Reklama

Czasem sypiałem przez trzy dni sześć godzin

redakcja

Autor:redakcja

01 stycznia 2018, 13:28 • 23 min czytania 9 komentarzy

Nie biegają po boisku, nie siedzą na ławce trenerskiej bądź w fotelu prezesa, pozostają na zawsze w cieniu. Choć zrobili więcej, niż niejeden piłkarz, który był, przemknął, zostawił po sobie pół wspomnienia.

Czasem sypiałem przez trzy dni sześć godzin

Reprezentantem tych wszystkich cichych bohaterów polskich klubów może być Michał Siejak, który stoi za projektem Korona TV, najlepszej klubowej telewizji w Polsce. Michał zna zapach rac na trybunie, atmosferę wyjazdów, zna zapach szatni. Zna trzecioligową szarzyznę, kieleckich idoli lat dziewięćdziesiątych, zna euforię po sukcesie i waleczność Bandy Świrów. Zna też niestety smutek po śmierci zasztyletowanego kolegi kibica.

Czego kibice nie rozumieją o piłkarzach, a czego piłkarze o kibicach? Dlaczego praca w ukochanym klubie to nie tylko blaski? W czym tkwi sekret charakternej od lat Korony? Dlaczego trener Bartoszek przerwał mu randkę? Kim jest Tomasz Pietrasiński i dlaczego był lepszy niż Ronaldo? Dlaczego najtrudniejszym momentem dla Korony będzie sezon, w którym… nie będą skazywani na pożarcie? Zapraszamy.

***

Ile znaczy Korona dla Kielc?

Reklama

Korona od zawsze jest kojarzona z Kielcami i odwrotnie, Kielce z Koroną. To nierozerwalna więź. Duży wkład w promocję miasta ma PGE Vive, ale teraz, gdy mieliśmy taki fajny okres w Ekstraklasie, widać było na mieście jak kibice tym żyli. Moim zdaniem nie do porównania zainteresowanie jeśli zestawić je z piłką ręczną. Ludzie byli dumni, sztandarowym przykładem pan Stanisław. Szczerość tego człowieka pokazywała wszystko, cały stosunek kielczan do Korony. To było wręcz wzruszające. Nawet ja sam, z racji faktu, że jestem kojarzony z Korona TV, bywałem zaczepiany przez nieznajome osoby cieszące się z wyników. Skoro ja takie sygnały odbieram, to co dopiero piłkarze czy bardziej rozpoznawalne postacie związane z klubem?

Czyli jesteś trochę kieleckim celebrytą.

Nie. Nie lubię tego słowa. Celebryta kojarzy mi się z czymś mocno negatywnym.

Ale jeśli Kielce stworzą swoją wersję „Tańca z gwiazdami” masz szansę.

To jest naturalnie przyjemne jak widzę, że mnie doceniają, ale zachowajmy umiar. Jeśli jestem rozpoznawalny to w konkretnym kręgu społeczności – przez kibiców Korony. I to też nie wszystkich. Naprawdę się tym nie lansuję, to moja praca, owszem, ciekawa, fajna, ale nie wykorzystuję w żaden sposób tego, że pracuję dla Korony. Nie chwalę się tym wszem i wobec. Szczerze powiem, że jak spotykam się ze znajomymi, to najchętniej bym nie rozmawiał wcale o Koronie. Mam już jej bardzo dużo na co dzień, dla higieny umysłu wolę wtedy porozmawiać o czym innym.

Zrozumiałe. Ja po robocie też nie lubię gadać o robocie, choć przecież się w niej nie nudzę.

Reklama

Jak spotykam się z dalszymi znajomymi, zawsze pada: o, Siejo, co tam w Koronie! Przedstawiają mnie innym: to jest Siejo z Korona TV! O wiele bardziej wolałbym, żeby ktoś mnie nazywał Michał, a nie Siejo z Korona TV. Chcę być oceniany jako człowiek, a nie osoba z Korona TV.

Śpisz z kamerą?

Gdy w klubie widzą mnie bez kamery, dla wszystkich to niecodzienny widok. Piłkarze mnie wtedy zaczepiają: gdzie masz kamerę, gdzie masz kamerę! Jestem przywiązany, to mój znak rozpoznawczy, moje główne narzędzie pracy. Jeśli spanie z kamerą potraktować w przenośni, to z nią śpię, bo czasami siedzę po nocach i montuję to co nagrałem. Robię to od lat, w ostatnim czasie na szczęście już dużo rzadziej.

Jak to jest, nagrywasz jak najwięcej i potem wybierasz?

