Reklama

6 olimpijskich ciekawostek, które warto przypomnieć przed Pjongczang

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

10 stycznia 2018, 18:38 • 9 min czytania 4 komentarze

Zimowe igrzyska olimpijskie nie są może tak popularne jak letnie i coraz więcej krajów wykręca się z organizacji tego drogiego bankietu, ale nudno nigdy tam nie było. Nietypowy debiut hokeja na lodzie, znicz wystrzelony w kosmos, miasto-gospodarz z łapanki – to tylko niektóre z ciekawszych, niekoniecznie typowo sportowych historii, do których warto wrócić na miesiąc przed startem imprezy w Korei.

6 olimpijskich ciekawostek, które warto przypomnieć przed Pjongczang

***

No i co z tego, że to igrzyska letnie? Dawajcie ten hokej na lodzie

To był jeden z głośniejszych debiutów wśród dyscyplin olimpijskich, od kiedy w 1900 r. w Paryżu rozdawano medale nawet za strzelanie do żywych gołębi (złoty medalista ubił aż 21 ptaków!). W 1920 r., kiedy gospodarzem igrzysk była Antwerpia, Międzynarodowy Komitet Olimpijski wciągnął na listę dyscyplin hokej na lodzie. Był to pierwszy i jedyny raz, kiedy turniej hokejowy rozegrano podczas letnich IO. Od 1924 r. i francuskiego Chamonix krążek odbijano już tylko w ramach zimowych.

Patrząc z dzisiejszej perspektywy na okoliczności wprowadzenia hokeja na igrzyska, można powiedzieć krótko – to było pomieszanie z poplątaniem. Po pierwsze, kiedy 14 sierpnia uroczyście otwierano igrzyska, hokeiści mogli już dawno zapomnieć, że w ogóle wzięli w nich udział. Ich turniej rozegrano bowiem między 23 a 29 kwietnia w pałacu lodowym, którym dysponowała już Antwerpia. Po drugie, MKOl wprowadzał hokej w takim rozgardiaszu, że zaprosił do zabawy nawet drużyny nieprzyjęte jeszcze do Międzynarodowej Federacji Hokeja na Lodzie. Co ciekawe, Stany Zjednoczone i Kanada zostały włączone do tego towarzystwa… trzy dni po rozpoczęciu turnieju.

Reklama

Jeśli chodzi natomiast o samą rywalizację, oprócz wspomnianych ekip zza oceanu, w Belgii zagrało jeszcze pięć europejskich. Reprezentacje z Ameryki Północnej wielkie lanie zaczęły już od samego początku. Stany na dzień dobry obiły Szwajcarię 29:0, a Kanada Czechosłowację 15:0. Ostatecznie obyło się więc bez niespodzianek: Kanadyjczycy sięgnęli po złoto, a Amerykanie po srebro.

falconsteam800

Oprócz hokeja na lodzie jest jednak jeszcze jedna zimowa dyscyplina, którą wprowadzano na olimpijskie areny przy okazji letniej imprezy. Pierwsze było łyżwiarstwo figurowe, które znalazło się w programie zawodów już w 1908 r. w Londynie. Pierwsze medale w tych dość oryginalnych okolicznościach zgarnęli reprezentanci Wielkiej Brytanii, Szwecji, Rosji i Niemiec. Trzeba przyznać, ówczesny szef MKOl-u Pierre de Coubertin miał wyobraźnię.

Eddie Eagan: niestraszna mu ani zima, ani lato

Urodzony w Denver Eddie to był gość. Do dziś pozostaje jedynym sportowcem, który potrafił zdobyć złoty medal olimpijski zarówno w dyscyplinie letniej, jak i zimowej.

Początkowo był bokserem. Pierwszy krążek – będąc jeszcze studentem – zdobył w 1920 r. we wspomnianej już Antwerpii w wadze półciężkiej. Swoich sił próbował również cztery lata później w wadze ciężkiej, ale już bez powodzenia. Jego drugi moment chwały nadszedł jednak w 1932 r. podczas zimowych igrzysk w Lake Placid. Zamienił wtedy ring na tor bobslejowy.

Reklama

Jak podają niektóre źródła, Eagan zaczął trenować nową dyscyplinę zaledwie trzy tygodnie przed imprezą, ale to i tak wystarczyło, żeby zdobyć mistrzostwo w „czwórkach”. Co ciekawe, uczynił to, chociaż tamtejszy tor był piekielnie niebezpieczny. Na własnej skórze przekonali się o tym Niemcy, którzy podczas jednego z treningów wypadli z rynny, przelecieli ponad pięćdziesiąt metrów, po czym ich bobslej spadł na skraju lasu i skał. Skończyło się na uszkodzonym kręgosłupie, wstrząśnieniu mózgu i połamanych rękach. Innym razem kolejny niemiecki bobslej wystrzelił z toru i wylądował na drzewie. Świeżak miał jednak znacznie więcej szczęścia, chociaż jego medal pewnie wiele mówi też o ówczesnym poziomie tej dyscypliny.

