Reklama

Z garażu w Lesznie prosto na podium 1/2 Ironmana w Afryce, czyli Aga Jerzyk i jej barwne historie

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

28 listopada 2017, 17:29 • 12 min czytania 9 komentarzy

Agnieszka Jerzyk to bez dwóch zdań najlepsza polska triathlonistka. Na igrzyskach w Londynie zajęła 25. miejsce, w Rio de Janeiro była 22. Teraz zamierza skupić się na dłuższych dystansach, a jej celem jest znalezienie się w czołowej piątce zawodniczek na MŚ Ironman na Hawajach w 2020 roku. Po jakim wypadku Aga musiała użyć laseru, by usunąć blizny? Z kim w Hiszpanii spędzała święta? Dlaczego na bierzmowaniu wybrała imię Olimpia? Za co ma pretensje do Polskiego Związku Triathlonu? Zapraszamy do lektury. 

Z garażu w Lesznie prosto na podium 1/2 Ironmana w Afryce, czyli Aga Jerzyk i jej barwne historie

Rozcięta warga, wybity ząb, osiem szwów na twarzy. Przypomnij po jakim wyścigu prezentowałaś się tak „efektownie”.

W 2015 roku wzięłam udział w imprezie w Turcji, czyli w jednym ze startów kwalifikacyjnych do igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Miałam zamiar zdobyć tam sporo punktów, niestety na rowerze podbiło mi koło, gdy wjechałam w dziurę. Nie opanowałam maszyny i cały impet uderzenia poszedł na twarz. Lała się krew, nie wyglądało to za wesoło, więc oczywiście nie ukończyłam zawodów.

Triathlon bywa pełen niespodzianek. W wodzie można się zachłysnąć, na rowerze zaliczyć wypadek, a podczas biegu skurcze, tak to już bywa w tej dyscyplinie. Dobrze, że mi takie sytuacje zdarzają się rzadko. Trenuję od 12 lat, mam nadzieję, że to mój pierwszy i ostatni poważny upadek. Tuż po nim bałam się, że na jakiś czas stracę swój znak rozpoznawczy, czyli szeroki uśmiech. Na szczęście udało się go przywrócić w miarę szybko.

Nie obyło się jednak bez laserów, które pomogły ci z bliznami.

Reklama

Tak, ale zabiegi też podporządkowałam pod sport. Po laserach nie mogłam pływać przez trzy dni, więc starałam się rozplanowywać zabiegi tak, żeby jak najmniej ucierpiał na tym triathlon. Generalnie udało się usunąć prawie wszystkie blizny, coś tam jeszcze zostało mi nad wargą, ale żeby to dojrzeć, trzeba się nieźle we mnie wpatrywać (śmiech).

Jaka była pierwsza myśl po wypadku?

Byłam zła, że coś takiego wydarzyło się na zawodach rangi Pucharu Świata i że wyeliminowało mnie z kolejnego występu, w Korei Południowej. To moje ulubione miejsce do startowania.

22365259_1579444112078980_6967985541118849604_n

Triathlonistki to prawdziwe twardzielki?

Na takie miano zasługują wszystkie dziewczyny, które uprawiają sport. My także, bo treningi zajmują wiele godzin, dlatego wymagają poświęceń. Przed igrzyskami w Londynie byłam na dwumiesięcznym obozie w Sierra Nevada w Hiszpanii. W związku z tym spędziłam tam święta Bożego Narodzenia, co było dla mnie trudne, bo jestem bardzo blisko ze swoją rodziną. Z Polaków byłam tam tylko ja i trener Paweł Barszowski, w wigilię towarzyszyli nam jeszcze hiszpańscy pływacy i futboliści amerykańscy. Plus kucharze i obsługa ośrodka, znałam ich doskonale, bo byłam w nim z piętnaście razy. Co ciekawe, główną potrawą podczas wieczerzy były… pieczone ziemniaki, u mnie w Lesznie w święta je się jednak co innego.

Reklama

Spędzasz ze swoim trenerem sporo czasu, rozumiem, że zdarzają wam się kłótnie?