Im dłużej w tym jestem, tym mniej nagrywam. Nie sztuką jest filmować jak głupi, a potem dwa razy dłużej siedzieć przy montażu i przeglądaniu materiału. Zdecydowanie nabrałem już jakiegoś doświadczenia przez ten czas. Wyczuwam momenty, ale też potrzeba szczęścia. Tak było choćby w sytuacji z panem Stanisławem. To był mega strzał, ogólnie nie bywam już często na treningach, są pilniejsze rzeczy do nagrania, montowania. Ale tego tygodnia było trochę luzu i robiłem dzień z życia Korony. Na żywo wiedziałem, że to będzie coś fajnego, ale nie spodziewałem się, że tak rozejdzie się w Polskę. To przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Pan Staszek, rocznik 1933, pojawiał się u nas już wcześniej na treningach, rozmawiał choćby z Jackiem Kiełbem. Często bywa w Sklepie Kibica, jest postacią kojarzoną. Ostatnio dzwoniła do mnie jego córka, na prezent świąteczny dostanie album ze zdjęciami, które wyszły przy okazji tej sytuacji, bo to też choćby później spotkanie z prezesem Bońkiem. Super sprawa. Podobnie było miesiąc wcześniej z Krystianem Misiem, gdy w trakcie treningu dowiedzieliśmy się, że dostał powołanie. Szybko poszliśmy do trenera, żeby ogłosił to po zakończeniu treningu, a my to nagramy. Wyszło świetnie.

Z Krystianem najbardziej kojarzy mi się jak rapował.

Krystian wspominał, że rapuje. W sumie uznałem, że skoro jest taki kozak, to czemu by tego nie wykorzystać? Dużą pracę wykonał człowiek z Radia eM Kielce, Mateusz Żelazny, który zaaranżował kawałek, żeby też Krystiana trochę odciążyć – ostatecznie jest piłkarzem nie raperem, nie chcieliśmy mu narzucać za wiele obowiązków. Ostatecznie wyszło jednak fajnie.

Liczby Korona TV to fenomen. Bijecie pod tym względem większe kluby, a nawet magazyny ogólnopolskie.

Mnie osobiście najbardziej interesuje zestawienie klubów i w liczbach za listopad przykładowo przed nami jest tylko Legia. To duża satysfakcja. W słabszych miesiącach pewnie Lech nas prześcignie, a my zejdziemy na trzecie miejsce, ale nie ma na co narzekać, jesteśmy Koroną Kielce, małym klubem w porównaniu do potencjału kibicowskiego Lecha czy Legii, podczas gdy liczby wykręcamy podobne. Pozytywne komentarze spływają nie tylko z Kielc, ale z całej Polski, to jest nakręcające. Ostatnio na przykład przeczytałem: „Lata lecą, trenerzy się zmieniają, piłkarze się zmieniają, a Korona zawsze pod względem atmosfery w szatni to top tej ligi. Niesamowicie wam tego zazdroszczę, pozdrawiam Koroniarzy, kibic Wisły Kraków”. Jeśli na takie słowa potrafi zdobyć się kibic Wisły, to ma to jeszcze większą wymowę. Otrzymałem też np. taką wiadomość od osoby z branży: Panie Michale, chciałem tylko napisać, że niesamowicie szanuję Pańska pracę, najlepsze media klubowe w Polsce. Chociaż jestem kibicem innego klubu, to z Koroną czuję niesamowitą sympatię, a wszystko zaczęło się bandy świrów, gdzie gra nie była ładna dla oka, ale było coś czego często brakuje lepszym drużynom – zaangażowanie. Można powiedzieć, że w pewien sposób zajmuje się piłką zawodowo, ale dawno się tak nie cieszyłem jak z awansu Korony do 8 w tamtym sezonie. I mimo przeciwności losu, w tym sezonie też chciałem aby Koroną pokazała co to znaczy charakter. Nie zawsze było mi zawodowo po drodze z waszymi wynikami, ale proszę wierzyć, jestem wielkim sympatykiem i niesamowicie trzymam kciuki, bo to co robicie jako cały klub jest fenomenalne. Pozdrawiam”.

Mówiłeś, że nagrywałeś dzień z życia Korony. A jak wyglądałby dzień z życia Michała Siejaka?

Zależy czy mam luz czy mam zapieprz.

Zapieprz.

Paradoksalnie nie spędzam wiele godzin w klubie, jest sporo dni, kiedy w ogóle mnie nie ma na stadionie, bo siedzę w domu i montuję. Mam nienormowany czas pracy – z jednej strony fajnie, z drugiej przekleństwo. Miałem taki okres parę lat temu, że bardzo przestawił mi się zegar biologiczny.

Pracowałeś po nocach.

Tylko w nocy. Lepiej się pracuje, cisza, spokój, nie ma żadnych bodźców z zewnątrz, dużo lepsza wena i można się skoncentrować. Ale łączyłem to z chodzeniem na studia, więc odespać się nie dało. Źle to wpływało na mnie i na moje zdrowie, chodziłem zmęczony, osłabiony fizycznie… musiałem sie ogarnąć.

Najwięcej ile nie spałeś?

