Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

13 września 2017, 15:01 • 12 min czytania 15 komentarzy

Ach, jaki to był doskonale funkcjonujący mechanizm. Wydawało się, że od samej góry aż po najniższe szczebelki wszystko funkcjonuje dokładnie tak, jak powinno. Na górze trzech właścicieli o idealnym podziale zadań – stonowany dyplomata aktywnie działający w europejskich strukturach, pracuś każdego dnia współpracujący z zespołem zaufanych ludzi na miejscu, reprezentant na polską piłkę rozdający karty w strukturach spółki zarządzającej ligą. Niżej zgrany duet w pionie sportowym, który miewał swoje porażki na rynku transferowym – kompletnie nietrafione, przepłacone nazwiska, z najbardziej charakterystycznym Necidem na czele, ale który jednocześnie niemal rokrocznie budował skład na mistrzostwo i fazę grupową europejskich pucharów plus delikatną górkę wpływającą do budżetu. Rozwinięty dział marketingu. Fantastyczna współpraca z kibicami. Wreszcie prawdziwe ukoronowanie – wyśnione stulecie, w którym nie tylko udało się zdobyć mistrzostwo i Puchar Polski, nie tylko udało się awansować do tej wymarzonej Ligi Mistrzów, ale jeszcze odbić się od dna po fatalnym starcie i wywalczyć grę w pucharach także wiosną.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Dublet na stulecie. Rekordowe wpływy z Ligi Mistrzów. W roli trenera ulubieniec kibiców radośnie skandujących jego nazwisko. Remis z Realem Madryt, zwycięstwo nad Sportingiem Lizbona, świetny pościg w lidze, która początkowo wydawała się już nie do wygrania dla warszawskiego zespołu.

To naprawdę pachniało wieloletnią dominacją, o ile już jej nie mieliśmy. Cztery mistrzostwa w pięć lat, trzy puchary, czterokrotnie gra w fazie grupowej europejskich pucharów, dwukrotnie wiosna w Europie. Legia wykorzystywała niemalże wszystkie okazje sportowe, wygrywając prawie wszystko w kraju oraz dość dzielnie radząc sobie poza jego granicami. Ale to była również Legia wykorzystująca okazje poza murawą. Legia, która potrafiła bardzo sprytnie, właściwie fortelem, przyciągać do siebie młode talenty jak Krystian Bielik czy Ondrej Duda, a następnie odsprzedawać je z dużym zyskiem. Legia, która wzniosła na kompletnie nowy poziom przychody z klubowych gadżetów, nie bez przyczyny zapewne wykorzystując do ich promocji szanowanych kibiców czy legendy klubu. Legia, która zaadaptowała system Lecha z promowaniem marki wśród przedszkolaków w całym regionie do swoich potrzeb – czyli innymi słowy Legia, która poprzez swoje Soccer Schools zaczęła wchodzić na tereny bardzo odległe od Warszawy. Wchodzić z produktami, ale też okazjami biletowym, zaproszeniami na mecze, wychowywaniem nowych pokoleń kibiców, nawet w miastach, które mają już swoje lokalne kluby.

To była Legia… Wielka. Legia, która działała w wielkich formatach, która biła rekordy transferowe, ale jednocześnie rozrosła się do niewyobrażalnych rozmiarów w kwestii codziennej pracy na terenie całego kraju. Legia, która potrafiła realizować projekty, na które reszcie Polski szkoda byłoby czasu, zachodu, a przede wszystkim: pieniędzy. Legia je miała, nie dlatego, że spadł jej z nieba Dundalk, ale dlatego, że schylała się po każdą złotówkę oraz kreowała możliwości ich zarabiania. Niemal najwyższe frekwencje nie wzięły się z sufitu. Najwyższe kontrakty sponsorskie nie wzięły się z sufitu. Firmy chciały płacić, bo ich reklamy znajdowały się nie tylko na ekranach telewidzów Ligi Mistrzów, ale też na folderach reklamowych rozdawanych setkom dzieciaków z całej Polski w szkółkach. Kibice chcieli nosić dobrej jakości odzież. Kupować drogie bilety, bo atmosfera na meczach je wynagradzała.