Tak, kilka razy powiedział już, że nie będzie mnie prowadził. Przeważnie gniewamy się na siebie tak ze dwa dni, a potem dalej robimy swoje (śmiech).

Generalnie to mamy zupełnie różne charaktery. Trener Barszowski jest zamkniętą osobą, nie przepada za towarzystwem, z kolei ja jestem mega otwarta, lubię np. ćwiczyć w grupie, dlatego gdy chciałam pojechać na obóz wojskowy z dziewczynami, to nie był zachwycony. Uznał, że towarzystwo będzie mnie rozpraszać, a tak nie jest, dla mnie zawsze najważniejsze będą trening i zawody.

Jedną z najistotniejszych imprez, w jakich brałaś udział, były igrzyska olimpijskie w Rio. Mówiłaś przed nimi, że chciałabyś zająć miejsce w pierwszej dziesiątce, skończyło się na 22. pozycji.

Od czasu igrzysk w Londynie poziom triathlonu bardzo poszedł w górę, więc tak naprawdę mogę być zadowolona z tego startu. W Anglii zajęłam 25. miejsce, w Brazylii chciałam je poprawić i udało się. Ale szkoda, że po rowerze nie byłam w pierwszej grupie zawodniczek, które ruszyły na bieg. On jest moją najmocniejszą stroną, więc wtedy mogłabym liczyć na tę dziesiątkę.

Dwa olimpijskie starty wspominam zupełnie inaczej. Londyn to dla mnie debiut, który wiązał się z olbrzymią koncentracją przed startem. Gdy przekraczałam metę na igrzyskach, było to dla mnie najlepsze uczucie w życiu – spełniłam w końcu swoje marzenie, czyli ukończyłam największą imprezę świata. Ja naprawdę o niej śniłam, do tego stopnia, że na bierzmowaniu wybrałam imię Olimpia.

Z kolei w Rio czułam głównie olbrzymią radość wynikającą z faktu, że tam jestem i dumę z powodu tego, że startuję w Brazylii jako jedyna przedstawicielka polskiego triathlonu. Oczywiście marzyłam tam o medalu, ale wiem też, że krążek nie był w moim zasięgu, inne dziewczyny były po prostu za dobre.

20882293_1533708639985861_1512039679098279030_n

W sumie to przykre, że z tak dużego kraju jak Polska na igrzyska jedzie jeden triathlonista.

To prawda. Żałuję, że do Rio nie poleciała Maria Cześnik, która była blisko wywalczenia kwalifikacji. Gdyby wystartowała na IO, na pewno czułabym jeszcze większą mobilizację podczas przygotowań. Myślałabym o tym, że na igrzyskach chcę ją pokonać, a tym samym być najlepszą Polką. Takie wizje nakręcają człowieka do jeszcze cięższych treningów.

Mam nadzieję, że polski triathlon pójdzie w końcu do przodu. Od jakiegoś czasu panuje spory boom na tę dyscyplinę, uprawia ją sporo świetnych amatorów, być może ich dzieci, wychowywane w atmosferze tego sportu, wyrosną za 5-10 lat na zawodowców na wysokim poziomie? Oby tak się stało. Do tego potrzeba jednak lepszego systemu szkolenia. Widziałam jak trenują dzieciaki w Australii czy Nowej Zelandii, myślę, że nasza młodzież jest na razie daleko za nimi.

15 stycznia skończysz 30 lat. Dla sportowca to dobry czas do pierwszych podsumowań. Jesteś zadowolona z tego, co na razie osiągnęłaś?

Jeśli chodzi o starty na dystansie olimpijskim, to tak. Cały czas jestem numerem jeden w Polsce, mimo tego, że robię się coraz starsza, nie daję się przegonić innym dziewczynom, co oczywiście mnie cieszy (śmiech). Moja droga w triathlonie absolutnie nie zmierza jednak do końca. Mam nowy cel, chcę zaistnieć na dłuższych dystansach, chcę pokazać, że potrafię ścigać się na pełnym Ironmanie.

