Reklama

Myślę, więc gram, ale już niedługo… Andrea Pirlo kończy karierę

redakcja

Autor:redakcja

10 października 2017, 12:24 • 9 min czytania 18 komentarzy

Zbigniew Boniek powiedział, że podanie piłki do Pirlo jest jak schowanie jej do sejfu. Teraz ten sejf został obrabowany. Dla fanów calcio, choć nie tylko dla nich, bo generalnie dla futbolowych maniaków, koniec roku będzie bolesny. Andrea Pirlo ogłosił zakończenie kariery. Całe szczęście dużo po sobie pozostawia. Po pierwsze – nagrane mecze i klipy z jego najwyśmienitszymi zagraniami. Po drugie – książkę „Myślę, więc gram”. Kto nie czytał, jutro powinien nadrobić. A już pojutrze narzekać, że za krótka, bo całą przeczytał w jeden wieczór, tak wciągająca była.

Myślę, więc gram, ale już niedługo… Andrea Pirlo kończy karierę

W Serie A debiutował w wieku 16 lat. Był to pierwszy krok w seniorskiej piłce (bo w juniorskiej został mistrzem Europy U-21) do mistrzostwa świata, dwukrotnego wygrania Champions League czy sześciu złotych medali za wygranie Serie A. Ale jeśli chcecie sprawdzić, jakie ma sukcesy, ile meczów zagrał w danych klubach czy inne takie statystyczne smaczki, to tym razem zapraszamy na Wikipedię czy Transfermarkt. Bo tutaj poznacie go bardziej od strony człowieka, choć oczywiście ciągle z futbolem w tle.

Pirlo to człowiek niszczący stereotyp piłkarza-idioty, a jednocześnie łączący inteligencję i klasę z byciem lekkoduchem. A to wspaniałe połączenie, bo na kuli ziemskiej i w świecie piłki jest wielu pseudointeligentów oraz wielu prostaków, a mało osób będących zarówno bardzo rozumnych, jak i mających w sobie wypływającego w granicach smaku męskiego prostactwa. Wiele osób można określić jako piękny film bez dźwięku, ale w takim razie Andrea Pirlo to musical. Jeśli do teraz uważaliście go za człowieka z olbrzymią dżentelmerią, to owszem, nie myliliście się, jednak kilka przytoczonych anegdot ukaże wam obraz Pirlo także jako śmieszka, który nie raz jedzie po bandzie.

Jego książka zatytułowana parafrazą powiedzenia „myślę, więc jestem” Kartezjusza daje do myślenia, prowadzi do wielu refleksji, ale czasem Pirlo wtrąca anegdoty o siedzeniu na kiblu albo o kolegach z drużyny. Na przykład o śmierdzielu…

Ten dureń Gattuso wpadł podczas mundialu na kretyński pomysł. Wmówił sobie, że jeśli nie będzie prał swojego stroju, to dojdziemy do finału, a później ten finał wygramy. Oczywiście zakładał ubranie sportowe dostarczone od sponsora na treningi, ale na meczach czy konferencjach pojawialiśmy się w bluzach. Śmierdziel wbijał się więc w swój kombinezon i bez cienia samokrytyki zasiadał przed mikrofonem. Po kąpieli zawsze ogłaszał urbi er orbi: Chłopaki, idę się ubrać.

Reklama

Nie, tylko nie to – błagaliśmy go wszyscy.

Zakładał bluzę, spodnie i wsiadał do autokaru. Oczywiście wszyscy omijaliśmy go szerokim łukiem. Śmierdziel siedział sam, zadowolony z siebie, że oto dzięki jego pomysłowi i upartości, Italia wygra mundial. Pewnego dnia podszedł do mnie i powiedział: Andrea, idzie nam dobrze. Posunąłem się o krok dalej. Trzymam strój w łóżku, zamiast piżamy. Tak, Gattuso spał w swojej cuchnącej bluzie i spodniach. Konał w łóżku, zalewał się potem, ale spał. Oczywiście miał pokój jednopokojowy, nikt nie byłby w stanie z nim wytrzymać. Podczas każdej nocy na jego twarzy pojawiały się krople potu, a twarz zamieniała się w czerwony kocioł. Ale zaciskał zęby i się nie poddawał. Przez prawie miesiąc nie umył tej cholernie bluzy i spodni. Kombinezon śmierdziela cuchnął okrutnie.

Ktoś wpadł na pomysł, by schować garderobę Gattuso głęboko do kosza z brudnymi ubraniami. Rino zaczął gorączkowo szukać i oćknąwszy się, że to figiel kumpli, wpadał do każdego z pokoi i krzyczał: gdzie jest, kurwa, moje ubranie?

– Zostało spalone na placu, Rino.
– Zostało zrzucone na Hiroszimę.
– Zostało wysłane do NASA, by sprawdzić, czy rozwinęłosię na nim życie pozaziemskie.
– Przejął je Iran, testuje na nim swoje bomby jądrowe.
– Zabrali je pracownicy ZOO, bo świniom zabrakło błota.
– Jest w Apollo 13, kosmonauci jak je zobaczyli, powiedzieli: Houston, mamy problem.

