Reklama

Michał Pazdan: – Nie jestem konfidentem

redakcja

Autor:redakcja

30 września 2017, 09:21 • 8 min czytania 19 komentarzy

Michał Pazdan w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego (fragmenty w Fakcie) odnosi się do artykułu sport.pl, który pisał o tym, że to m. in. Pazdan był w grupie legionistów, jaka miała poskarżyć się na warsztat pracy Jacka Magiery i doprowadzić do jego zwolnienia. – Nie byłem, nie jestem i nigdy nie będę konfidentem – mówi obrońca reprezentacji. 

Michał Pazdan: – Nie jestem konfidentem

FAKT

Na start wspomniane wypowiedzi Pazdana.

Legii Michał Pazdan (30 l.), który w artykule sport.pl, razem z Krzysztofem Mączyńskim (30 l.), Arturem Jędrzejczykiem (30 l.) i Dominikiem Nagyem (22 l.) zostali przedstawieni jako osoby, które doprowadziły do zwolnienia Jacka Magiery (40 l.). Napisano: „Skargi płynęły, i to podobno do samego prezesa.”. – Po przeczytaniu tekstu byłem wściekły, ale potem zdałem sobie sprawę, że to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Szkoda nerwów. Po raz ostatni rozmawiałem z prezesem w połowie sierpnia. Spotkaliśmy się w czwórkę: ja, on, Michał Żewłakow i mój menedżer Marcin Lewicki. Rozmawialiśmy o sprawach transferowych, to było jeszcze przed dwumeczem z Sheriffem Tyraspol – opowiada reprezentant Polski, który po ukazaniu się tekstu zadzwonił do Magiery.

730

Reklama

O miłości do Górnika Zabrze opowiada znany i lubiany… Jacek Wiśniewski!

– Graliśmy na wyjeździe z Zagłębiem Lubin. Przed meczem patrzę do torby, o cholera, nie wziąłem butów! No to musiałem założyć, jakie były, choć o dwa albo i trzy numery za małe. Po boisku biegałem jak kaczka. W przerwie ściągam te przeklęte buty, a tam pełno krwi, normalnie można było wylewać, na każdym palcu „blaza” jak diabli. Ktoś powie, „Wiśnia twardziel”, ale to był tylko „Wiśnia zapominalski”. Głupie było to bohaterstwo – wspomina wojowniczy zawodnik, który jednak zaznacza: – Inna sprawa to charakter do walki, który zawsze trzeba mieć. Gdy grałem w Górniku, to Wojtek Kowalczyk z Legii mówił, że boi się jechać na mecz do Zabrza, bo tam ten rzeźnik Wiśniewski będzie.

GAZETA WYBORCZA

731

Hit pomiędzy Lechem a Legią już dawno nie zapowiadał się tak źle.

Z jednej strony mecz Lecha z Legią obejrzy na trybunach ok. 40 tys. ludzi, czyli miasto wielkości Ciechanowa, Sochaczewa, Sieradza czy Świnoujścia. Z drugiej – dawno nie doszło do sytuacji, w której trzy dni przed takim meczem wciąż można było kupić bilet. Jeszcze kilka miesięcy temu wszystkie wejściówki rozchodziły się w kilkanaście godzin. W piątek wciąż w kasach znajdowało się 3 tys. biletów. Wiadomo też ,że przyznanej puli nie wykorzystają w pełni kibice Legii. Teoretycznie jeśli to mecz na szczycie, Lech przez pewien czas przewodził lidze, teraz do pierwszego Górnika Zabrze traci punkt. Legię dzielą od lidera trzy. Wnioskując z tabeli, mamy zatem do czynienia z meczem topowych ekip. Co więcej, jest to także starcie drużyn uchodzących za faworytów do mistrzostwa. Kibice Lecha i Legii są jednak bardzo rozczarowani postawą piłkarzy. Kolejorz z dziesięciu rozegranych meczów przegrał dwa (z Wisłą Płock i Śląskiem), Legia aż cztery (z Górnikiem, Termalicą, Śląskiem i Jagiellonią). rzecz jednak nie w liczbie porażek i zdobyczy punktowej, najbardziej rozczarowujący jest fatalny styl gry obu zespołów.

Reklama

SUPER EXPRESS

733

Pozytywny artykuł o Tomaszu Losce.

