Reklama

Każdy mecz to przygoda, każdy mecz to gorączka

redakcja

Autor:redakcja

04 grudnia 2017, 11:57 • 20 min czytania 5 komentarzy

Nie wiemy co robią muzycy po godzinach, ale Kuba „Earl Jacob” Sadowski nałogowo zwiedza stadiony niższych lig, a jego wzorem do naśladowania jest słynny Pan Waldemar. To fanatyk, który wracając z ostatniego koncertu żałował, że przegapił przez to legendarne derby Pelikan – Pelikan II Łowicz. Wyszukuje egzotyczne przyśpiewki typu „Hej do dna, następna szklanka, mistrz Garbarnia Szczakowianka”, ma historię zbierania biletów sięgającą „Klubu Kolekcjonera” w Telegazecie, jego idolem byli Rafał Siadaczka i Wojciech Małocha, a w arkuszu zapisuje wszystkie mecze, na których był.

Każdy mecz to przygoda, każdy mecz to gorączka

– Jest coś nieracjonalnego w marznięciu na B-klasowych meczach, spędzania całego dnia poza domem, ale jest w tym zarazem coś takiego, co mnie wpędza w gorączkę.

Zapraszamy.

***

Reklama

Jest 9:30, o 11 mecz. Myślę: czeka mnie przygoda. To coś w rodzaju gorączki. Jadę zobaczyć nowe miejsce. Nową drużynę. Nową trasę, może poznać nowych ludzi. Dzisiaj moje weekendy wyglądają przez to inaczej. Kiedyś, jeśli nie jechałem grać koncertu, to zazwyczaj szło się na melanż. W piątek się wychodziło, w sobotę składało do kupy. Tej jesieni w piątek patrzyłem na zegarek – oho, jest wpół do dwunastej, może lepiej położę się spać, to rano wstanę i zdążę na mecz. Zmiana rytmu życia, przynajmniej weekendowego, przynajmniej od marca do listopada. Ale oczywiście czuję się początkującym groundhopperem. Pan Waldemar zamknął sezon z 420 meczami w roku. W porównaniu jestem żółtodziobem, bardzo pokornym żółtodziobem.

Jakbym ci powiedział dziesięć lat temu, że będziesz próbował dorównać panu Waldemarowi, nie uwierzyłbyś.

Nie interesowałem się nawet sportem. Moje kibicowanie ma kilka faz, a dziesięć lat temu trwała faza „nic”. Ale pasja kryje się w bardzo różnych miejscach, także tam, gdzie nigdy byś się tego nie spodziewał. Wycieczki stadionowe mi to pokazały.

Jak wyglądała pierwsza faza?

Kupowanie tydzień w tydzień „Piłki Nożnej”. Na wszystkich ścianach mojego pokoju wisiały plakaty, dopóki nie pojechałem na wakacje, a rodzice pod moją nieobecność nie zrobili remontu. Ważne było też przychodzenie do dziadków na telegazetę. Bajer – przychodzisz we wtorek i możesz sprawdzić jaki padł wynik w sobotę. W kolekcjonowaniu biletów też sporą rolę odegrała telegazeta. Wysyłałeś list na adres TG do „Klubu kolekcjonera”. Za jakiś czas wchodziłeś, a tu twoje ogłoszenie o biletach Petrochemii na wymianę. Przychodziło mi potem kilkanaście listów.

Widziałem w twojej kolekcji ładny bilet z Bolo Oblewskim.

Reklama

Mieli bilety w formie otwieranych książeczek. Mam też bardzo ładny widzewski bilet z reklamą papierosów. 2-3 lata intensywnie wymieniałem się biletami, zbierałem szaliki, miałem też małą kolekcję proporczyków. Wysyłałem też listy do klubów i federacji – tak dostałem choćby podpisane zdjęcie Adama Matyska. Empoli odesłało mi całą paczkę: zdjęcia, podpisy, plakaty, wpinkę.

