Reklama

Smutny Waldemar szybko ksywki nie zmieni

redakcja

Autor:redakcja

26 września 2017, 20:05 • 3 min czytania 12 komentarzy

Sytuacje stwarzane regularnie, jedna po drugiej. Zamykanie rywala w zamku znanym z hokeja. Wyczekiwanie na błąd, by wykorzystać złe ustawienie, przyspieszyć i trafić rywala raz. I drugi. Mniej więcej takiego scenariusza należałoby oczekiwać, gdy zespół z ekstraklasy mierzy się w meczu pucharowym z ekipą z niższej ligi. W meczu Piasta z Chrobrym Głogów tak właśnie było. Z tym, że zespoły zamieniły się rolami.

Smutny Waldemar szybko ksywki nie zmieni

To Chrobry miał więcej z gry. To Chrobry stworzył sobie znacznie więcej klarownych sytuacji – zaczynając co prawda dopiero po golu Piasta na 1:0, ale później już nie ustając w staraniach, by przedstawiciela ekstraklasy wręcz wcisnąć z piłką do bramki. Wymowne, że w samej końcówce to nie gliwiczanie wtłoczyli głogowian w ich pole karne, a gra toczyła się – z inicjatywy pierwszoligowca – w środku pola, a powiedzielibyśmy nawet, że częściej gościliśmy pod bramką Rusova niż Gospodinowa. A to Danielak z dystansu odpalił rakietę ziemia-powietrze, która minimalnie minęła lewy słupek bramki Piasta, a to perfekcyjną wrzutkę Kaczmarek zamknął głową również o milimetry niecelnie. Aż wreszcie to, co nie udało się z akcji, udało się ze stałego fragmentu gry. Mateusza Machaja zdążyliśmy już nieco zapomnieć, ale tego, że świetnie bije rzuty wolne – zdecydowanie nie. I raz jeszcze potwierdził to dokładnym strzałem po dalszym słupku.

W pełni zasłużony był też drugi gol dla Chrobrego. Bo to nie było tak, że gdy Piastowi korzystny wynik się wymknął, gliwiczanie nacisnęli na pierwszoligowca ze zdwojoną siłą. Nie, to Chrobry złapał – nie bójmy się tego powiedzieć – flow.

Bo druga połowa to zamiast obrony remisu, liczenia na powtórkę chociażby ze starcia Bytovii z Pogonią i wygranej po karnych zespołu z niższej klasy rozgrywkowej, była próbka przyjemnej dla oka ofensywnej gry Chrobrego. Może nie absolutnej dominacji i polotu jak w najlepszych ligach świata, ale gry, jakiej zbyt często przedstawiciel I ligi w starciu z ekstraklasowiczem nie zaprezentuje. Dość powiedzieć, że przed rozstrzygającym golem Kaczmarka – dziś najlepszego w całym sezonie, wyraźnie zmotywowanego klasą przeciwnika – głogowianie ładnych parę minut trzymali Piasta na jego połowie, rozgrywając piłkę cały czas w granicach trzydziestu metrów od bramki Rusova. Gol był zwyczajnie tego naturalną konsekwencją. Gol, na którego Piast po prostu nie umiał jakkolwiek odpowiedzieć. Ba, to Chrobry miał sytuację na 3:1, którą zatrzymał przytomnym wyjściem poza swoje pole karne golkiper Piasta. Ostatnią z akcji, która mogła Piastowi dać drugiego gola, a która zapadła nam w pamięci, to ta Vranjesa w pierwszym kwadransie drugiej połowy, zakończona strzałem w słupek. Potem – długo, długo, długo nic. Aż do końcowego gwizdka.

– We wtorek będę mógł sprawdzić kilku zawodników. Być może któryś z nich zdoła rozruszać zespół – mówił po przegranym debiucie z Arką Waldemar Fornalik, a.k.a. Smutny Waldemar. Smutny będzie też dla niego wniosek po spotkaniu, który brzmi: nie, nikt nie był w stanie rozruszać zespołu. Jagiełło tak szybko jak błysnął – asystą i chwilę wcześniej błyskotliwą akcją z „tunelem” na skrzydle – tak szybko zgasł. Jankowski – okej, strzelił bramkę, ale zagrał niemrawo jak w 90% meczów w Gliwicach. Nie zarzucimy gościom, że nie chcieli, bo widać było, że potrzebują tego przełamania. Ale zarzucimy, że mimo chęci – nie potrafili.

Reklama

Z gliwiczanami jest więc źle i nie trzeba być doktorem habilitowanym wiedzy o futbolu, by to obiektywnie ocenić. A mając z tyłu głowy, że w niedzielę Piast gra w Zabrzu prestiżowe derbowe spotkanie z rozpędzonym liderem, niewykluczone że w Gliwicach już wkrótce trzeba będzie sięgać po silne antydepresanty.

fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...