Ale Eddie Eagan ma nie tylko ciekawy życiorys sportowca. Urodził się w ubogiej rodzinie kolejarskiej, a ojca stracił mając zaledwie rok. Liczną gromadkę dzieci wychowywała więc matka, ale ci wyszli na ludzi. Eddie studiował prawo w Oxfordzie, a po zakończeniu kariery sportowca – kiedy wybuchła wojna – zgłosił się ponoć na ochotnika do woja. Po powrocie z frontu pracował z kolei jako ceniony prawnik. Ale wiodło mu się też w miłości. Ożenił się bowiem z niejaką Margaret Colgate, czyli dziedziczką doskonale znanego do dziś koncernu z branży produktów pielęgnacyjnych.

Wróćmy jednak do sportu. Eagan jako jedyny zdołał skompletować letnie i zimowe złota, ale w historii igrzysk są jeszcze cztery osoby, które mają w dorobku medale z obu igrzysk. Są to: Norweg Jacob Tullin (żeglarstwo i skoki narciarskie), Niemka Christa Luding-Rothenburger, Kanadyjka Clara Hughes (obie kolarstwo i łyżwiarstwo szybkie) oraz Amerykanka Lauryn Williams (lekkoatletyka i bobsleje).

Kiedyś wystrzelili w kosmos Łajkę, teraz znicz olimpijski

Aż chciałoby się zacytować klasyka, „mają rozmach…”. Rosjanom przed igrzyskami w Soczi w 2014 r. nie wystarczyło, że znicz olimpijski przemierzył około 65 tys. kilometrów po świecie, że był nawet na dnie jeziora Bajkał. Oni musieli go jeszcze wystrzelić w kosmos. Znicz był już wprawdzie dwukrotnie wysyłany w przestrzeń kosmiczną – w 1996 r. przed Atlantą i 2000 r. przed Sydney – ale po raz pierwszy astronauci mieli urządzić sobie z nim spacer poza stacją.

Chociaż krążył żart, że sprawę własnoręcznie chciałby załatwić sam Władimir Władimirowicz Putin, to ostatecznie znicz opuścił Ziemię 7 listopada 2013 r. na pokładzie statku Sojuz TMA-11M. Jego załogę, oprócz Rosjanina Michaiła Tiurina, tworzyli jeszcze Amerykanin Rick Mastracchio i Japończyk Koichi Wakata. Celem astronautów było dotarcie do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, gdzie czekali już na nich Oleg Kotow i Siergiej Riazański.

Panowie przejęli znicz, chociaż tak po prawdzie z ogniem nie miało to wiele wspólnego. Znicz nie mógł bowiem zostać zapalony na stacji ze względów bezpieczeństwa. Jak tłumaczono, zużyłby część dostępnego tlenu. Panowie urządzili sobie jednak kilkudziesięciominutowy spacer z symbolem igrzysk. Ten, żeby nie „uciekł” we wszechświecie, został przez Rosjan na wszelki wypadek przypięty karabinkiem.

news-020714c-lg

Ale to nie ostatni kosmiczny akcent w przypadku ostatnich igrzysk w Soczi. Przypomnijmy, niektórzy mistrzowie olimpijscy dostali tam medale z kawałkiem meteorytu, który w 2013 r. spadł w Czelabińsku na Uralu. Takie niecodzienne krążki rozdano przedstawicielom sześciu dyscyplin 15 lutego, czyli dokładnie rok od tamtego niezwykłego, ale zarazem tragicznego wydarzenia, ponieważ rannych zostało w nim 1500 osób (fala uderzeniowa była wówczas odczuwalna w promieniu około 90 kilometrów).

Posiadaczami takiego kosmicznego medalu są m.in. nasi mistrzowie, czyli Zbigniew Bródka i Kamil Stoch. Szczególnie w przypadku „Rakiety z Zębu” naprawdę trudno o lepszy prezent.

Jak Innsbruck uratował skórę MKOl

Igrzyska w 1976 r. to zdecydowanie jedna z najbardziej zakręconych historii, jeśli chodzi o organizację. Gospodarzem zostało bowiem miasto, które nawet nie zgłosiło swojej kandydatury.

Pierwotnie do wyścigu stanęło amerykańskie Denver, szwajcarskie Sion, fińskie Tampere i kanadyjskie Vancouver. Wygrali ostatecznie Amerykanie, ale świętowanie szybko się skończyło. Decydująca była bardzo ostra reakcja amerykańskiego społeczeństwa, kiedy po pewnym czasie okazało się, że rzeczywiste koszty igrzysk będą znacznie wyższe, niż początkowo zakładano. Obrońcom środowiska nie podobał się też pomysł wycinki lasu pod przyszłe trasy narciarskie, które ich zdaniem oszpeciłyby krajobraz Gór Skalistych. W 1972 r. doszło więc do referendum wśród mieszkańców stanu Kolorado, które – oczywiście przy udziale przeciwników politycznych – zmusiło administrację prezydenta Richarda Nixona do rezygnacji z organizacji igrzysk.