W sezonie Bandy Świrów był taki moment, kiedy mieliśmy wyjazd do Śląska, w międzyczasie powstawał film na urodziny Kamila Kuzery, a jeszcze coś po drodze. Przez trzy dni spałem sześć godzin. Drugiego dnia chodziłem jak pijany. Ambicjonalnie podchodzę do tego co robię i wolę dłużej siedzieć, niż zrobić coś na odwal się. Teraz staram się mieć większą kontrolę nad swoim grafikiem dnia, ale często plany się rozjeżdżają. Montażu nie oszacujesz dokładnie, nie wiesz o której skończysz. Dlatego jak umawiam się ze znajomymi, mówię im: przyjdę jak zmontuję film. I wpadam zamiast o 19 to o 22. Ale jest inaczej niż dawniej. Od półtora roku mam zbilansowaną dietę, chodzę na siłownię, to mnie w pewien sposób trzyma w ryzach i ustala zegar biologiczny. Dbam o to, żeby się ruszać i nie tylko siedzieć przy komputerze.

Ale widać, że bywało ciężko i praca pożerała ci życie.

Tak było, nie ma co ukrywać. Teraz też bywają gorące okresy. Skoro pojawiła się wspaniała forma piłkarzy, to pamiętając momenty, gdy nie było kolorowo, tym bardziej chcieliśmy wycisnąć z tego dwieście procent. Najgorzej, gdy montuję coś ważnego i muszę to przerwać, bo za chwilę jest jakaś głupota do nagrania, której nikt inny za mnie nie zrobi. Szkoda, że lata mijają, a od 2011 r. wciąż jestem jedyną osobą, która zajmuje się Korona TV i dostaje za to pieniądze. Potencjał jest ogromny, co widać. Czasami wspierają mnie stażyści, ale nie raz aż głupio mi ich znowu wykorzystywać, bo oni – podobnie jak ja – też korzystają ze swojego, prywatnego sprzętu. Dodatkowo często jest to trochę niedźwiedzia przysługa, owszem – mam więcej materiału, ale też dużo więcej do montażu. Przez to czasami ciężko wszystko ogarnąć tak, jak by się chciało. Mieliśmy 3:2 z Legią, fajna historia, ale też Zagłębie trzy dni później w Pucharze, gdzie umówiliśmy się wcześniej, że wszystkie ręce na pokład żeby Puchar Polski jak najlepiej wypromować. Pojawiły się też w międzyczasie kulisy kawałku Krystiana Misia i spotkanie prezesa Bońka z panem Stanisławem. Ostatecznie materiał z Legii opublikowałem po ponad tygodniu przez brak rąk do pracy, gdzie znowu siedziałem po nocach. Przez to wtedy też zaliczyłem wpadkę na Twitterze. Zobaczyłem trenera Lettierego z karteczką z losowania i dopiskiem „dzień dobry!”. Pomyślałem, że to będzie fajny tweet z konta Korony Kielce na początek dnia. Po trzech minutach kolega wysłał mi screena, że tam było napisane „Arka Gdynia kurwa świnia”, czego nie doczytałem, bo to jest to całonocne zmęczenie, o którym mówiłem wcześniej. Ale też nie chcę żeby wyszło, że nagle się teraz domagam – miałem we wrześniu rozmowę z nowym dyrektorem marketingu, że chciałbym dział rozszerzyć. Korona TV też jest przecież fajną opcją na zarabianie z reklam, do tej pory nikt w zasadzie z tego nie korzystał. Trzeba się rozwijać, żeby poszerzyć wachlarz naszych możliwości, tym bardziej, że docenia nas cała Polska. To normalne, że chcę zrobić krok w przód, a nie stać ciągle w jednym miejscu.

A co jeśli podkupi cię inny klub w okienku transferowym?

Miałem zapytania jeśli chodzi o inne kluby, ale to jest ciężka sprawa, grzecznie odmawiałem. Kwestie przywiązania do Korony mocno utrudniałyby pracę przy innych barwach, ale gdzie indziej, w jakimś ogólnopolskim sportowym projekcie – już jak najbardziej. Na telewizji klubowej świat się nie kończy. W 2012 udzieliłem wywiadu, w którym powiedziałem, że nie wyobrażam sobie opuszczenia Kielc, bo to jest moje miasto rodzinne, a ja się tu świetnie czuję. Myślałem jak typowy kibic, małolat, student. Teraz, gdy lat ma trochę więcej, czytam tamte słowa to myślę – byłem głupi. Przyjemnie czytać, że praca jest doceniana, ale mam świadomość, że za parę lat, gdy będę miał żonę i dzieci – to nie wystarczy. Dochodzi do tego też kwestia własnego rozwoju i ambicji. Jestem samoukiem, zaczynałem od małej kamerki, a teraz pracuję na profesjonalnej kamerze, sporo zainwestowałem w sprzęt i swoją wiedzę. Ale przychodzi taki moment, gdy czujesz, że ciężko coś więcej wycisnąć z aktualnego położenia. Nawet, gdy pojawi się nowa osoba w Korona TV to mam świadomość, że to nie zastąpi mi pracy w większym projekcie, wśród samych fachowców, gdzie będę mógł się rozwijać. W Koronie zostało mi raczej mniej, niż więcej na tej osi czasu, moją ambicją naprawdę nie jest robienie kulis meczu do końca życia. Coraz częściej myślę o wyjeździe do Warszawy, tym bardziej, że jakieś tam luźne propozycje też się pojawiają.

