Reklama

Cyrk na kółkach? Raczej na nartach

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

01 listopada 2017, 13:07 • 8 min czytania 10 komentarzy

Czasami można odnieść wrażenie, że skoki narciarskie to dyscyplina mlekiem i miodem płynąca. Zawodnicy wspólnie żartują, robią sobie selfie, przybijają piątki, kłaniają się, komplementują, razem szczerzą się do kamery. Normalnie kino familijne. Ale jest jednak druga strona tej zabawy, znacznie mniej przyjacielska – technologiczny wyścig zbrojeń przed każdym sezonem. Wtedy zamiast przybijania piątek jest blef, przeszpiegi na zgrupowaniach, zbieranie materiałów fotograficznych, czasami nawet oficjalne protesty, bo ktoś mógł jawnie przegiąć pałę modyfikując sprzęt. Takie podchody oczywiście szczególnie przybierają na sile w sezonach olimpijskich, dlatego na pewno podobnie będzie przed igrzyskami w Pjongczang. U progu sezonu zaglądamy za kulisy skoczni.  

Cyrk na kółkach? Raczej na nartach

O tym, że najważniejsze są detale, skoki wiedziały jeszcze na długo zanim ogłosił to światu Tomasz Hajto. Tym bardziej że mówimy o dyscyplinie, gdzie niekiedy jeden szczegół może zaważyć na tym, czy zawodnik wyląduje poza rozmiarem skoczni, czy ubije śnieg na buli. Nic więc dziwnego, że reprezentacje testują wszystko co tylko się da. Jednocześnie testując, na ile mogą sobie pogrywać z FIS-em i rywalami.

***

Na początek wróćmy do igrzysk w Vancouver w 2010 roku, które stały pod znakiem dominacji Szwajcara Simona Ammanna. Chociaż właściwszym słowem byłaby tutaj nie „dominacja”, ale „demolka”.

Przypomnijmy, na normalnej skoczni „Simi” przeskoczył o 7 pkt. Adama Małysza i o 8,5 pkt. Gregora Schlierenzauera. Na dużym obiekcie te różnice były już wręcz kolosalne: 14,2 pkt. przed Polakiem i aż 21,4 pkt. przed Austriakiem, bo w obu przypadkach podium ułożyło się dokładnie tak samo. Chryja wybuchła po pierwszym konkursie, kiedy trener reprezentacji Austrii Alexander Pointner wprost powiedział, że Ammann zdeklasował rywali dzięki podejrzanym i prawdopodobnie niezgodnym z przepisami wiązaniom. Zaczął domagać się, aby zabroniono mu wykorzystywać je na dużej skoczni.

Reklama

Cóż to było za cudo? Słynne wiązania wyprodukowała fińska firma Bison Binding (swojego czasu współpracowała także m.in. z Małyszem). Zastosowane tam bolce sprawiały, że skoczek miał lepszą kontrolę nad nartami, a w przypadku Szwajcara wspomniany element był jeszcze charakterystycznie zakrzywiony, co rzekomo było jeszcze bardziej pomocne. Ale światowa federacja nie zakwalifikowała tego jako złamanie przepisów, tylko jako zmiany w obrębie już istniejących przepisów, pewnego rodzaju ewolucję sprzętową. Później zresztą okazało się, że Austriacy, którzy tak głośno krzyczeli, w przeszłości sami też testowali podobne rozwiązanie. Ich błąd polegał jednak na tym, że prawdopodobnie nie odważyli się przyjechać z tym później na najważniejsze zawody.

Zdania co do tego, w jakim stopniu nietypowe wiązania pomogły Ammannowi w zdobyciu medali, do dziś są podzielone. Jedno jednak nie ulega wątpliwości – Szwajcar skakał wtedy wybornie. Nowatorskie bolce być może faktycznie mu pomogły, ale gdyby w Kanadzie nie trafił z formą, nie byłoby pewnie o czym gadać. I Pointner siedziałby cicho.

***

Temat wiązań ponownie powrócił cztery lata później w Soczi, kiedy dwa złote medale wyskakał nasz Kamil Stoch. Wtedy jednak obyło się bez kwasów, wzajemnych pretensji, oskarżeń i protestów. Chociaż zastosowana przez niego nowinka – którą oficjalnie wypróbował kilka tygodni wcześniej podczas zwycięskiego Pucharu Świata w Willingen – interesowała wszystkich.