Screen Shot 12-04-17 at 11.26 AM

JS: Fajną opcją dla kolekcjonerów jest zdobywający na Twitterze popularność hasztag #biletnadziś. Pojawiają się tam prawdziwe perełki DPvdEnvW0AAyVI7

Na pierwszy mecz zabrał mnie świętej pamięci dziadek: 1994 rok, Petrochemia – Warta Poznań, 2:3. Miałem dziewięć lat. Weszliśmy do młyna, zupełnie nieświadomie, bo dla dziadka był to albo pierwszy mecz od wielu lat albo nawet pierwszy w życiu. Chłopaki z młyna zastanawiali się co my tu robimy. Później chodziłem na stadion nieregularnie, tylko jak miałem z kim. Płock to nie Los Angeles, przejazd na drugi koniec miasta nie zajmie ci całego dnia, ale dla dziewięciolatka to wyprawa, a rodzice też nie byli skorzy by puszczać mnie samego.

Kiedy poszedłeś pierwszy raz sam?

Miałem koło 13 lat. Petrochemia, potem Petro, Orlen. Pamiętam kurtki flyersy odwrócone na pomarańczową stronę, wszechobecne flagi z celtykami. Trybuny kojarzyły mi się też nierozerwalnie z zapachem papierosów. Palili wszyscy, kopcenie na całego, dym niósł się po stadionie. Dzisiaj niewyobrażalne, jak ktoś zapali, to przeprosi, odejdzie pięć metrów na bok, a i tak będzie się oglądał na ochronę.

Jak zaczął się Orlen, mi zaczęło się liceum i zaczęły się dziać inne rzeczy niż piłka nożna. Trafiłem w środowisko bardziej alternatywne niż meczowe. Wcześniej siadałem często na miejscu, gdzie był doping, flagi, śpiewy. Trzynastolatkowi to imponowało, ale nie zrobiła się z tego przygoda ultrasowska. Nigdy nie miałem okazji być w środku awantury. Widziałem tylko ganianki pod stadionem, a o ustawkach czytało się później w zinach. Byłem gnojkiem, na którego nie zwracało się uwagi, więc poza wymianą uprzejmości werbalnych nic mnie nigdy nie spotkało. Te wulgaryzmy notabene wydawały mi się wtedy dobrą zabawą. Tak się śmiesznie bawimy w wygrażanie piłkarzom i kibicom drużyny przeciwnej.

Uznałeś w pewnym momencie, że to nie jest śmieszne?

Nie wiem. Tak, doszedłem do wniosku, że nie muszę krzyczeć „sędzia chuj”, chociaż do dziś zdarza mi się krzyknąć „sędzia chuj”, jeśli sumiennie na to pracuje. Zapamiętuję też komiczne, osobliwe przyśpiewki stadionowe. Z czasów płockich pamiętam skierowaną do prezesa Petrochemii, Konrada Jaskuły: „Konrad Jaskuła, to stara kurwa i rura”. Śpiewali ją wszyscy, starsi i młodsi, nie wiem z czym sobie zasłużył. Może ci, co przychodzili z zakładu, mieli do niego osobiste pretensje. Lżony był regularnie.

Wciąż nie jest to wysoki poziom wyrafinowania. Wolę „Szczakowianka Jaworzno, jedno kino, jedno rożno”.

„Hej do dna, następna szklanka, mistrz Garbarnia Szczakowianka”. W Płocku śpiewano „My kibice z Płocka, wódka nam nieobca”. Jakiś czas temu Broń Radom śpiewała w Warszawie na swoich sąsiadów „Radomiak Radom, chuj w dupę jebanym dziadom”. Myślę sobie – dobra, nie będę tego śpiewał, nie moja bajka, ale… rozkłada bezpośredniością. Ostatnio grał Drukarz z Olimpią i zaintonowano melodię Michaela Jacksona „You Are Not Alone”, ale w wersji z pretensjami do sędziego. Jakie rzeczy muszą się dziać w głowach, żeby takie coś opakować melodią Michaela Jacksona? Koronkowa robota. Ostatnio bardzo ciekawe rzeczy robią chłopaki i dziewczyny z AKS Zły, bo oni przyśpiewki układają spontanicznie i z dużą finezją. Parę dobrych, niestandardowych rzeczy już tam usłyszałem, włącznie z „Felicita” Ala Bano i Rominy Power. Świetnie jest np. „Zły na stadionie, i w ataku, i w obronie, zły na stadionie” pod rytm z „My love is my power, i got strong beliefs”. Jednej rzeczy, krzykniętej raz, ale w sposób najcięższy, nie zapomnę nigdy. Siedziałem na Kamiennej na którymś ekstraklasowym meczy Polonii, kiedy ktoś rzucił w stronę sędziego klątwę „Żeby ci się kobita w łóżko zesrała!”. To był filmowy moment. Rozmowy przycichły, gdzieś rozpłakało się dziecko, ptaki siedzące na dachu poderwały się do lotu. Jak w westernie. Pozdrawiam tego człowieka, jeśli to czyta. Nigdy już nie byłem taki sam.

