Reklama

Kajakarz z Polski pójdzie na otwartą wojnę z potężnym MKOl-em?

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

28 września 2017, 15:53 • 6 min czytania 5 komentarzy

– Na dniach wyślemy kolejne pismo. I to będzie już chyba ostatnia próba polubownego zakończenia sprawy, ostatnia próba dania Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu szansy wyjścia z tej sytuacji z twarzą. Bo tutaj wszystko jest oczywiste – opowiada Weszło Adam Seroczyński, medalista olimpijski w kajakarstwie, który już od prawie dekady walczy o oczyszczenie się z zarzutów dopingowych z igrzysk w Pekinie. I dodaje, że rozważa oficjalne oskarżenie komitetu.    

Kajakarz z Polski pójdzie na otwartą wojnę z potężnym MKOl-em?

Sprawa olsztynianina, brązowego medalisty igrzysk olimpijskich w Sydney z 2000 r., to dobry materiał na film – dramat sądowy. Z jednej strony przedstawiciel dyscypliny, na którą raczej rzadko skierowane są kamery, z drugiej organizacyjny moloch.

Ale od początku.

W 2008 r. Adam Seroczyński ma 34 lata. Niemało, ale na igrzyska do Pekinu leci ze sporymi nadziejami, bo rok wcześniej razem ze swoim partnerem z osady, Mariuszem Kujawskim, zdobywa wicemistrzostwo świata w K-2 na 1000 metrów. W Chinach kończy jednak na najgorszym, czwartym miejscu. Do Polski wraca rozżalony, bo drugi olimpijski krążek był na wyciągnięcie ręki.

Pierwsze dni września spędza już w domu. To tam zastaje go telefon z Polskiego Związku Kajakowego. Wiadomość jak obuchem w głowę: wykryto u niego doping. Clenbuterol. Seroczyński w popłochu sprawdza w internecie co to za specyfik, dzwoni też do swojego lekarza dociekając, skąd mógł on się u niego wziąć.

Reklama

Thomas Bach, no i „bach!”

„Wpadł” podczas kontroli w Pekinie, którą przeszedł 22 sierpnia. Zarówno próbka A, jak i B wskazały obecność clenbuterolu, chociaż w śladowych ilościach. Pomagający mu specjaliści w końcu ustalają, że środek musiał dostać się do jego organizmu przez mięso spożywane w olimpijskiej stołówce, ponieważ w Chinach tym właśnie specyfikiem na potęgę tuczy się zwierzęta. I oficjalnie taką linię obrony obierają. Podkreślają też, że szprycowanie się clenbuterolem w przypadku kajakarza jest kompletnie bez sensu, poza tym wykryte stężenie było minimalne.

MKOl w taką wersję jednak nie wierzy. Posiłkuje się opiniami brytyjskich ekspertów, którzy twierdzą, że czymś nierealnym jest, żeby taki środek dostał się do organizmu człowieka poprzez zjedzone mięso. Poza tym podkreślają, że żaden inni olimpijczyk z Pekinu na trefnym mięsie nie wpadł (wtedy jeszcze tak myślano), dlatego w tym samym roku MKOl pozbawia polską dwójkę czwartego miejsca w wyścigu olimpijskim. W 2009 r. Seroczyński odwołuje się do Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS) w Lozannie, ale bezskutecznie. Kilka miesięcy później zostaje jeszcze dobity dyskwalifikacją na dwa lata. Chociaż kiedyś po głowie chodził mu jeszcze start w igrzyskach w Londynie, to jednak kończy karierę. W środowisku kajakarskim i w Olsztynie wyrok też na niego wydano. Dla niektórych osób jest trędowaty.

Seroczyński do momentu wybuchu afery utrzymywał się ze sportu, ze stypendium oraz współpracy ze sponsorami. Afera z koksem wszystko to przekreśla. Ma na głowie rodzinę, dlatego robi prawo jazdy na autobus i przez pewien czas pracuje jako kierowca. Potem dostaje pracę w hurtowni. Po godzinach trenuje młodzież.

Przez kolejne lata próbuje oczyścić nazwisko. Teoretycznie wydaje się, że sprawa jest realna do odkręcenia, bo od 2013 r. szefem MKOl-u jest Thomas Bach, który sprawę zna od podszewki. To przecież on w 2008 r. kierował komisją dyscyplinarną, którą osądziła Polaka. Mimo to beton wydaje się być jeszcze grubszy. A łatka koksiarza wydaje się być już nie do odprucia.