W tym przypadku chodziło o specjalne plastikowe kostki wykorzystane przy wiązaniach. Był to ponoć autorski projekt przygotowany dla naszej ekipy i żadna inna reprezentacja tego nie testowała. Nowe rozwiązanie sprawiało, że but „podłączony” do wiązania był znacznie bardziej stabilny, co naturalnie przekładało się na lepszą kontrolę nart. Jak bardzo zwiększyło to szanse Stocha na wygraną? Nie sposób to określić, bo on także był w Rosji w bardzo dobrej formie. Ale patrząc już na małą różnicę, którą miał na dużej skoczni przed Noriakim Kasai (jedynie 1,3 pkt.), wszystko mogło odegrać kluczową rolę.

Reklama

– Każdy taki drobiazg może być bodźcem psychologicznym, dzięki któremu skoczek myśli: „Mam coś innego niż wszyscy, to może mi pomóc.” To wzmacnia zawodnika, daje mu powera – mówi Weszło Jan Szturc, pierwszy trener Adama Małysza.

Jak się później okazało, nasza reprezentacja miała w Soczi jeszcze inne rozwiązania w zanadrzu. Przyznał to po olimpiadzie ówczesny trener kadry Łukasz Kruczek. – Kilka ekip, w tym my, otrzymało nowy rodzaj połączenia buta z nartami. Ale nikt tego wiązania nie wyciągnął, nikt nie zaryzykował. Biliśmy się z myślami, czy spróbować na ostatnią chwilę, ale przecież różnie to mogło wyjść. Dlatego zabraliśmy je do Soczi, czekając aż ktoś je założy. Gdyby jakiś zawodnik odskoczył na nich kilka metrów, nawet w przerwie między seriami montowalibyśmy te wiązania. Byliśmy przygotowani. (…) Mieliśmy nieco inny typ wiązania niż Niemcy i Austriacy. Ale oni też szukali nowości. Austriacy zmieniali ślizgi w nartach na jasne – na przykład u Gregora Schlierenzauera – zaś Niemcy pokrywali boki nart inną powłoką – mówił Kruczek w rozmowie z Polską Agencją Prasową.

***

Normą stało się już też wysyłanie szpiegów na zgrupowania najsilniejszych reprezentacji. Czasami jest to o tyle łatwe, że niektóre ekipy trenują przed sezonem w tych samych ośrodkach. Standardem jest więc nagrywanie wszystkich skoków czołowych zawodników z ukrycia, niektórzy próbują nawet złapać w kadrze, w jaki sposób skoczkowie zapinają buty, bo może to przynieść cenne informacje o charakterystyce wiązań. Każdy obserwuje i każdy wie, że jest obserwowany.

– Proszę pana, ja sam też chodziłem robić zdjęcia – szczerze przyznaje nam Rafał Kot, były fizjoterapeuta naszej reprezentacji. – Fotografowałem m.in. Austriaków i Niemców, oczywiście głównie tych zawodników, którzy aktualnie byli na topie. Zdjęcia robiło się niby z ukrycia, ale jednocześnie tak, żeby też mnie widzieli. Chodzi o to, że to wprowadza już pewien ferment. My podglądamy, a może oni mają coś nieprzepisowego i pojawia się u nich obawa, czy przypadkiem nikt ich nie podkabluje? I jeżeli faktycznie mają coś w zanadrzu, to muszą się dobrze zastanowić, czy wszystko jest w stu procentach zgodne z przepisami, skoro my tak bardzo się tym interesujemy. Tutaj sentymentów nie ma. Tym bardziej, że kombinują wszyscy.

Niekiedy jednak wszystko to pic na wodę. W skokach, jak w pokerze, trzeba bowiem też umieć blefować. – Powiem tak: zawsze jest 50 na 50. To wszystko zawsze w połowie jest grą. Pamięta pan chociażby czekoladowe lub żółte kombinezony? Jakie to miało być wszystko cudowne? Ale trzeba mieszać, mówić, że my też coś mamy, żeby przeciwnicy zachodzili w głowę, co to jest – dodaje Kot.

Czasami bywa jednak nerwowo, bo niektórzy wręcz ostentacyjnie podglądają konkurencję. Jeden z najgłośniejszych tego typu incydentów dotyczył wspomnianych już Austriaków, którzy podczas igrzysk w Soczi przed konkursem na normalnej skoczni wysłali na wieżę obiektu swoich ludzi, m.in. speca on nowinek Toniego Gigera. Panowie robili tam zdjęcia sprzętu najgroźniejszych rywali, w tym Stocha.

***

Obecnie nasi zawodnicy pozostają pod stałą obserwacją, bo w wyścigu zbrojeń odgrywamy znaczącą rolę. Chociaż jeszcze kilka lat temu, kiedy FIS wprowadzał najważniejsze zmiany m.in. w specyfikacji kombinezonów, panowało przekonanie, że nasza kadra została mocno w tyle. Za bardzo wierzono w pojedyncze gwiazdy Małysza i Stocha. Ale to się zmieniło, czego dowodem było chociażby tegoroczne letnie Grand Prix w Wiśle, gdzie nasi zawodnicy byli obfotografowani od czubków głów po czubki nart.