Młody piłkarz był bohaterem poprzedniej serii, gdy z Pogonią obronił rzut karny. Trafił nie tylko do 11 kolejki, ale został wybrany najlepszym jej graczem! – Przez długi czas nic nie wskazywało na to, że w ogóle coś z tego grania wyjdzie – mówi Loska. – Na moim fanpagu przypomniałem spotkanie z września 2013 roku, gdy jako bramkarz Gwarka II Ornantowice puściłem trzy gole w meczu C klasy z Burzą Borowa Wieś. Przegraliśmy 1:3. To był ostatni poziom na Górnym Śląsku. Z tej ligi nie można już spaść niżej.

Trudnych momentów w życiu Loski nie brakowało. – Miałem taki okres będąc na wypożyczeniu w drugoligowym Nadwiślanie Góra, gdzie przez pół roku otrzymałem tylko pierwszą wypłatę – opowiada. – Codziennie pokonywałem w dwie strony po ok. 110 km. Pożyczałem od ojca pieniądze, ale w końcu zapytałem siebie: jaki to ma sens? Wróciłem do Górnika, gdzie w drugim zespole byłem rezerwowym. Uznałem, że trzeba poszukać sobie pracy. Gdyby byłaby taka potrzeba, nazwijmy to ostatnia deska ratunku to zatrudniłbym się w kopalni. Nie boję się takiej roboty. Ale przekonano mnie, abym się nie poddawał. Warto było! Jestem odporny, mam twardą skorupę, trudno mnie złamać.

732

Mariusz Piekarski tłumaczy Artura Jędrzejczyka mówiąc jasno, że grał dla Magiery.

Portal sport.pl podał nazwiska zawodników, którzy mieli skarżyć się na trenera Magierę do prezesa Mioduskiego. Wśród nich jest pański klient, kapitan Legii Artur Jędrzejczyk.

To totalna bzdura! Nie wierzę w ani jedno słowo z tych oskarżeń. Żaden piłkarz nie poszedłby do prezesa donosić na Jacka! Dwa miesiące wcześniej razem zdobywali mistrzostwo Polski, walczyli o nie razem do ostatniej kolejki, a teraz mieliby na niego kablować?! I Artur też?! Absurd! Jędrzejczyk poświęcał się dla Magiery, zamiast poddać się operacji, grał ze złamanym palcem, zresztą do dziś gra non stop na środkach przeciwbólowych, bo zależy mu na drużynie. Wiadomo, że obrońca w niemal każdym starciu używa rąk, „Jędza” może zrobić sobie większą krzywdę, ale nie kalkuluje. Ktoś wykorzystał fakt, że Legia szybko odpadła z pucharów i wmieszał chłopaków w zwolnienie, z którym nie mieli nic wspólnego.

Te oskarżenia i niedomówienia odbiją się na atmosferze w szatni przed meczem z Lechem?

Mogą tylko zjednoczyć drużynę. Chłopcy są wściekli i będą to chcieli pokazać na boisku.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Okładka:

734

Na start czołówkowy wywiad z Michałem Pazdanem.

Czyli nie powiedział pan, że Jacek Magiera to słaby trener?

Powiedziałem już, że to nieprawda, że nie było takiej rozmowy. Po ukazaniu się tekstu, rozmawiałem z trenerem Magierą. Nie musiałem się tłumaczyć, bo to inteligentny człowiek. On wie, że bardzo go cenię jako szkoleniowca. Jesienią ubiegłego roku byliśmy w fatalnej sytuacji, a zajęliśmy trzecie miejsce w grupie Ligi Mistrzów, wiosną występowaliśmy w Lidze Europy. Pomimo dużej straty, zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Takie są fakty. Mecze z Realem czy Sportingiem uważam za perfekcyjne w naszym wykonaniu.

A szatnia? Jak zareagowała?

Taki artykuł nie mógł być pod żadnym względem konstruktywny. Większość zawodników po przeczytaniu pewnie się tylko zaśmiała, wiedząc, że to nieprawda. Ale naturalne, że kilka osób mogło się zacząć zastanawiać. My sami przez jeden, dwa dni czuliśmy, że jesteśmy w dziwnej, niekomfortowej sytuacji.

Skoro nie prezesowi, może narzekał pan komuś innemu?

U nas, piłkarzy, jest tak, jak w każdej innej pracy. Po meczach rozmawiamy między sobą na różne tematy i po porażkach, i po zwycięstwach. To normalne. Jeśli nie jest dobrze, to siedząc przy stole, zastanawiasz się, dlaczego tak się dzieje. Przecież cały czas chcesz wygrywać. Myślisz: czy nie można było zagrać inaczej? Analizujesz. Dziwi to kogoś, że rozmawialiśmy między sobą o naszych problemach?

735

 Starcie Bjelicy i Jozaka to starcie ucznia z profesorem.