Pół roku od rewelacji ARD i dalej cisza…

Reklama

Na początku tego roku telewizja ARD odpaliła jednak bombę. Zdaniem dziennikarza Hajo Seppelta (to on wywlókł na światło dzienne aferę dopingową w Rosji) MKOl i Światowa Agencja Antydopingowa po przeprowadzeniu ponownych testów zamrożonych próbek z Pekinu, wykryły clenbuterol m.in. u jamajskich sprinterów. Żadne nazwiska wprawdzie nie padły, ale w kręgu podejrzanych naturalnie wymieniany był nawet Usain Bolt. MKOl nie chcąc otwierać puszki Pandory i wywracać wyników do góry nogami – narażając się tym samym pewnie na procesy – zamiótł sprawę pod dywan. Wobec tych sportowców nie zostały wyciągnięte żadne konsekwencje, bo jak argumentowali później działacze i członkowie WADA, wykryte stężenia były minimalne, a więc najprawdopodobniej mogło pochodzić z… chińskiego mięsa.

Nie skazano więc nikogo, oprócz Polaka, którego próbki przebadano na gorąco jeszcze w trakcie igrzysk. Tylko że na jego nieszczęście, wtedy wersję z lipnym mięsem traktowano jako absurd. Dowody naukowe potwierdzające taką tezę pojawiły się dopiero później.

Mówiąc inaczej, argumenty, na podstawie których zdyskwalifikowano Polaka, okazały się kompletnie chybione.

Afera z próbkami rzuciła nowe światło na przypadek Seroczyńskiego, który zyskał drugie życie. Tak przynajmniej myślał. Ale chociaż od rewelacji ARD minęło już pół roku, kajakarz wciąż nie został zrehabilitowany. Jak mówi dziś w rozmowie z Weszło, poważnie zastanawia się nad oficjalnym oskarżeniem MKOl-u. Czyli w praktyce, bierze pod uwagę pójście z komitetem na otwartą wojnę.

– Sprawa jest cały czas w toku. MKOl odpowiedział, że nic nie może zrobić, ponieważ ostatnie słowo należało do sądu arbitrażowego. W ten sposób umywają ręce od odpowiedzialności. Dlatego na dniach, mój pełnomocnik wraz z PKOl-em wyślą kolejne pismo. I to będzie już chyba ostatnia próba polubownego zakończenia sprawy, próba dania MKOl-owi możliwości wyjścia z tej sytuacji z twarzą. Nie mam wyjścia, bo tutaj wszystko jest oczywiste. Już chyba wszyscy widzą, że miałem rację – mówi.

I dodaje: – Nie może być tak, że jeden sportowiec jest karany, a pozostali nie. I nie przekonuje mnie argument, że teraz specjaliści mają inną wiedzę niż kiedyś. To w tym wszystkim ważny jest sportowiec, czy jakieś zapisy? To przykre. Mi chodzi przede wszystkim o oczyszczenie nazwiska. Żeby nie łączono mnie, tak jak dziś, z dopingiem.

Co z próbkami? Nie wiadomo…

– W piśmie z PKOl-u nie będziemy atakować przewodniczącego Bacha i jego urzędników, tylko wystąpimy zgodnie z kompetencjami do nowych przewodniczących komisji w MKOl-u, żeby wszczęli odpowiednie działania – mówi nam Ludwik Żukowski, pełnomocnik Seroczyńskiego, który w przeszłości z powodzeniem bronił m.in. Justyny Kowalczyk. – Chcemy udowodnić, że Adam został skrzywdzony i powinien mieć przynajmniej równe szanse z tymi, wobec których nie wszczęto postępowania, a u których stwierdzono identyczną ilość clenbuterolu. Zobaczymy, czy presja psychiczna tu pomoże. Jeśli nie, mamy scenariusz B. Ale na razie chcemy po dobroci.

Scenariusz B to ewentualne skierowanie sprawy do szwajcarskiego sądu powszechnego (MKOl ma siedzibę w Lozannie) lub Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Sprawa ma jeszcze jeden ciekawy wątek. Chodzi o same próbki pobrane od Seroczyńskiego w Pekinie. Kiedy w ubiegłym roku pojawiły się informacje o nowej metodzie umożliwiającej zbadanie, czy clenbuterol mógł dostać się do organizmu z mięsa, do MKOl-u wysłano pismo z prośbą o zachowanie próbek, ponieważ są one przetrzymywane tylko przez osiem lat.

– Do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Nawet nie wiemy, czy te próbki jeszcze istnieją – mówi Żukowski.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Najnowsze

Ekstraklasa

Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy

Piotr Rzepecki
3
Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
14
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Inne sporty

Komentarze

5 komentarzy

Loading...