Wychowując się w Płocku miałeś płockich idoli, czy jednak sięgałeś do gwiazd?

Lokalnie. Pierwszym idolem Rafał Siadaczka, najlepszy piłkarz i strzelec pierwszego płockiego sezonu w ekstraklasie. Drugim Adam Majewski, płocki pupil, wychowanek, wiadomo było, że Adaś to nasz chłopak, walczak, pewnie pod stadionem się wychował, a na stadionie urodził. Później byli Paweł Miąszkiewicz, a także Wojtek Małocha. Małocha miał taki sezon w I lidze, kiedy Petrochemia awansowała, a on do spółki z nieżyjącym już niestety Markiem Jakóbczakiem ładowali co kolejkę kilka bramek. Jak przyjeżdżało KSZO, dostawało siódemkę i wracało do domu. Był też oczywiście Artur Sejud, który strasznie długo grał w Płocku. Niewysoki jak na bramkarza, ale zajebiście skoczny, zajebiście waleczny. Później nastał moment, kiedy Orlen stał się objazdowym cyrkiem. Piłkarze wymieniali się co rundę. Fajnie, że przyszedł Waldemar Adamczyk czy Mariusz Nosal, ale byli też Mila, Madej czy Saganowski, a niewiele z tego wynikało. Na Irka Jelenia już się nie załapałem, bardziej w głowie miałem koncerty, muzykę, wychodzenie na piwo.

Jak bardzo się odciąłeś?

Oglądałem mecze kadry i puchary w TV. Wiedziałem kto jest mistrzem Anglii, kto wygrał Serie A, czyli rzeczy, których nie wiem teraz, bo mnie to nie interesuje. Ten futbol jest tak odrealniony, że nie potrafię się tym zajarać.

Co ci się nie podoba w wielkiej piłce?

Te postacie są tak odległe, że aż nierealne. Szanuję ten futbol – grają profesjonaliści, wybitni zawodnicy, na trybunach jest mnóstwo ludzi, którzy często tworzą ciekawy oprawy. Jak zdarzy mi się mecz w szóstej lidze, a potem znajomi wyciągną mnie na oglądanie Manchesteru United do knajpy – oni bardziej oglądają, ja bardziej piję piwo – to widzę, jaka jest przepaść poziomu.

I mimo to cię nie wciąga?

Nie, bo poziom absolutnie nie jest kluczowy. Nie jestem „against modern football”, jestem po prostu wyraźnie obok współczesnej piłki na poziomie „pro”. Chodzę na mecze obserwować miejsca i ludzi. To jest nawet pewnego rodzaju przygoda socjologiczna, ale też nie róbmy z tego chłopomanii, że przychodzę przyglądać się dziwnym ludziom – tak nie jest, po prostu pociąga mnie w piłce zupełnie co innego niż jej poziom, a tego czego szukam dostarczają niższe ligi. Chciałbym wejść na znacznie wyższy poziom ich znajomości, bo jak pan Waldemar mówi, że ten piłkarz Kamionka nie powinien grać w Kamionku, tylko trzy ligi wyżej, wymienia go z nazwiska, przedstawia całą karierę, opatrzy ją trzema anegdotami, to wiem jak mi jeszcze wiele brakuje.

Ile pracy cię czeka by dorównać panu Waldemarowi.

Tak, właśnie pracy. To kupa czasu spędzonego. Pan Waldemar jak przychodzi na mecz, wita się z trenerem, a piłkarze kłaniają się panu Waldemarowi.

Raz spotkałem pana Waldemara w Chrząstawie. Bez cienia ironii lub przesady: udzielił wypowiedzi trzem portalom i rozdał kilka autografów.

Absolutnie zasłużona chwała i zainteresowanie. Oglądanie meczu z panem Waldemarem to przeżycie. Nie wiesz do końca gdzie zmierza jego anegdota, wije się w różnych kierunkach, a na końcu okazuje się, że trafia w sedno. To doskonały opowiadacz.

Jak wróciłeś na stadion po latach niebytu?

