Reklama

Rusza Euro 2018. Bez Polski. My w tym czasie zagramy w eliminacjach do… eliminacji MŚ

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

12 stycznia 2018, 17:52 • 5 min czytania 7 komentarzy

Pamiętam, że kiedy dwa lata temu ruszałem pociągiem z Dworca Centralnego w kierunku Krakowa, miałem w dłoniach egzemplarz „Przeglądu Sportowego”, a w głowie i sercu wielką wiarę w polską reprezentację. Naprawdę liczyłem wówczas na to, że drużyna Michaela Bieglera zdobędzie pierwszy w historii naszego kraju medal mistrzostw Europy piłkarzy ręcznych. Mogłem być optymistą, w końcu ten turniej był rozgrywany w Polsce, a niemiecki selekcjoner miał do swojej dyspozycji wielu wybitnych zawodników, takich jak Szmal, Jureccy, Lijewski, Bielecki czy Syprzak.

Rusza Euro 2018. Bez Polski. My w tym czasie zagramy w eliminacjach do… eliminacji MŚ

Mój dwutygodniowy pobyt w Krakowie rozpoczął się od niesamowitego pierdolnięcia, jakim było spotkanie z Serbią. Były zawodnik Orlen Wisły Płock Petar Nenadić grał wówczas jak natchniony, na szczęście nasi i tak zdołali pokonać prowadzony przez niego zespół, co prawda tylko jedną bramką, ale naprawdę nie zamierzałem wtedy na to narzekać. Oczywiście to nie mógł być jedyny horror zafundowany przez Polaków podczas Euro 2016, dlatego już dwa dni później powtórzyliśmy całą historię – tym razem ograliśmy jednym trafieniem Macedończyków, którym na boisku liderował jeszcze wybitniejszy gracz niż Nenadić, mianowicie Kirył Lazarow.

O ile te dwa sukcesiki wzbudziły we mnie umiarkowany entuzjazm, o tyle trzecia wygrana, nad wielką Francją, sprawiła, że już niemal widziałem na szyjach naszych zawodników medale. Zresztą nie ja jeden – rozbicie utytułowanej ekipy „Trójkolorowych” 31:25 sprawiło, że po meczu większe grono dziennikarzy ruszyło w miasto. Bawiłem się wówczas na Rynku Głównym m.in. z Arturem Siódmiakiem. Całe szczęście, że to był wtorek, a nie sobota, więc większość lokali koło 2 po prostu zamknięto, dzięki czemu w odpowiednim momencie powiedzieliśmy pas. W innym przypadku doszlibyśmy do siebie chyba dopiero w okolicach półfinału, w którym zresztą Polacy mieli zagrać bez żadnych problemów.

Cóż, nic z tego nie wyszło, bo najpierw przejechali się po nas młodzi, zdolni i pozbawieni kompleksów a także układu nerwowego Norwegowie, a potem wiadomo – zaliczyliśmy chyba największą wpadkę w historii kadry w XXI wieku. Naprawdę chciałbym o niej zapomnieć, ale nie potrafię. Przypomnę: na spotkanie z Chorwacją wychodziliśmy na parkiet jako absolutny faworyt do awansu do najlepszej czwórki turnieju. By się w niej znaleźć, wystarczyło nie przegrać z Domagojem Duvnjakiem i spółką wyżej niż trzema bramkami, z kolei dzielni rywale potrzebowali aż jedenastu trafień przewagi nad biało-czerwonymi, by awansować dalej kosztem nas i Francuzów.

Przypominaliśmy w tym spotkaniu koszykarzy z „Kosmicznego meczu”, którym obcy ukradli talent – nie wychodziło im absolutnie nic. Tymczasem Chorwaci, którzy kilka dni wcześniej załamani swoją postawią pili i tańcowali w jednym z krakowskich klubów, ruszyli na nas ze strojoną siłą. Moim zdaniem mieli ją m.in. dzięki prezydent Kolindzie Grabar-Kitarović, która przed meczem weszła do męskiej szatni i… nawrzeszczała na szczypiornistów. Wiem, bo to słyszałem – akurat pod nią stałem.

