Reklama

Pasjonujący wyścig strzelecki – Sadiku czy Warcholak? Póki co prowadzi ten drugi

redakcja

Autor:redakcja

17 grudnia 2017, 09:22 • 3 min czytania 10 komentarzy

Miał być hit, wyszedł kit, co w kontekście ekstraklasy może nie jest wielkim zaskoczeniem, ale już wobec szumu, jaki robiono ściągając Armando Sadiku – jak najbardziej. Dariusz Mioduski mówił bowiem, że biorąc pod uwagę wszystkie prowizje, to najdroższy piłkarz w historii klubu. A skoro najdroższy w historii Legii to także najdroższy w historii ekstraklasy. Swego czasu zdemaskowaliśmy ten wizerunkowy blef (TUTAJ), ale fakt faktem, że z tym piłkarzem wiązano w Warszawie ogromne nadzieje. Nie tylko z powodu opowieści o wyłożonych pieniądzach, ale przede wszystkim z powodu naprawdę mocnego CV.

Pasjonujący wyścig strzelecki – Sadiku czy Warcholak? Póki co prowadzi ten drugi

Legia brała piłkarza, który tylko wiosną strzelił 9 goli w 16 meczach szwajcarskiej ekstraklasy, i dla którego nie była to pierwsza tego typu runda. Napastnika z doświadczeniem w europejskich pucharach oraz na turnieju rangi mistrzostw Europy. Spokojnie można było więc oczekiwać, że ten piłkarz będzie błyszczeć również na poziomie naszej ligi. Tymczasem jedyny tytuł, na jaki Sadiku sobie zapracował, to pogromcy drużyn niższego szczebla w Pucharze Polski, gdzie efektownie rozstrzelał ekipy z Puław, Zdzieszowic czy Bytowa. W lidze natomiast zakończył rok z bilansem 17 meczów i 2 goli – jednym strzelonym w lipcu, drugim w sierpniu. Owszem, nie grał zbyt często (841 minut), ale tutaj nie wolno mylić przyczyny ze skutkiem. Nie strzelał – więc został posadzony na ławie, z której wchodząc nie potrafił dać drużynie pozytywnego impulsu. Przeciwnie, częściej dawał jej zagrania, jak we wczorajszym meczu z Wisłą Płock:

Ktoś, kto nie oglądał wczorajszego meczu, mógłby się teraz zastanawiać, jakim cudem Legia skończyła z zerem z przodu. Czy tam był spalony? Czy sędzia anulował gola po konsultacji z VAR-em? Bo przecież to, że Sadiku nie trafia w bramkę zdaje się tu najmniej prawdopodobne. A jednak – być może Albańczyk dał w ten sposób wyraz swojej frustracji. Kiedy przed sezonem przedzwoniliśmy po opinię do szwajcarskiego dziennikarza Blicka, ten podkreślił, że Sadiku nienawidzi siadać na ławce rezerwowych. Czyli – przyznajmy – mógł być podirytowany, bo w ten sposób rozpoczął dziesięć ostatnich meczów w lidze. I szkoda tylko, że sportowej złości nie potrafił przekuć na dobro drużyny.

Tak czy inaczej Sadiku miał świetne CV i nawet świetne imię, ale jego pobyt w polskiej lidze jak dotąd podchodzi pod szeroko pojętą kompromitację. Patrzymy na klasyfikację strzelców i na gości, którzy są wyżej niż Armando – Wieteska (4), Celeban, Rymaniak, Warcholak, Zbozień (wszyscy po 3). No można złapać się za głowę, bo to ludzie odpowiadający za bronienie dostępu do bramki, a nie – jak Sadiku – wprost za strzelanie goli. A kto ma tyle samo trafień? Petar Brlek, który latem odszedł z ligi. Albo Michał Koj, Adam Marciniak czy Błażej Augustyn. To, że szumnie zapowiadane wzmocnienie ataku Legii będzie rywalizować na gole z wcale nie czołowymi obrońcami, to jednak już wyższy poziom absurdu.

Reklama

– Ofensywa? Tu aż takiego ciśnienia nie ma. Chcemy dalej dawać szansę Jarkowi Niezgodzie, liczę na to, że odblokuje się Sadiku – mówił ostatnio w wywiadzie dla „SE” Dariusz Mioduski, w kontekście zbliżającego się okienka transferowego. Nam wydaje się jednak, że opieranie ataku o Niezgodę, który w dorosłej piłce funkcjonuje niewiele ponad rok i Sadiku, który bezskutecznie ściga się na gole z Warcholakiem, to jednak dosyć ryzykowny model. Tym bardziej, że mowa tu o Legii, w której w analogicznym okresie poprzedniego sezonu o sile ataku stanowili Nikolić i Prijović. Zamiana tego duetu na parę Niezgoda-Sadiku brzmi chyba jeszcze bardziej niedorzecznie niż zamiana Vadisa na Hamalainena (który przynajmniej się podciągnął). Bez względu na to, na miejscu prezesa Mioduskiego jednak nie ignorowalibyśmy potrzeb zespołu w ofensywie.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...