Byłem kilka razy w międzyczasie, choćby na takim hicie jak Wisła Płock – Górnik Zabrze w I lidze, ale przełomem był telefon od kolegi, kibica Legii, który zadzwonił i powiedział: „Kuba, chodźmy na Polonię, grają z Lechią”. To oddany sympatyk Legii, ale nie ma w nim cienia kibicowskiego szowinizmu. Kibicuje w starym stylu – lubi pójść na jeden, drugi, trzeci warszawski klub. Na meczu kibice KSP pokazali oprawę z postaciami Pinky’ego i Mózga: „Móżdżku, co będziemy robić dziś wieczorem”. Kreatywne, zabawne. Bardzo wyśmiane przez kibiców Lechii. Zacząłem chodzić, podobał mi się ówczesny klimat Polonii.

polonia_warszawa_oprawa_lechia_jesien09_470

Fot. KSPPolonia.pl

Co rozumiesz przez „ówczesny klimat”?

Ten, który z biegiem lat uległ poważnym zmianom. To temat na inną rozmowę i pewnie nie ze mną, zwykłym piknikiem. Polonia jest i ma swoich kibiców, chociaż zmienili się oni przez tych kilka lat dość wyraźnie.

Po spadku Polonii złapałeś bakcyla niższych lig?

Wcześniej dzięki internetowi odkryłem, że piłkarska Polska ma do zaoferowania o wiele więcej niż pierwsze trzy poziomy. Pierwszym źródłem wiedzy był serwis Mogiela, 90minut, ponieważ mogłeś sprawdzić wyniki. Spływały szybciej, wolniej, ale mogłeś być na bieżąco z tym, co się dzieje w krakowskiej C klasie. Drugim punktem zwrotnym dla szerokiego pojmowania niższych lig w Polsce, chyba wszyscy się zgodzą, były podróże Radka z Kartoflisk. Cofnąłem się do jego pierwszych filmików ostatnio. Jeszcze bez komentarza, z bardzo oszczędnym montażem, np. relacja z derbów gminy Mińska Mazowieckiego – Mazovia kontra Victoria Kałuszyn. Ciekawe ile osób pięć lat temu było w szoku, że niedaleko Warszawy na piątym poziomie odbywa się mecz z dobrą frekwencją, dopingiem, flagami, pirotechniką. Radek przebił się ze świadomością, że niższe ligi to nie jest jakaś mityczna rzecz, tylko faktycznie możesz wsiąść w tramwaj, pociąg, i wejść w ten świat. Odpowiednio podlał to humorem, lepszym, gorszym (śmiech).

Zawsze na niższych ligach zdarzy się coś wesołego, taka prawda.

Trochę tez Radek i jego goście narzucają pewną narrację i wiem, że niektórym osobom z klubów i środowiska groundhopperskiego to się nie podoba. Jest na jego filmach szyderka, strzał lądujący na aucie, nie w bramce. Ktoś może to widzieć jako: robią sobie kpiny. Natomiast ja tego tak nie odbieram, że oni przyjeżdżają i drą łacha. Mówią o tych drużynach, pokazują je, także przecież przepiękne bramki i emocje. Mnie to złapało – kurde, ale to musi być zajebista sprawa.

Nikt nie stworzył takiej platformy promującej niższe ligi niż Radek. Jak podlejesz to żartem, wciągniesz nowe osoby. Myślę, że niektórym brakuje ciut dystansu.

No więc właśnie, nawet jeśli czasem są żarty mniej wybredne, to całość jest zajebiście przydatna. Poszedłem na Gwardia – Legion. Swoją drogą podobno w budynku wciąż jest zamknięty Puchar Polski sprzed sześćdziesięciu lat, stoi tam zamknięty, bo budynek zapieczętowano. Poszedłem, mimo pogody takiej, jaka jest teraz.

Idealna, żeby stać na dworze i przyglądać się innym.

Absolutnie taka, żeby robić cokolwiek innego, niż być na meczu. W Gwardii bronił o ile dobrze pamiętam drugi z braci Szczęsnych, na trybunach siedziało paru dziadków, po których widziałeś, że przychodzą tu od sześćdziesięciu lat, a będą przychodzić dopóki ich nie zmorzy życie. Prócz nich paru chłopaków z tornistrami, którzy wyszli na papierosa lub wagary, no i ja.

To była miłość od pierwszego wejrzenia?

