Reklama

Najważniejsze reprezentacyjne momenty Artura Boruca

redakcja

Autor:redakcja

08 listopada 2017, 19:08 • 6 min czytania 46 komentarzy

To ostatnie zgrupowanie Artura Boruca w reprezentacji Polski. Jak powiedział publicznie Robert Lewandowski: kończy się pewna epoka. Boruc to człowiek, który łączy stare ze sobą pokolenie piłkarzy (z luźnym podejściem do zawodu) z nowym pokoleniem (wymiataczy poważanych w całej Europie). Bez dwóch zdań jest to człowiek o wielkiej osobowości, niebanalny. Taki, który zaliczał piękne wzloty, ale i upadał w sposób barwny. Dziś przypomnimy jego najważniejsze momenty w reprezentacji Polski. 

Najważniejsze reprezentacyjne momenty Artura Boruca

ALE ŻE DUDKA NA MUNDIAL NIE WZIĘLI?

Czerwiec 2005 roku: Jerzy Dudek wygrywa finał Ligi Mistrzów. Jego popisowa seria rzutów karnych sprawia, że jest na ustach całego świata.

Maj 2006 roku: Jerzy Dudek nie dostaje powołania na mistrzostwa świata w Niemczech.

Wówczas naszego najbardziej rozpoznawalnego piłkarza wygryzł z pozycji numer jeden Artur Boruc, który zadebiutował w niej nieco ponad rok przed wspomnianym finałem LM, jeszcze jako niewiele znaczący w świecie bramkarz Legii Warszawa. Kariera Artura dostała jednak w międzyczasie solidnego kopa na rozpęd – zamienił klub na renomowany wówczas Celtic Glasgow, gdzie szybko stał się ulubieńcem trybun – nie tylko ze względu na prowokacyjne gesty religijne, którymi doprowadzał do furii protestancką część Glasgow utożsamiającą się z Rangersami. Przede wszystkim dzięki grze.

Reklama

Boruc wykorzystał swoją szansę w reprezentacji, ale stworzyła mu ją nie tylko dobra postawa na treningach czy meczach kontrolnych, lecz też… duży łut szczęścia. Gdyby Jerzy Dudek nie wyleciał wskutek kontuzji na końcówkę eliminacji, bluzy z numerem jeden zapewne by nie oddał. Boruc bronił tylko w trzech meczach o punkty, lecz to wystarczyło, by Janas podjął decyzję, że na mundial jedzie tylko on. Ówczesny selekcjoner stwierdził, że zabieranie dwóch równorzędnych bramkarzy na turniej to murowana katastrofa.

Same mistrzostwa w wykonaniu reprezentacji były rzecz jasna klapą, ale akurat do bramkarza przyczepić się nie można. Boruc ratował nam tyłek, niemalże sam zatrzymał Niemców broniąc jak w transie. Po turnieju był jedynym – no, może obok Bartosza Bosackiego – do którego nikt nie mógł mieć jakichkolwiek pretensji. Więcej – z którego występu można było czuć dumę.

DEJA VU

Artur Boruc po zmianie szkoleniowca mógł odczuwać lekkie deja vu. Znów zaczął eliminacje na ławie i znów do pierwszego składu musiał zaprowadzić go splot różnych okoliczności. Co więcej – znów duży turniej w wykonaniu biało-czerwonych zakończył się klapą i znów bramkarz był jednym z niewielu, którzy wyszli z niego z twarzą. O detalach jak to, że kolejne mistrzostwa odbywały się w niemieckojęzycznych krajach nawet nie wspominamy.

Eliminacje między słupkami reprezentacyjnej bramki rozpoczął Dudek, został on później zastąpiony przez Kowalewskiego i dopiero gdy były bramkarz Spartaka pauzował za kartki, do bramki wszedł Boruc. I miejsca już nie oddał – finalnie wziął udział w ośmiu meczach eliminacji, więc może mówić o solidnym dorobku.

Reklama

Na mistrzostwach jak to na mistrzostwach – roboty po pachy. Najbardziej zapamiętany został mecz z Austrią, który Boruc zremisował niemalże w pojedynkę przy pomocy sędziego, który nie zauważył, że strzelający gola Roger jest na spalonym.

W SZYJĘ W LWOWIE

Po mistrzostwach Europy przyszła pierwsza reprezentacyjna afera obyczajowa z udziałem Boruca. O jego – nazwijmy to – luźnym podejściu do życia i opinii na własny temat dowiadywaliśmy się już wcześniej: czy to gdy był przyłapywany z fajeczką, czy gdy był przyłapywany z brzuszkiem. Lwów był jednak pierwszym konkretem podczas zgrupowania, zakończonym wyrzuceniem z kadry do spółki z Radosławem Majewskim i Dariuszem Dudką.

Do prasy zaczęły przedostawać się przeróżne wybryki reprezentantów, którzy mieli urządzić sobie bibkę w hotelu. Od uśnięcia Majewskiego w hotelowym lobby, przez wieszanie obrazów do góry nogami i rozwalanie mebli, aż po dwuznaczne propozycje wygłaszane dobijając się do pokoju przydzielonej kadrze tłumaczki. Banitów nie było w kadrze przez dwa spotkania (Słowenia, San Marino). Gdy jednak zostali przywróceni do kadry, Boruc od razu zajął miejsce między słupkami.