Ale bez względu na to jak potoczy się dalej twoja przygoda, serce zawsze będzie w barwach Korony.

Piłką zacząłem interesować się w 1998 przez mundial we Francji. Oglądałem wszystkie mecze, dostałem koszulkę Ronaldo. Kiedy MŚ się zakończyły, nasz sąsiad zaproponował, żebyśmy pojechali na Koronę.

– Słuchaj, tam jest taki piłkarz, Tomasz Pietrasiński. Lepszy niż Ronaldo.

Pojechaliśmy. Grali z Górnikiem Łęczna. 2:0. No i faktycznie, ten Pietrasiński…

Okazał się lepszy niż Ronaldo.

Taka prawda. Myślałem sobie: kurde, mega przeżycie. Śmieję się, że temu sąsiadowi wiele zawdzięczam, dał iskrę, później już jeździliśmy z tatą na mecze domowe. Korona Nida-Gips Kielce to taka kultowa dla kieleckich kibiców drużyna, dużo wychowanków, chłopaki z charakterem: Przemek Cichoń, Jacek Kubicki, Darek Kozubek, Maciej Pastuszka, świętej pamięci Sławek Rutka, wspomniany Tomasz Pietrasiński. To byli moi idole. W lidze dobrze im szło, w Pucharze Polski wyeliminowali Polonię Warszawa z Olisadebe i Szczęsnym w składzie. Fajne momenty. Ale te gorsze też wiele uczyły. Pamiętam jak przyjechała Petrochemia. Nie mieliśmy nic do gadania w tym meczu. Ja, dzieciak, pociągnąłem ojca za rękaw:

– Tato, jak to jest, że oni nas ciągle atakują, a my ich nie?

Uczyłem się, że Korona nie będzie zawsze wygrywać. Uczyłem się, że w życiu ogółem nie zawsze się wygrywa. Najpiękniejsze, że z tymi moimi idolami z tamtych czasów znam teraz się osobiście. I teraz to oni mówią, że ta Korona TV to fajna sprawa, życie jest przewrotne. Ale Pietrasińskiego nie poznałem.

Popłakałeś się kiedyś za Koronę?

Chyba nie, a już na pewno nie po przegranym meczu. Kontroluję raczej swoje emocje. Pamiętam przecież z zamierzchłych lat także sporo ligowej szarzyzny na stadionie przy ul. Szczepaniaka. Zdarzały się też sytuacje kibicowskie rodem z szalonych lat dziewięćdziesiątych: o jakiejkolwiek identyfikacji kibiców nie było mowy, a każdy siadał gdzie chciał. Mecz ze Śląskiem Wrocław, gdzie wrocławscy szalikowcy – tak się jeszcze wtedy mówiło – wyskoczyli z klatki i biegli na nasze sektory, a potem normalna nawalanka na trybunie. Innym razem kibice Siarki obrzucający sektor Korony kamieniami, nasi wybiegający pod stadion. Franklin Mudoh obrzucony bananami… Ja, dziecko, nie rozumiałem co się dzieje, dopiero po latach koledzy mi tłumaczyli takie zdarzenia. To jednak na Szczepaniaka poszedłem na mecz z Ruchem Chorzów zamiast na bal gimnazjalny. Mieliśmy już zapewniony awans i po meczu miała odbyć się feta, więc nie żałuję i gdzieś to mi się potem zwróciło, że w niektórych momentach życia postawiłem na Koronę, zamiast na co innego.

Pamiętam, że swego czasu Hernani, choć grał świetnie i ubiegał się o obywatelstwo, miał problemy z kieleckimi trybunami.

No tak. Takie gdzieś panowały klimaty białej drużyny. Co mam powiedzieć. Inne czasy.

Jak w Kielcach postrzegani byli Błękitni? Swego czasu również zespół, który grywał na poziomie porównywalnym do Korony.

Błękitni, milicyjny klub, więc zawsze byli traktowani po macoszemu. Nie mieli zatwardziałych kibiców. Jasne, grali nawet w II lidze, ale w Kielcach zawsze liczyła się przede wszystkim Korona, to z nią identyfikowali się kielczanie. Nie ma czego porównywać.

Sam wciągnąłeś się na tyle, by zostać… może nie szalikowcem, ale chodziłeś na młyn.