Czy Legia była krótkowzroczna? Po pierwszym udanym sezonie, drugim, można jeszcze było tak pisać. Ale po pięciu latach na szczycie? Pięciu latach, podczas których klub urósł ze ściągania Marko Sulera za 100 tysięcy euro do wydawania kilku milionów w jednym oknie? To nie zostało podarowane, to zostało wypracowane. Wypracowane ciągnięciem wózka w jedną stronę przez cały zastęp fachowców. Wymyślaniem kolejnych Bielików czy Bereszyńskich, wymyślaniem Dudów czy Vadisów, ale też Nikoliciów, Prijoviciów.

Reklama

Można oczywiście było formułować zarzuty dotyczące pracy akademii, wiecznych problemów z jej infrastrukturą. Ale Legia i na to potrafiła znaleźć sposób, mocno rozwijając skauting młodzieżowy. Pomijając już najbardziej jaskrawy przykład Bielika, wyciągnięto Michalaka z Zielonej Góry, Szymańskiego z Białej Podlaskiej, potem zaczęto nawet szukać różnych Kulenoviciów i Sulleyów, z różnym skutkiem. Poza tym cały czas podejmowano próby poprawienia zaplecza – zajmował się tym przede wszystkim obecny właściciel, Dariusz Mioduski. W 2014 roku przekonywał osobiście władze Sulejówka do wejścia we wspólny projekt, na łamach sport.pl zapewniając: „Rozumiem, że w listopadzie mamy wybory samorządowe i politycy są skupieni na czymś innym, ale to okazja do pokazania, że projekt, który jest dobry dla mieszkańców, może być wspierany ponad politycznymi podziałami. Nie możemy czekać z decyzją aż do wyborów”.

Oczywiście wszystko przeciągało się w czasie, ale najważniejsza rzecz dla klubu sportowego – systematyczne wygrywanie rywalizacji sportowej – została zachowana.

Sam nie wiem, jak to w ogóle możliwe, by w tak krótkim czasie wszystko tak kompletnie zmarnować. Jak z absolutnego topu krajowego, ze statusu jednej z najsilniejszych drużyn w ostatnich latach, zjechać aż do poziomu zespołu obtłukiwanego przez Kazachów, Mołdawian (to nowości) oraz Niecieczę (to tradycja). Klubu rozłażącego się, wewnętrznie skonfliktowanego, niepoukładanego, niezdecydowanego, w którym kierunku podążać – bo przecież zanim akademię zrewolucjonizować mieli Chorwaci, akademię zrewolucjonizować miał Jacek Zieliński.

Zastanawiam się – gdzie byłaby dzisiaj Legia, gdyby nie konflikt właścicielski? Jeśli Dariusz Mioduski dzisiaj przekonuje, że dorzuca 6 milionów z własnej kieszeni – może mógłby je dorzucić jeszcze w czasach powszechnej zgody i zbudować za to te wymarzone boiska w Sulejówku? Jak można było skonsumować sukces w Lidze Mistrzów? Jak można było wykorzystać pięć długich tłustych lat? Co zrobić inaczej? W którym miejscu zareagować szybciej? Jaką dietę dobrać Hildeberto?

Niestety dla warszawiaków – konflikt miał miejsce, w dodatku stał się dość wyniszczający, bo z czasem do normalnych dyskusji doszło wzajemne podgryzanie się. Dziś nastąpił przełom.

Legia oficjalnie znalazła się w punkcie zero. Z klubu przez ostatnie kilka miesięcy znikały kolejne twarze, niektórym ograniczano zakres obowiązków, innych żegnano. Dość drastycznej zmianie uległ format zarządzania całym tym organizmem. Teraz zaś wymieniono ostatnie, najważniejsze ogniwa, żegnając się z Jackiem Magierą, ale też jego zespołem, z dwoma innymi trenerami oraz Michałem Żewłakowem. Zamknięto definitywnie pewien rozdział i z hukiem otwarto nowy.