W CZAPĘ W BELFAŚCIE

Artur Boruc został zapytany wczoraj na konferencji prasowej, jakie wydarzenia z reprezentacyjnych czasów zapamiętał najbardziej. Podał duże turnieje i… mecz z Irlandią Północną. Jeśli ktoś nie pamięta (albo inaczej: jeśli ktoś urodził się wczoraj) – ten mecz.

 

– To wtedy zdałem sobie, co jest ważne, a co ważniejsze. Wyparłem już ten mecz z pamięci, ale cieszę się, że potrafiłem się z tego podnieść – tłumaczył na konferencji sam zainteresowany. Kiks po podaniu Żewłakowa to jego niejedyny wielbłąd w tym spotkaniu – w pierwszej połowie zaliczył niepotrzebne wyjście z bramki, za które Irlandczycy z Północy także nas skarcili. Całe szczęście, że to spotkanie to na wizerunku Boruca tylko rysa. Myśląc o jego dokonaniach w pierwszej kolejności mamy te pozytywne rzeczy.

WINKO Z DYZMĄ

Pozytywne, albo… komediowe. Bo w kategoriach komedii należy patrzeć na to, za co Boruc wyleciał u Smudy.

Nikt nie miał wątpliwości – Smuda nie był trenerem, w którym zakochałby się Boruc, tak samo jak Boruc nie miał profilu charakterologicznego, który powodował u Dyzmy… eee… znaczy Smudy mokre sny. Prymityw kontra człowiek o niebanalnym poczuciu humoru. Gość nieradzący sobie z mocnymi charakterami kontra mocny charakter. Kwestią czasu było, gdy dojdzie do jakiegoś tarcia. No i doszło – Smuda wyrzucił Boruca (i Żewłakowa) z kadry po tym jak – jego zdaniem – panom uderzyło na pokładzie samolotu do głowy winko. Obaj zainteresowani zgodnie twierdzili, że to selekcjonerowi jednak przygrzało słoneczko.

Smuda zrobił zatem z Boruca pierwszego pijaka wśród piłkarzy, na co Artur tak po prostu przystać nie mógł. Udzielił zatem szczerego wywiadu Sergiuszowi Ryczelowi, po którym stało się jasne: ten facet u Smudy już nie pogra. Ale przynajmniej kupił sympatię wszystkich mówiąc, jak jest. Sami uznaliśmy tuż po wywiadzie, że bramkarz wypadł w nim rewelacyjnie.

Artur Boruc nie powiedział wszystkiego, co mógł, ale powiedział wystarczająco, by stało się jasne, że już nigdy nie zagra w reprezentacji Smudy. W czasie wywiadu dla stacji nSport Bramkarz Fiorentiny użył wobec trenera kadry słowa „Dyzma”, co było takim wyreżyserowanym przejęzyczeniem. Doskonałym przejęzyczeniem. Zdanie brzmiało mniej więcej tak: „Zmieniam się dla reprezentacji, już nie chcę mówić, że dla pana Dyzmy… yyyyy… Smudy!” I tu wymowny uśmieszek. To jest to, co Weszło lubi. Wreszcie jakieś publiczne naparzanki i wzajemne wylewanie pomyj, chociażby dyskretne:)
Boruc wypadł dobrze. Niby powiedział niewiele, ale powiedział wszystko. Wiedział, kiedy wystarczy pomilczeć i zagrać twarzą. Odświeżył też swojego ulubionego „pomidora”.

– Trener Smuda świeci przykładem?
– Pomidor.

Co chciał na Boruc przekazać swoimi zdawkowymi w gruncie rzeczy odpowiedziami i mimiką? Po pierwsze, że Smudy nie lubi, a Smuda nie lubi jego. Po drugie, że Smuda nie potrafi rozmawiać z piłkarzami i nie rozumie, co się do niego mówi. „Za takie słowa, jakich używa, w normalnym życiu dostaje się w pysk”. Po trzecie, że Smuda nie szanuje ludzi wokół. Po czwarte, że Smuda wcale nie jest taki doskonały, jakiego próbuje zgrywać. Po piąte, że Smuda działa pod publiczkę. Po szóste, że sytuacja z samolotu to tylko pretekst. „Nie jest miękkim chujem robiony, to mógł do mnie zadzwonić i ze mną porozmawiać, a nie słuchać tego, kto ewentualnie ma coś do powiedzenia”.

ROLA BRAMKARZA NUMER TRZY

Na Boruca nie czekała piękna, reprezentacyjna starość. U Adama Nawałki nie zagrał ani razu w meczu o punkty. I nic dziwnego, bo Szczęsny z Fabiańskim wystrzelili z taką formą, że musiałby się stać chyba kataklizm. Boruc znosił bycie numerem trzy z godnością. Był ważną postacią w szatni, spajał ją. I za to należy mu się szacunek.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

46 komentarzy

Loading...