Działałem na nieoficjalnej stronie o Koronie, w stowarzyszeniu kibiców, jeździłem na wyjazdy, poznałem smak życia kibicowskiego i bardzo miło je wspominam. Dużo przyjaźni zawiązałem w tamtym czasie. Do dziś procentuje to, że znam piłkę od różnych stron: znam szatnię, wiem jak to jest przeprowadzać wywiad z piłkarzem, znam klimat trybun, atmosferę kibicowskich wyjazdów. Jest mi łatwiej wytłumaczyć pewne zachowania. Pamiętam wyjazd do Gdyni pociągiem. Graliśmy wtedy za trenera Sasala kluczowy mecz w kontekście utrzymania. Powrotny pociąg mieliśmy tak, że stawaliśmy przed wyborem: albo odpuszczamy ostatnie kilka minut meczu, albo spędzamy noc na dworcu. No i zostaliśmy, a mecz w końcówce rozstrzygnął się dla nas. Czekał nas piętnastogodzinny powrót. Z Gdyni do Bydgoszczy, z Bydgoszczy do Warszawy, z Warszawy do Kielc. Magią wyjazdów jest to, że noc w obcym mieście bez noclegu też potrafi być ciekawa, wesoła, przyjemna. Co ciekawe, wtedy tuż przed wjazdem do Kielc na ten nasz pociąg „ustawili się” kibice KSZO, ale do niczego nie doszło. Albo wyjazd do Lublina w I lidze. Lało przez cały mecz. Wszyscy zmoczeni. Korona wygrała, piłkarze robili śmieszne cieszynki w kałużach i błocie. My doskonale wiedzieliśmy jak się czują, bo sami byliśmy zmoknięci do suchej nitki. W powrotnym autokarze mieliśmy jedną wielką suszarnię. Albo taki wyjazd do Świnoujścia na mecz, który rozgrywał się o 12:30. Wyjechaliśmy koło 21, jechaliśmy całą noc, więc wiadomo, podczas jazdy bailando. Na miejscu pozwiedzaliśmy, Korona wygrała 2:0 – mega przygoda, rozpisana na tysiąc szczegółów, drobiazgów, które trzeba przeżyć, żeby docenić.

Czego kibice najczęściej nie rozumieją o szatni piłkarskiej?

Szukanie kwadratowych jaj do słabszych występów. Nie mieli siły biegać! Pewnie mecz oddali, nie chcieli wygrać! Takie szukanie intryg. A to jest sport. Żeby byli zwycięzcy, muszą być przegrani. Patentu na zwycięstwa nie ma nikt. Wychodzisz na boisko i ci nie wychodzi, po prostu, to jest piłka. Jak on mógł nie trafić w idealnej sytuacji? Normalnie. Ja też wczoraj grałem na hali nie trafiłem do pustaka, przecież nie specjalnie.

A czego nie rozumie szatnia o trybunach?

Piłkarze nie rozumieją ile dla niektórych znaczy pojawienie się na meczu i jak bardzo to przeżywają. Niektórzy przychodzą też na mecz odreagować emocje, które skumulowały się przez tydzień w pracy, w szkole. Wychodzisz i masz dziewięćdziesiąt minut, żeby podrzeć tego ryja. Oprawy, zapach rac, ta adrenalinka – trochę inna dyscyplina sportu, w której ciężko się piłkarzom odnaleźć, jeśli sami nigdy nie dopingowali.

Czego ktoś taki jak ja nie zrozumie o zorganizowanym ruchu kibicowskim?

Ja też kiedyś nie rozumiałem: jak można przyjść na stadion i nie śpiewać? Teraz wiem, że na stadionie jest miejsce dla każdego i każdy ma swoją rolę do odegrania. Piłkarz gra, młyn dopinguje, ale kibic zwykły też zostawia pieniądze w klubowej kasie i w ten sposób wspiera klub. To też jest rola cenna, ważna. Bez młyna klub nie byłby taki sam, ale sam młyn to też za mało. Wszystko łączy się w całość.

Miałeś sytuacje niebezpieczne jako kibic?

Na meczu były jakieś tam szarpaniny z płotem, rzucanie krzesełkami, ale nigdy czynnie nie brałem w tym udziału.  Najniebezpieczniej? Byłem uczestnikiem turnieju kibiców, gdy Legia wpadła nam na halę. Mnie ktoś z legionistów gonił z racą w ręku. Wtedy do konfrontacji jeden na jeden było bardzo blisko, ale ostatecznie do niej nie doszło. Najśmieszniejsze, że jak zwykle robiłem na tym turnieju zdjęcia i nagrywałem filmy, ale gdy wpadli legioniści w kominiarkach zrobiło się takie zamieszanie, że aparat został na stole. Po całej akcji patrzę, nie mam go. Byłem pewien, że zaginął. Wchodzę, a z nim nic się nie stało. Stał gdzie go zostawiłem. Tylko sporej części flag już nie było.