Reklama

***

I tu właśnie zaczynam się zastanawiać, o co tak naprawdę chodzi w Legii. Romeo Jozak to dla każdego, kto odróżnia CLJ od KSW postać niemalże kultowa. Dinamo Zagrzeb to marka sama w sobie, klub rokrocznie wypuszczający w świat całe gromady utalentowanych juniorów, z których część oglądamy później w barwach Realu Madryt chociażby. Ma oko do juniorów, ma potężny know-how oraz CV, które mówi samo za siebie. W kwestii budowy akademii młodzieżowej trudno tak naprawdę o lepszego fachowca. Mógłbym wymieniać długo jego sukcesy i filozofię, ale zrobiliśmy to już dzisiaj W TYM MIEJSCU.

Zwróćcie jednak uwagę na słowa „parę lat temu”. Jozak rozkręcał Dinamo w nieco innej rzeczywistości piłkarskiej – takiej, w której sprzedawało się 24-letniego Mario Mandżukicia za 7 milionów euro, a nie 21-letniego Marko Pjacę za 23 miliony euro czy zaledwie 17-letniego Jedvaja za okrągłą piątkę. To jest pierwsza i możliwe, że najważniejsza sprawa – dziś Partizan czy Dinamo nie trzymają już dawnego tempa, dlatego że rozkupywani są nie na poziomie 23-latków z pierwszymi sukcesami w seniorskiej piłce, ale nastolatków, którzy dopiero zadebiutowali w dorosłej grze. Jakże boleśnie przekonał się o tym Lech Poznań, który jeszcze parę lat temu z tercetem Kędziora-Kownacki-Bednarek mógłby spokojnie dospacerować do pierwszego mistrzostwa, po czym dopiero wtedy wypuścić ich do mocniejszych lig. Dziś jednak tak naprawdę powinien drżeć nawet o 18-letniego Tymoteusza Puchacza, o którym na razie słyszeli głównie fani Football Managera i naturalnie setki skautów. Moment wyjazdu przesuwa się w czasie, przez co najsłynniejszym akademiom trudno osiągać jednocześnie dobre wyniki – bo zanim ich perełki eksplodują, są już ślicznie zapakowane i popchnięte do bogatszych sklepów.

Ale Dinamo miało wyniki! – zaprotestujecie, zresztą bardzo słusznie. Ale trzeba widzieć, że wyniki Dinama nie wynikały raczej z jakości piłkarzy produkowanych przez akademię Dinama. Dość powiedzieć, że detronizacja wieloletniego chorwackiego hegemona zbiegła się w czasie z aresztowaniem właściciela klubu, Zdravko Mamicia. Nie jestem odosobniony w przekonaniu, że gdyby Mamić przez cały sezon był na wolności, Rijeka nie musiałaby wcale zakończyć sezonu na pierwszym miejscu. Nie są to bynajmniej moje prywatne domysły – o przekrętach dość oficjalnie mówią chorwackie media, wyśmiewając na przykład Lukę Modricia, który w czarodziejski sposób zapomniał o wszystkich okolicznościach swojego transferu. A były – według chorwackiej prasy i służb walczących z korupcją – mniej więcej takie:

O samym Mamiciu i jego barwnym życiu możecie przeczytać na przykład TUTAJ. Dziś jednak mniej liczy się jego kartoteka (noce na komisariatach, bójki, rasistowskie obelgi czy groźby wobec dziennikarzy), bardziej aktualna sytuacja. Ta wygląda bowiem tak, że po latach bezkarności przyjdzie zapłacić co do kuny za tłuste lata. Od 2015 roku niezależne śledztwo prowadzi USKOK – chorwacki odpowiednik naszego CBA. Służby specjalne wkroczyły do biur Dinama Zagrzeb oraz chorwackiej federacji, przede wszystkim zaś w świetle zgromadzonych przez nich dowodów – na ławie oskarżonych wylądował sam Zdravko Mamić. Co ważne – na ławie oskarżonych w… Osijeku. Całość przeniesiono z dala od stolicy w obawie przed natrafieniem na jednego z sędziów zaprzyjaźnionych z Mamiciem.

