paweł, przechodzisz do Udinese!

Taka to była rozmowa. Na początku byłem średnio nastawiony do tego pomysłu, ale w zasadzie nie miałem wyjścia. W sumie jednak dobrze wyszło. Trafiłem do świetnego klubu, dużo się nauczyłem wielu chciałoby być na moim miejscu.

Sporo za ciebie zapłacono.

1,3 albo 1,4 mln euro, coś takiego. Nigdy nie wnikałem. Niestety nic z tych pieniędzy nie wpadło do mojej kieszeni (śmiech).

W tamtym momencie najlepszym scenariuszem dla ciebie byłoby utrzymanie Regginy. Byłbyś rok czy dwa do przodu z karierą.

Najchętniej poszedłbym wtedy do innego klubu Serie B. Jak już przeszedłem do Udinese, od razu zapytałem o takie wypożyczenie, ale nie zgodzono się. Spędziłem rok w Primaverze.

Byłeś tam nawet kapitanem.

No tak, ale o jakim my poziomie mówimy, skoro strzeliłem wtedy siedem goli. I to nie z karnych!

Była wtedy szansa na debiut?

Z pierwszym zespołem trenowałem praktycznie cały czas. Raz byłem w kadrze na Puchar Włoch. Debiutu doczekałem się dopiero w tym sezonie.

Przy okazji szalonego meczu. Wygraliście z Perugią 8:3!

A w pewnym momencie znów myślałem, że nic z tego. Prowadziliśmy 4:1, Massimo Oddo powiedział, żebym się rozgrzewał. Pojawiła się ekscytacja, a tu nagle 4:2, 4:3.

 – To sobie pograłem, znów powrót do szafy.

Na szczęście potem dwa gole strzelił Maxi Lopez i przy 6:3 wszedłem na boisko. Ze mną dołożono jeszcze dwie bramki. Ten mecz był zaprzeczeniem włoskiej piłki. Wszyscy do przodu i zobaczymy.

No i potem nadeszła twoja największa weryfikacja, pucharowe 90 minut z Napoli.

Myślę, że dałem radę. Pokazałem, że nadaję się na ten poziom. Trener nawet pochwalił mnie po meczu na klubowym kanale. Liczyłem, że może nadszedł przełom, ale szybko się przekonałem, że nie.

Któraś z gwiazd Napoli dała się we znaki?

Raczej nie, ale był moment lekkiego zwątpienia. 60. minuta, ja już „butla z tlenem”, wchodzą Dries Mertens i Lorenzo Insigne.

– No to super. Ja już zaczynam padać, a tu jeszcze te dwa karakany.

Różne myśli się pojawiały, ale nie zatopili mnie, źle nie było. Przegraliśmy 0:1. Po spotkaniu wymieniłem się koszulkami z Piotrkiem Zielińskim. Znamy się od mojego pierwszego pobytu w Udinese.

Nie ukrywałeś, że przez Oddo czułeś się lepiej traktowany niż przez Delneriego.

U Oddo czułem się ważniejszy dla zespołu. U Delneriego byłem bo byłem i tyle. Nie wysyłał mi sygnałów, że mam szansę na cokolwiek. Nie mam do niego o to żalu. Czasami po prostu jeden trener ma do ciebie przekonanie, a drugi nie.

Przez niecałe dwa miesiące z Oddo nauczyłem się nieporównywalnie więcej niż przez ponad cztery miesiące z Delnerim. Jeszcze nie tak dawno był świetnym obrońcą, został mistrzem świata w 2006 roku, grał w Lazio i Milanie. Dawał rady, które otwierały oczy, typowe boiskowe rzeczy. Samemu je pokazywał, a to przemawia do ciebie znacznie bardziej niż analiza na monitorze.

Na przykład?

Bardzo dużą uwagę zwracał na ułożenie ciała. Bez względu na to, gdzie znajduje się piłka, masz być zawsze gotowy. Kolana nisko, ustawienie bokiem. Albo gdy masz linię obrony i piłka została wycofana na 10 metrów, to masz zareagować jak najszybciej, bo inaczej w razie podania rywala nie zdążysz się już obrócić. Jak na 20 metrów, to lekki trucht. Jak na 30 metrów, to już sprint. Takie rady dawały efekt, w grudniu mieliśmy w Serie A pięć zwycięstw z rzędu, tracąc zaledwie dwa gole.

Kto z obecnej kadry Udinese zrobił na tobie najlepsze wrażenie?

Rodrigo de Paul i Antonin Barak. Na Transfermarkcie najwyżej wyceniany jest chyba Jakub Jankto. Też świetny zawodnik, mój dobry ziomek od FIFY, ale tamta dwójka czysto piłkarsko jest jeszcze lepsza. Papiery na wielką karierę ma obrońca Samir. Danilo też imponuje, ale to już 30-latek.

Marcin Brosz ma jakieś cechy typowe dla włoskich trenerów?

Lubi defensywę, dobrą organizację gry, nie lekceważy taktyki. W Udinese oczywiście było tego więcej, ale jesteś uzależniony od jakości piłkarzy. Nie możesz grać w Górniku tiki-taką, tak jak Barcelona nie jest stworzona do gry z kontry. Trzeba wycisnąć jak najwięcej z tego, co się ma. Pod tym względem trener Brosz jest świetny.