Nie, raczej hasło – kurde, może do tego kiedyś wrócę. Później poszedłem na Drukarz – PKS Radość, na KS Bednarska w B klasie, ale znowu były to epizody. Regularnie natomiast chodziłem na Polonię rocznika 1995, gdy miała fajny rajd w regionalnym pucharze Polski. Mieszkałem wtedy rzut beretem od Konwiktorskiej i chodziłem na wszelkie mecze, Młodą Ekstraklasę, juniorów, chyba raz poszedłem nawet na trening. Był to rocznik, po którym wiele sobie obiecywano, ale z którego ostatecznie chyba nikt na dobre nie zaistniał na szczeblu centralnym – jeden Igor Sapała w barwach Piasta strzelił gola na Łazienkowskiej, symboliczna historia. Wtedy natomiast fajnie im szło, choć to dzieciaki grające z dorosłymi. Pamiętam jak zagrali z Canalem+ Warszawa, który miał w składzie Kazka Węgrzyna, Brzęczka, bodajże też Dziewickiego. KSP wygrało 6:1. E następnym sezonie pucharu okręgowego graliz ETV Warszawa i wygrali 29:0. Oglądałem mecz, a wróciłem do domu i musiałem sprawdzić wynik, bo się pogubiłem. Pytałem nawet piłkarzy, ale oni też się pogubili.

Jak w ogóle wygląda taki mecz?

Gol, piłka na środek. Chwila kotłowaniny, kolejny gol. I tak dwadzieścia dziewięć razy.

Emocje niesamowite.

Sięgały zenitu. Jedni grali w piłkę, drudzy walczyli ze swoimi ograniczeniami fizycznymi. Tamta Polonia dotarła do finału, przegrała, ale po drodze zobaczyłem drużyny typu Wicher Kobyłka. Przekonałem się, że w niższych ligach nie występują ludzie chromi, którzy kopią się po czołach, tylko faktycznie coś potrafią. Przełomem był dla mnie chyba koniec sezonu 2016/2017. Zdarzył mi się weekend, podczas którego poszedłem na cztery mecze. Bodajże najpierw Drukarz – Olimpia, potem AKS Zły – PKS Radość, następnego dnia rano Marymont, a popołudniu Polonia. Nakręciło mnie to strasznie, kończył się mecz Polonii, a ja myślałem – kurde, szkoda, że runda się kończy.

Na początku nie kojarzyłem nikogo, tylko pana Waldemara, bo pan Waldemar był wszędzie. W trwającym sezonie to się zaczęło zmieniać. Wchodzisz na mecz, o, to jest ten, który był ostatnio tam. Ten stoi z dwoma innymi, których poznajesz. Zanim się obejrzysz, a jest jak na Ursusie ostatnio, gdzie staliśmy w ośmiu stałych bywalców warszawskich lig, prawdziwy zlot. Ja to wciąż traktuję jako terminowanie u boku ludzi, którzy widzieli dziesięć razy więcej ode mnie, widzą Bednarską dziesiąty raz ostatnich dwóch sezonach, potrafią wymienić część składu Rządzy Załubice. Bardziej słucham niż mówię, czegoś się o tej Rządzy dowiem. Mecze dało mi fajne poczucie, że warto kibicować warszawskiej piłce. To nie kibicowanie konkretnym drużynom, tylko całej idei. Wchodzisz bez bagażu „nasi muszą wygrać”, bez zastanawiania się czy Hutnik wciśnie Sokołowi Serock pięć bramek. Nie wkurwisz się bez względu na wynik. Wkurwić cię może tylko to, że ktoś grał nie fair.

To fajne historie, że chce im się poświęcać czas, energię, a nierzadko pieniądze, by ta piłka na niższych szczeblach istniała.

Warszawa absolutnie nie wspiera seniorskiego sportu. Młodzieżowy jest bardzo wspierany, są dofinansowania z władz, ale nie dotyczy to seniorów, co jest głęboko smutne. Chłopakom od „Skarbów miasta” mówiłem, żeby wysłali po egzemplarzu każdej radzie dzielnicy, żeby taki Mokotów poczytał sobie jaki ma stan piłkarstwa: jeden UKS Siekerki gra na drugim końcu miasta, bo na Mokotowie nie ma gdzie. Legia zdaje się administracyjnie co prawda jest na Mokotowie, ale nie zmienia to faktu, że mówimy o dużej dzielnicy, niemającej zupełnie piłki na niższych szczeblach.

Ile ludności ma Mokotów?