Lista zarzutów jest długa, dotyczy zarówno oszustw podatkowych, jak i defraudacji, najbardziej istotne zaś wydają się przywłaszczenia klubowych pieniędzy przy okazji transferów. Przez lata Dinamo sprzedawało do najlepszych klubów szeregi świetnych piłkarzy, jednak klub w żaden sposób nie inwestował. Gdzie rozpływały się te miliony euro? Odpowiedzi miał udzielić także Luka Modrić, w reportażu „Independent” określony „bankomatem Mamicia”. Mechanizm wydawał się doskonały – familia Mamiciów miała bowiem właściciela klubu (Zdravko), trenera (Zorana, brata Zdravko) oraz menedżera (Mario, syn Zdravko). Gdy dodamy do tego koneksje i układy – wydawało się, że Mamiciowie mogą z dowolnego piłkarza zrobić gwiazdę i z dowolnej gwiazdy rezerwowego Hajduka Split. Buntownicy? Na przykład Andrij Kramarić, który musiał przebijać się w Rijece, skąd w naturalny sposób o wiele dalej do Europy, niż z rokrocznie wygrywającego mistrzostwo Dinama. Na marginesie – czy to przypadek, że po 11 latach dominacji stolicy, tytuł Rijeka odebrała dopiero w sezonie, którego sporą część Mamić oglądał zza krat?

Wracając jednak do Modricia – jego sprawę opisano z najdrobniejszymi detalami łącznie z towarzystwem, które asystowało mu przy wypłatach pieniędzy z jego bankowego konta. Posłużymy się tutaj streszczeniem z Independent, oni bowiem opisali sprawę prawdopodobnie najdokładniej. – Kiedy Dinamo sprzedawało Modricia do Tottenhamu, połowa kwoty transferowej opiewającej na 21 milionów euro trafiła na konto zawodnika. W śledztwie udowodniono a zeznania Modricia to potwierdziły, że już po przelewie piłkarz udał się do banku z Mamiciami, wypłacił ze swojego prywatnego konta spory procent kwoty, po czym oddał gotówkę w ręce towarzyszy. Czynność powtarzał przy każdej transzy, finalnie przekazując Mamiciom równowartość ponad 8 milionów euro – dla siebie zostawiając niecałe dwa.

Co ciekawe, wszystkie strony mniej więcej zgadzają się co do tego, że proceder miał miejsce. Spór toczy się o moment podpisania umowy między Modriciem a Mamiciami. Według oskarżenia – aneks, według którego połowę kwoty transferowej zyskiwał sam piłkarz podpisano już po zawarciu umowy z Tottenhamem. Innymi słowy – wykołowano Dinamo na potężne pieniądze, poprzez deal z Modriciem „piorąc” kilka ładnych milionów zysku familii Mamiciów. Początkowo zeznania Modricia pokrywały się z oskarżeniem, wydawało się, że zawodnik pogrąży dawnego menedżera (dobrodzieja? opiekuna? mecenasa?).

Aż do ostatniej rozprawy. Na tej bowiem Modrić najpierw poprosił o dwukrotne odczytanie jego zeznań, po czym stwierdził, że nie pamięta – ani tego, że cokolwiek wcześniej zeznawał, ani tym bardziej rzeczy, które zeznał. Kompletna amnezja. Umowa z Mamiciem? Nie pamiętam. Transfer do Tottenhamu? Nie pamiętam. Jak podaje na Twitterze Mateusz Woźniak, zajmujący się bałkańską piłką – Luka zapomniał nawet, w którym roku zadebiutował w reprezentacji.

Warto dodać, że Dinamo wygrało 25 z 26 spotkań ze swoją filią, Lokomotivą. Warto dodać, że to Dinamo przegrało 1:7 z Lyonem w najbardziej chamskiej spółdzielni europejskiego futbolu XXI wieku, gdy wykolegowano w ten sposób z Ligi Mistrzów Ajax Amsterdam. Warto dodać, że wszystkie śledztwa korupcyjne – m.in. to dotyczące meczu z Lyonem – kończyły się w momencie, gdy przejmowały je chorwackie instytucje.