Szczególnie dużo zmieniło się, kiedy trenerem Polaków został Stefan Horngacher, a dyrektorem kadry Adam Małysz. Wyższy poziom technologiczny naszej ekipie zapewniła m.in. przywieziona przez Austriaka nowoczesna platforma dynamometryczna, która mierzy siłę odbicia i jest powiązana z badaniami biomechanicznymi. Nasza kadra wcześniej miała wprawdzie do dyspozycji podobne urządzenie, ale raz, że nie było ono tak zaawansowane technologicznie, a dwa, korzystano z niego tylko od święta. Teraz to stały punkt treningu. Kolejną nowinką, która stała się już standardem, są również kamerki GoPro, dzięki którym każdy skok można rozłożyć na pojedyncze klatki i szybko wyłapać błędy techniczne.

Za sprzęt odpowiada z kolei Czech Michal Doleżal, który powszechnie uznawany jest za jednego z najlepszych specjalistów na tym polu na świecie.

***

W tym roku technologiczny wyścig zbrojeń też będzie prowadzony. A raczej jest prowadzony, bo testy najnowocześniejszych rozwiązań ruszyły praktycznie zaraz po zakończeniu sezonu zimowego. Nikt nie chce zostać w tyle. FIS przed sezonem olimpijskim nie dał wprawdzie możliwości wprowadzenia dużych zmian w kombinezonach, wiązaniach i butach, ale obecne rozwiązania bez wątpienia będą unowocześniane przez teamy w ramach już istniejących przepisów. Jedno jest pewne, to co najlepsze, wszystkie reprezentacje zachowają na drugą część sezonu, czyli na igrzyska.

Teoretycznie najtrudniej podrasować kombinezony, bo tutaj regulamin z roku na rok jest coraz bardziej restrykcyjny. Według aktualnych wytycznych, wdzianko skoczka musi być wykonane z pianki o grubości 5 mm, kombinezon może odstawać od ciała maksymalnie do 3 cm, a jego przepuszczalność powietrza nie może wynosić więcej niż 40 litrów na cm2 (podczas kontroli kostium może zostać „przedmuchany” na specjalnej maszynie). Poza tym zawodnicy mają kontrolowane kombinezony zarówno przed, jak i po skoku, co też ma ograniczać grzebanie przy odzieży. Kolejną nowinką, wprowadzoną przed rokiem, był specjalny nieelastyczny pasek wszyty w talii kombinezonu od jego wewnętrznej strony, zapobiegający rozciąganiu kostiumu w kroku.

Przypomnijmy też, że od dwóch sezonów zawodnicy nie mogą wszędzie dotykać kombinezonu tuż przed oddaniem skoku. Chodzi przede wszystkim o podejrzane poprawianie rękawów czy nogawek, bo niektórzy w ten właśnie sposób powiększali powierzchnię nośną.

70739_G08_W01

– W ostatnich latach niektóre manipulacje było widać jak na dłoni… – wzdycha tylko Jan Szturc.

– W tym roku na pewno będą wzmożone kontrole, bo powiem szczerze, zeszłoroczny Puchar Świata momentami oglądałem z zażenowaniem. Niektórym zawodnikom pozwalało się na zbyt wiele – dodaje Rafał Kot. – Chodzi przede wszystkim o wysokość kroku kombinezonu. Niejednokrotnie widać było gołym okiem, że dany zawodnik w tym miejscu kroku na pewno nie ma! A robili tak niektórzy Austriacy, Norwegowie, Niemcy. Moim zdaniem nie było wówczas takich kontroli, jakie być powinny.

Niby coraz trudniej jest nagiąć przepisy, ale kreatywność skoczków nie zna granic. W ostatnim czasie można było niekiedy wyłapać nawet kuriozalne sytuacje, kiedy niektórzy zawodnicy dziwacznie rozkładali lub unosili ręce do góry nawet po przeciętnych lub słabych skokach. Wielokrotnie chodziło po prostu o to, żeby elementy kombinezonu – krok lub rękawy – które w jakiś sposób zostały rozciągnięte już po wejściu na belkę, po lądowaniu wróciły do swojej normalnej postaci. Inni potrafią z kolei ponoć nawet nadymać się podczas kontroli, żeby tylko kostium faktycznie odstawał od ciała maksymalnie na 3 cm. Wszystko po to, żeby polecieć dalej i nie przyczepił się kontroler.

Cyrk na kółkach. A raczej na nartach.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. fis-ski.com

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Inne sporty

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]
Polecane

Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Szymon Szczepanik
0
Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Komentarze

10 komentarzy

Loading...