Ćwierć miliona bodajże.

A mówi się, że Piła to największe miasto bez piłki w Polsce.

To powinien być wyrzut, kamień w bucie, ale z drugiej strony nie ma absolutnie nacisku społecznego. Za Siekierkami stanie dwieście osób. Dla osoby starającej się o głosy na Mokotowie…

Lepiej wyremontować przystanek.

Albo zrobić szkolne boisko. I fajnie, że dzieciaki mają gdzie grać, z drugiej strony czy to musi wykluczać wspieranie seniorskiej piłki? Jesteśmy na Żoliborzu, nieopodal jest Marymont. Trwa akcja zbierania podpisów, żeby rada dzielnicy zajęła się pięknym, a totalnie zaniedbanym obiektem.

Areną słynnego meczu Kartofliska – Ulubiona.

Byłem na tym meczu i okazało się, że na ten stadion może przyjść kilkaset osób i robi się ekstra atmosfera. Z drugiej strony, te kilkaset osób siada na własną odpowiedzialność i nie ma pewności, że nic im nie spadnie na głowę. Obiekt otoczony jest czerwoną taśmę, zdaje się na alibi, w razie gdyby faktycznie komuś coś spadło na łeb.

Tańsze i wygodniejsze.

Boisko otoczone czerwoną taśmą, brak światła w pokoju sędziowskim, fatalne szatnie. Czy to przynosi dzielnicy chlubę? Ale we władzach prawie nikogo to nie obchodzi, chociaż ostatnio dobrą robotę wykonało „Miasto Jest Nasze” i za to im chwała. Zresztą, wszystkich należy odesłać do „Skarbów miasta”, bo chłopaki wykonali tytaniczną pracę, żeby powyciągać historie, o których wielu nie miało pojęcia.

Która najbardziej cię zaskoczyła?

Historia Gromu Warszawa. Dla mnie to był jeszcze jeden warszawski klubik, podczas gdy oni mają bardzo mocne związki z domami dziecka, więc jest to inicjatywa mocno społeczna. Organizują dla dzieciaków związki, pomagają im wejść w życie. Ładna jest też historia Amigos Warszawa. Wciąż gra tu trzech facetów, którzy zakładali klub dwadzieścia lat temu.

Prawdziwi amigos.

Nie wytykając wieku, panowie witający się z piątą dekadą życia, a wciąż grają. Albo niezwykle ciekawe jest jak niewiele klubów formalnie ma własne boiska. Większość gra na wynajmowanych bądź miejskich, niby u siebie, ale nie u siebie. Polonia gra na stadionie, który jest tradycyjnie ich, ale formalnie to OsiR. Tymczasem Przyszłość Włochy czy Okęcie Warszawa, zapomniane przez świat, mają własne obiekty – być może zresztą właśnie dlatego. Jest taki stadion nazywany „Klatka arena”, gdzie gra Grom. To znienawidzony obiekt warszawskich groundhopperów, nic tam nie widać, fatalnie położony i ze sztuczną murawą. I w takiej klatce gra aktualnie choćby Gwardia Warszawa, mająca przecież swój zasłużony obiekt. Na drugim biegunie Hutnik. Czułem się tam jak na pikniku sąsiedzkim. Widać, że wiele znaczy dla Bielan i tutejszych mieszkańców. Zawsze grają o 11, to tradycja z dawnych lat, stały punkt, o którym wszyscy wiedzą. Kibiców bywa więcej niż np. na Zniczu. Hutnik jest dla mnie wzorcowym klubem jeśli chodzi o działalność osiedlowo-dzielnicową. Podpisali teraz porozumienie z radą dzielnicy, skupiają wokół siebie okoliczne firmy – tak to powinno funkcjonować. Oczywiście może być im nieco łatwiej, bo tu przecież była nawet II liga, poważna piłka, poziom centralny. Ale przetrwanie tradycji nie zawsze jest takie łatwe, u nich się sprawdza.

W tej rundzie masz na liczniku czterdzieści meczów.