Inaczej ujmując: Romeo Jozak miał dość spory komfort pracy. Dinamo kompletnie zmonopolizowało tamtejszy rynek, dzięki czemu mógł dosłownie przebierać we wszystkich chorwackich talentach. Kompletnie nie musiał martwić się wynikami pierwszego zespołu – te w głównej mierze „ogarniał” Zdravko Mamić i nie wgłębiając się w różnorakie rzuty karne dyktowane w końcówkach spotkań – zostańmy przy słowie „ogarniał”. Infrastruktura to inny świat. Zdolności negocjacyjne rywali to inny świat. Możliwość bezstresowego ogrywania najlepszych bez presji wyniku, czy to w Dinamo, czy w którejś filii – inny świat.

W Warszawie Jozak nie tylko startuje z akademią z o wiele niższym standardem, o wiele większą konkurencją i o wiele mniejszymi możliwościami komfortowego rozwoju młodzieży niż w Dinamie. W dodatku bierze też pierwszy zespół. W dodatku bierze Legię Warszawa, gdzie zwalnia się trenerów po mistrzostwie Polski i takich, którzy są na trzecim miejscu w tabeli. Dla specjalisty od młodzieży, przyzwyczajonego, że dzisiejsze lokaty prawdziwe zyski przyniosą za kilkadziesiąt miesięcy, to może być szok. Po trzech-czterech porażkach, gdy zacznie się narzekanie na chorwackich magików od juniorów, niejeden krzyknie, że wolał Hasiego ze swoim belgijsko-francuskim zaciągiem. Po przegranym mistrzostwie zacznie się zaś polowanie na czarownice. Gdy już wszystkie stosy z czarownicami zapłoną, ruszy okienko transferowe, gdzie wokół 18-letniego Szymańskiego zaroi się od sępów, a Kulenovicia po prostu zabierze sobie Juventus. Gdy drobiazgowo przygotowany przez chorwackich fachowców 18-latek dwukrotnie kopnie prosto piłkę, zgłosi się Dynamo Kijów. Gdy kopnie piłkę po raz czwarty – Crystal Palace. O ile wcześniej gościa nie sprzątnie Lech czy Zagłębie Lubin .

*

Widzę dwie drogi. Albo to fantastycznie odpali, Jozak zbuduje tu drugie Dinamo, tylko takie, gdzie zarobiona przez niego kasa nie wędruje do kieszeni właściciela bujającego się po jachtach, ale z powrotem do klubu, w postaci atrakcyjnych transferów i dalszych inwestycji w ludzi. Legia zaleje świat wychowankami, w międzyczasie utrzymując poziom sportowy – bo w Ekstraklasie naprawdę nie potrzeba Modricia, żeby kręcić się w czołówce, jak się okazuje – wystarczy do tego nawet Kopczyński. Z czasem pozwoli sobie na dłuższe przytrzymywanie juniorów przed wyjazdem, jeszcze później – na zostawienie ich aż do występów w LM. Po kilku latach nie będą jej potrzebni Vadisowie i Nagy’e, bo będzie miała swoich Kowalskich i Nowaków, którzy dadzą wymarzoną fazę grupową i mistrzostwo.

Ale jest też druga ścieżka i, niestety, wydaje mi się bardziej prawdopodobna. Piękna idea zmierzy się w niej z brutalną rzeczywistością, gdzie wyniki potrzebne są na wczoraj, gdzie cierpliwość kibica kończy się po 85 minutach gry, jeszcze przed końcowym gwizdkiem, gdzie nieudany sezon to klęska, a dwa nieudane sezony to przestępstwo ścigane z urzędu. Gdzie Jozak nie będzie mógł liczyć na czas, potrzebny do wychowania choćby jednego piłkarza, gdzie mistrzostwa ceni się bardziej niż dostarczanie klubowi zysku z transferów.

To przecież zresztą różni piłkę juniorską od seniorskiej. Zobaczymy jak z tym przeskokiem poradzi sobie jeden z największych fachowców w tej pierwszej dziedzinie.

Najnowsze

EURO 2024

Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu

Antoni Figlewicz
0
Boniek: Jechanie z nastawieniem, że niczego nie zdziałamy, to strata czasu
Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
11
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

15 komentarzy

Loading...