Zanim porozmawiamy o przyszłości, chciałem wrócić do tego, co było. Zostałaś mistrzynią świata i Europy do lat 23, zapewne marzyłaś wtedy o tym, że i w seniorach będziesz walczyć o medale z najlepszymi.

Oczywiście, szczególnie, że w przeszłości często zdarzało się tak, że dziewczyny, które sięgały po tytuł w kategorii U-23, stawały potem na podium „dorosłych” MŚ. Przykładem jest choćby Szwedka Lisa Norden, która zresztą po tym jak wygrałam ME przyszła i mi pogratulowała. To była dla mnie duża mobilizacja, podobnie jak fakt, że zdobyła srebro na IO w Londynie.

Dlaczego nie poszłam w jej ślady? Powodów jest kilka: za długo trenowałam sama, nie miałam w Polsce konkurencji, co nie pozwalało mi wskoczyć na wyższy poziom, poza tym w drugiej i trzeciej klasie gimnazjum, gdy wzięłam się za lekkoatletykę, przestałam pływać. W tych latach życia robi się w basenie największy kilometraż, mnie to ominęło. W seniorach moje pływanie było w związku z tym słabsze, na olimpijce traciłam za dużo do najlepszych dziewczyn, wychodziłam z wody sporo za nimi, co automatycznie ograniczało na krótkim dystansie moje szanse w walce o najwyższe pozycje. Wiesz, ja włożyłam strasznie dużo pracy w to, żeby polepszyć swoje pływanie. Udało się, na początku startów z czołówką traciłam do najlepszych dziewczyn w wodzie 2,5 minuty, w Rio było to 49 sekund.

Żeby poprawić pływanie jeździłam codziennie przez ponad pół roku z Leszna do Poznania do trenera Michała Szymańskiego, który współpracuje choćby z Kacprem Majchrzakiem czy Konradem Czerniakiem. To były ciężkie, ale efektywne zajęcia.

19025199_1456435814379811_5698278986258871556_o

Bywało, że miałaś dość?

Nie, bo ja kocham ćwiczyć, serio. Nie wiem, czy o tym słyszałeś, ale przepuściłam w życiu… jeden trening. Nie mogę zdradzić dlaczego, ale powiem, że nie z lenistwa, tylko przez ważną, prywatną sprawę.

Na dystansie olimpijskim zdarzały ci się pojedyncze sukcesy – w zeszłym roku w maju zajęłaś m.in. drugie miejsce podczas zawodów Pucharu Świata w Huatulco.

Strasznie nie lubię startować w Meksyku, bo tam panuje duża wilgotność, co mnie zabija. Ale też wiedziałam, że muszę tam zająć wysoką pozycję, żeby zdobyć punkty w rankingu olimpijskim. Chciałam wywalczyć kwalifikację do igrzysk jak najszybciej, żeby w ostatnich tygodniach przed nimi skupiać się już na treningu, a nie na czymkolwiek innym.

Przed startem kombinowałam tak: będzie ciepła woda, więc popłyniemy bez pianek, co jest moim atutem. Podobnie jak ciężka trasa rowerowa, bo ja po prostu dobrze się na takich czuję. Jedynym minusem był bieg w upale – temperatura wynosiła tam 34 stopnie. Ale jak już po etapie kolarskim byłam w pierwszej grupie, to jakoś poniosło mnie na biegu i dałam radę, chociaż ta druga pozycja była dla mnie szokiem, nigdy wcześniej ani później nie byłam tak wysoko w Pucharze Świata.

Za to w jeszcze bardziej prestiżowych eliminacjach do MŚ w 2014 Yokohamie zajęłaś świetną, trzecią pozycję.