40. meczem miał być Stomil – Wigry; pojechaliśmy, ale został odwołany. Pracuję weekendowo, jeździmy, gramy koncerty, więc jest to jakimś konfliktem dla mnie. W sierpniu chyba nie byłem na żadnym meczu, festiwal jeden, drugi, trzeci, jak wracałem, to dzień po meczu. Ale we wrześniu miałem więcej czasu to obejrzałem ze dwadzieścia. Robiłem składanki: trzy jednego dnia, trzy drugiego. Jak dojechać, gdzie można się wybrać, czy zdążę czy nie zdążę, gdzie gra drużyna, której jeszcze nie widziałem. Zresztą wyobraź sobie, że staram się odtworzyć listę wszystkich meczów, na których byłem przez 23 lata chodzenia na stadiony.

Screen Shot 12-04-17 at 12.17 PM

stoil

Masz zeszyt?

Arkusz w Google, gdzie zapisuję daty, wyniki, stadion. Jak jest relacja z meczu, to wklejam link, żeby nic nie zgubić. Na czerwono zaznaczam, że pierwszy raz widzę daną drużynę lub stadion. Dość już pogubiłem, pewnych rzeczy z przeszłości nie odtworzę.

Poważnie podchodzisz do tematu.

Bo zdałem sobie sprawę ile mi przepadło przez nonszalancję, ale skąd jako dwunastolatek mogłem wiedzieć, że za dwadzieścia lat będzie mi potrzebne wiedzieć, że byłem na tym i na tym meczu? Czterdzieści meczów jest teraz, ale w takim tempie za półtora roku mam nadzieję, że będzie dwieście. Nikomu tego nie pokazuję, to jest wyłącznie dla mnie, nie chwalę się tym.

W sumie do czego ci to jest potrzebne?

To tak jak ludzie sobie robią zdjęcia z wycieczek czy piszą pamiętniki. Otwierasz i widzisz, że w sierpniu 1997 byłeś na wakacjach w Mielnie. Ja bym mógł otworzyć i wiedziałbym, że widziałem na żywo Darka Kosełę na boisku w Płocku. Ale przyznaję – nie jestem w stanie do końca racjonalnie tej potrzeby wytłumaczyć.

Jest w tej pasji ogółem coś nieracjonalnego.

Tak, jest coś nieracjonalnego w marznięciu na B-klasowych meczach, spędzania całego dnia poza domem, ale jak mówię – jest w zarazem tym coś takiego, co mnie wpędza w gorączkę. Przychodzi weekend, a ja nerwowo przeglądam RegioWyniki, a także strony mazowieckiego ZPN, o którym można wiele powiedzieć, ale godziny meczów i adresy mają rozpisane bardzo dobrze.

Jak opowiadasz znajomym ze środowiska muzycznego o swojej pasji, co mówią?

Raczej nie opowiadam. Mam sukcesy, czyli wyciągnięcie parę osób na mecz, to zawsze fajna sprawa. Nawet moja narzeczona czasem chodzi ze mną na mecze jak jest ciepło – przy zimnej pogodzie nawet nie proponuję, musi być minimum dwadzieścia na plusie. Ale na Hutniku jej się podobało, powiedziała, że piękny obiekt.

Innymi słowy przekonałeś się, że skoro potrafi docenić obiekt Hutnika, warto z nią spędzić resztę życia.

(śmiech). Zobaczymy, nie ukrywam, że pewne emocje budzi fakt, że jest weekend, ja jestem niby w domu, ale mnie jednak nie ma. Jest wspólne życie, są obowiązki domowe, ogólnie pojęte „życie poza piłką”, tymczasem ja rzucam błagalne – ale Drukarz gra, muszę wyjść. Niemniej staram się tak żonglować czasem, żeby wszystko móc pogodzić.

Zabierz ją na Klatkę, będziesz pewien czy dobrze wybrałeś.

Była, zmarzła strasznie i niestety nie wiem czy tam wróci. Nie ma się czym pochwalić na klatce, na Drukarzu można chociaż po parku przed meczem pospacerować. Ale wiesz, nie potrzebuję też, żeby wszędzie ze mną chodziła, wiem, że piłka nie jest jej pasją i nie będzie. Szereg razy była ze mną na Polonii i w kilku jeszcze miejscach, ale to ma raczej charakter wycieczek, bo moja wybranka lubi podobnie jak ja odwiedzanie nowych, ciekawych miejsc.

Dużo musiałeś żonglować terminami w pracy?

Zdarzało się wracać po dwudniowej trasie, zostawiać rzeczy w domu i jechać na mecz, bo wiedziałem, że jeszcze zdążę obejrzeć np. A klasowe rezerwy Polonii na bocznym boisku przy Konwiktorskiej. W zeszłą niedzielę odbyły się derby Łowicza pomiędzy Pelikanem i Pelikanem II. Bardzo miałem ochotę się wybrać. Trzy razy przekładano już termin.