2007 rok był dla kibiców Korony szczególny, w sensie – szczególnie smutny. Zginął wasz kibic, Karol, który otrzymał śmiertelne ciosy od kiboli Wisły Kraków.

Dzień po meczu, gdy jeszcze nikt o tym nie wiedział, byliśmy na meczu rezerw. Wtedy dostaliśmy informację, że Karol został zasztyletowany. Nie znałem go, w zasadzie pierwszy raz przywitaliśmy się ze sobą podczas tego meczu z Legią, gdzie parę godzin później został zabity. Ktoś mi to zdarzenie po czasie przypomniał, sam go nie zarejestrowałem. Jak się dowiedzieliśmy, nikt już nic nie powiedział. Szliśmy grupą na przystanek, nie padło ani jedno słowo. Takie symboliczne, każdy gdzieś wewnątrz to przeżywał, nawet ten, kto go dobrze nie znał. Ale to było zabójstwo, sprawa poruszająca, a tutaj tym bardziej dla nas osobista, że ofiarą został kibic Korony, jeden z nas. Mi się głos łamie jak to teraz mówię, sam słyszysz. Wiesz co teraz mnie boli? Opinia, że Korona boi się Wisły i dlatego nie jeździ do Krakowa. To nie jest tak, po prostu kibice Korony, z szacunku dla Karola, postanowili, że ich noga nigdy nie postanie na ich stadionie. Nie będą płacić za ich bilety. Uściślając – ja nie mówię tutaj o wszystkich kibicach Wisły. Są jednak pewne jednostki, które przyjeżdżając do Kielc wciąż krzyczą „Rachu, ciachu, Małpa w piachu” albo „Gdzie wasz kolega, hej kurwy gdzie wasz kolega?”. W takich momentach utwierdzam się w przekonaniu, że to nie jeżdzenie kibiców Korony do Krakowa było dobrą decyzją, to jakiś zupełnie inny poziom.

Pamiętasz pierwszy mecz z Wisłą po śmierci Karola?

Pamiętam. Rzucano petardy w sektor Wisły, od tamtego momentu przez parę lat Wisła miała zakaz przyjazdu do Kielc, bo atmosfera między kibicami obydwu drużyn była zbyt napięta.

Działo się to, co ostatnio na derbach Krakowa?

W mniejszej skali, bo na derbach Krakowa w ogóle miał miejsce pokaz pirotechniki. Natomiast nikomu nie przeszło przez myśl zniżyć się do tego poziomu, żeby zabić kibica.

Jak ważną osobą jest dla ciebie Leszek Ojrzyński?

Zdaję sobie sprawę, że sam osobiście trenerowi Ojrzyńskiemu dużo zawdzięczam, ale to też nie było tak, że poszliśmy do trenera i zapytaliśmy: trenerze, możemy wejść do szatni? Nie, po prostu weszliśmy i zaczęliśmy nagrywać, jako bodaj pierwsi w Polsce. To się nakręcało z meczu na mecz, bo wygrywaliśmy, po piłkarzach też widziałem, że podoba im się to, co robię. Korona miała wielu świetnych trenerów, od każdego coś innego się wyciągało, ale wiadomo, trener Ojrzyński to taki mój troszkę ojciec chrzestny. Pamiętam mecz na Wiśle, gdzie wygraliśmy 1:0. Telewizje klubowe raczkowały, ochrona nie chciała mnie wpuścić do szatni Korony. Stałem i kłóciłem się, ochroniarze nic. Nagle wyszedł trener i grzmiał: nie widzicie, że to nasza telewizja klubowa?! Wpuśćcie go! Wyszedł też Zbyszek Małkowski, i zaczął się szarpać z ochroniarzem. Taki był klimat tamtej drużyny. Sami wariaci. Każdy z każdym stawał ramię w ramię.

Zbyszek Małkowski opowiadał, że na swoim chrzcie Ojrzyński biegał z kawałkiem gałęzi udając Rambo.

Ten przegapiłem, ale na następnym już byłem i sam zostałem ochrzczony. Rozmawiałem z trenerem i radą drużyny czy mogę wrzucić w sieć fragment chrztu piłkarzy. Zgodzili się pod jednym warunkiem: ze mój chrzest też zostanie udostępniony. Ten film okazał się hitem, na ten moment ma 258 tysięcy wyświetleń.

Jak wyglądał twój chrzest?

Musiałem coś zatańczyć, opowiedzieć kilka słów o sobie, a także o tym dlaczego chciałbym stać się członkiem drużyny Korony Kielce. Na chrzestnego wybrałem sobie Maćka Korzyma, z którym zawsze znałem się blisko.

Najwyraźniej Michał dorobił się już licencji na filmowanie piłkarskich chrzcin

Czułeś się częścią Bandy Świrów?