Tylko jedno pytanie, tysiąc różnych odpowiedzi.

Z kolei o „Pippo” Inzaghim zdradził, że najczęstsze, czym zajmował się w życiu, było sranie. I smrodził szatnię przed każdym meczem, wchodząc do kibla nawet trzy razy w ciągu ostatnich dziesięciu minut przed wyjściem na murawę. Zawsze takie samo menu (makaron, z parmezanem, sosem i oliwą), zawsze ten sam smród. Ale Inzaghi miał w głębokim poważaniu docinki kolegów i odpowiadał, żeby się zamknęli, bo potrzebują jego bramek. I faktycznie, trudno z tym dyskutować. Za to Alberto Gilardino kochał grać w starych, poprzecieranych butach. Wszyscy się z niego nabijali, że wygląda jak bezdomny, aż sponsor Milanu wymógł na nim deklarację, że nie zagra w meczu Milanu w starych korkach.

Reklama

Ale nie jeździł jedynie po kolegach, bo Andrea to gość z ogromnym dystansem do siebie i otaczającego go świata oraz samokrytycznym podejściem. Tak opisał porażkę z Liverpoolem w 2005 roku: „Przegraliśmy po serii rzutów karnych, i choć mogło się wydawać, że stało się to z winy Dudka – tańczącego osła, bramkarza, który zanim rzucił się za piłką, kpił sobie z nas tanecznym krokiem – z czasem zrozumieliśmy, że odpowiedzialność za to, co się stało, ponosimy wyłącznie my sami. Popełniliśmy zbiorowe samobójstwo – złapaliśmy się za ręce i skoczyliśmy z Mostu Bosforskiego”.

Wracając do tematyki gównianej… „Najlepsze pomysły wpadają do głowy w chwilach maksymalnej koncentracji i tak było też w moim przypadku. Doznałem olśnienia, kiedy siedziałem na kiblu” – tak Andrea Pirlo wytłumaczył swoje świetnie bite stałe fragmenty gry. Bardzo zależało mu, by rzuty wolne stały się jego znakiem firmowym, ale wykonywał je bez skutku. Aż po jednym z treningów wrócił do domu, usiadł na kiblu, zaczął rozmyślać o sposobie na rzuty wolne i wpadł mu do głowy Juninho Pernambucano. Uświadomił sobie, w który punkt i w jaki sposób Brazylijczyk kopie piłkę. Wpadł na coś, co próbował uczynić od długiego czasu, więc nie wytrzymał do następnego dnia, więc błyskawicznie postanowił się podetrzeć i pojechać z powrotem do centrum treningowego Milanello. Wszedł na boisko, ustawił sobie sztuczny mur i trzy piłki.

Pierwsza – okno.

Druga – okno.

Trzecia – okno.

Eureka! I w ten sposób nauczył się strzelać tak, że nawet mając takich kumpli obok siebie, często to do niego należała piłka…

Screen-Shot-2015-06-23-at-18.58.43

Było o okolicznościach powstawianie najlepszych pomysłów, to teraz o najgorszych: „Parę razy w życiu faktycznie się upiłem. Na tyle solidnie, by prawie zacząć myśleć o ekshumacji szalika Interu albo pióra z grawerem Milanu, by stanąć przed lustrem i widzieć w sobie wysokiego blondyna o niebieskich oczach. Zazwyczaj najlepszym momentem na przekraczanie granic jest ten poprzedzony odniesiony sukcesami. Porażki nie zasługują na toasty, ani na to, by opijać je w towarzystwie przyjaciół. Osobiście bardziej przytomny jestem, kiedy coś pójdzie nie tak. Kiedy przegrywasz masz czas na myślenie i refleksje. Kiedy wygrasz, pierwszeństwo ma pijacka czkawka”.

A do zwycięstw i hulanek dochodziło często, bo „Il Maestro” piłkarz z takim przeglądem pola, że był mózgiem drużyny, bo patrzył na boisko przestrzennie. Gdy ogląda się o Pirlo, wręcz niestosowne jest patrzenie na futbol jako na prostą grę: daję – idę. Pomysłowy, kreatywny – głowa również na boisku nie jest dla niego szarą celą. Postrzeganie futbolu na zasadzie, że nie chce, żeby była tylko dla niego, ale zawsze dla niego. W wielu meczach z jego udziałem można było odnieść wrażenie, że 30% posiadania miała jego drużyna, 30% rywale, a 40% Andrea Pirlo.