Choć tu drużyny z jednego klubu.

Pierwsza odpadła przez pogodę, druga, bo była idiotyczna – związek wyznaczył środę o 13, choć przecież większość zawodników pracuje, uczy się. W końcu udało im się zebrać teraz, ale ja wtedy akurat mijałem Dąbrowę Górniczą wracając z koncertu. Szkoda.

Widać, że chcesz się w to wciągnąć.

Chcę, nie pamiętam, kiedy ostatnio coś tak mnie wciągnęło. Poprzednio taką pasją było chyba wejście w muzykę. Otworzyły się duże możliwości turystyczno-sportowo-towarzyskie. Każdy mecz to spotkanie, przestoimy, przegadamy, wypijemy piwo przed meczem lub po meczu.

Jak jeździsz z zespołem, nie myślałeś, żeby tego połączyć?

Nie ma tak czasu, jeździmy i oglądamy pokoje hotelowe i kluby muzyczne. Tymczasem teraz byłem na Warmii Olsztyn. Obiekt, że można się rozpłakać, zdewastowany, smutny wrak stadionu. Przeszliśmy się po Zatorzu. Nigdy bym takiego Olsztyna nie zobaczył. Albo jak pojechałem do Mińska Mazowieckiego. Byłem tam wcześniej na koncercie, teraz na meczu. I zgadnij kiedy mogłem spokojnie zrobić rundkę po mieście, zobaczyć co się dzieje w parku, znaleźć fajną knajpę „Tawerna”, gdzie siedzieli wędkarze, którzy właśnie wrócili z porannego łowienia. Jadę na wycieczkę, moim celem jest mecz, ale przy okazji zawsze się coś zobaczy. Myślę coraz częściej, żeby połączyć groundhopping z koncertowaniem. Mam wtedy pokryty jeden przejazd i hotel przynajmniej na jedną noc. Można zostać dzień dłużej, pójść na mecz. To coraz głośniejsze myśli: wracałem ostatnio z Katowic i miałem w głowie, że o 16 gra Raków z Puszczą Niepołomice. Myślałem, czy by nie zrzucić się po drodze, a wrócić nocnym pociągiem. Ale ostatecznie byłem zbyt zmęczony wyjazdem, niemniej to się jeszcze może wydarzyć.

Koniec rundy przyjąłeś z dużym smutkiem.

Tak. Co teraz? Kilku kolegów wyciąga mnie na coś pod dachem, ale na razie nie widzę tego. Śmiałem się, że kiedyś zwiastunem zimy była choinka, teraz pierwsze relacje Kartofliska.pl z meczów futsalowych.

Co tracą ludzie, którzy oglądają tylko ligi zagraniczne w telewizji?

Tracą turystyczną przygodę, możliwość poznania swojego miasta lub regionu od innej strony. Ja byłem kilka lat temu taki sam. Wokół mogą być miejsca, ludzie i historie, z których nie zdajesz sobie sprawy, a mogą cię porwać. Ale myślę, że ciężko będzie przekonać takie osoby, za wielki będzie przeskok między poziomem czysto piłkarskim, do jakiego są przyzwyczajeni, można powiedzieć – na którym są wychowani. Łatwiej zrobić przeskok z Wisły Płock, Polonii niż Barcelony lub Realu. No, chyba, że ktoś ceni zaangażowanie, bo tego na niższych ligach jest mnóstwo. Poniżej trzeciej-czwartej ligi pieniędzy nie dostajesz za grę, prawdopodobnie jeszcze dokładasz, bo w prawie każdym klubie są składki. Oprócz tego, że na grze nie zarabiasz, to jeszcze poświęcasz swój czas i energię. To potem widać na boisku. Ci goście nie odstawiają nogi, nie ma tak, że komuś się nie chce. Jakby mu się nie chciało, w ogóle by nie przyjechał. Nikt z nudów tego nie robi. To, że ktoś cieszy się ze zwycięstwa w A klasie jakby wygrał Puchar Mistrzów nie jest ani udawane, ani na wyrost. Tu nikt nie ma innej motywacji, niż wygrać. To jest ta jedyna.

Leszek Milewski

Napisz do autora

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

5 komentarzy

Loading...