Reklama

Z dużej chmury mały deszcz. Szlagier na remis

redakcja

Autor:redakcja

22 listopada 2017, 23:34 • 3 min czytania 16 komentarzy

Miał być hit, a wyszedł trochę kit. Oczywiście nie mówimy tutaj o nudach, których doświadczamy jako miłośnicy ekstraklasy. Jednak po meczu, w którym spotkał się Juventus i Barcelona liczyliśmy na nieco więcej w ofensywnie. A tak – ten mecz mógłby uchodzić za arcydzieło tylko dla miłośników catenaccio. 

Z dużej chmury mały deszcz. Szlagier na remis

Jeśli ktoś liczył na powtórkę z finału Ligi Mistrzów 2015, a raczej intensywności z tamtego spotkania, mógł się trochę rozczarować. I wcale nie chodzi o to, że Leo Messi zaczął na ławce rezerwowych. Po prostu Barcelona Valverde nie przypomina już drużyny z ostatnich lat. Jej główną siłą jest gra w defensywie pod dowództwem Umtitiego. Francuz doskonale czyta myśli przeciwników, a jak ktoś z partnerów popełni błąd, to on momentalnie go naprawia. Dzisiaj dołączył do niego jeszcze Pique, który ostatnio przeżywał gorsze momenty, więc tym bardziej mogliśmy oglądać profesurę w grze obronnej Barcelony. Dowodzącą, jak niewiele przypadku jest w tym, że Blaugrana w lidze straciła do tej pory tylko cztery bramki, a w Lidze Mistrzów jedynie jedną.

Oczywiście na taki wyniki przekłada się również fenomenalna dyspozycja Marce-Andre ter Stegena, który dzisiaj też wykazał się refleksem i umiejętnościami w paru sytuacjach. Bronić musiał więc strzał Douglasa Costy z dystansu już na samym początku meczu, uderzenie Higuaina, które jednak lepiej przemilczeć, a także to Dybali. Zdecydowanie najgroźniejsze. Argentyńczyk mógł w ostatnich minutach strzelić zwycięską bramkę, gdyby między słupkami stał ktoś inny. Ale nie wygimnastykowany Niemiec, który dosięgnął jego kąśliwego, płaskiego strzału.

Cała reszta ataków Juventusu nie miała błysku, którego potrzeba, jeśli chce się zaskoczyć Barcelonę w tym sezonie. Włosi dobrać się do skóry przeciwnków próbowali głównie poprzez dośrodkowania, ale poza sporadycznym chaosem pod bramką Barcelony niewiele z tego wynikało. Przykładowo tak było po wrzutce Khediry albo w sytuacji, gdy niecelnie z woleja huknął Cuadrado.

W Barcy zaś, pod nieobecność Messiego, największe zagrożenie pod bramką Buffona stwarzał Paulinho. Brazylijczyk tylko w pierwszej połowie dwukrotnie uderzył z dystansu, ale zabrakło precyzji. Nie jest jednak tajemnicą, że letni nabytek Barcelony zdecydowanie lepiej czuje się w polu karnym. I to właśnie po rzucie wolnym, przy którym wbiegał w szesnastkę Buffona, 29-latek prawie strzelił bramkę. Zabrakło dosłownie centymetrów, ponieważ piłka trącona przez Paulinho ostatecznie wylądowała na słupku.

Reklama

Wszyscy fani Barcelony w głębi duszy liczyli pewnie, że jeśli nie bez niego, to naparzanka zacznie się, gdy na murawie pojawi się Messi. I trochę się przeliczyli, bo Leo wszedł, ale fajerwerków nie odpalił. Ewentualnie kilka korsarzy. Bo Argentyńczyk zdołał w zasadzie wypracować jedną okazję bramkową – załatwiając rzut wolny po szybkiej klepce z Suarezem. Jednak wymiernych korzyści z tego nie było, gdyż jego uderzenie ze piłki stojącej przeleciało już nad poprzeczką. Później wypuścił jeszcze Iniestę w uliczkę, ale Hiszpan ostatecznie nie zdążył dobiec do futbolówki. I to by było na tyle.

Doszło więc do podziału punktów, na którym bardzo zyskała Barcelona, ponieważ ma już pewne pierwsze miejsce w grupie. Natomiast ,,Stara Dama” jest w całkiem przyzwoitej sytuacji, bo wszystko w jej rękach. Wystarczy wygrać w ostatniej kolejce z Olympiakosem i sprawa załatwiona, nawet jeśli Sporting wywiezie trzy punkty z Camp Nou.

Juventus – Barcelona 0:0

 

Najnowsze

Komentarze

16 komentarzy

Loading...