Włosi nie są chyba fanatykami nieskazitelnego prowadzenia się? Poza Anglią to tam najczęściej widziało się palących czy pijących piłkarzy.

We Włoszech wychodzą z założenia, że możesz robić co chcesz, bylebyś dobrze grał. W Polsce niektórym wydaje się, że zawodnik nie może myśleć o niczym innym niż piłka. Zamiast rozmawiać z tobą, powinienem teraz drugą godzinę analizować ruchy Sergio Ramosa czy Matsa Hummelsa. Piłka, piłka i nic więcej. Gdybym jeszcze miał na stoliku piwo i ktoś zrobiłby zdjęcie, nawet po moim dobrym meczu mówiłoby się głównie o piwie. Oczywiście jak pójdziesz na imprezę i nawalisz się jak kiedyś Adriano, to również Włosi cię skrytykują. Ale nie dajmy się zwariować. Dlaczego miałbym nie wypić po meczu jednego piwa? Każdy musi mieć świadomość, na co może sobie pozwolić.

Po meczu w szatni Udinese miałeś zawsze do wyboru ziemniaki, makaron, kurczaki i pizzę. Co zostawało? Ziemniaki, makaron i kurczaki.

Co do tego życia piłką 24 godziny na dobę. Są zawodnicy, którzy przychodzą z treningu i włączają mecze. A są tacy, którzy wolą się odciąć i obejrzeć film.

Ty jesteś w tej drugiej grupie?

Tak. Lubię obejrzeć dobry mecz, ale nie jestem fanatykiem, który weekend spędza z pilotem w ręku. Levante – Eibar mnie nie kręci. Kiedyś byłem wielkim kibicem Realu Madryt. Potrafiłem płakać, gdy odpadał z półfinału Ligi Mistrzów. Teraz oglądam piłkę bez emocji, bardziej analizuję wtedy zachowanie obrońców i tak dalej. To nie jest tak, że w ogóle tego nie robię (śmiech). Chyba jeszcze tylko mecze reprezentacji mnie emocjonują.

Jesienią miałeś pewne miejsce w kadrze U-21 u Czesława Michniewicza. Byłeś zaskoczony z takiego kredytu zaufania, skoro ominęło cię młodzieżowe EURO?

Pominięcie przez Marcina Dornę mnie nie zaskoczyło, choć byłem trochę rozżalony. Nie dostałem poważniejszej szansy, mimo kilku powołań. Zaliczyłem tylko 10 minut z Białorusią przy prowadzeniu 2:0. Co mogłem wtedy pokazać?

Trener Michniewicz w pełni mi zaufał, zagrałem po 90 minut we wszystkich jesiennych spotkaniach i sądzę, że jak na razie szansę wykorzystuję. Selekcjoner był w Udine, rozmawialiśmy. Mówiłem mu, że powalczę przez pół roku i jeśli nie wyjdzie, to zamierzam odejść. Nie był przeciwny, bym szedł teraz do Górnika.

Wszystko fajnie, ale co się stało na Wyspach Owczych?

Następne pytanie (śmiech). Wypadek przy pracy, ale to naprawdę nie są takie ogórki, jak wszyscy myślą. Byłem zaskoczony poziomem gry rywali. Wiedzieliśmy, że przewyższamy ich umiejętnościami. Nie zlekceważyliśmy ich, ale… chyba sądziliśmy, że wystarczy zagrać swój standard, żeby pewnie wygrać. Oni weszli na swoje maksimum i omal nas nie pokonali.

Ale przynajmniej po kilku dniach wygraliście z faworyzowaną Danią.

Wiedzieliśmy, że nie mamy wyjścia. Chodziło tylko o zwycięstwo, bez względu na styl. Fajnie, że tak szybko mogliśmy się zrewanżować. Niektórym się chyba wydawało, że wróciliśmy z Wysp Owczych i mamy to gdzieś. To nasza praca. Zawaliliśmy, wynik idzie w świat, strach było nawet włączyć telefon. Dobrze, że mieliśmy Danię już po trzech dniach. Miesiąc później pewnie byłoby trudniej.

Nie kryjesz się z zamiłowania do Counter Strike’a. Dalej grasz?

Przez ostatnie pół roku nawet nie rozkładałem sprzętu. Teraz może będzie czas. Ogólnie lubię gry komputerowe, ale ostatnio straciłem zapał. W Counter Strike’u osiągnąłem najwyższą możliwą rangę i brakowało mi motywacji. Później grałem już tylko pięciu na pięciu z kolegami. W kwestii CS jestem spełniony (śmiech).

E-sport to sport?

Wiem, że są dwa obozy w tej sprawie. Obie strony mają argumenty. Na pewno gracz czy kibic na turnieju e-sportowym przeżyje takie same emocje, jak podczas rywalizacji w normalnym świecie. Pod tym względem różnicy nie ma. Musisz to poczuć.

Ok, przed tobą pół roku w Górniku, a potem?

W umowie znajduje się opcja wykupu i zobaczymy. Najważniejsze, żebym i ja, i Górnik skorzystał na tych kilku wspólnych miesiącach.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Najnowsze

Tenis

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
0
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

11 komentarzy

Loading...