Należy docenić go też za to, że jest jak DJ. On nie gra swojej ulubionej muzyki, tylko taką, przy której ludzie najlepiej się bawią. Gdy grał w Milanie, a jego trenerem był Ancelotti, Andrea poszedł na rozmowę z Carletto sugerując zmianę swojej pozycji. Otóż do Milanu w okienku transferowym dołączyli Seedorf, Simić i Rivaldo, a w składzie byli już Rui Costa, Szewczenko i Inzaghi i właśnie Pirlo. Umieścić w wyjściowym składzie tylu geniuszy futbolu i jeszcze zabezpieczyć obronę? Trochę „ciężary”. A Pirlo sam z siebie powiedział trenerowi, że może ograniczyć grę ofensywną i zacząć występować jako „szóstka”. Ancelotti nie był przekonany, bo zdawał sobie sprawę, że Pirlo nie jest typowym defensywnym pomocnikiem. Jednak po pierwszym meczu charakterystyczna brew Carletto została przez niego uniesiona. Dzięki Pirlo, trener zbudował „zespół 25 grudnia”, czyli ustawiał piłkarzy w formacji przypominającej choinkę. Choć nazywał tak swój zespół głównie dlatego, że po każdym meczu mógł świętować.

Pirlo myślał równie dobrze, co grał, dlatego takie rozmowy z Carlo nie należały do rzadkości. Poza tym pomagał odkrywać światu nieznanych zawodników. Takich jak Kaka, Alexandre Pato czy… Andre Schembri. Otóż w książce opisał swoją półtora-godzinną rozmowę z zawodnikiem reprezentacji Malty, który przez całe spotkanie go krył. Pirlo to niebywale wkurzało, bo to jego zdaniem zabijanie futbolu, ale jak już tak, to pogadali sobie o życiu. A Schrembri raz odszedł nawet na odległość dalszą niż dwa metry (gdy wykonywał aut).

pobrany plik

A teraz przytoczymy jeszcze fragment książki, za którego brak sam Pirlo by nas ukatrupił. O wspaniałym wynalazku, jego wielkiej miłości, której poświęcił zresztą cały dzień, od śniadania aż do przedmeczowej odprawy w dniu finału mundialu w 2006 roku.

„PlayStation jest, zaraz po kole, najlepszym wynalazkiem ludzkości. Odkąd istnieje, gram Barceloną (pomijam mały „skok w bok” na samym początku, kiedy to grałem Milanem). Klasykiem z czasów Milanello były moje pojedynki z Nestą: przyjeżdżaliśmy wcześnie rano, o 9.00 jedliśmy śniadanie, po czym zamykaliśmy się w pokoju i graliśmy aż do 11.00. Później trening, obiad i z powrotem do konsoli, tym razem do 16.00. Życie pełne poświęceń. Nasze pojedynki aż kipiały adrenaliną. Obaj wybieraliśmy Barcę. Barcelona przeciwko Barcelonie.”

A jak już przy Dumie Katalonii jesteśmy, to należy wspomnieć, że Pirlo grając w Milanie miał wiele ofert, także z Hiszpanii. Można powiedzieć, że w przypadku Andrei wierność to silne swędzenie z zakazem podrapania się… Choć wiele propozycji sam przyjmować nie chciał, to dwie były dla niego nie do odrzucenia. Po mundialu w 2006 roku ofertę złożył mu Real Madryt, cztery lata później dostał telefon od Pepa Guardioli. Oba transfery zablokował prześmiewczo nazywany przez Pirlo „panem pióro” Adriano Galliani. W końcu udało się odejść dopiero do Juventusu, w którym także czarował.

Ale jedynie do czasu, kiedy chciał. Bo niestety przenosząc się do Stanów Zjednoczonych, po jakimś czasie piłka zeszła w jego życiu na dalszy plan. Mecze w USA z czasem zaczął traktować niczym wysiadywanie dupogodzin w pracy. Ale Andrea raczej nie ma poczucia winy, raczej poczucie wina, które uwielbia i ma nawet swoją winnicę. Zakończy granie po bieżącym sezonie MLS, czyli już w grudniu. Oskarżanie go o pójście do New York City dla kasy jest nieodpowiednie, bo już wcześniej odrzucał lepsze oferty z krajów arabskich. Może po prostu się wypalił i stąd takie zdanie z ust Pirlo: – Nie mogę grać do pięćdziesiątki, już wystarczy, zajmę się czymś innym.

Tekst warto zakończyć tak, jak on zrobił to w książce: „Spojrzałem na zegarek. Była 21:21. Moja ulubiona liczba – i to dwukrotnie. Zrozumiałem, że los szepcze mi na ucho: „Postąpiłeś słusznie”. Mój tata urodził się 21. 21 ja się ożeniłem, 21 zadebiutowałem też w Serie A. Bardzo wcześnie też zacząłem grać z tym numerem na plecach. I nigdy go nie oddałem. Przynosi mi szczęście, dlatego kończę książkę na 20. rozdziale. Podoba mi się myśl, że 21. jest jeszcze pusty, że dopiero zapiszę go nowymi przeżyciami i emocjami”. Od przyszłego roku Pirlo weźmie się za napisanie zupełnie nowego rozdziału w życiu.

A wieczorami warto nalać sobie winka i odpalić film z jego zagraniami.

Samuel Szczygielski

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

18 komentarzy

Loading...