Tak. Wiadomo, nie grałem, nie tworzyłem tego na boisku, ale czułem się na tej zasadzie, że dokumentowałem ich życie. Dostawałem tez zlecenia od sztabu szkoleniowego, aby tworzyć filmy motywacyjne na konkretne mecze. Np. przed wyjazdem na Wisłę czy Śląsk Wrocław. Wygraliśmy te mecze 1:0 i 2:1. Po takich sytuacjach asystent trenera Grzegorz Opaliński, zawsze mi dziękował, zbijał piątkę, jakbym był częścią drużyny. Czułem, że jakąś tam cegiełkę do tego dokładałem. Miałem świadomość, że filmiki piłkarzy nakręcały, pomagały budować ducha walki. Pytali się kiedy kulisy, nie mogli się doczekać, a jak widzieli siebie w takim świetle, łatwiej im było do podtrzymać w kolejnym meczu. Nie wiem też, czy gdyby nie filmiki Korona TV, istniałaby taka świadomość ludzi o drużynie Bandy Świrów. Może nie tylko i wyłącznie, ale również przez nas kibice w Polsce mieli większy pogląd na to w czym tkwiła siła tego zespołu. Owszem, na boisku walka i zapieprzanie, ale otrzymywali dużo scen spoza boiska, które wypełniały obraz szczegółami.

Ale też żebyśmy nie mówili, że Korona to tylko Ojrzyński. Tu trafiali naprawdę świetni trenerzy, każdego pamiętam z dobrej strony. Był Pacheta i jego szalony tłumacz. Dla mnie Pacheta to mega fachura pod względem taktycznym, jeden z lepszych trenerów, których miałem okazję widzieć, kumał piłkę. Z trenerem Tarasiewiczem nie miałem większego kontaktu, nie rozmawialiśmy o życiu, ale też trener nigdy nie kwestionował moich działań, każdy robił swoje, a jego drużyna funkcjonowała. Trener Brosz jest jedynym trenerem, który po jakimś meczu wysłał mi smsa z gratulacjami za udane kulisy. Gdy przekroczyliśmy dziesięć mln wyświetleń na YouTube to akurat przebywaliśmy na zagranicznym zgrupowaniu. Przed kolacją trener Brosz wstał i przy wszystkich pogratulował nam świetnego wyniku, mówiąc że Korona TV to siła tego klubu. Trener Wilman, wiadomo, człowiek stąd, zawsze bliższy sercu.

Potem trener Bartoszek, który bardzo przypominał mi trenera Ojrzyńskiego. Podobna szkoła. Pamiętam, że gdy odchodził, piłkarze poprosili mnie o zmontowanie filmu pożegnalnego, który krążył potem po sieci i robił furorę – oczywiście ten dostępny dla wszystkich był okrojony o kilka scen, które zostają tajemnicą szatni. Zrobiłem im to, zostawiłem płytkę, oni to sobie oglądali na zamkniętej imprezie na zakończenie sezonu. Siedziałem akurat na randce z moją ówczesną dziewczyną, gdy dostałem smsa od trenera Bartoszka. „Co prawda jestem trenerem tylko do końca czerwca, ale wciąż nim jestem, więc masz polecenie służbowe tu i tu za chwilę się pojawić”. Moja dziewczyna jakoś to zrozumiała, pojechałem. Wjeżdżało się do tego lokalu windą, a jak wychodziłeś, widziała cię cała sala. Wyszedłem, dwie sekundy konsternacji, wszystkie oczy zwrócone na mnie i nagle cała drużyna zaczyna śpiewać moją ksywę, piątki, uściski, komentarze, że zajebisty film… Sprawa nie do opisania. Trener bardzo się wzruszył, dziękował mi, super sprawa. Ale to też nie jest tak, że siedzę w domu i wspominam. Jak nowy trener przychodzi do Korony, jest się za nim całym sercem. Przecież on też robi wszystko, żeby temu klubowi pomóc. Teraz jest trener Lettieri i wszyscy ciągniemy wózek w tą samą stronę, żeby wspomnienia z tego okresu były fajne i na pewno będą, co już widać nie tylko po wynikać, ale po materiałach Korona TV. Trener Lettieri to kolejny, który odnalazł się w rzeczywistości kieleckiej i teraz sam staję w jego obronie, gdy ktoś mówi, że wyniki Korony to nie do końca jego zasługa.

Powiedz mi, jak to jest, że rok do roku jesteście skazywani na pożarcie, na spadek, a później zostajecie rewelacją ligi? Co takiego jest w Koronie.