Krótko przed referendum doszło też do zmiany na stanowisku przewodniczącego MKOl-u, gdzie Avery’ego Brundage’a zastąpił Michael Killanin. I to właśnie on po rezygnacji Denver dogadała się z Innsbruckiem, chociaż to miasto gościło już u siebie zimowe igrzyska w 1964 r. Austriacy byli gotowi do ponownego przyjęcia sportowców, ponieważ wybudowane przed laty obiekty wymagały jedynie niewielkiego liftingu.

„Reggae na lodzie” 26 lat później

Można nie interesować się zimowymi igrzyskami, ale tę historię zna chyba większość z nas. Chociaż bardziej pewnie pod postacią kinowego hitu „Cool Runnings”, który został nakręcony na podstawie przygód jamajskiej ekipy bobslejowej z Calgary z 1988 r. (film zarobił ponad 150 mln dolarów). Historia zawodników z ojczyzny Boba Marleya wciąż podawana jest jako sztandarowy przykład tego, że idea olimpizmu daje szanse zaistnieć nawet sportowcom skazywanym na totalną porażkę.

Piękna historia, ale prawda jest też taka, że film bardzo luźno potraktował niektóre fakty. Na tyle, że po premierze mocno wnerwił się George Fitch, attaché handlowy w ambasadzie amerykańskiej w stolicy Jamajki, który był pomysłodawcą stworzenia zespołu. – Kiedy spotkałem się z Johnem Candy (aktorem, który go zagrał – red.), powiedział: „Wow! Ja gram kompletnie inną rolę! Czułem się osobiście urażony, ponieważ nie jestem zhańbionym olimpijczykiem, który jest pijakiem i spędza resztę życia w jakieś sali bilardowej. Ale takie jest Hollywood… – mówił Fitch, który na przygotowania do Calgary wydał ponad 90 tys. dolarów z własnej kieszeni, a do drużyny bobslejowej zwerbował jamajskich biegaczy-wojskowych, bo jego zdaniem najlepiej pasowali do tej dyscypliny. Można powiedzieć, że dokonał niemożliwego.

Później na miejscu zebrał jeszcze pieniądze, aby odkupić od Kanadyjczyków 4-osobowy bobslej (Jamajczycy pierwotnie mieli startować tylko w „dwójkach”). Sportowcy z egzotycznego kraju w poszerzony składzie pierwsze biegi mieli całkiem udane, ale w końcu zaliczyli groźny wypadek. – Pomyślałem wtedy, że zabiłem ich wszystkich. Zastanawiałem się, jak wyjaśnię to ich rodzinom – wspominał po latach Fitch, chociaż jak wiadomo skończyło się tylko na strachu.

Untitled-7

Jamajczycy sportowo oczywiście nic nie osiągnęli, ale i tak podbili serca kanadyjskiej publiczności. Wtedy, w Calgary, frekwencja na torze bobslejowym za ich sprawą była jedną z najwyższych w historii tej dyscypliny na igrzyskach.

Bobsleiści znad Morza Karaibskiego zakwalifikowali się jeszcze na IO w Albertville, Lillehammer, Nagano i Salt Lake City. Opuścili Turyn i Vancouver, ale niewiele brakowało, a nie byłoby ich też w Soczi. Wtedy jednak znów stało się o nich bardzo głośno, bo reprezentacja nie miała pieniędzy na sprzęt i wylot do Rosji. Po wielu latach „Reggae na lodzie” odżyło i dzięki ekspresowej zbiórce kilkudziesięciu tysięcy dolarów w internecie, Winston Watts i Marvin Dixon mogli wziąć udział w imprezie.

Masz pożyczyć gumkę?

Na koniec klasyfikacja medalowa w nieco innej „konkurencji” – liczbie prezerwatyw przygotowanych przez organizatorów. Tak zimowe igrzyska wyglądają na tle letnich:

160520_olympicCondomChart2.jpg.CROP.promovar-mediumlarge

Jak widać, złoty medalista nie podlega dyskusji, ciężko będzie przebić Rio de Janeiro.

Zabezpieczenie po raz pierwszy za darmo rozdawano w wiosce olimpijskiej dopiero przy okazji letnich igrzysk w Barcelonie. O prezerwatywach szczególnie głośno stało się jednak w 2010 r. w zimowym Vancouver, ponieważ pojawiła się informacja, że na kilka dni przed końcem IO zapasy zostały wyczerpane. 100 tys. to niby nie tak mało, bo grono sportowców i oficjeli wynosiło wówczas mniej niż 7 tys. osób, ale jak wyjaśniali organizatorzy, z prezerwatyw korzystać mogli też wolontariusze, pracownicy obsługi obiektów itd. No i się rozeszło. Jako jeden z możliwych motywów wyczerpania zasobów podawano również, że dla sportowców olimpijskie prezerwatywy mogły być pamiątką, dlatego brali więcej niż faktycznie potrzebowali.

Sprawa stała się jednak na tyle poważna, że trzeba było zorganizować awaryjny transport na kolejne 8,5 tys. kondomów. Przepytywany przez dziennikarzy Clay Adams z Vancouver Coastal Health tylko się roześmiał: – Sami nie otrzymywaliśmy żadnych telefonów od ludzi mówiących: „Pomóżcie, potrzebuję prezerwatyw!”.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
12
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Komentarze

4 komentarze

Loading...