Zawody ułożyły się dla mnie pomyślnie, ponieważ na odcinku rowerowym wszystkie grupy się zjechały. Poza tym na bieganiu wyjątkowo pasował mi klimat – jest zbliżony do polskiego, dlatego w Japonii lubią też startować nasi czołowi maratończycy, jak chociażby Heniu Szost. Wyprzedzałam więc wtedy naprawdę mocne dziewczyny, sama zdziwiłam się, że mam tyle sił. Na mecie wyściskała mnie przyszła mistrzyni olimpijska Gwen Jorgensen. Amerykanka naprawdę cieszyła się z mojego sukcesu, wydaje mi się, że dziewczyny z zagranicy mnie lubią, chyba dlatego, że jestem pozytywną osobą, która bez przerwy się uśmiecha.

Jednym z twoich większych sukcesów była tez wygrana na 1/2 IM podczas zawodów w Lanzarote.

To był 2013 rok, poolimpijski. Zawsze w sezonie po igrzyskach próbuję czegoś nowego, postanowiłam więc zadebiutować na połówce Ironmana w Poznaniu. Wygrałam te zawody, w kategorii open też byłam wysoko, chyba na piątym miejscu. Udany początek przygody z nowym dystansem sprawił, że się na niego napaliłam. Lanzarote było moim drugim startem, to jedna z cięższych połówek na świecie, z wymagającym rowerem. I super, bo jak mówiłam wcześniej – dla mnie im trudniej, tym lepiej. Z wody wyszłam chyba piąta, na odcinku kolarskim odrobiłam starty i jechałam pierwsza. Nagle złapały mnie straszne skurcze, pierwszy raz w życiu podczas zawodów, start na dystansie olimpijskim trwa za krótko, żeby do czegoś takiego w ogóle doszło (śmiech). Pokonałam jednak kryzys i minęłam metę jako pierwsza, nie ukrywam, że mnie to zaskoczyło, szczególnie, że zrobiłam wtedy rekord trasy.

Nie miałaś po tym myśli, żeby od razu rzucić dystans olimpijski i skupić się na 1/2 IM?

Tak, ale wybił mi ją z głowy trener Barszowski. Uznał wówczas, że jestem za młoda, żeby poświęcić się długim dystansom, a co za tym idzie, że warto popracować nad szybkością szlifując olimpijkę.

W 2017 znowu startowałaś na 1/2 IM. W styczniu w Afryce zajęłaś trzecie miejsce.

Wyszło nieźle zważywszy na fakt, że pojechałam na te zawody… prosto z garażu. Trenowałam w nim na trenażerze przez niecałe dwa miesiące, wtedy w Polsce było -6 stopni, więc jak ćwiczyłam, to leciała mi para z ust. Uznałam, że cieplejszy klimat dobrze mi zrobi, dlatego poleciałam do Afryki i zrobiłam tam podium. Taki zresztą miałam cel na 2017 – jak najwięcej połówek Ironmana i jak najwięcej miejsc w pierwszej trójce. Niestety, potem pogubiłam się w tym wszystkim i straciłam bardzo mocno wiarę w siebie…

Z czego to wynikało?

Między innymi z tego, że Polski Związek Triathlonu nie objął mnie swoim szkoleniem, a przecież jednak nadal jestem najlepszą zawodniczką z naszego kraju. Budowano kadrę, zapraszano zawodników na obozy, mnie nigdy nie było na liście, nikt się do mnie nie odezwał, by wyjaśnić dlaczego zostałam skreślona. Szczerze to bardzo mnie to zabolało. Dopiero trzy tygodnie temu, już po sezonie, zadzwonił do mnie prezes i umówił się na rozmowy w najbliższym czasie.

Cała ta sytuacja nie wpłynęła na mnie zbyt dobrze, uważam, że sezon 2017 był najgorszym w mojej karierze, mimo że w Polsce wygrywałam wszystkie zawody, w których startowałam. Odrzucona przez związek, który wcześniej zapewniał mi pieniądze na starty, starałam się znaleźć jakichś sponsorów, ale nie jest to łatwe. Szczególnie, że ja nie jestem dziewczyną, która będzie chodzić po ludziach i prosić o pieniądze. A kiedy ich zabrakło, nie ukrywam, że zastanawiałam się, czy nie skończyć kariery. Ostatecznie postanowiłam walczyć o swoje marzenia, mam nadzieję, że znajdę kogoś, kto pomoże mi je spełniać od sezonu 2018.