To zasługa osób, które długo pracują w klubie, te osoby bardzo identyfikują się z Koroną i trzymają się blisko ze sobą. Każdy tutaj jest każdego bratem, siostrą – pracownicy, fizjoterapeuci, sztab kierowniczy, sprzętowy. Osoby, które są tu od zawsze, a nie ma ich na świeczniku, bo to też nie ich rola. Ale one tworzą ten klimat i piłkarze go chłoną. Zresztą, odkąd tutaj pracuję, trafił się może jeden piłkarz, który gwiazdorzył, nie chciał pójść na wywiad, miał muchy w nosie. Poza tym? Normalni ludzie. Przykładowo, pierwsze odczucie wobec Mateusz Możdżenia miałem takie, że grał w Lechu, Lechii, wielkich klubach, wyczuwałem w nim taką poprawność, wygładzenie medialne, żeby za daleko się nie wychylić w materiałach. Może trochę nieufności. A teraz wiem, że Mateusz bardzo wsiąkł w klimat szatni, bardzo mu się podoba i świetnie się w tym odnajduje. Marcin Żewłakow to postać z zupełnie innej bajki, a on też się odnajdywał, umiał wpisać. Wiadomo, że nie świrował, bo to by wyszło sztucznie, ale znajdywał sobie, by tak rzec, szczere i potrzebne miejsce.

Na naszą korzyść działa też to, że wszyscy nas skreślają, więc my wewnątrz mamy wielką chęć udowodnienia, że wszyscy się mylą. Motywacja gra wielką rolę, a tu nikogo nie trzeba podkręcać. W tym roku też to zadziałało, nawet opisałem to w swoim tekście, że brakowało ognia wewnętrznego, ale potem wszystko rozkwitło. Oczywiście mam świadomość, że największy test jeszcze przed drużyną, bo w momencie kryzysu poznajesz jaka jest naprawdę. Śmieję się czasem, że sezonem próby będzie ten, kiedy nikt nas na spadek skazywał nie będzie.

Pisałeś w swoim tekście, że pierwszy raz nawet nie chciało ci się jechać na zgrupowanie, miałeś tej skali zwątpienie.

Powiem szczerze, że byłem wtedy już jedną nogą poza Koroną, pojechałem na zgrupowanie z ciekawości zupełnie. Średnio to wyglądało, choć piłkarsko w sparingach dało się dostrzec pozytywy. Nie było łatwo kręcić materiały, bo jako telewizja klubowa masz robić pozytywny klimat wokół drużyny, nie pokażesz gorszych chwil, jakichś kłótni. Ale też żebyśmy nie popadli w skrajność, że panował zupełny dramat, fajne momenty też się zdarzały.

Trudną chwilą sprzed lat był też z pewnością moment, gdy zostaliście ukarani za korupcję. Ty byłeś wtedy aktywnym kibicem.

Na pewno był strach jak to będzie wyglądać w I lidze. Odchodziło wielu znaczących zawodników, skład nagle został bardzo odmłodzony. Początek szalony – prowadziliśmy 2:0 ze Stalą Stalowa Wola, żeby przegrać 2:3, tego typu mecze. Ale potem przyszło paru doświadczonych zawodników – Jacek Markiewicz, Ernest Konon, Łukasz Nawotczyński – i to odpaliło. Paradoksalnie sezon w I lidze pamięta się jako jeden z fajniejszych. Często wygrywaliśmy, poza tym na stadionie była znakomita frekwencja. Jeden z najlepszych sezonów pod względem dopingu, opraw.

A tak z ręką na sercu – zdziwił was wyrok korupcyjny, czy może mecze sprzed lat, ze Staszowem, Przemyślem, Stalą Rzeszów, pachniały dziwnie?

Sporo karnych padało w dziewięćdziesiątej minucie, każdy się pod nosem śmiał. Czuło się, że coś jest nie tak. Ale pamiętam też jak wyglądał sezon wcześniejszy, gdy Cracovia wchodziła, więc wiesz. Takie były czasy. Jakby ukarano wszystkich, którzy mieli coś za uszami, nie miałby kto grać.

Paweł Wolicki, postać zasłużona dla Korony, ówczesny kierownik, został kozłem ofiarnym?

Tak, kozioł ofiarny to dobre określenie. Choć tez oczywiście nie ma co wybielać, wiadomo, że coś się działo, tylko trzeba mieć świadomość, że tak działo się wtedy wszędzie. Co zarazem nie jest usprawiedliwieniem, ale trzeba mieć szerszy pogląd na ówczesne realia.

Powiedz, czego ci życzyć?

Chciałbym na wiosnę z Koroną pojechać na Narodowy i wygrać finał Pucharu Polski. Gdybym to przeżył, mógłbym powiedzieć, że przeżyłem z Koroną wszystko. Mam przeświadczenie, że raczej nie będę miał możliwości uczestniczyć w sezonie mistrzowskim Korony. Oczywiście bardzo bym chciał, ale realnie na to patrzę, dlatego chciałbym przygody na Narodowym. Pojechać tam i pokazać całej Polsce jak Korona się bawi.

Leszek Milewski

Fot. Łukasz Zarzycki

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
7
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
3
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Weszło

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
3
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
8
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”
Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Komentarze

9 komentarzy

Loading...