Nenad Bjelica, lat 46. Romeo Jozak, lat 44. Pierwszy – rozegrał 9 meczów w reprezentacji, występował w Hiszpanii, Niemczech, Austrii, od 10 lat samodzielnie prowadzi seniorskie drużyny. Ale to ten drugi, który karierę skończył jako 22-latek, a jako pierwszy trener dorosłej drużyny zadebiutował dwa  tygodnie temu, uczył obecnego trenera Lecha futbolu. – Był moim profesorem na Akademii Trenerów w Chorwacji – Bjelica przenosi się myślami do czasów, gdy spotykali się na uczelni. – Dążył do perfekcji. Twarda ręka, autorytatywny. Ma ogromną wiedzę, jako profesor bardzo wiele wymagał od uczniów – wspomina szkoleniowiec Lecha. To Jozak poniekąd decydował, jak rozwinie się trenerska kariera Bjelicy. Zagrzeb, rok 2014. Nenad podchodzi do obrony pracy dyplomowej. Temat: Wizja gry kontrataku. W czteroosobowej komisji zasiada Jozak. – Obserwowali mój warsztat, reakcje, zachowanie, decyzje. Miałem maksymalne oceny, może zdarzyła się jedna czwórka – zapewnia trener Lecha. – Byłem jego nauczycielem, profesorem, a on był jednym z lepszych studentów, z jakimi pracowałem. To również jest wielki pasjonat. Bardzo go szanuję – twierdzi szkoleniowiec zespołu mistrza Polski.

736

Przegląd opisuje historię świeżo upieczonego kadrowicza, Damiana Kądziora, który w pewnym momencie swojej kariery… poruszał się na wózku.

Jest lato 2012 roku. 20-letni Damian Kądzior mistrz Polski juniorów z MOSP Jagiellonią jest nadzieją białostockiej piłki. Niestety nikt nie chce mu dać prawdziwej szansy w pierwszym zespole. Jakby tego było mało, młody pomocnik łapie kontuzję i to w obu stopach. W pewnym momencie sytuacja jest tak dramatyczna, że chłopak trafia na wózek inwalidzki. – To było przez chwilę, ale faktycznie taka sytuacja miała miejsce – mówi Robert Kądzior, ojciec piłkarza, który sam na przełomie lat 80-tych i 90-tych zaliczył sześć występów w ekstraklasie (ówczesnej I lidze). Z Jagiellonią też zdobywał mistrzostwo Polski juniorów ’88.

– W obu nogach chodziło o piątą kość śródstopia. Obie nogi były unieruchomione. Zaczęliśmy szukać rozwiązania na własną rękę. W tej sytuacji bardzo pomógł nam dziennikarz „Przeglądu Sportowego” Piotr Wołosik, który przez ówczesnego selekcjonera Franciszka Smudę skontaktował nas z lekarzem tamtej kadry Mariuszem Urbanem. Szybkie konsultacje i zabieg w Krakowie. Damianowi wszczepiono w obu stopach po śrubie. Ma je do tej pory. Nie wyjmujemy ich, bo na boisku czuje się z nimi bezpieczniej – podkreśla tata nowego kadrowicza.

737

Jacek Wiśniewski o Górniku Zabrze.

Pochodzę z Sośnicy, a to dzielnica Gliwic, która kibicuje Górnikowi, tam jest praktycznie cała „Torcida”. No więc ja na Górnika byłem skazany od „bajtla”. Gdy tylko zacząłem kopać piłkę, marzyłem, żeby kiedyś trafić na Roosvelta. W innych klubach byłem tylko najemnikiem, a w Górniku, gdybym nawet nie miał płacone, to pewnie też bym grał. Tu są moi bliscy i przyjaciele. Wielu z nich pracowało na kopalni i tak jak ja mocno wrosło korzeniami w ziemię. Nie wyobrażam sobie, bym mógł grać w Piaście, choć kumple czasami mówią mi: „Wiśnia, nie chrzań, w Piaście zaproponowaliby ci 50 czy 60 tauzenów miesięcznie i byś do nich poszedł”. Po pierwsze – na pewno by mi tyle nie zaproponowali. A po drugie – no pewnie, gdybym miał nóż na gardle i moja rodzina nie miała co jeść, to pewnie bym poszedł. Ale to tylko teoria. Wolałbym biedniej,  a za to w moim Górniku. On jest dla mnie jak rodzina. Ostatnio jest ciężko, bo zmarł Michał Madeja. Chłopak ze sklepiku Górnika i bardzo oddany kibic. Miał 36 lat, dopadła go choroba i wykończyła. Straszna wiadomość. Żegnam go w wielkim bólu.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
10
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

19 komentarzy

Loading...