Opowiedz więcej o swoich planach.

Z badań, jakie zrobiłam, wyszło, że mam świetne predyspozycje do Ironmana. Wierzę w to, że mogę być w piątce najlepszych zawodniczek na mistrzostwach świata na Hawajach. Występ tam w 2020 roku jest moim głównym celem, który sprawia oczywiście, że nie powalczę o występ na igrzyskach w Tokio – tych dwóch spraw nie da się pogodzić. Najbliższe plany są takie, żeby w przyszłym roku wystąpić w pierwszym maratonie w życiu, a w 2019 zadebiutować na pełnym Ironmanie.

Naszą rozmowę zapewne przeczyta niejeden amator, którego męczą wielogodzinne treningi. Ty nie ukrywasz, że im dłuższe zajęcia, tym większą z nich czerpiesz frajdę.

Prawda. Lubię myśleć wtedy o życiu, swoich planach startowych, a im bliżej zawodów, tym bardziej zastanawiam się nad daną imprezą i przeciwniczkami, z którymi będę rywalizować. Wizualizuję sobie, jak ciężko harują, co i mnie pobudza do mocniejszego treningu. Lubię też powspominać sobie w trakcie zajęć moje sukcesy. To wszystko sprawia, że mimo tego, iż mięśnie pracują, głowa odpoczywa. Wspomniany garaż jest moją jaskinią bólu, ostatnio gdy w nim trenowałam, myślałam o tym, że będę za nim tęsknić – niebawem czeka mnie przeprowadzka do swojego mieszkania.

20545523_1518945554795503_809715039417941136_o

Jesteś nie tylko sportowcem, ale i żołnierzem.

Oczywiście, ale moim głównym zajęciem jest trenowanie i startowanie, czasem też w zawodach wojskowych, takich jak MŚ, w których wzięłam udział w tym roku. Swoją drogą to też była dodatkowa motywacja w ciężkich chwilach, by jednak nie rzucić sportu w cholerę. Nie mogłam zawieźć, musiałam w nich wystartować, udało się, zajęłam drugie miejsce.

Jakiego stopnia się dosłużyłaś?

Jestem starszym szeregowym. Zdarzają mi się dyżury w jednostce, chodzę na szkolenia, umiem przeładować karabin i z niego strzelać, mam świadomość, że gdyby sytuacja tego wymagała, byłabym w stanie użyć broni.

To pewnie lubisz też biathlon.

Tak, a szczególnie Weronikę Nowakowską-Ziemniak. Nie znamy się osobiście, ale śledzę jej poczynania na portalach społecznościowych. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak łączy treningi z byciem mamą bliźniaków.

Na koniec spytam jeszcze, czy paniom w triathlonie jest trudniej niż facetom?

Myślę, że tak. Treningi zajmują cały dzień, nie mamy czasu, żeby się pomalować, zresztą nie miałoby to sensu, bo po każdym treningu makijaż by schodził, a przecież nie będziemy go nakładać kilka razy dziennie (śmiech). To samo z lakierem do paznokci – lubię go, ale jak użyję, to i tak po kilku wizytach w basenie zejdzie. Poza tym ja chciałabym mieć inną sylwetkę, mniej wysportowaną, ale to niemożliwe. Kiedy uprawia się tyle sportu mięśnie rosną, co prowadzi do dylematów w stylu: jak się ubrać na bal, by zasłonić muskularne nogi i ramiona. U faceta wygląda to fajnie, u dziewczyny już niekoniecznie. Ale nie zamierzam narzekać, nikt nie zmuszał mnie do uprawiania triathlonu, który jest dla mnie najwspanialszym sportem świata. Strasznie kocham to co robię, dlatego nie zrezygnuję z tego nawet jeśli nie znajdę sponsorów, czy Polski Związek Triathlonu nadal będzie miał mnie gdzieś.

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. Archiwum prywatne Agnieszki Jerzyk

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...