Reklama

Niesamowity zespół z Bałkanów zmasakrował Polaków 37:23, co oznaczało jedno – zamiast o medale, zagramy o siódme miejsce. Szczerze to chyba nigdy nie widziałem w jednym miejscu tylu dorosłych facetów, którym łzy ciekły po policzkach. Poza zawodnikami rozpaczali właściwie wszyscy – działacze, kibice i dziennikarze.

Wspominam ten turniej nie bez przyczyny – dziś rozpoczynają się kolejne handballowe mistrzostwa Europy. Impreza odbędzie się w Chorwacji, a w szlagierze dnia, o 20.30, Francja zmierzy się z Norwegią. Niestety, „Trójkolorowym” nie będzie dane, by zrewanżować się Polakom za wpadkę z Krakowa, tak jak my nie spróbujemy pobić Duvnjaka i spółki na ich parkiecie oraz zemścić się na Skandynawach za 2016. Dlaczego? Bo biało-czerwonych, po raz pierwszy od igrzysk olimpijskich w Londynie, zabraknie na dużym turnieju. Gdy najlepsze drużyny Starego Kontynentu będą walczyć o podium, zespół Piotra Przybeckiego zagra w Portugalii w… eliminacjach do eliminacji MŚ 2019. Dziś zmierzymy się z amatorami z Kosowa, jutro z nic nie znaczącym w handballowym światku Cyprem, a w niedzielę, na deser, z gospodarzami imprezy.

Obawiam się, że to starcie może być horrorem podobnym do wspomnianych przeze mnie meczów z Macedonią i Serbią. Południowcy dysponują bowiem całkiem solidną w skali Europy ekipą, która na własnym parkiecie potrafiła w ostatnich latach zrobić kuku tak uznanym markom, jak Islandia, Słowenia czy Macedonia właśnie. Drużyna, która walczy jak równy z równym z takimi zespołami, nie może lękać się przechodzącej przemiany pokoleniowej Polski. My oczywiście także nie pękamy przed rywalami, w końcu w zespole Piotra Przybeckiego nadal nie brakuje kilku poważnych zawodników, że wspomnę tu takie nazwiska, jak Syprzak, Paweł Paczkowski, czy Piotr Chrapkowski.

Oczywiście, potrafię sobie wyobrazić, że prowadzeni przez Gilberto Duarte (zawodnik Wisły) i Tiago Rochę (były gracz Nafciarzy) Portugalczycy pokonają w niedzielę naszą kadrę, a tym samym stracimy szansę na występ na drugim dużym turnieju z rzędu. Umiem też sobie wyimaginować triumf Polaków, którzy po ciekawym, zaciętym meczu w swoim stylu pokonają rywali jedną bramką.

Gdyby nawet do tego doszło, droga do MŚ nadal będzie jednak wyboista. W kolejnej rundzie eliminacji spotkamy się bowiem w dwumeczu z jedną z dziewięciu czołowych drużyn Euro 2018 (na pewno nie zagramy z Francją – ma zagwarantowany występ na MŚ jako obrońca tytułu, a także z Niemcami i Danią – są gospodarzami turnieju, oraz z drużyną, która poza tą trójką zajmie najwyższe miejsce na ME – to też daje awans na mundial). Z dużą dawką prawdopodobieństwa możemy więc założyć, że trafimy na naprawdę konkretnego rywala, np. w stylu Chorwacji, Hiszpanii, Norwegii, Węgier czy Słowenii.

Ostatni raz z prekwalifikacji do eliminacji awansowaliśmy w 2005 roku. Wówczas mało kto stawiał na kadrę Bogdana Wenty w starciu ze Szwecją, a jednak – złote pokolenie naszego szczypiorniaka ograło w dwumeczu dumnych i pewnych siebie Skandynawów, co zapewniło im występ na ME. Obecne grono polskich zawodników nie jest jednak nawet w 50% tak utalentowane, jak tamci magicy, dlatego też wywalczyć awans na MŚ (o ile po ewentualnym pokonaniu Portugalii nie dopisze nam szczęście w losowaniu w postaci Białorusi, Czarnogóry lub Czechów) będzie niezwykle trudno…

Reklama

KAMIL GAPIŃSKI

Fot. 400mm.pl

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

7 komentarzy

Loading...